piątek, 26 sierpnia 2016

POWRÓT?!

Mam zamiar tu powrócić, mam teraz dużo czasu, chcę w końcu skończyć to co zaczęłam. 
Muszę najpierw przeczytać wszystko od początku, żeby wszystkie szczegóły się zgadzały w kolejnych rozdziałach. Przepraszam, że zawiodłam, ale nie będę się tłumaczyć, bo życia by mi nie starczyło. Po prostu pochłonęło mnie życie codziennie, zbyt dużo problemów, zbyt mało czasu. Teraz chcę to naprawić, zobaczymy co z tego wyjdzie... Jeżeli ktoś tu pozostał, to może się spodziewać kolejnych rozdziałów w najbliższym czasie.

czwartek, 27 listopada 2014

69. Diamencik w srebrnej koronie

" Bo miłość jest jak drzewo, sama z siebie rośnie
głęboko zapuszcza korzenie w całą istotę człowieka
i nieraz na ruinie serca dalej się zieleni."
Victor Marie Hugo

*Vicky*

Podróż mija zdecydowanie dużo szybciej niż z początku się to zapowiadało. Gdy wjeżdżaliśmy na autostradę, byłam pewna, że zapowiada się przynajmniej kilkadziesiąt minut jazdy, więc gdy Niall zaledwie po piętnastu minutach jazdy oświadcza, że to koniec wycieczki, myślę, że to żart, bo nie dostrzegam miejsca gdzie mógłby zaparkować. Jednak nagle skręca w leśną uliczkę, która zakończona jest parkingiem. Spoglądam na rozciągający się przed nami las i na blondynka zupełnie nie rozumiejąc o co w tym wszystkim chodzi. Razem z mamą kazali mi się wystroić tylko po to, żeby jechać na spacer do lasu? To wszystko wydaję się nie mieć sensu.
- Nie wysiadamy? - pytam ze zdziwieniem, gdy Niall po prostu wpatruje się we mnie swoimi intensywnie niebieskimi tęczówkami, zamiast podjąć jakiekolwiek działania w celu opuszczenia samochodu.
- Jesteś tak cholernie piękna, że samo patrzenie na ciebie sprawia ból - stwierdza całkowicie ignorując moją wcześniejszą wypowiedź. Przejeżdża wierzchem dłoni po moim zaróżowionym policzku, a na ustach błąka mu się pełen zadowolenia uśmiech. - Taką lubię cię najbardziej. Wyglądasz wtedy tak niewinnie - dodaje powoli przysuwając się w moją stronę. Jedną dłoń kładzie na fotelu, tuż obok mojego uda, a drugą wplata w moje włosy. Nerwowym ruchem obciągam sukienkę, na co blondyn wybucha śmiechem prosto w moje wargi.
Przyciągam jego twarz najbliżej jak to tylko możliwe. Niall wydaje pełen zadowolenia jęk i powoli sunie ustami wzdłuż linii mojej szczęki. Nosem popycha mój policzek, tym samym robiąc sobie większy dostęp do szyi.
- Musimy już iść - szepcze pomiędzy kolejnymi muśnięciami.
- Teraz? - pytam zachrypniętym od emocji głosem, z całych sił starając się opanować drżenie rąk, które nie wiadomo skąd się pojawiło.
- Tak, teraz - mruczy przygryzając płatek mojego ucha. Dłoń, która jeszcze przed chwilą spoczywała na fotelu, teraz leniwie sunie po wewnętrznej stronie mojego uda. Spomiędzy moich warg wymyka się ciche jęknięcie, gdy zahacza palcem o tasiemkę majtek.
- Wiesz, to cholernie pociągające, gdy ulegasz wszystkim moim ruchom - stwierdza z trudem panując nad przyspieszonym oddechem. Jednak mimo swoich słów wyciąga dłoń spomiędzy moich ud. - Naprawdę musimy już iść - mruczy, opierając swoje czoło o moje, uważnie przyglądając mi się roziskrzonymi tęczówkami. Przygryzam wargę, by nie wydać z siebie jęku przepełnionego protestem. Blondyn bez trudu to dostrzega i wybucha cichym śmiechem.
Nim zdążam się zorientować w jego zamiarach, chłopak pospiesznie wyskakuje z samochodu, okrąża go i niczym prawdziwy dżentelmen podaje mi dłoń przy wysiadaniu.
