piątek, 31 sierpnia 2012

41. Morderca

*Vicky*

W domu panuje spokój. Spoglądam na zegarek. Jest siódma wieczorem. James czyta coś u siebie w pokoju, a ja kończę zadanie z historii, które zadał nam pan Ray na przerwę świąteczną. Moją uwagę przykuwa hałas, chyba dochodzi z pokoju Jamesa. Na pewno coś zrzucił. Wzruszam ramionami i pogrążam się znowu w konsekwencjach drugiej wojny światowej. Zależy mi, żeby zrobić to zadanie dobrze. Od tej oceny może zależeć moja ocena końcowa, a po za tym lubię pana Ray'a. Jest wymagający, ale większość uczniów go lubi. Poprawiam jakiś przeoczony błąd ortograficzny i słyszę kolejny, tym razem o wiele głośniejszy hałas. Zrywam się i wpadam do pokoju brata bez pukania. James klęczący na podłodze w resztakch porcelanowego wazonu. Na około niego tworzy się duża kałuża wody wymiesznej z krwią i przywiędłymi kwiatami. Jedną ręką obejmuje zakrwawioną dłoń.
- Cholera, jeszcze tego brakowało! - krzyczy, przypatrując się z przerażeniem na szybko rosnącą plamę krwi.
- Natychmiast na dół - mówię tonem nie znoszącym sprzeciwu, a James posłusznie schodzi do kuchni, a ja w między czasie zaglądam do apteczki i wyciągam rzeczy, które wydają mi się przydatne.
- Pokaż tą łapę - rzucam do brata z lekkim uśmiechem, starając się ukryć moje przerażenie, ale chyba nie idzie mi to zbyt dobrze.
- Coś tak zbladła siostrzyczko? Nie lubisz widoku krwi? - zaczyna się ze mnie nabijać. "Przypadkowo" troszkę mocniej nacisnęłam gazą nasączoną wodą utlenioną ranę.
- Auu, ostrożniej pani doktor! - zajęczał z urażeniem. Zaśmiałam się pod nosem, ale dalszą pracę wykonałam już delikatniej. Na koniec owinęłam jego rękę bandażem.
- I po sprawie, a teraz tu poczekaj - rzuca mi pytające spojrzenie. - Idę posprzątać ten syf w twoim pokoju zanim znowu się pokaleczysz, a ty za ten czas przygotuj jakąś kolację, bo chcę się dowiedzieć co wyprowadziło cię tak bardzo z równowagi, że poświęciłeś najbrzydszy wazon w domu - tłumaczę ze śmiechem. Widzę jak kąciki ust lekko unoszą się ku górze, ale szybko poważnieje.
- Muszę? Ja jestem ranny! Na pewno jeszcze bardziej pogorszę stan mojej ręki i na końcu mi odpadnie - zaczyna jęczeć.
- O nie mój drogi, nie wywiniesz się od tego - robi minkę niesprawiedliwie obitego psiaka. - Dobra, niech ci będzie. Pójdziemy na hot-dogi do parku.
- Hura! Tylko się przebierzmy bo oboje jesteśmy w krwi. No i ty najpierw idziesz ogarnąć te szkła, wiesz sam bym to zrobił, ale ta moja ręka - wzdycha teatralnie na co przewracam oczami i kieruję się w stronę jego pokoju.
Uporałam się z tymi resztkami wazonu i posprzątaniem wody z krwią w jakieś piętnaście minut. Potem szybko się przebieram w jakieś wygodne dresy, w końcu to spacer z bratem, a nie randka. Zbiegam na dół i ruszamy ramię w ramię na rozmowę o życiu mojego brata.
Trasę dom-park pokonujemy w milczeniu, ale nie przeszkadza mi to. Wiem, że musi sobie to wszystko poukładać w głowie zanim zacznie mi opowiadać co tym razem go trapi. Wyprzedzam go o kilka krów i pierwsza dochodzę do naszego celu. Zamawiam dwa hot-dogi i dwie puszki z colą. Po kilku minutach otrzymuję zamówienie i jedną porcję podaję Jamesowi.
- Więc opowiesz mi czym zawinił ten biedny wazon, że tak tragicznie zginął? - zaczynam beztrosko. Kątem oka obserwuję jego zachowanie. Bierze starannego gryza, powolutku go przeżuwa, a na koniec popija colą. Gdy nie może już dłużej przeciągać odpowiedzi mówi wymijająco:
- Coś mnie zdenerwowało.
- Coś? A może ktoś? - drążę temat. 
- Och, czy ty musisz być taka uparta? - uśmiecham się z triumfem, ale nie odpowiadam. - W porządku - daje za wygraną. - Amy lekko wyprowadziła mnie z równowagi.
- A dlaczegóż to tak źle uczyniła? - podłapuję. Rzuca mi wściekłe spojrzenie, ale posłusznie odpowiada.
- Chce wybaczyć Malikowi! Przecież dobrze wie, że on ją zdradził! Nie rozumiem jak może być taka naiwna?!! - woła z goryczą przez co płoszy kilka gołębi.
- Spokojnie, na tym polega miłość - próbuję go uspokoić. Rzuca mi kolejne mordercze spojrzenie, ale na szczęście nie może odpowiedzieć bo właśnie wgryzł się w resztkę swojej kolacji. Przełknął z trudem i odparł już bardziej opanowany.
- Ale czy ona nie zdaje sobie sprawy jak bardzo ją kocham? Że byłbym gotowy poświęcić dla niej wszystko byleby była szczęśliwa? I niech nie zaprzecza bo dobrze wiem, że ona też czuje do mnie coś więcej niż tylko przyjaźń inaczej nie pozwalałaby mi na tak wiele. Nie mógłbym jej całować, bo by mnie odtrącała, a nie sama wpijała się w moje wargi tak, że nie mogę złapać tchu! Zawsze tak jest do momentu gdy coś nam nie przerwie bo wtedy nagle wraca jej postawa "Black trzymaj łapy przy sobie" , ale kiedyś nam się uda i będziemy razem. Ja w to wierzę - zakańcza swój monolog z lekką zadyszką, ale i satysfakcją w głosie. 
- Wow... Szczerze? To nie wiem co powiedzieć. Nie wiedziałam, że twoje uczucie do niej jest, aż tak głębokie - odpowiadam zdumiona, że mój brat potrafi czasem być czuły. - Ale może, powinieneś dać jej za sobą zatęsknić? - rzuca mi pytające spojrzenie. - No wiesz relacja czysto przyjacielska. Tylko rozegraj to trochę inaczej. Tu się o nią otrzyj, tam daj jej całusa w policzek w podzięce za to, że wybrała ci nową koszulkę, tu pogłaskaj ją po policzku bo się czymś "ubrudziła" - tu narysowałam palcami w powietrzu cudzysłów. - I tym podobne akcje - patrzy na mnie jakbym mu z nieba spadła. 
- Vicky, ty jesteś genialna! Że ja wcześniej nie zasięgnąłem u ciebie porady! - woła rozradowanym tonem i zaczyna mnie okręcać w okół własnej osi.
- Puść mnie wariacie! - posłusznie mnie odstawia. 
- Jestem ci winny przysługę - mówi z szerokim uśmiechem.
- Nawet jest taka jedna rzecz, którą mógłbyś dla mnie zrobić - oznajmiam tajemniczym głosem. Rozglądam się teatralnie i szeptam mu na ucho: - Trzeba zabić takiego jednego sukinsyna - patrzy na mnie z przerażeniem, na co wybucham głośnym śmiechem. - Żartowałam! Potrzebuję, żebyś kupił jakieś procenty na sylwestra. 
- Nie strasz więcej! - woła z wyrzutem i ruszamy do jakiegoś monopolowego.

*James*

 Wstaję skoro świt i z wesołym pogwizdywaniem idę do piekarni i kilku innych sklepów by kupić jakieś produkty na śniadanie. A następnie kieruję się do domu na Stamford St 259.
Na miejsce docieram kilka minut po ósmej. Zabrałem klucze od Victorii, żeby nie budzić Amy. Kieruję się od razu do kuchni. Dziś przygotowuję dla niej tosty francuskie i kubek kakao. Zanoszę to wszystko pokoju Smerfetki. Łokciem otwieram drzwi i widzę jak moje szczęście jeszcze śpi. Podchodzę do niej na palcach, naczynia odstawiam na szafkę nocną i pochylam się nad śpiącą królewną.
- Wstawaj śpiochu - mruczę jej do ucha. Otwiera zaspane oczy i szeroko się uśmiecha. 
- Co tu robisz? - pyta, a następnie przeciąga się niczym kot. 
- Przecież sama chciałaś, żebym codziennie robił ci śniadanie - odpowiadam ze śmiechem. - W każdym razie ja swoje zadanie wykonałem, a teraz wracam do domu - mówię i robię kilka kroków do wyjścia. Odprowadza mnie zawiedzionym wzrokiem. - Zapomniałbym! Vicky kazała przekazać, że chce się z tobą spotkać w centrum handlowym o 13:00. - spogląda na mnie zawiedziona. - Smacznego - daję jej całusa w policzek i wychodzę. To wszystko naprawdę może się udać!

*Vicky*

Punkt trzynasta jestem na miejscu. Z oddali dostrzegam dziko machającą do mnie Amy. Wykonuję ten sam gest w jej kierunku i ostatnie kilka metrów przebiegam.
- Cześć! - wołam z lekką zadyszką i daję jej całusa w policzek na przywitanie.
- Cześć, co się stało, że tak nagle chcesz się spotkać? - pyta z ciekawością.
- No wiesz - odpowiadam "urażona". - To już nie wolno mi się spotkać z własną przyjaciółką? - otwiera usta, żeby zaprotestować, ale nie pozwalam sobie przerwać. - Żartuję. Tak na prawdę chciałam cię na sylwestra zaprosić, a znając ciebie to będziesz potrzebowała nowej sukienki - tłumaczę z uśmiechem.
- Impreza? Ekstra, tego mi trzeba! A kto będzie? - pyta podekscytowana.
- No wiesz ja, ty, One Direction z dziewczynami no i może mój brat - wymieniam na palcach. Na wzmiankę "zespół plus dziewczyny" lekko się skrzywiła, a następnie wzruszyła ramionami jakby chciała powiedzieć " w końcu i tak będę musiała się z nim spotkać".
- W porządku. Ale, żebyś miała świadomość tego, że obie wyjdziemy stąd z sukienkami - grozi mi i próbuje zrobić surową minę, ale coś jej nie wychodzi więc wybucha śmiechem.
- Ja już mam sukienkę - patrzy na mnie z nie do wierzeniem. - Sama sobie kupiłam - dodaję z dumą.
- Nie wierzę! Ty i sukienka?! Co ten Niall z tobą robi to ja nie wiem - mówi z udawanym przerażeniem, a ja daję jej kuksańca w bok.
- Cicho! Po prostu chcę ładnie wyglądać. No i mam prośbę. Uczeszesz mnie? - robię słodkie oczka.
- Nie ma innej opcji - szczerzy swoje białe ząbki. - A teraz chodźmy na te zakupy!

*Niall*

Spakowałem się rano, a teraz nie pozostało mi nic innego jak czekanie na podróż na lotnisko. Z nudów przyglądałem się reszcie chłopaków. Harry z Louisem tańczyli coś w rodzaju walca angielskiego, śmiesznie podskakując i śpiewając "jutro będzie impreza, jutro będzie impreza!" odkąd dowiedzieli się, że idziemy na sylwestra do Vicky. Liam biegał przerażony po hotelu i sprawdzał czy aby na pewno wszystko już zabraliśmy i co chwilę znajdując gdzieś marchewki Louisa. Zayn siedział z lusterkiem w ręku i mruczał sam do siebie coś co brzmiało "Przecież musi mnie zrozumieć. Takiemu przystojniaczkowi by nie wybaczyła?", chyba próbował sobie dodać otuchy przed jutrzejszym spotkaniem z Amy.
Po raz piętnasty wpadł Liam do naszego pokoju taszcząc pod pachą swoją walizkę.
- Louis przesadziłeś! - wykrzyczał chyba na cały hotel. Szczerze? To jeszcze nigdy nie widziałem go tak wściekłego.
- Co się stało? - spytał niewinnie Tomlinson.
- Co robią w mojej walizce te marchewki?! Gdzie są moje rzeczy?!! - krzyczał jak oszalały, ale z tego co zrozumiałem to Lou wyrzucił wszystkie ubrania Liama, żeby spakować tam swoje marchewki.
- Jak to co? Jadą z nami do Londynu - odparł Lou jakby to było oczywiste. - Tu mają o wiele lepsze niż u nas, a po za tym one tak na mnie patrzyły i no nie mogłem ich zostawić!
- Ale chyba będziesz musiał! - zawołał Li po czym otworzył okno i wystawił walizkę tak by wypadła jej zawartość. Lou w momencie zbladł, a w jego oczach zabłysły łzy.
- Zabiłeś je idioto! Jak mogłeś?! - teraz to on się wkurzył.
- Trzeba było nie wyrzucać moich rzeczy to bym ich nie zabił! - odpyskował Liam.
- Ale ja ich nie wyrzuciłem! Tylko pochowałem po naszych walizkach! Chciałem wziąć największą, ale walizka Zayna strasznie śmierdziała tymi wszystkimi odżywkami do włosów, a nie chciałem żeby się udusiły, a twoja też była wielka więc wziąłem twoją, a rzeczy które do niej spakowałeś poupychałem po naszych walizkach, żebyś się nie darł, a teraz ty je zabiłeś i moje życie nie ma sensu! - zakończył dramatycznie swój monolog i obrócił się twarzą do ściany. Harry pierwszy do niego podbiegł.
- Louis kochanie, chcesz to kupię ci nowe marchewki - próbował udobruchać króla pasków. Ja wraz z Zaynem tarzaliśmy się ze śmiechu po podłodze, a Liam zastanawiał się jak przeprosić Lou.
W końcu pod długich namowach Harrego Lou pogodził się z Liamem, który na przeprosiny kupił mu dwie koszulki w paski i marchewkowy tort, ale jak ujął pasiasty "Liam musi odnieść karę i nie dostanie ani kawałka!", na czym ja zyskałem bo otrzymałem o kawałek więcej.
Koło 18:30 przyszedł po nas Paul, że jedziemy na lotnisko. Witaj Londynie!

