czwartek, 6 czerwca 2013

59. Spaghetti

*Vicky*

Powolnym krokiem przemierzamy parkowe alejki. Słońce co jakiś czas wychyla się niepewnie zza chmur, ogrzewając swoimi promieniami nasze twarze. Gałęzie drzew wypuszczają pierwsze pędy listków, a trawa pięknie się zieleni. W powietrzu czuć nadchodzącą wiosnę. Nialler cierpliwie odpowiada na każde pytanie Ginny, nawet na te najbardziej dziecinne.
- Patrzcie wiewiólka! - krzyczy w pewnym momencie dziewczynka, pokazując palcem na najbliższe drzewo.
- Mówi się "wiewiórka" - poprawia ją  blondyn z szerokim uśmiechem.
- Vicky! Powiedz mu coś! - mała krzyczy z oburzeniem, a dla powagi swoich słów zabawnie tupie nóżką.
- Wujek Niall wcale nie chciał cię urazić, on po prostu taki jest, że musi wszystkich pouczać - odpowiadam, równocześnie biorąc ją na ręce. Stojący obok Irlandczyk teatralnie przewraca oczami, wciąż szeroko się uśmiechając.
- Przepraszam cię, jestem strasznie złym człowiekiem. W ramach przeprosin kupię ci wielkiego truskawkowego loda. A teraz daj buziaka na zgodę - Ginny wykręca się w moich rękach, tak by mogła dokładnie przyjrzeć się Niallowi. Po chwili wzrusza ramionkami i całuje jego nadstawiony policzek.
- Tylko z polewą czekoladową! - dodaje, ponownie obejmując swoimi drobnymi rączkami moją szyję.
- Oczywiście... wiewiólecko! - stwierdza Horan perfidnie szczerząc swoje zęby.
- Vicky, nie pozwól mu! - krzyczy mała wskazując palcem na uciekającego Niallera. Widząc złość w jej oczach pospiesznie odstawiam ją na ziemię. Ledwo jej nóżki dotykają alejki parkowej, a ona już pędzi ile sił w nogach, by dogonić blondyna. Ten bez żadnego ostrzeżenia się zatrzymuje i Ginny do niego dobija, co kończy się upadkiem obojga. Mała wybucha radosnym śmiechem, zupełnie zapominając, że jeszcze przed chwilą chłopak, któremu siedzi na brzuchu jej dokuczał. Dziewczynka z całej siły przytula się do jego torsu.
- Kocham was, ale nie mówcie mojemu misiowi, bo będzie zazdrosny! - woła tak bym ja też mogła ją usłyszeć, po czym spogląda na nas poważnym wzrokiem.
- My też cię kochamy i pod żadnym pozorem nic mu nie powiemy - odpowiadam z całych sił starając się zachować poważny wyraz twarzy. Mała widocznie uspokojona, ponownie szczerzy ząbki w swoim szczerbatym uśmiechu. - A teraz wstawajcie z tej ziemi, bo będziecie cali brudni.
Ginny z widocznym ociąganiem podnosi się z Nialla, a ten zaraz za nią. Otrzepuje się z trawy i wyciąga z kieszeni spodni komórkę. Przez chwilę uparcie spogląda na ekranik marszcząc brwi. W końcu podnosi swoje błękitne spojrzenie na moją twarz.
- Co powiecie na małą wycieczkę do studia nagraniowego? - pyta, biorąc Ginny na ręce.
- Myślałam, że masz dziś dzień wolny... - mruczę z niezadowoleniem.
- Też tak myślałem, ale Paul ogłosił natychmiastową zbiórkę - odpowiada, wzruszając ramionami. - To jak pójdziecie ze mną?
- Jeżeli nie będziemy wam przeszkadzać, to chyba pójdziemy - stwierdzam niepewnie przeczesując palcami, kosmyki włosów.
- Idziecie i koniec - na podkreślenie swoich słów, wolną ręką łapie moją dłoń i delikatnie ciągnie mnie w stronę głównej ulicy.