- To dokąd teraz? - pytam wciąż ochrypłym głosem od emocji, które jeszcze chwilę temu miały miejsce. Niall obraca mnie o sto osiemdziesiąt stopni i wtedy to dostrzegam.
Wąską dróżkę, prowadzącą w głąb lasu. Po obu jej stronach, na drzewach ktoś rozciągnął lampki choinkowe. Złota barwa oświetla ścieżkę, nadając jej ciepłą barwę oraz wskazując nam dalszą drogę.
- Myślę, że tam - stwierdza ze wzruszeniem ramion, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Na zmianę spoglądam to na Nialla to na ścieżkę, nie mogąc zrozumieć jakim cudem udało mu się czegoś takiego dokonać. Blondyn cicho się śmieje widząc moje zdezorientowanie. W odpowiedzi otacza mnie ramieniem i szepcze muskając wargami płatek mojego ucha.
- Wiesz, bycie bogatym ma czasem swoje zalety...
- Ale jak...? - pytam, a on wybucha śmiechem i po prostu ciągnie mnie dalej. Wydaję z siebie cichy jęk protestu, ponieważ najchętniej zostałabym tutaj i podziwiała ten efekt jeszcze przez kilka godzin.
- No chodź, na końcu jest coś jeszcze lepszego - mruczy ze śmiechem, a ja zachęcona obietnicą ruszam dalej.
Po kilkunastu minutach uważnego przechodzenia nad wszelkimi korzeniami i innymi przeszkodami, gdzie Niall cały czas musiał mnie podtrzymywać, ponieważ sama z pewnością kilka razy bym się przewróciła w końcu wychodzimy z lasu wprost na małą przestrzeń wolnego miejsca, która kończy się urwiskiem.
Przez chwilę analizuję to wszystko, mam dziwne wrażenie, że już tu kiedyś byłam...
- Pamiętasz to miejsce? - pyta Nialler z szerokim uśmiechem, co jeszcze mocniej utwierdza mnie w przekonaniu, że to skądś znam.
- Przecież nigdy nie byłam w Irlandii, no może z wyjątkiem tego jednego razu, gdy się pokłóciliśmy i ty wyjechałeś... Och! To ten sam las i urwisko nad którym się przez przypadek spotkaliśmy i pogodziliśmy! - wołam z nagłym olśnieniem, tylko nadal mi coś nie pasuje. Teraz w tym miejscu znajduje się drewniana altanka w kształcie sześcianu, lampki choinkowe, które do tej pory oświetlały nam drogę, prowadzą dalej, aż do niej. Tam są oplecione dookoła białej altanki, tworząc bardzo intymne miejsce w środku nocy. Wciągam głęboko powietrze, gdy orientuję się, że to nadal sprawka mojego blondynka.
- O Boże... Niall... jak ty to wszystko...? To jest piękne... - stwierdzam cichym głosem, nie wiedząc jak wyrazić to wszystko co myślę.
- Miałem nadzieję, że ci się spodoba, ponieważ chciałbym, aby ten wieczór był bardzo wyjątkowy i zmienił nasze życie, ale najpierw chcę, żebyś ze mną zatańczyła - szybkim krokiem doprowadza mnie do wnętrza altanki, a tam na ławce stoi przenośne radio. Jest również stół, odsunięty na sam bok, aby w tym momencie nie przeszkadzać z masą jedzenia, teraz zasłoniętego przykrywkami, żeby dłużej trzymało świeżość.
Niall nastawia muzykę, którą wcześniej z pewnością starannie wybrał na dzisiejszy wieczór, po czym podchodzi do mnie powolnym krokiem.
- Czy mogę panią prosić do tańca? - pyta z powagą, lecz na wargach błąka mu się uśmiech.
- Myślę, że tak - odpowiadam podając mu swoją dłoń. Chłopak przyciąga mnie do swojej piersi, tak bym mogła wygodnie ułożyć swoją głowę w zagłębieniu jego szyi. Jedną dłoń kładę tuż nad jego sercem, tak bym mogła czuć jego bicie, a druga jest ukryta w dłoni Niallera.
Muzyka leniwie sączy się przez głośniki, a my obracamy się w jej rytm, choć w moim przypadku, to bardziej Niall mną steruje. Gdy piosenka dobiega końca blondyn przechodzi do stołu i odsuwa mi jedno krzesło. Sam pospiesznie odsłania wszystkie potrawy. Moim oczom ukazują się truskawki w czekoladzie, moja ulubiona lazania, pizza, sałatka z pomidorów i sera fety, czekoladowe ciasto, kawałek kaczki nadziewanej smażonymi jabłkami, a nawet stos zwykłych kanapek.