*Amy*

Nie mogę w to uwierzyć, że Victoria Black, która najchętniej ubiera się na sportowo dobrowolnie kupiła SOBIE sukienkę i do tego szpilki. To trochę tak jakby ojcem Harry'ego Pottera okazał się Lord Voldemort, po prostu niemożliwe, a jednak. Nie myślałam, że doczekam się tego dnia, a tu pod wpływem przystojnego blondyna moja przyjaciółka z chęcią ubiera sukienkę, trzeba przyznać, że dość seksowną, bo w końcu sięgającą ledwo do połowy uda. W każdym razie teraz siedzę u niej w pokoju i się jej przyglądam z opadniętą szczęką.
- Może byś coś powiedziała? - upomina mnie z irytacją.
- Ee... wyglądasz jak no.. jak dziewczyna - odpowiadam szczerząc zęby. - A tak poważnie to Horan na twój widok padnie.
- Dzięki, właśnie na taką odpowiedź liczyłam - odparła z uśmiechem. - To teraz wymyśl jakąś fryzurę i makijaż, a w ogóle to będziesz tu dzisiaj spała, a z samego rana lecimy do mojego domu - fajnie, że mi wcześniej powiedziała bo inaczej mogłabym nie mieć piżamy.
- Ale wiesz ja nie mam w czym spać - przypominam jej.
- Nic się nie martw pożyczę ci moich dresów i jakąś koszulkę Jamesa do spania - to nie jest dobry pomysł, ale chyba nie mam wyboru.
- W porządku - odpowiadam niechętnie. - A co do fryzury i makijażu to jutro zobaczysz jak wszystko wykonam, tylko nie będzie mógł cię Niall zobaczyć zanim cię przygotuję. Niech jemu też tak szczęka opadnie jak mi - mówię z cwaniackim uśmiechem. - A teraz zbieraj się, idziemy do fryzjera.
- Ale ja nie chcę ścinać włosów - Vicky patrzy na mnie z przerażeniem. - Nie ty głuptasku, tylko ja. Chcę sobie zafundować tak zwany "powrót do korzeni", niech Zayn patrzy co traci.
- Traci? - rzuca mi pytające spojrzenie. - Czyli nie wybaczysz mu?
- Zależy od jego argumentów i mam nadzieję, że okażą się sensowne, bo bardzo chcę mu wybaczyć - odpowiadam wzruszając ramionami.

*Vicky*

Siedzę w salonie fryzjerskim i przeglądam gazety z fryzurami. Zachciało jej się zmian. Ciekawe jak będzie wyglądała jak powróci do swoich ciemnych włosów. Od tak dawna ma blond grzywę, że nie jestem pewna czy się przyzwyczaję do tej zmiany. Po jakiejś godzinie staje przede mną.
- I jak? - pyta z uśmiechem. Wygląda idealnie. Kasztanowe loki podkreślają jej jasną urodę, jest śliczna. Teraz to mi opadła szczęka na jej widok.
- Cóż, obawiam się, że jak cię Malik zobaczy to zapomni wszystkich swoich argumentów obronnych - na te słowa wywraca oczami.
- Czyli podoba ci się? - chce mieć pewność.
- Jesteś piękna - odpowiadam na co uśmiecha się promiennie.

______________________________________

Dzień dobry, cześć i czołem!
I jak rozdział? Albo mi się wydaje, albo piszę coraz dłuższe o.O sama nie wiem skąd we mnie tyle pomysłów, ale jak na razie mam o czym pisać :P
W każdym razie dzięki za miłe słowa, kocham was i mam nadzieję, że rozdział wam odpowiada :*
no i zapraszam na mój prywatny blog : za szczerość nie przepraszam, cześć.

wtorek, 28 sierpnia 2012

40. Przeznaczenie

*Vicky*

Wstaję wyraźnie się ociągając, a pierwsze co robię to kieruję się w stronę kalendarza, tak jak w każdy poprzedni dzień ostatnich dwóch tygodni. Wykreślam kolejny dzień, a z każdym następnym jestem coraz bliżej do spotkania się z moim szczęściem o blond włosach i intensywnie niebieskich tęczówkach.
Za dwa dni sylwester. Obiecałam wszystkim imprezę, co prawda nie wiem czy w tej sytuacji jakakolwiek impreza ma sens, ale warto spróbować. Może pod wpływem fajerwerków i szampana Amy wybaczy Zaynowi? Kto wie co się wydarzy. A po południu wybiorę się do galerii po potrzebne rzeczy na zabawę. Z takim postanowieniem ruszam do kuchni by przekąsić śniadanie. Na stole dostrzegam białą karteczkę zaadresowaną do mnie i Jamesa.

Pojechaliśmy do cioci  Susan do domku letniskowego (czytaj: na plażę) po pierwsze rzeczy Ginny. Wrócimy za kilka dni. Lodówkę macie wypchaną jedzeniem, więc raczej nie umrzecie z głodu. Bądźcie grzeczni, nie szalejcie za bardzo w sylwestra, a ty James pilnuj siostry.


                                                                           Rodzice

Szczęście mi sprzyja. Zapowiada się party-hard, bez rodziców, bez pilnowania. Zabawa na maska.

*Amy*

Po niespokojnej nocy dziwię się, że ten poranek wygląda tak samo jak wszystkie inne. Dzień sączy się przez zasłony, zapach niedopitej kawy pieści moje nozdrza, uliczny hałas przedziera się przez ściany domu i zakłóca mój spokój, jak w każdy inny dzień. Wszystko jest normalne. Wstaję zbuntowana: jak życie może toczyć się swoim rytmem, gdy poprzedniego dnia z mojego w miarę spokojnego życia została kupka gruzu?! Opadam z powrotem na poduszkę z głośnym jękiem. Czuję jak po policzkach zaczyna spływać ciepła ciecz. Słyszę jak ktoś pospiesznie wbiega po schodach. Siadam na łóżku i próbuję wysilić swoją pamięć. Z tego co pamiętam to byłam sama w domu gdy zasypiałam. W progu pojawia się jakaś postać. Łzy skutecznie uniemożliwiają mi widzenie. Widzę go zamazanego, ale to wystarczy. Czarne włosy i zarys dobrze wyrzeźbionego ciała. To musi być On.
- Zayn? - szepcę niepewnie. Z wrażenia mój gruczoł łzowy przestał produkować łzy.
- Niestety nie, ale chciałbym nim być - odpowiada. Barwa głosu jest inna niż Mulata. Słowa, które wypowiedział były przepełnione troską. - Trzymaj - siada koło mnie na łóżku i podaje mi szklankę z wodą. Powrócił wyraźny obraz. Włosy, które wcześniej brałam za czarne, tak na prawdę są koloru ciemnobrązowego, tęczówki są barwy orzechowej, a nie czekoladowej. To James jest przy mnie gdy kogoś potrzebuję, nie Vicky lub któryś z chłopaków tylko właśnie James Black. Ten z którym od dłuższego czasu boję się przebywać sam na sam. "Przyjaźń na śmierć i życie" - jak oświadczyła kiedyś Vicky. Teraz, patrząc na to przez pryzmat czasu wiem, że to jest dla mnie niemożliwe. Nigdy, przenigdy nie mogłabym być przyjaciółką Jamesa. Kiedy widzę jego anielską twarz okoloną grzywą ciemnobrązowych włosów, które nigdy nie dały się ułożyć oraz orzechowe tęczówki dostaję zawrotów głowy i cała mięknę w środku...
- Chcesz tej wody czy nie? - jednym zdaniem sprowadza mnie na ziemię. Dopiero teraz odczuwam pragnienie. Musiałam się nieźle odwodnić. Wyrywam mu szklankę z ręki wypijam wszystko jednym duszkiem. Odkładam szklankę na szafkę, ale pragnienie dalej daje o sobie znaki. Na szafce dostrzegam drugie naczynie z wodą. Wypijam je równie szybko jak pierwsze. James na ten widok cicho chichota.
- Chyba chciało ci się pić - stwierdza rozbawiony.
- Bardzo - odpowiadam i wstaję z łóżka. 
- A ty dokąd? - pyta zabawnie marszcząc brwi.
- Do łazienki, ogarnąć się trochę bo pewnie wyglądam jak siedem nieszczęść - mówię. - Koniec z płakaniem - po chwili dodaję pewniejszym głosem.
- To mi się podoba - woła James, chcąc mi chyba dodać otuchy. - To ja zrobię ci za ten czas śniadanie bo pewnie głodna jesteś - pomału zaczyna kierować się do schodów.
- James? - pod wpływem impulsu podchodzę do niego ze skurczem serca, który odczuwam zawsze gdy znajdę się w pobliżu. Całuję go delikatnie w policzek. - Dziękuję za to, że się mną dzisiaj zaopiekowałeś - mówię i szybko znikam za drzwiami łazienki zanim zdąży jakoś zareagować. 
Nalewam gorącej wody do wanny oraz kilka kropel płynu do kąpieli o zapachu truskawkowo-waniliowym. Zanurzam się w wodzie by zmyć z siebie wczorajszy brud świata. Czuję jak wszystkie mięśnie się rozluźniają . Po trzydziestu minutach wychodzę z wanny, przecieram lustro bo całe zaparowało i szczelnie owijam się ręcznikiem. Siadam na brzegu wanny i wcieram w siebie balsam o zapachu kwiatu wiśni. Rozglądam się po pomieszczeniu. Zapomniałam ubrań, cóż mam nadzieję, że James ruszył się z miejsca i przebywa obecnie w kuchni. Niepewnie wychylam głowę zza drzwi. Uff... korytarz jest pusty. Cichutko na paluszkach przebiegam do swojego pokoju i wybieram ubranie po czym wracam do łazienki. Spoglądam krytycznie w lustro. Oczy podpuchnięte, twarz blada i jakby lekko wyprana z kolorów. Podkład do twarzy, kredka do oczu i tusz do rzęs powinni skutecznie to zakryć. Z włosami*nic nie robię bo dziś wyjątkowo ładnie się pokręciły. Uśmiecham się do siebie po raz ostatni w lustrze i schodzę na śniadanie.