*Amy*

Powolnie wkraczam do salonu. Cała czwórka ogląda jakiś mecz w telewizji. Trzy pary oczu się na mnie kierują, po czym bez słowa z powrotem wpatrują się w ekran.
- Mi też was miło widzieć, zwłaszcza ciebie Zayn - mruczę z ironią. Chłopak, którego wymieniłam z imienia delikatnie się krzywi, ale nie reaguje. - Jest jakiś obiad?
- A co James nie miał nic do jedzenia w domu? - pyta Malik obrzucając mnie rozbawionym spojrzeniem.
- Och zamknij się już. Harry zrobisz naleśniki? - dodaję z nadzieją, że uda mi się chociaż jednego z nich odciągnąć od telewizora.
- Sorry na mnie nie licz - mruczy, nawet nie odwracając spojrzenia od telewizora.
- Możecie się przymknąć? - pyta ze złością Liam, równocześnie pogłaśniając dźwięk.
Gwałtownie wciągam powietrze z oburzenia, ale już bez słowa przechodzę do kuchni. Na blacie ustawiam wszystkie potrzebne składniki do zrobienia naleśników i przyglądam im się z nadzieją, że może postanowią być dobrymi produktami i same się połączą w pyszne ciasto, a potem samiuśkie się usmażą. Jednak one uparcie stoją, tam gdzie je postawiłam. Wzdycham, podkreślając tym samym swój marny los. Odwracam się do lodówki, z której wyciągam chłodny sok pomarańczowy, w końcu od czegoś trzeba zacząć. Zamykam drzwiczki i podskakuję ze strachu.
- Przestraszyłem cię? - pyta z głupim uśmiechem Zayn, który pojawił się nie wiadomo skąd.
- Wcale nie, po prostu zaskoczyłeś, nie słyszałam jak wszedłeś do kuchni... - odpowiadam wymijająco. Robię kilka kroków i wyciągam dwie szklanki z szafki. Ostrożnie, żeby nie rozlać nalewam soku do obu naczyń, a jedno z nich podaję mulatowi.
- Nie prosiłem o sok - stwierdza  marszcząc brwi.
- A ja nie prosiłam, żebyś tu przychodził - mówię, mierząc go spojrzeniem.
- Chciałaś, żeby ktoś zrobił ci naleśniki - odpowiada podwijając rękawy koszuli i powoli odmierzając odpowiednią ilość składników na ciasto.
- Taak, ale to nie miałeś być ty. Zresztą idź stąd bo się ubrudzisz mąką i mecz ci przepadnie - dodaję wyzywającym tonem. Chłopak w odpowiedzi wybucha wesołym śmiechem, co trochę mnie dekoncentruje.
- Wolę, żeby przepadł mi mecz, niż żebyś spaliła mi dom - stwierdza rozlewając oliwę na patelni. Z oburzeniem opadam na wolne krzesło przy stole. Po kilku minutach, chłopak stawia przede mną talerz z parującymi naleśnikami i sam zajmuje krzesło na wprost mnie.
- Dziękuję - mruczę niechętnie.
- Podziękujesz jak zjesz - odpowiada z szerokim uśmiechem. - A teraz muszę cię przeprosić, ale mamy dziś spotkanie z Paulem.
- Jasne spoko, musisz nałożyć żel na włosy - mówię z rozbawieniem, a Zayn rzuca mi mordercze spojrzenie.
- Chodziło mi raczej o to, że pod naszą nieobecność nie wolno ci sprowadzać do domu, żadnego chłopaka, rozumiemy się? - tłumaczy, podnosząc się od stołu.
- Rozumiemy, ja pójdę do niego! - stwierdzam wzruszając ramionami. Widzę jak mulat zaciska zęby ze złości, ale nie może mi nic na to odpowiedzieć.
- A może pojedziesz z nami? - pyta raptownie się zatrzymując. - Wiesz może być fajna zabawa czy coś...
- Nie dzięki, obejrzę jakiś film z Jamesem - odpowiadam ponownie wzruszając ramionami. Chłopak spuszcza głowę i powoli wychodzi z kuchni.