- Nie wiedziałem na co miałabyś ochotę - stwierdza blondyn z zakłopotaniem pocierając dłonią kark. - Mam nadzieję, że coś ci będzie pasowało...
- Jest idealnie kochanie - odpowiadam z rozczuleniem targając jego włosy, po czym bez zastanowienia chwytam jedną z truskawek. Chłopak widocznie uspokojony siada po przeciwnej stornie stołu i rozlewa czerwone wino do dwóch kieliszków. Sam pospiesznie pociąga olbrzymi łyk i dolewa sobie napoju. Odstawia z hukiem kieliszek na stół i nerwowo na mnie spogląda.
- Muszę to zrobić teraz, bo im dłużej będę z tym zwlekać to tym bardziej będę się stresował...
- Ale co chcesz zrobić teraz? - pytam, a on w odpowiedzi ucisza mnie machnięciem ręki. Przeszukuje kieszenie kurtki, a gdy wyciąga z niego coś tak małego, że mieści mu się w dłoni i nie mogę dostrzec co to, jest widocznie usatysfakcjonowany. Przycisza muzykę, tak by była zaledwie cichym tłem i podchodzi do mnie widocznie przeciągając kroki. Odruchowo wstaję, gdy jest tuż przede mną, spodziewając się buziaka czy czegoś w tym stylu, ale on przede mną klęka i chwyta moją prawą dłoń.
- Jesteś miłością mojego życia. Przeszliśmy razem już przez tak wiele i pewnie jeszcze więcej na nas czeka. Chcę mieć z tobą dwójkę wspaniałych dzieci, chcę się z tobą zestarzeć, chce do końca życia widzieć twój wspaniały uśmiech. Victorio Black, czy zostaniesz moją żoną? - pyta równocześnie wsuwając na mój palec pierścionek zaręczynowy. Jest złoty, a na wąskiej obrączce znajduje się malutki diamencik w srebrnej koronie. Słowo piękny to zbyt mało, aby ocenić jego wygląd.
Wciągam gwałtownie powietrze, gdy zaczyna do mnie docierać powaga tej sytuacji. Niall James Horan, jeden z najsłynniejszych chłopaków na świecie właśnie w tym momencie mi się oświadczył. O ś w i a d c z y ł. Oddał całe swoje życie i los w moje ręce. Klęcząc przede mną oznajmia mi iż chce być ze mną na zawsze, na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, może nawet chce mieć ze mną dzieci. Czy mogłabym postąpić inaczej?
- Tak - szepczę, równocześnie kiwając potwierdzająco głową, aby na pewno wszystko było jasne. Tęczówki Nialla rozbłyskują jeszcze większym błękitem niż zwykle, a on sam przyciąga mnie z całą siłą do siebie.
- Jesteś moja, będziemy razem, nigdy nie pozwolę, żeby ktoś cię skrzywdził, jesteś najlepszym co przydarzyło mi się w życiu - stwierdza gorączkowym tonem, ocierając kciukami łzy wzruszenia z moich policzków. Unoszę głowę by móc się dokładnie przyjrzeć jego twarzy. Wydaje się być szczęśliwy, wydaje się jakby od niego bił blask. Niepewnie się uśmiecham, a on odpowiada mi tym samym. Nastawia ponownie głośno muzykę i przyciąga mnie do swojej piersi. Powoli zaczyna bujać mną w rytm muzyki, a ja jak zahipnotyzowana cały czas przyglądam się jego twarzy. Ostrożnie wtyka mi za ucho zbłąkany kosmyk włosów po czym zaczyna nachylać się w moją stronę. Z początku zaledwie muska moje wargi, jest to równie delikatne jak podmuch wiosennego wiatru, lecz z każdą kolejną sekundą wiaterek zamienia się w wichurę. Pocałunek jest coraz mocniejszy i gwałtowniejszy, jakby od niego zależało czy dalej będzie mógł oddychać. Jego dłonie błądzą po moim ciele, pobudzając we mnie pożądanie. Pragnę go. Tutaj, bez znaczenia, że jesteśmy nad urwiskiem, na polanie, na którą w każdej chwili może ktoś wejść.