* na zdjęciu jest Avril, nie chodzi o wygląd tylko o to jak wyglądają włosy bo to nie jest Amanda Bloom ;)

*James*

Stoję w miejscu nie potrafiąc wykonać żadnego ruchu. Dłonią dotykam policzka, na którym przed chwilą znajdowały się wargi Amy. Więc wystarczy dziewczyną się zaopiekować, dać trochę ciepła i poczucia bezpieczeństwa by była ci wdzięczna. Uśmiecham się pod nosem, teraz już wiem co robić. Wesoło pogwizdując ruszam do kuchni by zrobić jakieś pełnowartościowe śniadanko. 
Lodówka nie jest nazbyt pełna, ale znalazłem w niej ciasto francuskie, twarożek, śmietanę i maliny. Trzeba było coś z tego wymyślić. Na szczęście matka natura obdarzyła mnie zdolnościami kulinarnymi i po prawie czterdziestu minutach śniadanie było gotowe.  Po kilku minutach do stołu podeszła Amy w zupełnie innym stanie. Jej twarz nie jest już tak przeraźliwie blada, a usta wykrzywiają się w uśmiechu tyle, że uśmiech nie obejmuje oczu, które pomimo jej usilnych starań nadal przepełnia smutek.
- To jest pyszne! Od dzisiaj będziesz zawsze dla mnie gotował - rzuca wesołym tonem.
- Nawet nie wiesz jak bardzo bym tego chciał - wyszeptałem.
- Słucham? - nie dosłyszała, może to i dobrze?
- Mówię, że nawet jak bardzo bym chciał to nie mogę - powtarzam troszkę zmienioną wersję, a jej źrenice zmniejszają się tak by wyrażały podejrzenie.
- Dlaczego? - pyta niepewnie.
- Bo po pierwsze ktoś musi gotować mojej siostrze, a po drugie to nie ja powinienem ci gotować - na moje ostatnie słowa wyraźnie zbladła. - Postanowiłaś już co z tym zrobisz? - pytam. Wiem, że to dla niej bolesny temat, ale przecież nie może mu to ujść na sucho! Uśmiechnęła się do mnie blado znad talerza.
- Zapytam się go czy to prawda - powiedziała to tak spokojnie jakby chciała się go zapytać jaką mamy dzisiaj pogodę.
- A on zaprzeczy! Przecież to logiczne, że się wszystkiego wyprze! - zawołałem. Czasem ona jest naiwna jak dziecko.
- Pewnie tak, ale każdy powinien mieć szansę na obronę. Chcę wiedzieć co on ma do powiedzenia na ten temat. A potem...
- A potem go zostawisz? - spytałem z nadzieją. Może jeszcze nie wszystko stracone.
- To zależy co będzie miał na swoją obronę oraz czy Horan dzielnie wesprze kumpla - mówiąc to delikatnie wzruszyła ramionami.
- Ty go tak bardzo kochasz, że jesteś w stanie wybaczyć mu zdradę? - nie mogę w to uwierzyć.
- Na razie nie wiemy czy to była zdrada. To mogło tylko tak wyglądać. Wiesz, że dziennikarze potrafią wszystko przekręcić - dzielnie go broniła.
- Amy oprzytomnij! On cię Z-D-R-A-D-Z-I-Ł! - przeliterowałem. W jej oczach zabłysły łzy. Super Black, ty to umiesz pocieszyć.
- WIEM! Ale ja go kocham! - zawołała.
- W takim razie co czujesz do mnie? - spytałem bez ogródek. Widać, że zaskoczyłem ją tym pytaniem. Chwilę się wahała.
- Nie wiem co masz na myśli - odpowiedziała unikając mojego spojrzenia.
- Te wszystkie chwile słabości w których to ze mną się całowałaś. W których dawałaś mi szansę na coś więcej niż przyjaźń. Te w których oboje czuliśmy się cudownie.
- Dobrze to ująłeś. Chwile słabości, nic więcej. Przykro mi jeżeli pomyślałeś, że między nami może być coś więcej - odparła sucho. - Wydaje mi się, że powinieneś już iść - spojrzałem na nią z nie do wierzeniem. Kogo ona chcesz oszukać? Oboje dobrze wiemy jak jest naprawdę. Ale skoro chce udawać, że jesteśmy przyjaciółmi w porządku. Będę jej przyjacielem, ale nadal będę się starał ją zdobyć. Bo ona jest moim przeznaczeniem.

*Amy*

Powoli ruszył do drzwi. Zatrzymał się w progu i odwrócił.
- Kocham Cię Amy - powiedział na tyle głośno bym mogła go usłyszeć.
- Ja ciebie też James - odparłam szeptem. 
Drzwi zamknęły się za nim z jakże obiecującym hukiem.

*Vicky*

Przemierzam główną aleję centrum handlowego w poszukiwaniu potrzebnych produktów. Znam to miejsce na pamięć. Mogłabym z zamkniętymi oczami odnaleźć się w tym labityncie i opisać każdą witrynę sklepową. Kupiłam już wszystkie artykuły spożywcze, oprócz alkoholu, tym będzie musiał zająć się James, serpentyny, balony, sukienkę i buty bo w końcu jakoś trzeba wyglądać! Amy mnie uczesze, a w jakim będzie szoku jak zobaczy, że dobrowolnie kupiłam sukienkę. Uśmiecham się pod nosem na tą myśl.
Wychodzę z centrum handlowego z dala od klimatyzowanego powietrza. Pada zimowy kapuśniaczek, od którego kicham. Podnoszę kołnież kurtki. Londyn  z swoimi wieżyczkami i surowymi budynkami w deszczu wygląda smutno. Z niecierpliowością oczekuję nadejścia wiosny.

____________________________________________________

no to mamy czterdziestkę, taka jakaś długa wyszła :D
 cieszę się, że tyle ze mną jesteście. Każdy wasz komentarz dodaje mi siły by pisać dalej, bez was to opowiadanie nie miałoby sensu, dziękuję! :*
a jakby ktoś chciał mnie poznać jaka jestem prywatnie to założyłam bloga, gdzie będę opisywać co lubię, co u mnie i tak dalej czyli moje życie prywatne to jest tutaj : za szczerość nie przepraszam, cześć.

piątek, 24 sierpnia 2012

39. Sen lekarstwem na ból

*Niall*

Wpatrywałem się w śpiącego Zayna. W szpitalu założyli mu siedem szwów i podali środki uspakajające bo cały czas krzyczał, że musi wracać do Londynu i nie chce, żadnego opatrunku. Liam z Lou poszli zapłacić za zniszczoną szybę w drzwiach, Harry pogadać z Paulem, a mnie jak zwykle przypadła rola pilnowania Mulata. Nie uskarżam się bo przynajmniej w każdej chwili mogę skierować się do lodówki. A jak już mowa o jedzeniu to mój brzuszek mówi, że z chęcią by coś przekąsił więc podniosłem się z kanapy i ruszyłem do kuchni po jakieś kanapki. Zrobiłem dwa talerze - jeden dla mnie, drugi dla Zayna. Jak wstanie pewnie będzie głodny. Spojrzałem krytycznie na dwa stosy jedzenia. Coś mi się nie zgadzało. Przerzuciłem trzy kanapki z talerza Czarnuszka na mój. Przyjrzałem się jeszcze raz. Tak, teraz było idealnie.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy gdy wróciłem do salonu to brak Zayna. Odstawiłem talerze na stolik i podkradłem się do dębowych drzwi od łazienki. Usłyszałem szum wody, więc pewnie brał kąpiel, żeby ukoić zszargane nerwy. Uspokojony tym, że bez większego trudu odnalazłem swojego podopiecznego, wróciłem na kanapę by napełnić brzuch.
Po trzydziestu minutach, drzwi od łazienki się uchyliły i powoli z pomieszczenia wyszedł Mulat. Zrezygnowany opadł na kanapę i wgryzł się w jedną z kanapek. Po skroni spływały mu krople wody z niedokładnie wytartych włosów.
- Dziękuję, że o mnie pomyślałeś - zaczął cichutko potrząsając kanapką. - Mam jeszcze jedną prośbę - zawahał się. - Zabukujesz mi najbliższy bilet do Londynu? - unikał mojego spojrzenia. Wiedziałem, że będzie chciał wracać dlatego kazali mi go pilnować, żeby po prostu nie uciekł i nie zrobił kolejnego głupstwa.
- Zayn nie mogę, zrozum - chciał mi przerwać, ale dokończyłem to co chciałem powiedzieć tyle, że trochę głośniej. - Zostały jeszcze tylko trzy dni trasy i wrócimy. Nie możesz zawieść fanów. Daj sobie trzy dni, emocje trochę opadną i oboje z Amy inaczej spojrzycie na tą sprawę.
- Ja... ja po prostu boję się, że ją stracę. Ona jest całym moim życiem, zrobiłbym dla niej wszystko. Niall, błagam cię pomóż mi. Powiedz co mam zrobić, żeby jej nie stracić? Jak ty byś się czuł wiedząc, że zraniłeś Victorię i możesz ją stracić przez jakąś głupią słabość? - w jego oczach dojrzałem czyste szaleństwo wymieszane z łzami. Powoli jedna łza odważyła się opuścić tą czekoladową tęczówkę. Podszedłem do Czarnuszka i przytuliłem go do siebie.
- Spokojnie, razem damy sobie radę, coś wymyślimy. A teraz idź spać. Sen to dobre lekarstwo na ból - pokiwał głową na znak zgody i powoli ruszył do łóżka.
Usadowiłem się na kanapie, mierząc pilotem w telewizor zacząłem się zastanawiać nad pytaniem Zayna. Co ja bym zrobił? Nie wiem, chyba bym zwariował.

***


*James*

Obserwowałem z niepokojem jak jej oczy przesuwają się po tekście zawartym w gazecie "Stars!" na stronie dwudziestej piątej. Każda kolejna sekunda wydawała mi się męczarnią. Po cholerę przyniosłem tę gazetę ze sobą?! A mogło się to tak pięknie skończyć. Biłem się z własnymi myślami. Gdy w końcu podniosła swój wzrok na mnie mogłem wyczytać z jej twarzy, że jest wściekła. O dziwo, jak się zaraz okazało wcale nie na Malika.
- Czemu ukrywałeś tą gazetę przede mną?! Czemu mi tego nie pokazałeś od razu?! - zawołała, rzucając we mnie tym szmatławcem i niebezpiecznie zaciskając swoje drobne piąstki.
- Ja... Nie wiedziałem jaka będzie twoja reakcja. Chciałem tylko...
- Chciałeś tylko mnie wykorzystać?! Myślałeś, że skoro już przestałam ci się opierać, to nie musisz mnie informować o takim nie ważnym szczególiku, że mój chłopak mnie zdradza! - wykrzyczała mi to w twarz. Czyli jednak trochę wkurzyła się na Malika, odrobinę ta myśl mnie pocieszyła, ale nie wiedziałem co jej odpowiedzieć na te zarzuty. Stałem w jej pokoju, otwierając i zamykając bezsilnie usta, niczym rybka wyjęta z wody. - No dalej Black, wytłumacz się.
- To nie tak! Chciałem ci powiedzieć od razu jak to przeczytałem i dlatego tu przyszedłem, ale jak zobaczyłem jaki masz dobry humor, że nie jesteś już na mnie zła tak bardzo jak ostatnio, to nie chciałem, żebyś znowu mnie odtrąciła, albo co gorsza, żebyś się załamała przez takie coś. A potem zaczęliśmy się całować i... - próbowałem to wszystko wytłumaczyć, ale po raz drugi mi przerwała.
- To ty całowałeś mnie, nie myśląc o tym, że może ja nie chce się z tobą całować! - teraz to ja się wkurzyłem. Że niby nie chciała? Jakoś nie stawiała mi oporu.
- Posłuchaj panno doskonała! Po pierwsze nie usłyszałem ani jednego słowa protestu z twojej strony, po drugie to ty wpatrywałaś się w moje usta jak urzeczona, a po trzecie jakby nie patrzeć to potem ty zaczęłaś mnie całować bez opamiętania tak, że nie mogłem złapać oddechu! - wciągnęła gwałtownie powietrze, a jej twarz nagle zbladła. Czyżbym trafił w słaby punkt? Czyżby słabością Amandy Bloom był niejaki James Black? Zaraz, zaraz to przecież ja!
- Skoro było ci z tym tak źle, to trzeba było mnie z siebie zrzucić! A teraz wynoś się z mojego domu! - zawołała zbulwersowanym tonem, a w jej oczach dojrzałem pierwsze łzy. Otarła je ze złością. - No już!
- Nie pójdę - wyszeptałem i usiadłem spokojnie na łóżku. Nie zostawię jej samej w domu, zaraz po tym jak dowiedziała się, że jej chłopak ją zdradza. Nie wiadomo co jej wpadnie do tej głowy, a trzeba pamiętać o fakcie, że oprócz jej rybek nikogo tu nie będzie przez najbliższy tydzień.
- James proszę wyjdź, albo ja wyjdę. Chcę zostać sama i pomyśleć nad tym wszystkim. Obiecuję, że nic sobie nie zrobię - patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem. Chyba nie mam wyboru jak wyjść z tego domu. Westchnąłem.
- W porządku, ale będę dzwonić co pół godziny czy wszystko okej. Jeżeli nie odbierzesz lub wyłączysz telefon zjawię się tu w przeciągu pięciu minut, a pamiętaj, że Vicky ma klucze od twojego domu, więc nawet jak się zamkniesz to ja tu wejdę - chciałem mieć pewność, że nic sobie nie zrobi. Na jej czole pojawiła się malutka zmarszczka, oznaczająca, ze intensywnie się nad czymś zastanawia.
- Zgoda, pod warunkiem, że zadzwonisz co godzinę - odparła. Zawahałem się, co godzinę mogę nie zdążyć jej uratować gdyby co...
- Co godzinę dzwonię, a co trzydzieści minut będę pisał sms'a - zaproponowałem. Odpowiedziała bez zastanowienia.
- Dobra, a teraz już idź - skierowała się do drzwi wejściowych, a ja niechętnie poczłapałem za nią.