- Zayn, poczekaj! - wołam, gwałtownie podnosząc się od stołu. Podchodzę do niego i składam pocałunek na jego policzku.
- Jeszcze raz dziękuję za naleśniki, są najlepsze jakie kiedykolwiek jadłam - tłumaczę z uśmiechem, po czym wychodzę z kuchni, zostawiając zdezorientowanego mulata samego.

*Vicky*

Nialler gwałtownie zatrzymuje się przed wejściem do ogromnego, szklanego budynku. Spoglądam na niego pytającym wzrokiem. Ten tylko wzrusza ramionami i szczerzy swoje białe zęby.
- Jesteśmy na miejscu.
Nigdy wcześniej nie miałam okazji być w tym budynku. Siedziba studio znajduje się na czwartym piętrze za drzwiami z hartowanego szkła. Aby dostać się do środka Niall wpisuje odpowiedni kod i drzwi, jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki się rozsuwają.
Wchodzimy do sporego pomieszczenia, które wygląda jak połączenie poczekalni z salą zabaw. Ściany są pomalowane na delikatny beż, na jednej z nich wisi ogromny telewizor połączony z Xboxem, a przed nimi stoi wielka skórzana sofa, na której siedzi pozostała czwórka chłopaków. Gdzieniegdzie są ustawione stoły do gry w pinballa, a nawet w bilarda. Na mniejszych stolikach ktoś zostawił kolorowe miseczki wypełnione cukierkami, pralinkami, ciastkami i lizakami Chupa-Chups.
- Cześć wszystkim - mówię podchodząc do sofy. Blondyn zatrzymuje się jeszcze przy stoliku z łakociami. Podaje Ginny lizaka, a sam bierze garść ciastek i podchodzi do nas.
- Wiecie po co mieliśmy przyjść? - pyta spychając Louisa z kanapy i sam ładuje się na jego miejsce, równocześnie biorąc Ginny na kolana.
- Nie, ale pewnie zaraz się dowiemy - odpowiada Lou, spychając Zayna i zajmując jego miejsce. Malik wykręca młynka oczami i siada na oparciu kanapy.
- O jesteście już - stwierdza Paul kilka minut później. - Cześć Vicky i mała dziewczynko, której nie znam imienia - dodaje z przepraszającym uśmiechem.
- To jest Ginny - tłumaczy z głupim uśmiechem Niall, a mała przytula się do niego jak małpka.
- Okej. Pewnie zastanawiacie się po co was tu wezwałem - zaczyna powoli i spogląda na każdego. - Więc za dwa dni jedziemy na tydzień do Los Angeles, chyba że macie coś przeciwko. Nie? To świetnie - odpowiedział, zanim którykolwiek zdążył się sprzeciwić.
Przez kilka sekund panuje idealna cisza. Przewracam oczami na ich reakcję i ja zabieram głos.
- Hej, powinniście się cieszyć! A nie patrzycie jakbyście na skazanie mieli jechać. Wiecie jak pięknie tam musi być? I gorąco, nie to co w Londynie...
- Tak i pełno sklepów! Jestem za! - dodaje Lou podłapując mój entuzjazm.
- W sumie i tak siedzimy w domu i nie bardzo mamy co robić - dodaje Harry wzruszając ramionami.
- Vick, jesteś pewna? Wiesz to jednak tydzień... Chyba nie powinienem - mruczy Niall, powoli odciągając mnie od całego towarzystwa.
- Leć i baw się dobrze, nic mi się nie stanie, jakby co to James, Jack, Amy i Patrick mi pomogą, ten tydzień szybko zleci, zobaczysz... - mówię uspokajającym tonem. Z całych sił staram się utrzymać uśmiech na twarzy, żeby nie wiedział jaki ten tydzień będzie ciężki.
- O nie. Tylko nie Patrick, obiecaj mi, że się z nim nie spotkasz przez czas kiedy mnie nie będzie - odpowiada patrząc mi prosto w oczy.
