środa, 24 lipca 2013

60. Pierwszy dzień w nowej szkole

*Vicky*

Przeraźliwy dźwięk  budzika oznajmia mi, że już pora wstawać, więc jak najszybciej go wyłączam. Pierwszy dzień w nowej szkole, czy to w ogóle ma jakiś sens? Odruchowo przekręcam się na drugą stronę łóżka, aby obudzić Niallera, ale go tam nie ma. Uderzam się z otwartej dłoni w czoło. Głuptas ze mnie, przecież wyjechał na tydzień do Los Angeles. Bardzo, bardzo długi tydzień. Wzdycham na podsumowanie swojego ciężkiego życia i niechętnie zaczynam się zbierać do szkoły. Rozpoczynam od kojącego prysznicu. W czasie gdy gorące natryski maltretują moją skórę, zastanawiam się jak to będzie. Nowa szkoła, nowi znajomi, czyste konto i żadnej Angeliny, ta myśl znacznie poprawia mi humor.

Zakręcam kurki i wychodzę spod prysznica. Opatulam swoje ciało puszystym ręcznikiem po czym przecieram dłonią mlecznobiałą taflę lustra, by móc znowu ujrzeć swą twarz w odbiciu. Wsmarowuję w ciało grubą warstwę poziomkowego balsamu i ubieram przygotowane wcześniej ubrania. Rezygnuję z mocnego makijażu na rzecz delikatnie tuszowanych rzęs i kilku korekt fluidem.
Zbiegam pospiesznie do kuchni, bo nagle zrobiło się jakoś strasznie mało czasu. Śniadanie kupię sobie w drodze do szkoły, łapię torbę, którą wczoraj starannie spakowałam sprawdzając kilkukrotnie czy na pewno wszystko mam i wychodzę z domu.
Na podjeździe czeka mnie nie miła (według Nialla) niespodzianka. Kilka metrów przede mną stoi zaparkowany czarny kabriolet, marki BMW, o którego nonszalancko opiera się Patrick w czarnych ray-banach. Mimowolnie na ten widok moje usta rozciągają się w szerokim uśmiechu, jednak po chwili przypominam sobie co obiecałam Niallowi i szybko się opanowuję.
- Mógłbyś przestawić swój samochód? Zastawiasz mi wyjazd z garażu... - tłumaczę, starając unikać się jego wzroku.
- Mógłbym, ale dopiero gdy do niego wsiądziesz i dasz się zawieść do szkoły, a nawiasem mówiąc gdzie jakieś "Dzień dobry, miło cię widzieć?" - pyta z figlarnym uśmiechem, po czym bez najmniejszego ostrzeżenia składa pocałunek na moim policzku. Odruchowo cofam się o krok. Chłopak marszczy brwi na ten widok. - Coś się stało?
- Nie nic, tylko wolałabym żebyś tak się nie zachowywał i na prawdę zależy mi, żebym sama pojechała do szkoły - mówię wręcz błagalnie. Czy  to tak trudno zrozumieć?
- Co się dzieje? Niall zabronił ci się ze mną spotykać? - w odpowiedzi tylko spuszczam wzrok i zagryzam wargę. - Tak myślałem. Daj spokój, jego tu nie ma, nikt mu nie powie, że dałaś się zawieść, a nawet jeśli to zrzuć wszystko na mnie. Powiedz, że zastawiłem wyjazd i ci zagroziłem, że jeżeli ze mną nie pojedziesz to możesz zostać w domu, bo ja nie odblokuję wyjazdu z garażu. A po za tym chyba jesteś mi coś winna, za załatwienie szkoły... - dodaje po czym z niewinnym uśmiechem otwiera drzwi po stronie pasażera. - To jak będzie?
Waham się jeszcze przez chwilę. Z jednej strony bardzo chcę z nim jechać, czuję, że ten chłopak skrywa w sobie jakąś tajemnicę, a ja chcę ją odkryć, jednak z drugiej strony sumienie podpowiada, że to zły pomysł. Jeżeli wsiądę do tego samochodu to złamię obietnicę daną Niallowi, a tego bardzo bym nie chciała.
- Pospiesz się bo zaraz spóźnisz się na pierwszą lekcję, a myślę, że tego byś nie chciała, zwłaszcza w pierwszym dniu - mruczy z rozbawieniem Patrick, co ostatecznie wpływa na moją decyzję.
Pokonuję te kilka metrów szybkim krokiem i nawet na niego nie spojrzawszy wsiadam do pojazdu. Brunet z cichym śmiechem zamyka moje drzwi i wsuwa się na swoje siedzenie. Odjeżdżamy spod domu z piskiem opon, a ja nawet nie oglądam się za siebie, wiedząc, że prędzej czy później dopadną mnie wyrzuty sumienia.