***


*Amy*

Po jakże interesującym utargu ruszyłam schodami na dół by mieć pewność, że James opuści mój dom.
- Cześć, do usłyszenia za godzinę - rzucam z udawaną beztroską. Nie chcę, żeby wyczuł jak cholernie czuję się zraniona. Kiwa głową, ale stoi jak przyklejony do wycieraczki i nie rusza się ani o milimetr. Jego spojrzenie błądzi po mojej sylwetce. Widać, że po raz kolejny się waha.
- Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym został? - pyta z troską. Co mam odpowiedzieć? Że marzę, żeby został bo potrzebuję kogoś kto mnie przytuli gdy zacznę zalewać się łzami.
- Jestem pewna, idź już - mówiąc to popycham go by już sobie poszedł. Wyraźnie się ociągając odchodzi w stronę najbliższego przystanku autobusowego. Szybkim ruchem zamykam drzwi na klucz, a następnie osuwam się po nich na podłogę dając upust emocją. Po moich policzkach łzy zaczynają spływają potokiem.
- Dlaczego?! Co ze mną jest nie tak? - rzucam pytania bez odpowiedzi w głąb domu. - Przecież obiecywał, że mnie kocha i nie zostawi mnie dla żadnej innej! - uderzam bezsilnie pięścią w podłogę.

Na czele najgorszych chwil w moim życiu znajduje się popołudnie, kiedy ścięłam sobie włosy na tak zwanego "małego pazia" i wszystkie dzieci z podwórka się ze mnie śmiały. Następnie dzień kiedy mój ukochany z przedszkola zadurzył się w nauczycielce, rujnując moje nadzieje na wspólną przyszłość. I w końcu dzień, kiedy kierowniczka supermarketu wezwała moich rodziców bo przyłapali mnie na kradzieży płyty Eminema. Kiedy jednak zastanowić się, wszystko to nic w porównaniu z tym co dzieje się teraz. Moje życie legło w gruzach. Chłopak, który był po części moim ideałem właśnie pociesza się jakąś tlenioną blondyną tylko dlatego, że nie mógł już wytrzymać trzech kolejnych dni beze mnie, a może w Londynie też spotykał się z jakimiś laskami, a ja głupia mu wierzyłam, że mu na mnie zależy!
Poczułam jak po policzkach spływa kolejna fala łez. Niechętnie podnoszę się z podłogi pod drzwiami wejściowymi i przenoszę się do swojego łóżka, na które opadam bezsilnie cały czas zanosząc się płaczem.
- Wiem, że wiele brakuje mi do ideału, ale dlaczego musiał mnie zdradzić? Co niby ma ta blond niewiasta, czego ja nie mam?! Czego mi brakuje? Pewnie będzie się tłumaczył: "to nie tak jak to wygląda!" stała gadka każdego kolesia, a ja głupia pewnie mu wybaczę. A on dalej będzie mógł mi przyprawiać rogi z jakimiś laskami poznanymi na dyskotece. - prowadziłam monolog, sama ze sobą. - Dlaczego mnie kurwa zdradziłeś?! - wykrzyczałam z bezsilności w przestrzeń.
Skupiona na tym nierozwiązywalnym pytaniu pozwalam przejąć swoją świadomość Morfeuszowi.

***


*Vicky*

- James opanuj się, Amy jest odpowiedzialna i nic sobie nie zrobi! - strofuję brata, który od kilkunastu minut chodzi w kółko po moim pokoju.
- Jak ja mam się opanować jak ona mogła zaraz po moim wyjściu podciąć sobie żyły! - woła desperacko coraz bardziej działając mi na nerwy. Nawijając o tym co mogło się stać w domu na ulicy Stamford St 259 nie pomagał. W tej chwili powinniśmy być opanowani.
- Okej pisz do niej sms'a - rzucam do brata sprawdzając czas na zegarku. Rzucił się do telefonu jakby to miała być jego ostatnia szansa na przeżycie. Czekamy pięć minut, brak odpowiedzi. - Dzwoń do niej.
- Nie odbiera! - woła przerażonym tonem. - Idziemy do niej! - za koordynował i już wybiegamy z domu. Oboje jesteśmy przerażeni. Kątem oka widzę, że James pluję sobie w brodę za to, że ją zostawił. Przyśpieszam.
Po kilku minutach stoimy przed domem Amy z lekką zadyszką. Drżącą ręką wsuwam klucz do zamka i oboje wbiegamy do środka. James kieruje się do kuchni, a ja wbiegam po schodach wprost do wieżyczki, w której znajduje się pokój mojej przyjaciółki. Wpadam do jej pokoju, a krzyk zamiera mi w gardle. Amy po prostu usnęła! Czuję wielką ulgę wypełniającą moje ciało. Podchodzę do niej na paluszkach i przykrywam jej wychłodzone ciało kocem. Schodzę na dół by nalać jej szklankę wody. Pewnie gdy rano wstanie będzie odwodniona.
- Śpi - rzucam uspokajająco w stronę Jamesa, który wyrywa mi naczynie z wodą i biegnie po schodach, żeby przekonać się czy nie kłamię. Po chwili schodzi z powrotem na dół.
- Zostanę z nią, gdyby czegoś potrzebowała.
- W porządku, tylko nie rób jej większego mętliku w głowie niż już ma - rzucam tak na wszelki wypadek i kieruję się do wyjścia.
- Nie martw się, ja jej nie skrzywdzę tak jak Malik - odpowiada mi James i wraca do pokoju Amy.

______________________________________________

heloooł dziewczęta :*
mam do was kilka pytań :D
po pierwsze o co chodzi z tą całą aferą z Zaynem, bo trochę nie było mnie na necie i nie kminie.
po drugie czy to prawda, że Nialler ma dziewczynę, bo ostatnio w popcornie przeczytałam, że spotyka się z jakąś laską ze swojego osiedla w Irlandii.
no i jak wam się rozdział podoba? bo to jest OSTATNI ROZDZIAŁ, więcej już NIC nie dodam.
nie no, taki żarcik :PP chciałabym widzieć wasze miny, ale i tak was kocham <3

czwartek, 16 sierpnia 2012

38. Walka z uczuciem

 *Zayn*

Obudziłem się ze strasznym bólem głowy nie wiedząc gdzie się znajduję. Dopiero po kilkunastu sekundach dotarło, do mnie że jesteśmy w trasie, a ja dzielę pokój hotelowy z Niallem. Następna fala wspomnień była z wczoraj jak wychodziliśmy do klubu. To pewnie stąd ten ból głowy. Próbowałem sobie przypomnieć co dokładnie robiłem na imprezie, ale miałem wielką pustkę. Rozejrzałem się nieprzytomnie po pokoju w poszukiwaniu zbawiennej wody i Horana, który mógłby wyjaśnić mi co tym razem zmalowałem.
Odnalazłem szklankę wody wraz z lekami na kaca. Kochany Irlandczyk. Ja zawsze się nawalę, a potem mimo tego, że jest na mnie wściekły i mógłby mnie rozszarpać gołymi rękami nie chce bym się męczył i zostawia mi przy łóżku leki z wodą. Szklanka stała na gazecie, która była otworzona na stronie dwudziestej-piątej. Rzuciłem okiem na artykuł i poczułem jak serce przyśpiesza swój rytm, a krew staje w żyłach. W artykule było umieszczonych pięć zdjęć. Pierwsze jak piłem. Drugie jak obściskiwałem się w tańcu z jakąś blondyną. Trzecie jak kłóciłem się z Niallem. Czwarte jak ta dziewczyna wyprowadza mnie z klubu, a na piątym całowałem się z Amy.

ZAYN MALIK - PIJANY KOBIECIARZ ZNOWU W AKCJI!
Wszyscy dobrze znamy słabość tej młodej gwiazdy, a mianowicie są to alkohol i... kobiety.
Tym razem również nie było inaczej. Zayn przybył do klubu wraz z jednym ze swoich przyjaciół z zespołu, Niallem Horanem. Irlandczyk został w wejściu by porozmawiać z fanami i udzielić odpowiedzi na kilka pytań, ale niestety Malik nie był taki cierpliwy i zwinnie wszystkich ominął by spocząć dopiero przy barze.
Po wypiciu kilku "mocniejszych" ruszył na parkiet, gdzie zapoznał się z niejaką Perrie Edwards. Oboje bardzo szybko odnaleźli wspólny język. Para szalała na parkiecie, tańcząc bardzo odważnie (co możecie zobaczyć na zdjęciu drugim). 
Horan, który prawdopodobnie przyszedł do klubu tylko po to by pilnować Malika (wnioskujemy to po tym, że wypił tylko jednego drinka i cały czas bacznie obserwował kolegę) zdenerwowany zachowaniem Zayna, podszedł do niego próbując zakończyć ten żenujący pokaz Mulata, któremu nie spodobało się to, że Niall chce go wyprowadzić z klubu i wszczął małą kłótnię po której zdenerwowany blondyn wyszedł z lokalu. 
Po kilu minutach Malik wraz ze swą piękną towarzyszką również opuścili klub. Udali się razem do hotelu, a w jakich celach lub co tam robili możemy się tylko domyślać, ale to chyba jest oczywiste.
Bardziej interesuje nas jak zareaguje na tą bolesną wiadomość jego obecna (a może już była?) dziewczyna, Amanda Bloom (piąte zdjęcie), którą poznał w londyńskiej szkole do której zapisany jest cały zespół, ale z pewnością fakt, że jej chłopak zabawia się z innymi, gdy jej nie ma z pewnością nie przypadnie jej do gustu.

- Trochę ci dokopali nie? - spytał z ironią Niall, który wsunął się do pokoju gdy czytałem artykuł.
- TROCHĘ?! Ja ich kurwa pozabijam!
- Uspokój się bo prawda jest taka, że sobie na to zasłużyłeś. Trzeba było siedzieć w hotelu, a nie lecieć do klubu gdzie macałeś się z jakąś blondyną! - wybuchł Horan.
- Wiem, że źle zrobiłem, nie musisz mnie dobijać! Lepiej mi powiedz co ja mam teraz zrobić? - zacząłem krążyć po pokoju, kopiąc w każdy mebel.
- Może przestać pić, chodzić do klubów i demolować nasz pokój?! - zignorowałem to.
- Przecież teraz Amy mnie zostawi. Nie będzie chciała ze mną nawet porozmawiać, jak ja jej to wytłumaczę?! - zacząłem się nakręcać, a do oczu napłynęły mi łzy. - Dlaczego ja muszę być takim skurwielem?! Dlaczego zawsze wszystko muszę zniszczyć?! - łzy zaczęły płynąć po moich policzkach, ale nie obchodziło mnie to. Podszedłem do szklanych drzwi tarasowych wymierzyłem w nie pięścią z bezsilności. Szkło posypało się na podłogę. Czułem jak boleśnie poraniłem dłoń, a odłamki szkła poharatały mi twarz.
- Zayn uspokój się! - to Horan, złapał mnie za ramiona i próbował odciągnąć od resztek szkła w drzwiach bo wziąłem już drugi zamach. - To nic nie da!
- Właśnie, że da! - próbowałem mu się wyrwać, ale trzymał mnie mocno. - Puszczaj!
- Jedziemy do szpitala - odparł pchając mnie do wyjścia.
- To jedź! Czy ty nie rozumiesz, że moje życie właśnie legło w gruzach? A żeby było ciekawiej to jest moja wina i tylko moja! Zrobiłbym wszystko gdyby to się dało cofnąć, żeby tylko Amy tego nie przeczytała, żebym ja nie poszedł do tego jebanego klubu! - czułem jak po moich policzkach spływały gorące łzy.
- W porządku, jakoś to wszystko razem odkręcimy - wyszeptał Niall. Przeniósł swoje ręce z moich ramion na plecy i przytulił mnie mocno. Uspokoił mi się oddech, a w prawej dłoni czułem ból.
- A teraz jedźmy do tego szpitala bo się wykrwawisz Malik - rzucił blondyn otwierając drzwi.