- Dramatyzujesz - mruczę delikatnie się uśmiechając.
- Obiecaj - nalega, mocniej ściskając moją dłoń.
- Okej - odpowiadam przewracając oczami. Blondyn kiwa głową i widocznie się rozluźnia.
- Możemy jechać - dodaje głośniej, a Paul szeroko się uśmiecha.
- Wiedziałem, że mogę na was liczyć! Może jak już tu jesteśmy to coś zaśpiewacie? Może "one way or another"? Dobrze by było, żebyście to jeszcze potrenowali zanim pojedziemy do LA...
 Kiedy wchodzimy do studia, znad konsolety spogląda na nas chłopak o kasztanowych włosach i zielonych oczach.
- Czolem brygado! Paul już mi wszystko powiedział, możecie już wejść - mówi wesołym tonem. - Jestem Antoni - dodaje w moją stronę.
- To jest Vicky, moja dziewczyna - odpowiada Niall, dosadnie akcentując słowo moja. - Antoni to straszny kawalarz - dorzuca, na co wszyscy wybuchamy śmiechem, a zielonooki daje Horanowi kuksańca w bok.
- Rozgośćcie się dziewczyny - mówi Paul, wskazując fotele w głębi pokoju.
Przez szklaną szybę umieszczoną nad stołem mikserskim bez problemu możemy obserwować kabinę nagraniową. Cała piątka zajmuje wysokie taborety i wkładają szybkim ruchem słuchawki, jak gdyby nic innego nie robili przez całe życie. Harry coś mówi, a cała reszta wybucha śmiechem. W końcu Liam unosi kciuk, dając znak, że są już gotowi.
Antoni naciska, jeden z wielu przycisków i słyszymy co się dzieje w środku. Chwilę później rozlegają się pierwsze dźwięki muzyki i zaczynają śpiewać.
Gdy muzyka cichnie, Ginny zeskakuje z fotela i głośno krzyczy, a ja biję brawo.
- Blawo, blawo!
Niall nieśmiało macha nam zza szyby, mimo że nie słyszy naszego aplauzu.
Antonie naciska przycisk intercomu i nachyla się nad mikrofonem.
- Byliście wspaniali, właśnie tak powinno to brzmieć!

*James*

Ze ściśniętym gardłem kieruję się w stronę pokoju dyrektorki. Chyba nie chce mnie wyrzucić jak Vicky i tym samym zakończyć historię Blacków w tej szkole. Przecież ostatnio całkiem dobrze idzie mi nauka, a zwłaszcza francuski, z nikim się nawet nie kłóciłem, nie ma podstaw, żeby mnie wezwała. A jednak tam idę, cholerna pani Adams musiała coś pomylić. Od zawsze mówiłem, że ona na sekretarkę się nie nadaje jest zbyt leniwa i dba tylko o swój stary wygląd.
Pod pokojem dyrektorki siedzi jeszcze pięć osób. Dwóch chłopaków i trzy dziewczyny, z jedną z nich chodzę na matmę, ale nie pamiętam jej imienia. Ona najwyraźniej moje dobrze pamięta, ponieważ na mój widok szeroko się uśmiecha i robi mi miejsce koło siebie. Opadam z westchnieniem na przygotowane dla mnie miejsce, skoro wezwała tyle osób, to pewnie sobie poczekam na moją kolej. Już prawie udaje mi się opanować drżenie rąk, gdy drzwi się otwierają i staje w nich pani Wilson.
- Zapraszam was do środka.
- Wszystkich? - pytam czując jak serce przyśpiesza swój rytm.
- Tak Black, wszystkich.
Spoglądamy na siebie ze zdziwieniem, ale posłusznie wchodzimy do środka jeden za drugim. Dziewczyny siadają na trzech fotelach przed biurkiem dyrektorki, a my stajemy za nimi niczym cienie.