- O której kończysz lekcje? Przyjadę po ciebie, żebyś miała czym wrócić - tłumaczy z szelmowskim uśmiechem, na co moje kąciki mimowolnie kierują się ku górze.

- Gdybyś raczył przestawić swój wóz z mojego podjazdu, nie musiałbyś mnie nawet zawozić - odpowiadam konspiracyjnym szeptem, uprzednio uważnie się rozejrzawszy po parkingu czy aby nikt nas nie podsłuchuje. Patrick wybucha wesołym śmiechem, a ja rzucam mu gniewne spojrzenie.
- To jak powiesz mi, czy mam czekać tu cały dzień, aż skończysz zajęcia? - pyta ponaglająco.
- Sześć, ale naprawdę nie musisz po mnie przyjeżdżać... - mówię opierając się o drzwi samochodu.
- To do zobaczenia o 13:20, bądź grzeczna, bo ja w pierwszym dniu nie mam zamiaru odbierać cię od dyrektora - woła ze śmiechem po czym odjeżdża z piskiem opon. Czy on nie potrafi inaczej prowadzić? W tym momencie osiemdziesiąt procent obecnych na parkingu mierzy mnie uważnym spojrzeniem. Biorę głęboki wdech i z niepewnym uśmiechem zmierzam w stronę sekretariatu, gdzie czeka na mnie cały zestaw nowiutkich podręczników.

Dwie pierwsze lekcje mijają bezproblemowo. Nauczyciele nie każą mi się przedstawiać przed całą klasą, ani o sobie opowiadać, za co jestem im wręcz dozgonnie wdzięczna. Podpisują mi tylko listę, którą po lekcjach muszę zwrócić do sekretariatu, jako dowód, że nie opuściłam już w pierwszym dniu szkoły. Niestety na lekcji matematyki już mi tak dobrze nie idzie. Na wstępie zostaję wywołana do tablicy, a koleś maltretuje mnie pochodnymi. W tym momencie zgłosiłaby się Amy i uratowała moje biedny anty matematyczne życie, ale tu nikogo takiego nie ma. Muszę sobie radzić sama, w zamian czego już w pierwszym dniu siadam do ławki z wielką, czerwoną pałą.

- Jesteś słaba z matmy - dobiega mnie niepewny głos zza pleców w momencie gdy opuszczamy klasę. Odwracam się, a przed sobą dostrzegam drobną blondynkę, zagryzającą dolną wargę.
- Taak, to nigdy nie była moja mocna strona - odpowiadam wzruszając ramionami.
- Mogłabym ci pomóc jeżeli chcesz...
- Naprawdę?! Ojej, to byłoby ekstra z twojej strony. Victoria - dodaję z szerokim uśmiechem i wyciągam dłoń w jej stronę.
- Olivia - stwierdza z widoczną ulgą i potrząsa delikatnie moją ręką. - Mamy teraz porę na lunch, więc zaprowadzę cię na stołówkę, a potem wprowadzę w niepisany regulamin szkoły i najważniejsze informacje, których z pewnością nie podają nauczyciele, a powinni dla dobra nowych uczniów.
- To co powiedziałaś, brzmi trochę groźnie, ale dziękuję - mruczę, po czym zaczynamy się przedzierać przez masę ludzkich ciał, zmierzających w to samo miejsce co my.