***


*Vicky*

Ulga. To jedyne uczucie, które w tym momencie do mnie docierało. Nie żebym coś miała do Ginny, ale szczerze to fakt, że mamy się nią zająć z Niallem trochę mnie przerażał. Mimo tego, że tak gorąco zapewniałam Susan, że to dla nas żaden problem nie byłam co do tego przekonana. Bo kocham tą małą, ale nie miałam pojęcia jak to będzie. A teraz mam wielką ochotę biec do tego prokuratora i go wyściskać bo odrzucił nasz wniosek o adopcję. Powiedział coś w stylu, że jesteśmy za młodzi, żeby mieć dziecko. James mimo, że jest starszy o dwa lata mógłby już zostać opiekunem, ale Sus kategorycznie odmówiła mówiąc, że on nie ma w sobie za grosz odpowiedzialności. Nie jestem co do tego pewna. Ostatnio bardzo się zmienił, wydoroślał. Może miało na to wpływ jego uczucie do Amy...
No ale w każdym razie, Ginny zaadoptują jednak moi rodzice, a ja w ciągu tego tygodnia muszę się wyprowadzić, żeby zwolnić małej pokój bo trzeba będzie go trochę poprzerabiać. Całe szczęście, że mój zapobiegawczy Irlandczyk wyremontował już nasz dom po cioci.
Moje przemyślenia przerwał wielki huk dobiegający ze schodów. Wybiegłam z pokoju zobaczyć co się stało. Na samym dole leżał rozpłaszczony na podłodze James, a na około niego leżało pełno tekturowych pudeł. Wybuchłam śmiechem.
- Bardzo śmieszne - mruknął. Podniósł się rozcierając obolałe miejsca.
- Po co ci te pudła? - spytałam gdy udało mi się stłumić śmiech.
- To twoje pudła - spojrzałam pytająco. - No do przeprowadzki. Jakoś musisz zabrać te swoje śmieci - rzuciłam mu piorunujące spojrzenie.
- To nie są śmieci, bałwanie - warknęłam.
- Dobra wyluzuj bo mnie pogryziesz - odparł z sarkazmem. Zignorowałam to. Pozbierał pudła i zaczął ponownie wspinać się po schodach. - Wniosę ci to do pokoju i zwijam.
- Gdzie idziesz? - spytałam mrużąc podejrzliwie oczy.
- Do twojej przyjaciółki Amandy Bloom - odparł beztrosko, myliłam się, w ogóle się nie zmienił.
- Wydaje mi się, że nie powinieneś tam teraz chodzić - zaczęłam delikatnie. - To nienajlepszy pomysł, żebyście się spotykali. Robisz jej burdel w głowie...
- Mówiła coś o mnie? - podłapał temat. Przeklnęłam w myślach moją nieuwagę.
- Wspominała tylko, że się widzieliście nic więcej...
- Jasne i myślisz, że uwierzę? Ale niech ci będzie. W każdym razie idę dostarczyć ci więcej tematów do rozmów o mnie z Amy, pa! - wybiegł z mojego pokoju, a po chwili dobiegł mnie trzask zamykanych drzwi. Westchnęłam i wróciłam do pakowania swoich rzeczy.

***


*Amy*

- My idziemy, wrócimy za tydzień, cześć - i tyle widziałam moich rodziców. Dwa dni po powrocie z delegacji jadą na tygodniowe wakacje, bo się "zmęczyli".
Ding-dong!
Wróciłam do drzwi z myślą, że to rodzice czegoś zapomnieli, tylko już im nie chcę się wchodzić do domu.
Uchyliłam drzwi, a moim oczom ukazał się... James.
- Co ty tu robisz? - spytałam, odruchowo się cofając by go wpuścić.
- Przyszedłem odwiedzić moją przyjaciółkę - odparł lekceważąco. - Dobrze mi się wydawało, że twoi rodzice gdzieś pojechali? - zapytał z błyskiem w oku, który szybko stłumił.
- Na tydzień na Malediwy - odparłam z sarkazmem.
- I ciebie zostawili samą? - chciał się upewnić.
- Jak widać, a ciebie nie powinno tutaj być - zignorował to i ruszył na górę, do mojego pokoju.
- Czyli siedziałaś sama w domu i się nudziłaś, ale przyszedłem i już się nie nudzisz - powiedział bardziej do siebie.
- Nie nudziłam się, a ciebie nikt tu nie zapraszał - przerwałam mu coraz bardziej się irytując.
- Sam się zaprosiłem, księżniczko.
- Nie mów tak do mnie!
- Przepraszam. To co będziemy robić? - spytał zupełnie nie zrażony tym, że zaczyna mi działać na nerwy.
- My? Nic. Ty idziesz do domu, a ja sprzątam w pokoju - wyjaśniłam delikatnie popychając go w stronę drzwi. Wyminął mnie i bezczelnie rozwalił się na moim łóżku.
- To ja popatrzę, jak sprzątasz - powiedział z cwaniackim uśmiechem. Zdenerwował mnie tak bardzo, że podbiegłam do niego, złapałam za nadgarstki i próbowałam go ściągnąć z łóżka. Black okazał się silniejszy, a może sprytniejszy. W każdym razie wyrwał swoje ręce z moich pięści i teraz to on trzymał mnie za nadgarstki by za chwilę pociągnąć do przodu przez co wylądowałam na jego ciele. Szybko przełożył swoje dłonie. Jedną położył o dołu moich pleców, a drugą u góry, tak by mógł mnie przytrzymać, gdybym spróbowała się wyrwać.
- A ty mówiłaś, że na mnie nie lecisz - wyszczerzył do mnie swoje białe ząbki.
- Puść mnie!
- Kiedy mnie jest tak dobrze - widocznie chciał się ze mną podroczyć.
- Ale mnie nie jest!
- Puszczę cię za buziaka - coraz bardziej podobała mu się ta zabawa.
-  Nie dostaniesz żadnego buziaka, ogarnij się Black! - warknęłam mu prosto w twarz.
- W takim razie wypuszczę cię dopiero jak się ze mną umówisz - poruszył znacząco brwiami.
- Nie umówię się z tobą bo mam chłopaka!
- Chłopaka który cię zostawił bo jakaś kariera jest ważniejsza! - teraz to on zaczął się denerwować.
- Wcale nie, Zayn mnie kocha i nic nie jest ważniejsze od naszego uczucia! - wysyczałam. Już miał mi coś powiedzieć, ale w porę ugryzł się w język i na chwilę zamknął oczy jakby chciał się uspokoić.
Przyjrzałam się jego ciemnobrązowym kosmykom włosów, które nie dały się nigdy ułożyć, jego wargom, dolna była idealna, ale górna jakby delikatnie do niej nie pasowała, na policzki, które były delikatnie zarumienione od emocji, które w sobie tłumił, a na dodatek padał na nie cień rzęs, które były długie i czarne. Wyraźny zarys szczęki świadczył o tym, że teraz zagryzał zęby, żeby szybciej się uspokoić. Im dłużej się w niego wpatrywałam tym coraz mocniej odczuwałam bolesne szczęście wypełniające moją klatkę piersiową. Walczyłam ze sobą. Wpić się w jego usta i zranić Zayna, czy wstać i wyrzucić go z domu, raniąc samą siebie. Chciałam go mieć dla siebie. A dlaczego? Bo on stał się moim szczęściem, narkotykiem z którego nie potrafiłam zrezygnować. Nieświadomie czekałam aż dystans między nami zmniejszy się do minimum. Z trudem powstrzymywałam się, żeby go nie objąć, żeby się nie przytulić.

***


*James*

Gdy otworzyłem oczy dojrzałem w jej twarzy coś, czego wcześniej nie było. Zniknęła złość, a na jej miejsce wstąpiły ciekawość i niepewność. Wyglądała trochę jakby walczyła sama ze sobą. W napływie nowego uczucia ująłem jej twarz w dłonie, a ona nie zaprotestowała co było już bardzo dużym sukcesem.
Bezwiednie zacząłem przybliżać się do jej ust. Co w niej takiego było, że tak bardzo potrzebowałem czuć ją obok? Przejechałem dłonią z jej policzka, w okolice talii. To miało być moje zabezpieczenie, gdyby jednak zdecydowała się uciec mógłbym ją przytrzymać jeszcze przez kilka sekund.
Oddychałem głęboko, przez usta przez co mój oddech pieścił jej wargi, a ona wpatrywała się jak urzeczona w moją twarz. Co chwilę błądziła swoimi grafitowymi tęczówkami od moich oczu do ust pomału wprowadzając mnie w obłęd. Zacząłeś się pochylać by złożyć delikatny pocałunek na jej ustach, ale jednak nie zrobiłem tego. Obserwowałem jej zachowanie, jej nierówny oddech i lekko rozchylone usta. Jedyne czego teraz pragnąłem to wziąć telefon i zadzwonić do Malika co właśnie wyprawiam z jego dziewczyną, chyba nie byłby zadowolony, machinalnie uśmiechnąłem się na tą myśl, ale w sumie należy mu się za to co jej odwalił w tym klubie.
- Śmiejesz się…- zauważyła drżącym głosem.
- Na moim miejscu też byś się śmiała. – wyszeptałem z tajemniczym uśmiechem. Nie minęła sekunda, a już delikatnie muskałem jej usta.
Przestań... - wyszeptała, na co przyciągnąłem ją bliżej do siebie. Nie zrobiła nic, żeby mnie zatrzymać. Czułem, że całkowicie przejąłem kontrolę. Jak długo jeszcze wytrzyma jej silna wola? Nie obchodziło mnie to bo sam ledwo się powstrzymywałem.
W końcu pochyliłem się by złożyć ten upragniony pocałunek na jej ustach. W tym samym momencie poczułem jak jej opór słabnie. Bloom objęła mnie i oddała się całkowicie pocałunkom. Całowałem ją i przytulałem, a jedyne co chciałem zapamiętać z dzisiejszego dnia to dotyk jej warg i to jak jej palce wplątały się w moje włosy. Powoli, nie przerywając pocałunków, przewróciłem ją na plecy.
Wsunęła swoje dłonie pod moją bluzę i wtedy to się stało.
Znalazła gazetę, w której był artykuł o Maliku.

_________________________________________________________

wybaczcie, że przerwałam w takim kijowym momencie, ale musiałam, żeby łatwo było mi zacząć kolejny rozdział, mam nadzieję, że wybaczycie :*
Pisałam ten rozdział od 13:00 do teraz, co chwilę wprowadzając jakieś poprawki i najchętniej dalej bym poprawiała, ale już niech będzie ;))
w ogóle długi ten rozdział wyszedł ;O

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

37. Malibu

*Vicky*

- Vicky, wstawaj! - dobiegł mnie stłumiony głos taty. Niechętnie zwlekłam się na dół by dowiedzieć się czego pragnie o tak wczesnej porze, bynajmniej tak mi się zdawało. W kuchni okazało się, że jest już wpół do trzynastej, fantastycznie.
- Co się stało? - spytałam zaspanym głosem.
- Jedziesz ze mną na zakupy? - odpowiedział mi pytaniem tata. Fakt, dzisiaj piątek. Czas na tygodniowe zakupy po jedzenie i inne pierdoły na zbliżający się tydzień.
- Daj mi pięć minut - rzuciłam i pobiegłam z powrotem na górę, by się zebrać. Po drodze wpadłam do pokoju brata.
- James, brzydalu wstawaj! Jedziemy na zakupy! - zawołałam wesołym głosem.
- Wyścig wózków w markecie? Nie mogę tego opuścić! - odparł i wyskoczył z łóżka, a ja pobiegłam do swojego pokoju po ubrania i do łazienki.
Po kilkunastu minutach całą trójką siedzieliśmy w aucie i ruszyliśmy na targ po warzywa, a potem do marketu po całą resztę.
Do domu wróciliśmy koło piętnastej. Zjadłam obiad, wyprostowałam włosy bo rano już nie zdążyłam i pomału zaczęłam się kierować w stronę domu Amandy. Miałyśmy dokończyć ostatnią rozmowę i podjąć jakąś konkretną decyzję, która z pewnością nie będzie łatwa.
Drzwi otworzyła mi prawie natychmiast po tym jak nacisnęłam dzwonek, zupełnie jakby pod nimi czuwała, aż się zjawię.
- Idziemy na zdjęcia! - zawołała, zamiast się normalnie przywitać. Rzuciłam jej spojrzenie typu "What the fuck?". Zachichotała. - Tata kupił sobie nowy aparat do studia, a starą lustrzankę oddał mi. Chciał ją wyrzucić bo twierdzi, że to tylko zwykły grat, ale go przekonałam, żeby ją zostawił - wytłumaczyła, w jej głosie usłyszałam nutkę samozadowolenia, a przed nosem machała mi aparatem, który wyglądał na nieużywany, ale przywykłam do tego, że jej rodzice traktują rzeczy tygodniowe jak stare niepotrzebne śmieci bo są strasznie bogaci. Tylko Amy na tym cierpi bo nigdy nie mają czasu by się porządnie nią zająć, może dlatego tak często przebywała u mnie w domu, dopóki James tego nie schrzanił... Właśnie James. To mi coś przypomniało.
- Miałyśmy dokończyć rozmowę - wtrąciłam z po wątpieniem.
- Daj spokój możemy, rozmawiać o tym w drodze - zbagatelizowała sprawę równocześnie wypychając mnie z domu. Spojrzałam na nią z rozbawieniem.
- A dokąd idziemy?
- Zobaczysz - odparła z błyskiem w oku, który mi się nie spodobał.