- Z pewnością zastanawiacie się po co was wezwałam - przerzuca kilka kartek na swoim biurku, aż znajduje odpowiednią i ponownie zaczyna mówić. - Więc nasza szkoła organizuje wymianę uczniów z jedną z francuskich szkół. Jak wiecie wymiana polega na tym, że my wysyłamy uczniów do nich, a oni przysyłają do nas. Taka wymiana trwa przez miesiąc i przez te trzydzieści dni uczniowie, których tam wyślemy uczęszczają na zajęcia do tamtejszej do szkoły.
- Ale jaki to ma związek z nami? - pyta chłopak po mojej lewej. Naprawdę jest taki tępy? To chyba oczywiste...
- Myślałam, że to oczywiste... - stwierdza dyrektorka, a ja przewracam oczami słysząc, że wypowiada na głos część z moich myśli. - Wezwałam tutaj szóstkę najlepszych uczniów z waszego rocznika i chcę żebyście to wy brali udział w wymianie, ale nad pańską kandydaturą muszę się jeszcze poważnie zastanowić panie Tack - chłopak, który przed chwilą zabrał głos, gwałtownie blednie, a następnie pokrywa się szarłatem.
- Więc jak będzie? Mogę na was liczyć? Koszty hotelu, wyżywienia i wszelkich podstawowych rzeczy pokrywa szkoła. Wyjeżdżacie dokładnie za dwa tygodnie. Oczywiście musicie najpierw to przedyskutować z rodzicami, ale chciałabym poznać wasze wstępne decyzje - dodaje pospiesznie, po czym przygląda się każdemu z nas.
- Jadę.
- Myślę, że tak.
- Pewnie!
- Tak.
- Może być ciekawie.
- Ja nie wiem... Muszę to jeszcze przemyśleć, ale chyba tak - stwierdzam niepewnie wzruszając ramionami.
- Cudownie! - woła pani Wilson klaszcząc w dłonie. - Tutaj macie dokumenty, które musicie uzupełnić wraz z rodzicami i regulamin wymiany - podaje nam plik dokumentów. - A teraz wracajcie na lekcje.
Wychodzimy wszyscy z powrotem na korytarz i bez słowa rozchodzimy się do klas.
Kilka godzin później spędzam czas z moją dziewczyną. Siedzimy wraz z Amy na kanapie w salonie i oglądamy kreskówki. Bardzo twórczo, prawda?
Amy wygodnie rozłożyła się na całej długości sofy w taki sposób, że jej nogi zwisają z jednego końca, a jej głowa bezpiecznie spoczywa na moich kolanach. Co jakiś jakiś czas spogląda na mnie z szerokim uśmiechem, jednak ja nie potrafię na niego odpowiedzieć. Nie po tym czego się dowiedziałem w szkole. Jak mogę zostawić ją na miesiąc, gdy w tle wciąż czai się Malik, gotowy zabrać mi ją gdy tylko na chwilę odwrócę wzrok? Nie powinienem jechać, ale z drugiej strony to może być niesamowita przygoda, podszkolę język...
- James? Coś się stało? - pyta Smerfetka, podciągając się na łokciu do pozycji półleżącej. - Słyszałam, że byłeś dzisiaj u dyrektorki, chyba cię nie wyrzuciła? - dodaje z rozbawieniem.
Delikatnie krzywię się na to wspomnienie.
- Nie wylatuję - odpowiadam niechętnie.
- Więc co?
- Wezwała mnie bo... jestem jednym z najlepszych uczniów z mojego rocznika - w tym momencie Amy zaczyna chichotać, ale dzielnie ją ignoruję. - Z tego powodu chce mnie wysłać na miesięczną wymianę do Francji wraz z innymi pięcioma osobami - Am w momencie poważnieje i podejrzliwie mi się przygląda.
- Żartujesz. No dalej, powiedz, że żartujesz! - woła poddenerwowanym głosem, równocześnie podciągając kolana pod brodę i obejmując je ramionami. - Za ile jedziesz?
- Za dwa tygodnie, ale to nie jest jeszcze pewne. Jeżeli nie chcę to nie muszę jechać, a ja chcę być z tobą.