Olivia jest jedną z tych osób, których nie da się nie lubić. Miła dla każdego, nie przeklina i próbuje pomóc, nawet jeśli nie potrafi. Fajnie mieć taką osobę w szkole, zwłaszcza wtedy gdy nikogo innego się nie zna. W tej chwili powinnam dziękować Bogu, że mi ją zesłał po lekcji matematyki, bo gdyby nie ona miałabym poważne problemy już w pierwszym dniu. Dowiedziałam się, czemu to właśnie mnie pan Nach wywołał do tablicy, mianowicie jeżeli ktoś na jego lekcji spogląda przez okno dłużej niż trzydzieści sekund, uznaje to za lekceważenie własnej osoby i wywołuje do tablicy, męcząc tak długo, aż postawi ocenę niedostateczną. Dostałam także inne cenne wskazówki. Gdzie powinnam siedzieć na stołówce i która część sali przypada odpowiedniej hierarchii szkolnej. To samo tyczy się korytarzy, placu przed szkołą i ławek w klasach, nie w każdym miejscu wolno mi usiąść, chyba, że chcę mieć problemy. Wskazała mi osoby, które są warte zaufania, a których powinnam unikać jak ognia, oraz te najważniejsze w szkole i najbardziej popularne. Jak dla mnie zbyt dużo informacji jak na jeden dzień, połowy zapominam zanim jeszcze kończy się lunch, a druga połowa wylatuje mi z głowy do końca lekcji. Porównujemy swoje plany lekcji i na szczęście większość zajęć mamy razem, więc resztę szczegółów dotyczących życia szkoły poznam w przysłowiowym praniu.


Po lekcjach wychodzimy razem na parking, mam cichą nadzieję, że Patrick zapomniał i nie przyjedzie, wtedy Olivia mogłaby mnie podrzucić do domu, może od razu zaprosiłabym ją na małą kawę w ramach wdzięczności. Jednak czarny kabriolet stoi na wprost drzwi wejściowych, a właściciel pojazdu nonszalancko opiera się o jego maskę, chyba właśnie doświadczam wrażenia déjà vu. Olivia na ten widok gwałtownie wciąga powietrze i się zatrzymuje. 

- Widzisz tego tam kolesia? - pyta wskazując głową w stronę mojego osobistego szofera.
- Patricka? Tak, a co z nim? 
- Znasz go? To najgorszy facet na świecie, nie powinnaś z nim dłużej utrzymywać znajomości, mówię poważnie zerwij z nim wszelkie kontakty. Będziesz miała problemy, nie tylko w szkole z dziewczynami, ponieważ złamał większości z nich serce, ale znacznie poważniejsze.
- O czym ty mówisz? Uspokój się, Patrick to dobry chłopak, chyba go z kimś pomyliłaś  - stwierdzam lekceważąco. 
- Takiego drania nie da się z nikim innym pomylić. Zerwij tą znajomość, zanim będzie za późno. Zanim skrzywdzi cię jak tysiące innych dziewczyn - w tym momencie podchodzi do nas ten "zły" brunet i całuje mój policzek.
- Jak pierwszy dzień w szkole? Widzę, że masz już koleżankę - mówi z wesołym uśmiechem spoglądając na Olivie.
- Tak, ma i nie pozwolę by stała jej się krzywda - odpowiada ze złością Olivia.
- Doprawdy? Ja także nie zamierzam na to pozwolić - mruczy z rozbawieniem Patrick. 
- Dziękuję, że pomogłaś mi dzisiaj i za wprowadzenie mnie w klimaty tej szkoły, bez ciebie bym sobie nie poradziła. To do jutra - zakańczam jak najszybciej rozmowę, zanim to skończy się źle. 
- Cześć i proszę, przemyśl to co ci powiedziałam przed chwilą, to najważniejsza wskazówka z całego dnia - szepce mi do ucha, gdy udaje, że całuje mój policzek na pożegnanie, po czym bez słowa pożegnania w stronę bruneta odchodzi do swojego samochodu.
- Dziwnych masz znajomych - stwierdza z rozbawieniem Patrick otwierając drzwi od strony pasażera.
- Ona nie jest dziwna, to ty masz na nich zły wpływ - burczę pod nosem niczym mała dziewczynka. Z ciekawością oglądam ludzi na parkingu i wtedy dostrzegam dziwną rzecz. Praktycznie wszystkie dziewczyny ze szkoły wpatrują się we mnie i jedno jest pewne, to wcale nie są przyjazne spojrzenia.