***


Kluczyłyśmy wśród domów przez jakieś dziesięć minut, po czym doszłyśmy do ulicy, która prowadziła na obrzeża Londynu. Amy pewnie ją przeszła i zniknęła w lesie po przeciwnej stronie. Westchnęłam i niechętnie ruszyłam za nią.
Ścieżka okazała się bardzo długa i ładna. W niektórych miejscach zalewały ją plamy słońca, a korony drzew zamykały się nad nami tworząc zielony baldachim. W pierwszym momencie odczuwało się, że wchodzimy do tunelu stworzonego z roślin.
- I jak podoba ci się tutaj? - spytała Amy.
- Nawet bardzo - wyszeptałam, jakbym bała się, że głośniejsze dźwięki mogą zniszczyć to cudowne wrażenie. Po chwili oprzytomniałam. - Ale nie o tym miałyśmy rozmawiać.
- Tak wiem, co chcesz jeszcze wiedzieć? Mogłabyś się tam ustawić? - dodała mierząc we mnie aparatem. Posłusznie ustawiłam się tam gdzie wskazała.
- Wiesz wydaje mi się, że powinnaś podjąć decyzję na czyim szczęściu ci bardziej zależy, na Jamesa czy Zayna bo ty i tak w obu przypadkach będziesz poszkodowana więc teraz musisz ich wziąć pod uwagę i tę decyzję musisz podjąć sama - skrzywiła się delikatnie na moje słowa, ale nie zaprzeczyła.
- Wiem, ale dzisiaj nie mam do tego głowy, pomyślę wieczorem, albo jutro, a teraz cieszmy się tym, że w końcu jesteśmy same, od baaardzo dawna - powiedziała z uśmiechem. Skubana miała rację, już nie pamiętam kiedy ostatnio miałyśmy trochę czasu tylko dla siebie.
Pstryknęłyśmy sobie jeszcze kilka fotek na tej dróżce i powędrowałyśmy dalej.
Doszłyśmy do jakiegoś rozwidlenia. Droga dalej prowadziła w lewo, prosto lub prawo.
- No i dokąd dalej przewodniku? - spytałam Amy.
- Z tego co pamiętam to chyba w lewo, ale nie mogę przysiąść czy mi GPS nie nawala - stwierdziła żartobliwie. Ruszyłyśmy tą namiastką ścieżki (oczywiście mnie wypchnęła jako pierwszą). Droga prowadziła, przez takie "piękne" krzaki, które nie dość, że były wyższe od nas to jeszcze rosły tak gęsto, że trzeba było się przez nie przedzierać. Przed sobą, za sobą i obok siebie nie widziałyśmy nic innego tylko te krzaki. Cały czas miałam głupie wrażenie, że ktoś wyskoczy z tych krzaków i zrobi głośne "Buuu!", a im dalej się zapuszczałyśmy w te chaszcze tym bardziej to przeczuwałam, szczerze to mogę powiedzieć, że mój strach rósł wprost proporcjonalnie do drogi, którą pokonywałyśmy. Na samym końcu ścieżki każda moja komórka wołała "Stara, uciekajmy stąd!", a mięśnie były tak bardzo napięte, że aż odczuwałam ból.
- Amy do jasnej cholery gdzie ty mnie prowadzisz? - wyszeptałam zjadliwie.
- Chodziłam tu z tatą jak byłam mała, ale chyba trochę się zmieniło - odparła szeptem jakby to nie była jej wina, że mnie pakuje w tarapaty.
- Wracajmy - poprosiłam błagalnym tonem.
- Jeszcze kawałeczek - powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu i popchnęła mnie delikatnie bym szła dalej. Niechętnie ruszyłam.
Gdy skończyły się te krzaki naszym oczom ukazało się coś w rodzaju opuszczonego budynku, którego nigdy nie dokończyli. Wyglądało to trochę jak spodek UFO tyle, że ucięte w połowie. Samo betonowe koło, na podwyższeniu tyle, że fundamenty nie były proste, a pochyłe coś w rodzaju talerza. Cokolwiek to było znajdowało się w środku lasu i naokoło nie było nic innego oprócz krzaków i drzew, ale żeby było ciekawiej to obok tego fantastycznego "spodka" stał mały budyneczek wymurowany z cegieł, coś w rodzaju baraku. Tam gdzie powinny być wstawione drzwi ział czarny otwór. Dobiegł nas odgłos stłumionych kroków i przyciszonych głosów, gdzieś po prawej stronie w tych krzakach. Poziom adrenaliny w moim układzie krwionośnym wzrósł o kolejnych kilka etapów, a oddech przyśpieszył.
- Zadowolona? Przyszłyśmy to teraz może wracajmy zanim nas ktoś tu zabije - wysyczałam w stronę Amy.
- Daj spokój chodziłam tu z tatą, nic nam się nie stanie - odparła już niezbyt pewnym tonem.
- Same się prosimy, żeby coś nam się stało przychodząc w takie miejsce. Same się pakujemy w tarapaty - zaczęłam się nakręcać.
- Uspokój się - rzuciła w moją stronę i ruszyła jakby chciała to COŚ obejść.
- Gdzie ty leziesz?! - warknęłam.
- No obejść to - no i masz moje cudowne podejrzenia się sprawdziły.
- Nigdzie nie idziesz. Co ty chcesz samobójcą zostać? Bo jak tak to ci bardzo dobrze idzie - wyrzuciłam oskarżycielsko. Westchnęła i zmieniła kierunek, w stronę tego baraku.
- Idziemy odnaleźć wejście na to betonowe coś - oznajmiła. Wciągnęłam gwałtownie powietrze po czym powolutku je wypuściłam. Już lepsze to bo przynajmniej stąd widzę co jest za zakrętem tego "spodka".
Wejściem okazało się idealne koło w murze, które wyglądało trochę jak wejście do budy dla psa. Weszłyśmy już tam bez większych oporów. W środku wyglądało trochę jak w amfiteatrze tylko bez sceny i na płasko, ale zanim zdążyłam się temu dokładniej przyjrzeć Amy powiedziała zestresowanym głosem:
- Ja stąd idę - i czym prędzej czmychnęła przez to koło i obok tego baraku z powrotem w krzaki gdzie znajdowała się ścieżka, a ja zaraz za nią nie wiedząc o co chodzi. Oddalałyśmy się stamtąd szybkim krokiem, tym razem Amy szła pierwsza.
- Czemu tak nagle zaczęłaś się wycofywać, przecież to ty chciałaś tam iść! - zawołałam oskarżycielsko, ale odpowiedziała mi cisza.
Gdy został nam do pokonania ostatni odcinek ścieżki, a mój oddech wraz z sercem się uspokoili, mózg zaczął wymyślać teksty, którymi ochrzanię Bloom, Amy bez ostrzeżenia zaczęła biec. Moje serce dostało palpitacji ze strachu, adrenalina ponownie wypełniła moje żyły tyle, że teraz nie czułam nic oprócz niej i paniki. Bez zastanowienia puściłam się biegiem za Amandą. Wybiegłyśmy z tych krzaków równocześnie. Stanęłyśmy trzymając się za bok i z trudem łapiąc oddech.
- Co ci odwaliło?! - z trudem wydusiłam.
- Coś usłyszałam za nami - wyjaśniła. Z trudem przełknęłam ślinę, niezbyt zadowolona taką odpowiedzią. Złapałam ją za rękę i pociągnęłam w stronę powrotną do domu.
- Jak z horroru co nie? - zapytała ciągle niezbyt wesołym tonem.
- Taak, mogli by tu jakiś nakręcić z nami w roli głównej - pomału wracał nam humor. Ścieżka, która wcześniej była pełna uroku już nie wydawała mi się taka piękna, a jedyna myśl ją określająca jaka wpadała mi do głowy to "droga bez powrotu".
- Amy?
- Mhmm...?
- Mam do ciebie prośbę. Więcej nie zabieraj mnie w miejsce, w którym byłaś z tatą, zgoda? - zapytałam na co tylko się chytrze uśmiechnęła.
- Jeszcze nie raz dostarczę ci tylu emocji.

***


*Zayn*

- Horan zbieraj się szybciej! - ponaglałem go.
- Zaraz - odparł zza drzwi łazienki.
- Masz pięć minut i ani sekundy dłużej bo wyważę te drzwi. Zaraz zajmą nam najlepsze miejsca w klubie! - usłyszałem jak wzdycha.
- Ale ja nie chcę tam iść - zaprotestował.
- Ale pójdziesz. Ktoś musi mnie pilnować jak będę już w tym cudownym nietrzeźwym stanie - wyjaśniłem zadowolony. Drzwi łazienki otworzyły się z hukiem.
- Sam się pilnuj - warknął.
- Nie tak to miało zabrzmieć, ale widzę że jesteś już gotowy - wyszczerzyłem się.
- Dlaczego nie możesz iść z którymś innym z chłopaków? - spytał z miną niesprawiedliwe zbitego psiaka.
- Bo Loczek będzie tak samo nawalony jak ja, albo i bardziej, a Tatuś wraz z panem Marchewką zniknęli gdzieś zaraz po tym jak wylądowaliśmy więc zostajesz mi tylko ty - powiedziałem poirytowany.
- No to wbijamy do kluby - odparł zrezygnowanie Irlandczyk.

***


*Niall*

Szczerze? Nie chciałem iść do tego klubu w którym roiło się od fanek i paparazzi. Każdy ruch pod kontrolą jeden zły tekst i już na nagłówkach gazet. Jeszcze muszę pilnować Malika, żeby było ciekawiej, który ma bardzo duże skłonności do alkoholu i do kobiet. Jakby sobie jednego wieczoru nie mógł odpuścić.
Ledwo przekroczyliśmy próg "Malibu" a już obskoczyło nas stado fanek, to znaczy mnie bo Malik sprytnie je wyminął i zatrzymał się dopiero przy barze.
Po kilku godzinach Zayn był już tak pijany, że ledwo trzymał się na nogach więc postanowiłem go odstawić do hotelu. Odszukałem go wzrokiem na parkiecie. Tańczył z jakąś blondynką, bardzo ee.. namiętnie. Ruszyłem do nich zdecydowanym krokiem.
- O nasz Irlajandcyk - wyseplenił. - Poznaj moją dziewczynę, Perry. Będziemy razem patatajać na jednorożcu! - zawołał podekscytowany.
- Zayn, ale ty już masz dziewczynę w Londynie. Amy, pamiętasz? - wtrąciłem się niecierpliwie.
- Taa... ale zawsze mogę mieć dwie - odparł ciesząc się jak wariat.
- Nie, nie możesz mieć dwóch. A teraz wracamy do pokoju - powiedziałem cierpliwie.
- Ale ja nie chcę! - wydarł się na cały klub. Zauważyłem, że kilku dziennikarzy przygląda nam się z zainteresowaniem.
- Malik ciszej i proszę cię wracajmy! - zacząłem się denerwować.
- Idź już do hotelu, a ja go odprowadzę - wtrąciła się ta blondynka. Wyglądała na trzeźwą, ale nie byłem co do tego pomysłu pewny. Chyba to zauważyła bo po chwili dodała: - Obiecuję, że za góra piętnaście minut będzie w pokoju, a jak nie to będziesz mógł po niego wrócić - chyba nie miałem wyboru.
- W porządku, masz piętnaście minut - rzuciłem w jej stronę i wyszedłem z klubu.

__________________________________________________________

Cześć dziewczynki, jak tam spędzacie sobie wakacje? ;>
chcę wam powiedzieć, że ta część w której Amy i Vicky były w jakimś lesie, to jest opisana moja przygoda z przyjaciółką z przed kilku dni, dokładnie tak jak tu ją opisałam, i tego strachu to chyba do końca życia nie zapomnę ;))
a teraz powróćmy do opowiadania, zauważyłam, że po mimo ankiety dużo osób pisze, żeby Amy jednak z Jamesem była więc jeszcze raz do was pytanie z kim ma być Amy z Jamesem czy Zaynem piszcie w komentarzach :**

środa, 8 sierpnia 2012

36. Parkowa wymiana prezentów

*Vicky*

- Niall pośpiesz się bo już jestem spóźniona! - pośpieszałam mojego chłopaka z irytacją w głosie.
- Ale gdzie? - spytał z ciekawością.
- Do parku!
- Ale po co my tam idziemy? - męczył mnie pytaniami.
- No do Amy! - odparłam z niecierpliwością. Zatrzymał się i złapał mnie za nadgarstek tym samym zmuszając do postoju. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem, ale i złością, że robi sobie postój jak ja już dawno jestem spóźniona.
- Nie pójdziemy dalej do puki mi nie wytłumaczysz co jest takiego ważnego w tym parku, że nie możecie się spotkać po ludzku w domu i czemu akurat dzisiaj, i o tej godzinie - patrzył na mnie z zaciętą miną. Westchnęłam, nie miałam innego wyboru jak mu wytłumaczyć, w końcu i tak już byłam spóźniona.
- Dziś jest gwiazdka, czyli dzień dawania prezentów najbliższym, czy coś w tym rodzaju, a że Amy jest dla mnie jak siostra to wymieniamy się prezentami. Nigdy nie mogłyśmy się zgrać bo zawsze gdy ja szłam do niej  to ona szła do mnie i zazwyczaj się mijałyśmy więc kilka lat temu stwierdziłyśmy, że to nie ma sensu i trzeba znaleźć neutralne miejsce do przekazania prezentów i wybrałyśmy park bo tu się poznałyśmy - wyjaśniłam jak najkrócej. Dobrze pamiętam dzień naszego poznania.