- Jedź. To może być dla ciebie szansa i... i w ogóle - mruczy niezdarnie skubiąc skrawek mojej koszuli.
- Na pewno? Jeżeli nie chcesz, to tylko jedno słowo i zostaję.
- Na pewno. Przez to wszystko tylko zgłodniałam,. chodź ugotujemy coś - stwierdza sztucznie wesołym tonem i ciągnie mnie w stronę kuchni.
- Mieliśmy razem coś ugotować... - stwierdzam, marszcząc brwi na widok Amy wygodnie rozsiadającej się przy stole.
- Przecież sam sobie dobrze poradzisz...
- Nie denerwuj mnie. Będziesz mi pomagać - mruczę, po czym łapię ją za przedramiona i gwałtownie podciągam do góry. Spogląda na mnie przerażonym spojrzeniem, ale szybko się reflektuje. Jej usta rozciągają się w szerokim uśmiechu, a oczy patrzą wręcz wyzywająco.
- Najpierw będziesz musiał mnie do tego zmusić - stwierdza, uderzając wskazującym palcem w moją pierś.
- Sama tego chciałaś - niewinnie wzruszam ramionami.
Kurczowo łapię ją za uda i szybkim ruchem podnoszę tak by siedziała na stole. W momencie gdy jej stopy odrywają się od podłogi wydaje cichy pisk, a po chwili obejmuje mnie nogami w pasie i mruczy mi do ucha "wariat".
Łączę nasze wargi w pocałunku i choć tego nie widzę to mogę przysiąść, że Amy się uśmiecha. Niepewnie się od niej odsuwam i tak jak myślałem, jej usta rozciągają się w szerokim uśmiechu.
- Z czego się śmiejesz? - pytam, delikatnie nachylając się nad nią.
- Z tego, że właśnie gotujemy obiad, ale chyba nam coś nie idzie - odpowiada jeszcze bardziej zmniejszając dystans między nami. Mimowolnie uśmiecham się na to stwierdzenie. W pewnym momencie jesteśmy już tak blisko siebie, że przestaję rozróżniać, który oddech jest mój, a który Amy. Powoli obdarowuję jej skórę pocałunkami, a jej zgrabne palce zaczynają się bawić guzikami mojej koszuli. Spogląda na mnie z łobuzerskim błyskiem w oku, a ja w odpowiedzi wsuwam swoje dłonie pod jej koszulkę.
Gdzieś w oddali do moich przyćmionych zmysłów dochodzi odgłos zamykania drzwi.
- Jest pani bardzo niegrzeczną dziewczyną, panno Bloom - mruczę do jej ucha, a ona słodko się śmieje. Moja koszula pięknie zdobi kuchenne kafelki, moja dziewczyna zapalczywie mnie całuje, mierzwiąc moje niestarannie ułożone włosy, a w progu stoi moja mama, czego chcieć więcej? Zaraz, zaraz....mama?
Odskakuję od Amy jak poparzony i z przerażeniem spoglądam na moją rodzicielkę.
- Eem... cześć mamo - mówię z szerokim uśmiechem, jakby nic się nie stało, jakbym właśnie nie całował swojej dziewczyny na kuchennym stole.
- Dzień dobry - mruczy Am', a jej policzki wręcz płoną czerwienią. Czy wspominałem kiedyś, że jest słodka gdy się rumieni?
- Właśnie gotowaliśmy obiad - dodaję, nonszalancko podnosząc koszulę z podłogi.
- Taaak, widzę, to ja pójdę na górę. No wiecie, nie chce wam przeszkadzać w tym obiedzie - odpowiada moja mama z widocznym rozbawieniem, po czym znika w korytarzu.
- Okej, to było dziwne - mruczy Amy, naciągając i wygładzając koszulkę.
- Taak - stwierdzam, pocierając dłonią kark. - To może zrobimy spaghetti?
Dziewczyna zachęcająco kiwa głową, a ja zabieram się za gotowanie. Jeden garnek na makaron, drugi na sos. Wrzucam odpowiednie składniki do poszczególnych garnków,by już po chwili roznosił się po całym domu piękny zapach bazylii.