- Organizuję dzisiaj wieczorem małą imprezę dla znajomych, wpadniesz? - pyta Patrick, kilkanaście minut później pod moim domem.
- Wolałabym nie. Zbyt dużo wrażeń jak na jeden dzień, nowa szkoła i nowi znajomi, chciałabym mieć spokój - stwierdzam, starając się jakoś wywinąć, jednak on pozostaje nieugięty.
- Jeżeli się nie zjawisz to osobiście po ciebie przyjadę i zacznę krzyczeć, że masz wsiąść, chcesz tego? No nie daj się prosić, możesz przyjść trochę wcześniej to pomożesz mi wszystko przygotować, bo ja nigdy nie mam do tego głowy - brunet powoli zaczyna wyrzucać z siebie coraz większą ilość słów, a ja może tylko o tym, żeby mieć w tej chwili święty spokój.
- OKEJ! Przyjdę! - wołam z rezygnacją, za co zostaję obdarowana jednym z piękniejszych uśmiechów.
- Super, adres podeślę ci sms'em, to do zobaczenia - odpowiada widocznie zadowolony z siebie, po czym swoim zwyczajem odjeżdża z piskiem opon, a ja w końcu mogę wejść do domu.
Pierwsze co robię gdy przekraczam próg, to wyciągam telefon by móc porozmawiać z Niallem, ale odzywa się poczta głosowa, więc nagrywam mu, krótką wiadomość jak minął mój pierwszy dzień w szkole i jak bardzo za nim tęsknie, nie wspominam nawet słowem o tym, że widziałam się z Patrickiem, nie chce go denerwować.
Odrabiam lekcje, przygrzewam sobie obiad i dzwonię do Jamesa pochwalić się pałą z matmy. Sprzątam w kuchni, gdy dostaję sms'a od Patricka. Adres wskazuje, że mieszka wśród nowych apartamentowców, a godzina informuje mnie, że pozostało mi zaledwie czterdzieści siedem minut do wyjścia. Z przerażeniem gnam do łazienki by jakoś się ogarnąć. Biorąc kąpiel, zastanawiam się czy Patrick odbierze moje kilka minut spóźnienia jako znak, że nie przyjdę i od razu po mnie przyjedzie. Po głębszym namyśle, stwierdzam, że chyba nie chcę się o tym przekonać i pospiesznie się maluję, a następnie ubieram.
Gdy w końcu wchodzę do windy, która ma mnie zawieźć do mieszkania Patricka, czuję, że to wszystko jest złym pomysłem. Po raz kolejny łamię obietnicę daną Niallowi, a ponadto do listy wyrzutów sumienia mogę dorzucić prośbę Olivii, której nie wykonałam, ba nawet nie przemyślałam. Jak to wszystko dalej będzie toczyć się w takim tempie to za dwa dni pożrą mnie wyrzuty sumienia. Winda bezlitośnie mknie w górę, nie pozostawiając mi drogi powrotu. Zatrzymuje się na ostatnim piętrze, a drzwi od mieszkania Patricka otwierają się automatycznie. Na wprost mnie stoi już właściciel domu. Wygląda bardzo atrakcyjnie w czarnych dżinsach i białej koszuli wepchniętej niedbale do spodni. Chłopak lustruje mnie spojrzeniem, po czym poprawia niesforny kosmyk włosów z czoła. 
- Zaczynałem się już martwić, że będę musiał po ciebie jechać - mówi z cichym śmiechem, równocześnie przesuwając się w taki sposób bym mogła wejść do środka.