Wracałam z Jamesem ze szkoły jak zwykle przez park, żeby było bliżej. Moją uwagę zwróciła spora grupka dzieci koło fontanny. Stały w kręgu, a na środku mała dziewczynka o włosach czarnych jak moje, zagubiona wśród tłumu innych dzieciaków, które się z niej wyśmiewały tylko dlatego, że przyjechała z innego kraju i miała śmieszny akcent. Zatrzymałam się, a James spojrzał na mnie marszcząc brwi.
- Musimy iść do domu.
- James, pomóżmy jej - spojrzałam na niego błagalnie. 
- To nie nasza sprawa, a my musimy iść na obiad - odparł rezolutnie.
- Pewnie masz rację - wzruszyłam ramionami. Gdy miałam już ruszyć dalej, nasze spojrzenia się spotkały. Jej oczy szkliste od łez wywołały u mnie taką falę gniewu, że podbiegłam do tych dzieciaków.
- Zostawcie ją! - zawołałam. Podszedł do mnie jeden z najstarszych chłopców, chyba o rok starszy i pchnął mnie na ziemię.
- Nie będzie nam jakieś dziecko rozkazywało! Idź się lepiej lalkami pobaw - zawołał szyderczo, na co roześmiali się zebrani. 
- Uważasz się za takiego odważnego bo popchnąłeś młodszą od siebie dziewczynkę? To może zmierzysz się ze mną? - spytał James, po głosie wyczułam, że jest już nieźle wkurzony. Podniosłam się i dumnie zmierzyłam całe towarzystwo, po czym podeszłam do czarnowłosej istotki. Jej policzki lśniły od łez, a oczy były pełne strachu.
- Cześć, Victoria, a ty jak masz na imię? - przedstawiłam się.
- Ty też chcesz się ze mnie pośmiać? - spojrzała na mnie wyzywająco, a dłonie zacisnęła w piąstki. Zdziwiła mnie jej wrogość.
- Nie z ciebie tylko z tobą - odparłam, a jej źrenice rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Naprawdę? - pokiwałam głową, że tak. - W takim razie jestem Amy i.. dziękuję, że mi pomogliście.
- To nie ja tylko mój brat James, czasem się na coś przydaje -  wzruszyłam ramionami, a ona zaczęła się śmiać. 
- Z czego ona się śmieje? - spytał mój brat, który akurat do nas podszedł. 
- Z ciebie! - zawołała.
- Uważasz, że jestem zabawny? 
- Taak! 
- A co powiesz na to? - podbiegł do niej i poczochrał jej włosy. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- Zabije cię! - po czym zaczęli się gonić po parku. Od tamtej pory trzymaliśmy się razem: Ja, Amy i James.
 Na to wspomnienie uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Ponoć się śpieszyłaś... - dobiegł mnie rozbawiony głos Nialla. Cholera, zamiast iść do parku bo jestem już spóźniona to ja sobie stoję i rozpamiętuję stare czasy! Też sobie dobry moment znalazłam. Puściłam się biegiem, a za sobą usłyszałam, że blondyn zrobił to samo.
- Jak zwykle spóźniona - stwierdziła z rozbawieniem Amy jak do niej podbiegłam. - Cześć Niall, też musiałeś przez nią biec?
- Jak widać, a gdzie zgubiłaś Zayna?
- Poszedł coś zjeść.
- Beze mnie? Tak być nie może, Vicky widzimy się za godzinę w domu - dostałam szybkiego buziaka i tyle go widziałam.
- W każdym razie wszystkiego najlepszego! - zawołałam i podałam jej prezent. Kolejną sukienkę do kolekcji, taką malinową.
- Wzajemnie i szczęścia z Horankiem - odparła i też podała mi prezent. - Jak za dawnych czasów - stwierdziła radośnie.
- Trochę się zmieniło, nie ma z nami Jamesa - przez jej twarz przemknął wyraz bólu, ale szybko się zreflektowała. Przez chwilę panowała cisza.
- Słuchaj, chyba muszę ci coś powiedzieć - zaczęła niepewnie, a na czole pojawiła się mała zmarszczka, która zawsze oznaczała, że czymś się martwi.
- Mów, mamy czas - zachęciłam ją.
- Ja... no... całowałam się z... z J-Jamesem - wydusiła nie patrząc mi w oczy.
- Z moim bratem? - chciałam się upewnić. Pokiwała niechętnie głową, że tak. - Czemu robisz mu nadzieję? Przecież wiesz, że on cię kocha... O cholera, a co z Zaynem?!
- Nie wiem! - odparła zrozpaczona, a w jej oczach zalśniły łzy. - Kocham ich oboje!
- Wiesz gdybyś kochała pierwszego to nie zakochałabyś się w drugim - odparłam zgryźliwie, na co rzuciła mi mordercze spojrzenie.
- Uważasz, że to takie proste? No to powiem ci, że nie!
- Spokojnie, nie krzycz na mnie to nie ja ci kazałam się całować z Jamesem pod nieobecność twojego chłopaka!
- Pomóż mi - wyszeptała, a przed oczami stanął mi obraz tej małej dziewczynki, która potrzebowała pomocy bo inne dzieci się z niej śmiały.
- Oczywiście - odparłam bez zastanowienia. - Ale co ja mogę zrobić?
- Nie mam pojęcia...
- Najpierw musimy ustalić na kim ci bardziej zależy - próbowałam to jakoś ogarnąć.
- Czy ja przed chwilą nie powiedziałam, że kocham ich oboje? - spojrzała na mnie jak na wariatkę.
- Tak, wiem - odparłam cierpliwie. - Ale może na którymś zależy ci odrobinę bardziej... Jamesa znasz o wiele dłużej, ale obecnie jesteś z Zaynem, dlaczego?
- Bo myślałam, że James traktuje mnie tylko jak młodszą siostrę, a Zayn traktował mnie jak dziewczynę, był bardzo czuły i opiekuńczy, więc porzuciłam myśl, że kiedykolwiek będę z twoim bratem i gdy Zayn spytał czy zostanę jego dziewczyną, zgodziłam się - wyrecytowała jakby bardzo długo się tego uczyła.
- W porządku, ale gdy tylko rozpoczęłaś swój związek z panem Malikiem, to mój brat oprzytomniał, że przecież cię kocha, jak na to zareagowałaś? - nasza rozmowa przypominała jakiś chory wywiad, ale jakoś trzeba rozwiązać tą sprawę.
- Najpierw radość, że jednak coś do mnie czuje, potem strach co mam teraz zrobić, a na końcu jak mnie pierwszy raz pocałował to złość bo nie chciałam zdradzać Zayna.
- Całowaliście się więcej niż raz? - zawołałam.
- No... tak - powiedziała niechętnie. - Pierwszy raz jak mi powiedział, że mnie kocha, ale od razu go odepchnęłam i spoliczkowałam, a drugi raz ostatnio, ale czy możesz wrócić do przesłuchania, bo to teraz nam nie pomoże - stwierdziła zrezygnowana.
- Racja, to.. eee... co czułaś gdy całowałaś się z Jamesem drugi raz?
- Coś czego nie powinnam, nie chciałam przerwać tego pocałunku i chciałam więcej, a potem usłyszałam twój głos i powróciła świadomość więc go odepchnęłam, a potem się z nim pokłóciłam i zwiałam... - powiedziała unikając mojego spojrzenia.
- No to ee... opisz co czujesz do mojego brata, a co do Zayna - pomału kończyły mi się pomysły na pytania. Wzięła głęboki oddech i niepewnie zaczęła.
- Więc oboje kocham, ale każdego trochę inaczej. Decydując się na związek z Jamesem nie mogę być pewna jutra i nigdy nie wiadomo co temu wariatowi wpadnie do głowy, wszystko robi spontanicznie, ale jest strasznie delikatny, czuły i na każdym kroku okazuje swoje uczucie. Z kolei Zayn jest bardziej skryty, rzadko kiedy mówi o uczuciach, ale jak już powie to dech zapiera, nie jest aż tak czuły, ale bardziej hm.. zdecydowany w tym co robi.
- Okej, może skończymy tą rozmowę kiedy indziej bo właśnie chłopacy wracają - stwierdziłam na co Amy szybko zaczęła wycierać policzki.
- Cześć Vicky - to Zayn chciał się przywitać, po czym podszedł do Amy i dał jej całusa w policzek.
- To jak zbieramy się bo zimno i ciekawy jestem co będzie do jedzenia - powiedział Niall.
- Ty jak zwykle o jedzeniu - dałam mu kuksańca w bok. Spojrzał na mnie oburzony.
- Bo jedzenie to najważniejszy cel w naszym życiu!
- Dobra, dobra panie Horan, najważniejszy cel to kochanie najbliższych - wtrąciła Amy, na co tylko wywrócił oczami.
- My musimy jeszcze porozmawiać, a raczej dokończyć rozmowę, na razie i jeszcze raz wesołych świąt - rzuciłam w stronę Amy i Zayna i pożegnałam się z nimi szybkim buziakiem w policzek.

***


Wigilia minęła dość szybko i sprawnie. Każdy był zadowolony ze swoich prezentów, Niall nie mógł się oderwać od jedzenia więc stwierdził, że otworzy swoje paczki w samolocie. Mama była tak zachwycona, że komuś smakuje jej jedzenie, że zapakowała coś dla reszty chłopaków, ale i tak wiadomo kto to zje. Tylko James wyglądał na podłamanego. Co chwilę spoglądał na wyświetlacz jakby czekał na jakąś wiadomość.
W końcu nadeszła dwudziesta i Niall musiał jechać na lotnisko, a najpierw po chłopaków.
- Pozdrów wszystkich i nie przypatruj się zbyt dokładnie innym dziewczynom - wyszeptałam ze łzami w oczach.
- Nie płacz, to tylko tydzień - powiedział po czym starł pocałunkiem łzę, która spłynęła mi po policzku.
- Aż tydzień...
- Jeden już wytrwaliśmy to drugi będzie łatwiejszy - powiedział niepewnym głosem.
- Kocham cię - w odpowiedzi wpił się w moje usta.
- Ekhem... - przerwał nam tata. Oderwaliśmy się od siebie niechętnie. - Chciałem się tylko pożegnać z moim przyszłym synem - mówiąc to przybił tak zwaną "sztamę" z moim chłopakiem.
- Uważaj na siebie - wtrąciła się mama, która musiała go przytulić.
- Będę za wami tęsknić teściowie, za Jamesem, który jest zbyt leniwy, żeby się pożegnać i oczywiście za miłością mojego życia - powiedział wesoło Niall po czym złożył ostatni pocałunek na moich ustach, ale żaden z rodziców już nie protestował.