- Amando Bloom proszę natychmiast wyjść z tej kuchni! - wołam ze złością, gdy po raz kolejny wkłada swoje paluchy do mojego garnka z sosem.
- Ale ja tylko chcę się upewnić, że dodałeś wszystko w odpowiedniej ilości... - stwierdza niewinnie, ale posłusznie siada przy felernym stole. Wzdycham na widok jej zbolałej miny i łapię za garnek z makaronem by odcedzić z niego wodę. Gdy obracam się od zlewu Amy stoi przy moim sosie i w najlepsze oblizuje palce.
- Ani. Mi. Się. Waż! - wołam, uderzając ją drewnianą łyżką w dłoń. Dziewczyna wybucha perlistym śmiechem, ale posłusznie cofa rękę i z powrotem siada przy stole uważnie mnie obserwując.
Po raz ostatni mieszam łyżką w sosie, a następnie nabieram odrobinkę na czubek łyżki i próbuję go, by sprawdzić czy czegoś jeszcze nie trzeba dodać.
- Czy ty właśnie jesz, a mi nie pozwoliłeś?! - krzyczy Amy gwałtownie podnosząc się z krzesła i mierząc we mnie palcem.
- Am' ja tylko...
- ... jadłem - kończy z naburmuszoną miną. Wywracam oczami, a na swoją obronę przyciągam ją do siebie i  delikatnie całuję. Dziewczyna wydaje cichy jęk gdy się od niej odsuwam, co wywołuje u mnie szeroki uśmiech.
- I jak? - pytam tak dla pewności, że nadal idealnie całuję.
- Dodaj trochę pieprzu i będzie idealnie.

*Vicky*

- Masz wszystko? - pytam po raz enty, gdy wsiadamy do samochodu.
- Mam - mruczy ze złością Niall.
- Paszport wziąłeś? - dopytuję się ignorując jego poddenerwowany ton.
- Cholera, zapomniałem! - woła po czym wyskakuje z samochodu i biegnie z powrotem do domu. Po kilku minutach siada ponownie za kierownicą w dłoni trzymając dokument upoważniający go do przekroczenia granicy.
- No co? - pyta, udając, że nie wie o co mi chodzi.
- Nie, nic - mruczę przewracając oczami. - Kocham Cię - dodaję, po czym nachylam się w jego stronę by móc mu skraść jeden pocałunek.
Na lotnisko docieramy w jakieś piętnaście minut. Przed budynkiem stoi Paul, który macha nam na powitanie.
- Wszyscy już są w środku. Niall naciąg kaptur, nie mam zamiaru odciągać cię od fanek, bo dzisiaj nie mamy na to czasu - stwierdza, wymieniając uścisk dłoni z blondynem. - Macie jeszcze dziesięć minut na pożegnanie, a ja idę odebrać bilety i lecimy na odprawę - dodaje, gdy znajdujemy się już wewnątrz budynku wśród tłumu innych ludzi. Pod ścianą dostrzegam resztę chłopaków wraz z Eleonor, Danielle i Amy, którzy starają się kamuflować, ale nie bardzo im to wychodzi. Szturcham Nialla w ramie i wskazuję ich palcem. Chłopak łapie mnie za dłoń i ciągnie w ich stronę.
- Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? - pyta Harry'ego, który usilnie próbuje zasłonić swoją twarz gazetą.
- Niestety nie... - odpowiada loczek, starając się zmienić głos i rozpaczliwie podnosi gazetę jeszcze wyżej.
- A to bardzo pana przepraszam za problem, panie Styles - dodaje Nialler, a wszyscy w koło wybuchają śmiechem.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne Horan - mruczy ze złością Hazza, składając swoją "tarczę".
Powoli witamy się z każdym po kolei, ja jako dziewczyna wymieniam się z każdym buziakiem w policzek, Niall z kolei jako przedstawiciel płci męskiej mocnym uściskiem dłoni.
- A ciebie jak udało im się ściągnąć? Myślałam, że będziesz z James - stwierdzam na widok Amandy.