- Cóż, nie pozostawiłeś mi wyboru - odpowiadam, wchodząc do holu. Mieszkanie wygląda trochę jak miniaturowy pałac. Na ścianach wiszą nowoczesne obrazy, podłogę pokrywa marmur, a na nim leżą grube, perskie dywany, aby nie było zimno w stopy. Na drugie piętro prowadzą olbrzymie schody, oczywiście marmurowe. Nad naszymi głowami na cieniutkim łańcuszki wisi żyrandol, dający efekt jakby tuż nad nami wybuchł kryształ mieniący się wszystkimi barwami tęczy. Z holu dostrzegam pięć różnych drzwi, a za nimi pięć pomieszczeń, a każde skrywa własną tajemnicę. Odczuwam olbrzymią pokusę zgłębienia tych tajemnic, ale wiem, że nie po to tu przyszłam i mogłoby się to źle skończyć.
- Masz wspaniałe mieszkanie - stwierdzam, wciąż rozglądając się po nim z zachwytem. Mimochodem rzucam tęskne spojrzenie w stronę jednych z drzwi.
- Dzięki. Ty też wyglądasz niczego sobie.
- Powiedz mi, co mam robić. W końcu przyszłam ci pomóc, co nie? - stwierdzam, próbując za wszelką cenę nie gapić się na te cholerne drzwi. Jego stwierdzenie na temat mojego wyglądu postanawiam pozostawić bez komentarza.
- Chodźmy najpierw na górę... - mruczy tajemniczym głosem, a ja z wrażenia przerzucam spojrzenie z tych nieszczęsnych drzwi na niego.
- Na górę? - powtarzam, a w moim głosie można wyczuć nutkę paniki.
- Tak, chcę ci coś pokazać. Nie martw się to nic niemoralnego - dodaje z łobuzerskim uśmiechem. - No chodź, myślę, że ci się to spodoba - na bosaka wbiega po kilku schodach. - Obiecuję, że nie stanie ci się krzywda. 
Waham się jeszcze chwilę, a Patrick wyciąga w moją stronę dłoń. Wykręcam młynka oczami i pokonuję dzielący nas dystans. Chłopak łapie mnie za rękę i ciągnie po pokrytych wykładziną schodach i dalej, korytarzem wyłożonym czerwonym dywanem. Pokonujemy jeszcze jedne schody, aż w końcu zatrzymujemy się przed drzwiami.
- Okej, gotowa? - pyta, a w jego głosie słyszę nutkę radości jak u małego dziecka. Pospiesznie wsuwa stopy w klapki leżące pod drzwiami. Cokolwiek chce mi pokazać jest na maksa podekscytowany.
- Gotowa - potwierdzam z szerokim uśmiechem. 
- W takim razie chcę żebyś zamknęła oczy. Tylko bez podglądania!
Posłusznie zamykam powieki. Czuję jak Patrick ponownie łapie moją dłoń, w tym samym momencie moje ciało przechodzi dreszcz. Następnie słyszę odgłos otwierania drzwi. Brunet przeprowadza mnie przez próg, a moją twarz owiewa chłodne powietrze.
- W porządku, już możesz spojrzeć.
Otwieram oczy niemal natychmiastowo. Mogę zdecydowanie powiedzieć, że właśnie w tym momencie stoję w najpiękniejszym ogrodzie na dachu na świecie. Krzewy herbacianych róż i mlecznobiałych hortensji kołyszą się na lekkim wietrze. Posadzone w kępkach purpurowe, białe i czerwone petunie wystawiają swoje główki z drewnianych beczek. Po ścianie małej wieżyczki wodnej wspina się bluszcz, a bugenwilla w kolorze fuksji spływa z drabinki. Jednakże to widok z ogrodu najbardziej podbił moje serce - pięknie oświetlone London Eye, na tle bladoróżowego nieba podczas zachodu słońca.*
- O mój Boże. Tu jest idealnie - szepcę, bojąc się, że jeżeli powiem coś głośniej to zburzę tę idealną chwilę.