_________________________________________________

Siemanko Mordeczki :*
Wybaczcie, że takie dłuuugie przerwy, ale ten komputer to jakiś stary zgred, całe szczęście, że dziś oddali mi laptopa więc szybciutko wam rozdzialik naskrobałam i mam nadzieję, że teraz będzie mi to jakoś lepiej szło :*

czwartek, 2 sierpnia 2012

35. Niespodziewani goście

*Vicky*

Obudziły mnie pierwsze promyki słońca, co było dość dziwne bo zazwyczaj ciężko było mnie obudzić i wstawałam po jedenastej, a dzisiaj zaraz po piątej. Przeciągnęłam się, a w momencie gdy zaczęłam potężnie ziewać usłyszałam stłumiony śmiech. Rozejrzałam się po pokoju zdezorientowana. Zanim jednak zdążyłam zauważyć kto śmie znajdować się tak wcześnie w moim pokoju widok zasłoniła mi niebieska koszulka, a następnie poczułam jak ląduję z powrotem na łóżku, a ktoś bezczelnie na mnie leży, w kolejnej sekundzie  moje nozdrza wypełnił zapach perfum, których używał tylko jeden chłopak, a w uchu rozbrzmiał szept przyjemnie głębokim głosem, który zawsze przyprawiał mnie o dreszcze:
- Tęskniłaś?
- NIALL! - pisnęłam uradowana. - Nawet nie wiesz jak bardzo - w tym momencie jego usta odnalazły moje by mogły nadrobić czas rozłąki. Moje wargi wpijały się w jego z coraz większą zachłannością, nie dając mu ani sekundy wytchnienia, a niebieskooki nie pozostawał mi dłużny. Po jakimś czasie, może to była godzina, a może sekunda gdy żadne z nas już nie mogło złapać oddechu, odsunął się ode mnie, ale tylko o kilka milimetrów, przez co podczas mówienia jego usta nadal delikatnie muskały moje.
- Chyba muszę częściej wyjeżdżać w trasę bo bardzo podoba mi się twoje powitanie - wymruczał zadowolony.
- Nigdzie więcej nie jedziesz, wariuję bez ciebie - odparłam.
- Ja bez ciebie też, nawet jeść mi się nie chce jak wiem, że za chwilę cię nie zobaczę.
- To faktycznie z tobą źle - zachichotałam.
- Nabijasz się ze mnie? - oburzył się.
- W życiu! - zawołałam, coraz bardziej się śmiejąc.
- No to zobaczymy - zaczął mnie łaskotać, a ja zaczęłam piszczeć i wyrywać się.
- Ciii..! Obudzisz swoich rodziców - skarcił mnie blondyn, a dłonią zasłonił mi usta. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- To mnie nie łaskocz! - na widok mojej oburzonej miny teraz on zaczął się śmiać. - No bardzo zabawne - mruknęłam pod nosem, a Niall coraz bardziej zaczął zanosić się śmiechem. Rzuciłam w niego poduszką.
- A to za co? - spytał zdziwiony.
- Nudzi mi się - wzruszyłam niewinnie ramionami.
- W takim razie znam lepsze sposoby na nudę - stwierdził z błyskiem w oku, a następnie pochylił się nade mną by subtelnie musnąć moje wargi. Odepchnęłam go od siebie bo coś do mnie dotarło.
- Co? - spytał zdezorientowany.
- Przecież twoja trasa ma trwać jeszcze tydzień więc dlaczego tu jesteś? - nie chciałam, żeby przeze mnie wyleciał z zespołu.
- No i trwa, mam taki jednodniowy urlop... - odparł niewinnie.
- Ale Paul o nim wie, prawda?
- A czy to ma znaczenie? - próbował uciec od odpowiedzi.
- Tak czy nie? - nie dawałam za wygraną.
- Jeszcze nie, ale zostawiliśmy mu kartkę.
- Wy? - spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- No... tak. Wszyscy wróciliśmy do Londynu bo każdy chciał spędzić święta ze swoją dziewczyną, a Paul nas wszystkich wyrzucić nie może - wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic. Spojrzałam na niego z rozbawieniem.
- Ale dobrze, że jesteś - powiedziałam cichutko, a Niall z powrotem przewrócił mnie na plecy przez co leżał nachylając się nade mną.
- Opowiesz mi co robiłaś jak mnie nie było? - spytał uśmiechając się do mnie w boski sposób, a rękoma wędrował bardzo powoli wzdłuż mojej talii co bardzo utrudniało mi koncentrację.
- Wiesz bywało się tu i tam... - urwałam nie mogąc wypowiedzieć słowa kiedy zaczął delikatnie całować moją szyję. Pewnie uważa to za świetną zabawę, patrzeć jak rozpływam się pod jego wpływami. Powoli nabrałam powietrza do płuc i postanowiłam, że tak łatwo mu nie ulegnę.
- Byłam z...- zaczęłam ponownie drżącym głosem i przerwałam. Gdy tylko spojrzał mi głęboko w oczy zapomniałam języka w ustach.
- Z kim byłaś? - spytał przyjemnie głębokim głosem, nachylając się nade mną niżej by pokonać odległość, która nas dzieliła. Zatrzymał się jednak jakieś dwa centymetry od mojej twarzy, tak by mógł spokojnie obserwować moje reakcje. Ciekawe czy robi to specjalnie? Jeżeli tak to efekt jest świetny, znów nie pamiętam co chciałam powiedzieć.
- Byłam z... - pochylił się jeszcze niżej, a ja nie mogę dokończyć. Nieświadomie podniosłam się o kilka milimetrów tak by zmniejszyć dzielący nas dystans.
- Odpowiesz mi? - wyszeptał pochylając się jeszcze niżej, przez co delikatnie musnął moje usta, a następnie znów spojrzał na mnie z góry z cwaniackim uśmiechem. Powoli moje ręce powędrowały wzdłuż jego rąk, zatrzymując się na ramionach i przyciągnęły go do siebie tak by nie mógł uciec. Irlandczyk uśmiechnął się zadowolony i po raz kolejny się pochylił by złożyć pocałunek na moich ustach tyle, że tym razem nie pozwoliłam mu się odsunąć. Całowałam go z nadzieją, że nie oderwiemy się od siebie już nigdy, że na zawsze będziemy razem. Dlaczego, chciałam go zawłaszczyć wyłącznie dla siebie? Bo z każdym pocałunkiem czułam jakby ktoś tchnął we mnie życie. Zrozumiałam jak ciężki był ten tydzień bez niego, jaką męczarnią był każdy dzień w którym nie widziałam jego niebieskich oczu i nie czułam jego miękkich warg na moich.
- Kocham cię - wyszeptałam słabym głosem.
- Ja ciebie też i chcę tu z tobą zostać, nie chcę wracać... - odparł smutnym głosem.
- To jeszcze tylko tydzień - tylko tydzień? Co ja gadam, aż tydzień,ale przecież mu tego nie powiem! Nagle do mojego pokoju z hukiem wpadł James.
- Vicky, chodź szybko, pod domem stoi auto Horana! - jego spojrzenie dopiero teraz padło na łóżko. Wyraz jego twarzy zmieniał się od głębokiego zdziwienia do wyrazu zrozumienia. - O cześć Niall, to ja nie przeszkadzam - wyszczerzył się głupkowato i zaczął się wycofywać do wyjścia. Zanim zamknął drzwi rzuciłam w niego poduszką.
- Pudło! - zawołał i zniknął.
- Widzę, że humor mu dopisuje - powiedział z rozbawieniem Niall.
- Tak i chciałabym wiedzieć dlaczego... Nie ważne, chodź na śniadanie bo pewnie jesteś głodny - niebieskooki spojrzał na mnie z miną małego dziecka, które dostało nową zabawkę. Parsknęłam śmiechem.

***


*Niall*

Siedzieliśmy przy stole w trójkę gdy do kuchni wszedł pan Black.
- Cześć Vicky, cześć James, cześć Niall - powiedział zaspanym głosem i wyszedł z kuchni. Po czym zrobił kilka kroków w tył i spojrzał na mnie. - Ciebie tu chyba jeszcze nie powinno być - spojrzał na mnie nieprzytomnie.
- Powinienem tu być za tydzień, proszę pana- wyszczerzyłem się.
- Vicky widziałaś pod naszym domem stoi auto takie jak ma twój chłopak! - dobiegł nas głos mamy Victorii, a po chwili zobaczyliśmy ją we własnej osobie w kuchni. - Niall, a to niespodzianka! - zawołała uradowanym głosem po czym podeszła do mnie by cmoknąć mnie w oba policzki, jak matka, która nie widziała bardzo długo swojego syna.
- Mi też miło panią widzieć - odparłem z uśmiechem.
- Zostaniesz na wigilii, prawda?
- Szczerze to taki miałem zamiar, oczywiście jakbym mógł - dodałem szybko.
- Nie wygłupiaj się i tak bym cię nie puściła - odpowiedziała mi Vicky.
- To kiedy wracasz? - spytał mnie James.
- O 21:50 mam dzisiaj samolot, a później może uciekniemy z chłopakami w sylwestra - odparłem z uśmiechem.
- Właśnie sylwester! - zawołała mama rodzeństwa. - To macie już jakieś plany?
- Jeszcze nie... - ale zanim zdążyłem skończyć, ktoś mi przerwał.
- Tak - wszyscy spojrzeliśmy zaskoczeni na Vicky. - Robimy imprezę u nas w domu, to znaczy w moim i Nialla - wyjaśniła widząc zdziwione miny rodziców. - To nie będzie huczna impreza, tylko zespół i ich dziewczyny i James oczywiście - dodała po chwili.
- W porządku, tylko nie przesadźcie - odparł ze śmiechem pan Black.
- A będzie Amy? - spytał od niechcenia James, ale wiedziałem, że to bardzo ważne pytanie dla niego.
- Skoro zespół i ich dziewczyny, a Malik jest w zespole i obecnie jego dziewczyną jest Amanda Bloom to raczej też - odparła Vicky, patrząc z politowaniem na brata.
- Fantastycznie - powiedział Black, bardziej do siebie. - Okej to ja już lecę, wrócę wieczorem, na razie! - i zanim ktoś zdążył coś powiedzieć James wyparował z kuchni, a po chwili dobiegł nas dźwięk zamykanych drzwi.
- My też będziemy się zbierać, wrócimy koło piętnastej - oznajmiła Vicky i spojrzała na mnie.
- Do widzenia - rzuciłem w stronę jej rodziców i wyszliśmy z domu.

***


*Amy*

Obudził mnie dzwonek do drzwi. Nie wiem kto to, ale z pewnością go zabiję! Nie dość, że przez kretyna Jamesa w ogóle nie spałam to gdy udało mi się zasnąć to po pięciu minutach jakiś debil dzwoni do drzwi! Zbiegłam po schodach, a w głowie układałam tysiące tekstów jak "zjechać" nieproszonego gościa. Otworzyłam drzwi z impetem i... nie tego się spodziewałam.
W drzwiach stał Zayn z bukietem róż i tym swoim niepewnym uśmiechem.
- Obudziłem cię księżniczko? - spojrzałam na niego z przerażeniem, a następnym odruchem było to że chciałam zamknąć drzwi, ale w połowie się opanowałam, a na twarz przywołałam wyraz radości pomieszanej z szokiem, taką przynajmniej miałam nadzieję.
- Zayn! Co ty tu robisz? - zawołałam, a w następnej sekundzie wisiałam na jego szyi. Zachichotał na widok mojej reakcji.
- Może wejdziemy do środka? - zaproponował.
- Co? A tak jasne... - odparłam dość nieprzytomnym tonem.
- Nie ma twoich rodziców? - spytał gdy się już wygodnie rozwalił na moim łóżku.
- Nie, są w delegacji. Mają wrócić wieczorem - odparłam automatycznie.
- Aha. Może usiądziesz koło mnie i powiesz mi co ci dolega - patrzył na mnie tym swoim badawczym spojrzeniem, przed którym nic nie da się ukryć, ale nie tym razem. Wgramoliłam mu się na kolana i spojrzałam smutno.
- Tęskniłam, a teraz się pojawiłeś tylko po to by jutro znów zniknąć - powiedziałam nie patrząc mu w oczy. Nienawidzę się za to co teraz powiedziałam, za to, że okłamałam chłopaka, którego kocham, ale czy mogę powiedzieć mu prawdę? Nie. To by go za bardzo zraniło. Ja bym go zraniła...
- Amy, czy ty mnie w ogóle słuchasz?! - dobiegł mnie rozbawiony głos Mulata.
- Przepraszam zamyśliłam się, czy mógłbyś powtórzyć?
- A o czym tak myśli moja księżniczka? - spytał pomału zbliżając swoją twarz do mojej. Po raz kolejny utonęłam w tym czekoladowym oceanie. Z głowy wyleciały mi wszystkie myśli. Nie mogłam skupić się na niczym innym jak na tym, że chcę jak najszybciej poczuć wargi Mulata na swoich.
Pomału, zupełnie się nie śpiesząc złożył pocałunek na moich ustach, ale zupełnie inny niż dotychczas. Zazwyczaj były to pocałunki ociekające namiętnością, wręcz brutalne, a ten był delikatny i.... subtelny? Taak. Spodobał mi się. Był taki jakby Zayn bał się, że po przez pocałunek może mnie uszkodzić. Zapragnęłam więcej niż tylko to. Chciałam wypróbować ten inny sposób, tą delikatność. Po chwili przeszedł do pieszczenia mojej szyi, ale nadal bez pośpiechu, tak żeby żaden kawałek mojej skóry nie został poszkodowany. Oddech pomału przestawał być rytmiczny, a bicie serca przyśpieszało jakby chciało wygrać jakiś maraton. Moje dłonie łapczywe wpełzły pod koszulkę Malika, by szybkim ruchem zdjąć z niego tą zbędną rzecz.
- Dziś jesteś moja, księżniczko - rzucił ze śmiechem Zayn, po czym wpił się z dawną namiętnością w moje usta.

____________________________________________

wybaczcie, że tak długo pisałam ten rozdział, ale zabrali mi laptopa do naprawy, a jak mam pisać na stacjonarnym komputerze to mnie szlag trafia, ponieważ po jednym słowie zacina się na jakieś pół godziny ://
ale jakoś sobie damy radę i rozdziały będą się ukazywać ;))
opisałabym ten rozdział jako hmm... dziwny? tak to dobre słowo, ale nie mam pojęcia czemu, po prostu mi się nie podoba, ale to już standart jak chodzi o moje opowiadanie ;)