 - Ja też tak myślałam. Ale ten, ten, ten czarny idiota ten - przy jej jakże bogatym zasobie słownictwa wskazuje palcem na Zayna. - Przerzucił mnie sobie przez ramię niczym jakiś worek kartofli i wpakował mnie do samochodu, po czym spokojnie stwierdził, że mam go pożegnać na lotnisku bo inaczej nigdzie nie poleci! A w dodatku przez całą drogę ten cymbał trzymał mnie za rękę twierdząc, że to dla mojego bezpieczeństwa! - spoglądam kątem oka na Malika, który szeroko się uśmiecha widocznie zadowolony z siebie.
- Wiesz kochanie, nienawiść i miłość dzieli bardzo cienka linia, i myślę, że ty właśnie przekroczyłaś tę po stronie miłości... - stwierdza niewinnie Zayn, na co Amy rzuca mu wściekłe spojrzenie i podchodzi do niego celując w jego pierś wyprostowanym palcem wskazującym. Ten zupełnie nic sobie nie robiąc z jej zdenerwowanej postawy ciała, przyciąga ją do swojego torsu i zamyka w żelaznym uścisku.
- Myślę, że świetnie sobie poradzą bez ciebie - mruczy mi do ucha Niall, delikatnie odciągając mnie od tego przedstawienia. Rozglądam się po pozostałych. Lou żegna się z El, a Liam z Danielle, więc to już ten moment, kiedy trzeba się rozstać na jakże długie siedem dni.
- Uważaj na siebie i proszę mi więcej nie wagarować, rozumiemy się? - pyta poważnym tonem blondyn, wręczając mi kluczyki od samochodu.
- Mnie się tu nic nie stanie, więc lepiej ty uważaj na siebie, a zwłaszcza na te wszystkie dziewczyny, które z chęcią by się tobą zaopiekowały... - mruczę z goryczą na co Irlandczyk wybucha wesołym śmiechem, jednak szybko poważnieje.
- Obiecaj mi jeszcze raz, że pod moją nieobecność nie spotkasz się z Patrickiem - prosi, uważnie obserwując moją twarz. Chwilę się waham, nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak się go obawia, przecież Patrick to porządny chłopak. Biorę głęboki oddech i niepewnie się uśmiecham.
- Jeżeli to jest dla ciebie takie ważne, to obiecuję.
- Nawet nie wiesz jak bardzo... - szepcze niechętnie, po czym bez żadnego ostrzeżenia składa na moich wargach pocałunek.
- Chłopaki zwijamy się! - woła Paul, który nie wiadomo skąd się pojawia ponownie.
- Będę tęsknić - mówię przytulając się do niego z całej siły. - Za każdym z was będę cholernie tęsknić! - wołam głośniej, podchodząc do każdego po kolei i przylegam do nich całym ciałem. W końcu ponownie staję przed Niallem, który niczym się nie przejmując ściąga swoją bluzę i wręcza mi ją z szerokim uśmiechem.
- To tak, żebyś miała przy sobie cząstkę mnie, a jakby ci było zimno, to ona z pewnością cię ogrzeję - stwierdza po raz ostatni  muskając moje wargi.

__________________________________

Przepraszam, zawiodłam. 
Rozdział miał być już dawno, dawno temu, a jest dopiero teraz.  Zawiodłam was, a także samą siebie. Wiele czynników złożyło się przeciwko mnie takich jak ciągłe burze (czyli brak internetu), poprawy w szkole by wyciągnąć oceny, a także brak weny. Tak wiem, tylko winni się tłumaczą, ale czuję się winna. Jednak nigdy nie porzuciłabym opowiadania, bez informacji o tym. Nie potrafiłabym tak zrobić, dlatego bardzo dziękuję Dominice. która mimo wszystko we mnie wierzyła i była gotowa postawić się wszystkim, którzy we mnie zwątpili, ten rozdział chcę zadedykować dla niej. Dla dziewczyny, która we mnie nie zwątpiła.