- Prawda? - mruczy Patrick, nieznacznie przysuwając się w moją stronę. 
Nie podoba mi się taki zwrot akcji. Odwracam się plecami do tego pięknego widoku i dostrzegam coś co mi się jeszcze bardziej nie podoba.
- Myślałam, że mam ci pomóc - mruczę na widok stołu zastawionego po same brzegi różnymi napojami i przekąskami.
- Bo pomożesz. Kładąc się obok mnie i ewentualnie chwaląc moją skromną osobę - odpowiada wskazując dwa leżaki, na których leżą przygotowane wcześniej poduszki i koce.
- A co z resztą gości? - pytam niepewnie moszcząc się na leżaku.
- Och, oni przyjdą za jakieś pół godziny.
Zatapiam się jak najgłębiej, opatulam się kocem i odchylam tak by widzieć ognistoróżowe niebo. Z dołu dobiega nas kojący szum samochodów, obok leży przystojny chłopak, a ja podziwiam przepiękny zachód słońca, czegóż chcieć więcej? Żeby ten zabawny brunet, ewidentnie skrywający w sobie jakąś tajemnicę, zamienił się w mojego blondyna o cudownym morskim spojrzeniu, w którym mogłabym się zatopić bez najmniejszych wyrzutów sumienia.
Czas mija nam na nie zobowiązujących rozmowach i niewinnych żartach. Dowiaduję się, że Patrick ma młodszą siostrę, a to mieszkanie dostał od rodziców za wzorowe wyniki na studiach. W zamian opowiadam mu o tym jak o mały włos zostalibyśmy z Niallerem rodzicami Ginny i o naszym pobycie w Brighton. 
Patrick okazuje się wdzięcznym słuchaczem. Nie przerywa, pozwala mi opowiadać w odpowiednich momentach przytakuje, lub posyła pełen troski uśmiech. Dlatego nie potrafię zrozumieć, czemu Niall i Olivia tak bardzo starają się trzymać mnie z dala od tego chłopaka.
W końcu naszą rozmowę przerywa stłumiony przez schody, dwa korytarze i zamknięte drzwi dźwięk domofonu. 
- Czas rozpocząć zabawę - mruczy Patrick, choć mam wrażenie, że najchętniej zostałby tu wraz ze mną. 
Podnoszę się z leżaka i schodzę zaraz za nim do drzwi wejściowych, w których stoi już grupka osób. Posyłam im niepewny uśmiech i niezdarnie pocieram dłońmi swoje ramiona, jakby miało mi to zapewnić ochronę przed całym złem świata.
- Więc tak, to jest Victoria, opowiadałem wam o niej, a to są od lewej Rose, Rachel, Kristin, John i Paolo, który jest Włochem, poznajcie się - przedstawia nas sobie nawzajem Patrick, jak przykładny gospodarz. 
Ktoś podkręca muzykę, a dziesięć minut później w mieszkaniu jest tak dużo osób, że ciężko znaleźć choć trochę prywatnej przestrzeni, gdzie nikt nie podkrada mi tlenu. Z każdej strony napiera na mnie masa ludzkich ciał, co powoli zaczyna mnie drażnić, bo tak naprawdę nikogo tu nie znam. Żałuję, że nie ma ze mną Nialla. Wychodzę ponownie do ogrodu i bez trudu odnajduję nasze wcześniejsze leżaki. Rozkładam się w jednym z nich i wyciągam komórkę z torby. Nie zważając na ośmiogodzinną różnicę czasową wybieram numer Irlandczyka. Po kilku sygnałach słyszę jego zaspany głos.
- Czyś ty zwariowała? Jest czwarta nad ranem! Coś się stało? 
- Stęskniłam się - szepczę do słuchawki, starając się opanować drżenie głosu, które nagle się pojawiło.
- Mam wrócić do domu? Jedno słowo i jestem z powrotem... - stwierdza niepewnym głosem. Czuję złość narastającą we mnie. Przez to, że zadrżał mi głos, teraz pewnie myśli, że sobie sama nie radzę. Jak go znam, to pewnie w tej chwili obmyśla, za ile miałby najbliższy samolot do Londynu. 
- Nie! - wołam zbyt gorliwie, co jeszcze bardziej mnie pogrąża. Biorę kilka głęboki wdechów by się uspokoić i zaczynam od nowa. - Tęsknie za tobą, ale nie aż tak, żebyś musiał wracać. Po prostu nie lubię gdy cię nie ma w domu i gdy cię nie widzę, dłużej niż jeden dzień. 
- Ja też tego nie lubię. Chciałbym, żebyś teraz stała obok mnie. Jestem właśnie w ogrodzie na dachu, a jaki widok stąd się rozpościera, uwierz nie pożałowałabyś! - woła, a w jego głosie słyszę radość jak u małego dziecka, taką samą jak kilka godzin wcześniej u Patricka, który chciał pokazać mi swój ogród. Ledwo udaje mi się powstrzymać przed powiedzeniem mu, że to zabawny zbieg okoliczności, bo jestem praktycznie w takim samym miejscu tylko w innym mieście.
- To musi być wspaniały widok, zwłaszcza o wschodzie słońca - mruczę z entuzjazmem.
- Taak. Jesteś na jakiejś imprezie czy coś? Bo strasznie głośno u ciebie - pyta lekko poważniejąc. 
- Byłam, ale już wracam do domu, bez ciebie to nie ma sensu, źle się tu czuję. Opowiem ci wszystko jak będziecie z powrotem w Londynie.
- Okej, tylko uważaj na siebie i... - chwilę się waha czy dokończyć tę wypowiedź, ale troska(?) o mnie zwycięża - pamiętaj co mi obiecałaś.
- Pamiętam - przecież złamałam tę obietnicę dopiero trzy razy wciągu jednego dnia, dodaję już w myślach. Jestem złym człowiekiem. - Nie przeszkadzam ci dłużej, bo jutro będziesz niewyspany, a ja nie chcę dostać ochrzanu od Paula. 
- Zrzucę na Malika, że w nocy zbyt głośno chrapał i nie dało się spać - odpowiada blondyn, na co wybucham śmiechem.
- Myślę, że nasz czarnuszek nie będzie zachwycony jak to usłyszy, przecież uważa się za ideał...
- Jakoś to przeżyje - bagatelizuje sprawę Horan.
- Mimo wszystko chyba nie chcę do tego przyłożyć ręki - stwierdzam z rozbawieniem, jednak szybko poważnieję, zdając sobie sprawę, że to moment na pożegnanie. Czy wspominałam kiedyś, że nienawidzę się żegnać? - Okej, to ja kończę, a ty wracaj spać. Zadzwoń do mnie jak będziesz miał chwilę czasu. Pozdrów chłopaków, bądź grzeczny i... kocham cię.
- Zawsze jestem grzeczny! To Malik jest mistrzem pakowania się w tarapaty - woła oburzonym głosem, przez co zaczynam się śmiać. - Ja ciebie też miśku - dodaje już poważnym tonem, po czym w słuchawce rozlega się głucha cisza. Chowam telefon z powrotem do torby i zrzucam z siebie koc. Zimne powietrze w momencie atakuje moje ciało, które wysyła pełne sprzeciwu dreszcze. Czym prędzej wchodzę do mieszkania. W pierwszej chwili muzyka mnie ogłusza, lecz po kilkudziesięciu sekundach mózg przyzwyczaja się do hałasu i sprawnie przeczesuje spojrzeniem tłum w okół mnie. W końcu udaje mi się dostrzec poszukiwanego przeze mnie bruneta, więc zaczynam przedzierać się w jego stronę.
- Ja już będę się zbierać - wołam, tak by przekrzyczeć muzykę.
- Już? Szkoda... - odpowiada, a w jego głosie słyszę szczery smutek.
- Wiesz jutro mam szkołę, a nie chciałabym przegapić, którejś z lekcji... W każdym razie dziękuję, że mnie zaprosiłeś, świetnie się bawiłam - krzyczę, powoli zmierzając w stronę drzwi, a Patrick mozolnie, acz skutecznie podąża za mną.
- Kłamczuszku! Widziałem, jak po godzinie uciekłaś do ogrodu. Chciałem do ciebie dołączyć, ale usłyszałem jak rozmawiasz przez telefon, więc nie chciałem ci się narzucać. Rozumiem, że takie imprezy to nie twój klimat, cóż następnym razem postaram się bardziej - stwierdza wzruszając ramionami, po czym wciska przycisk przywołujący windę.
- To nie tak, po prostu nie lubię tłocznych imprez, a poza tym nie jestem teraz w najlepszej formie. Niall wyjechał i źle się bez niego czuję - próbuję wytłumaczyć swoje zachowanie, ale prawdopodobnie tylko jeszcze bardziej się pogrążam. - Pokażę ci kiedyś jakie imprezy lubię, obiecuję - dodaję.
- W takim razie może pokażesz mi w piątek wieczorem? Wpadnę do ciebie. Obejrzymy razem jakiś film czy coś. - stwierdza, łobuzersko się uśmiechając.
- No nie wiem... 
- Nie daj się prosić. Jeden wieczór, po prostu jestem ciekawy jak mieszka wielka gwiazda One Direction wraz ze swoją piękną dziewczyną  - tłumaczy po raz kolejny wzruszając ramionami.
- Trzeba było tak od razu. Okej, przyjdź koło ósmej, pasuje ci? - pytam w momencie gdy otwierają się przed nami drzwi windy.
- Idealnie, to do zobaczenia - na potwierdzenie swoich słów, posyła mi w powietrzu buziaka, a ja zaczynam się śmiać. Jednak szybko poważnieje na widok swojej twarzy w lustrze. Cichy głosik w mojej głowie szepcze mi obietnicę, którą złożyłam Niallowi, a ja po raz kolejny mam zamiar ją złamać. 
Wchodząc do ciemnej sypialni, celowo zamiast piżamy ubieram bluzę niebieskookiego, która jest wręcz przesiąknięta jego zapachem. Chcę by tej nocy, wyrzuty sumienia nie dały mi zasnąć.

* opis ogrodu wykorzystałam z książki Joanny Philbin "córki", ponieważ totalnie nie znam się na kwiatach, wmontowałam w niego tylko kilka własnych zdań i przeróbek

__________________________________________________

Jest rozdział! Po wielu poprawkach, próbach i walkach udało mi się go napisać. Po raz kolejny zawiodłam. Poprosiłam o drugą szansę i ją zmarnowałam, ale u mnie to typowe. Zawsze gdy chcę coś naprawić wychodzi jeszcze gorzej. Jednak może zabrzmi to egoistycznie, ale cieszę się, że udało dodać mi się ten rozdział. Jestem z niego dumna. Podoba mi się od samego początku, aż do końca. A to rzadkość gdy chodzi o moje wypociny. Mam nadzieję, że i wam się spodoba, jeżeli jeszcze ze mną jesteście!
Gdyby ktoś miał do mnie jakieś pytanie lub coś w tym stylu to pozostawiam wam link do mojego ASKA :)