- Już niedługo będziesz panią Horan - mruczy rozgorączkowanym tonem. - Czy chciałabyś to czymś... ukoronować? - dodaje, znacząco zahaczając kciukiem o tasiemkę moich pończoch, podnosząc na mnie rozognione spojrzenie. Pospiesznie kiwam głową, dając mu tym samym pozwolenie.
- W takim razie musimy wrócić do samochodu. Nie pozwolę, żebyś zmarzła nawet jeżeli przez to trzeba będzie chwilę poczekać.
Pospiesznie zaczyna wrzucać wszystkie potrawy do wiklinowego koszyka, który do tej pory był ukryty pod stołem. Spoglądam na niego z rozbawieniem, ale posłusznie czekam, aż wszystko zapakuje. Po raz ostatni rzuca okiem na, czy aby przypadkiem czegoś nie pominął i dopiero wtedy chwyta moją dłoń, uprzednio delikatnie ją całując.
Nasz powrót do samochodu, odbywa się w zawrotnym tempie. Z pewnością, napędzała nas myśl, tego co będzie na końcu naszej drogi, ten samochód, który chwilowo zastąpi nasze łóżko, w którym pierwszy raz spędzimy razem noc jako narzeczeni. Ta myśl dodatkowo wpływała na moją wyobraźnie i wyostrza zmysły.
Gdy w końcu wśród ciemności wyłania się nasze auto, praktycznie rzecz biorąc oboje do niego podbiegamy. Z niecierpliwością wsuwam się na tylną kanapę, a następnie przyglądam się jak mięśnie na plecach Niallera napinają się podczas przesuwania foteli maksymalnie do przodu. Po uporaniu się z tym siada obok mnie na kanapie z szelmowskim uśmiechem. Powoli przejeżdża językiem po wargach, chcąc choć odrobinę je nawilżyć, a ja z zafascynowaniem naśladuję jego ruch. Wsuwa mi dłoń we włosy i z całej siły przyciąga do siebie. Całuje zachłannie nie dając ani chwili wytchnienia. Jedną ręką łapie mnie w tali i silnym ruchem sadza mnie na swoich kolanach przodem do niego. Drżącymi palcami powoli zaczynam rozpinać guziki jego koszuli, a on cały czas mnie całuje. Równomiernie gładzi dłonią moje plecy, aż natrafia na zamek sukienki i szybko go rozpina. Dopiero wtedy przestaje mnie całować, po to by móc ściągnąć ze mnie ubranie.
- Pani Black, co też pani ze mną robi? I to w moim samochodzie... No kto by się spodziewał takiej piękności w jakimś lesie... - mruczy bezwstydnie przejeżdżając spojrzeniem po moim ciele. Nim zdążę jakkolwiek zareagować, zaczyna sunąć wargami od mojej szyi, powoli w dół, aż natrafia na pierś. Przygryza jeden sutek, a drugą ręką zaczyna powoli pieścić drugi, tak by nie poczuł się osamotniony. Wydaję jeden głośny jęk i to mu wystarcza. Pospiesznie zaczyna rozpinać klamrę paska od spodni i chwilowo jedną ręką unosi mnie nad siebie, tak by móc je zdjąć wraz z bokserkami. Odruchowo chcę zsunąć z siebie koronkowe majtki, ale przytrzymuje moje nadgarstki.
- Zostaw je, chcę cię w nich posiąść - szepce z pasją w głosie, a ja w zamian wsuwam palce w jego blond włosy.
Powoli odsuwa dwoma palcami na bok moją bieliznę, cały czas patrząc mi w oczy. Drugą ręką podnosi mnie, po czym gwałtownie opuszcza na siebie. Wydaję z siebie głośny pisk, zaskoczona taką gwałtownością, ale podoba mi się to. Powoli unoszę się na kolanach, tak wysoko, że prawie się ze mnie wysuwa i opadam w dół.
- Jesteś cudownie ciasna, zupełnie jak za pierwszym razem - szepcze z trudem łapiąc powietrze. Przesuwa dłonie na moje pośladki i unosi mnie do góry i puszcza. Robi to coraz szybciej i coraz mocniej. Odchylam głowę do tyłu, a on wykorzystuje ten moment, by zacząć całować mnie po szyi. Głośno krzyczę, gdy wchodzi we mnie naprawdę głęboko, aż całe moje ciało zaczyna drżeć.
- Jeszcze, nie przerywaj - jęczę, a on posłusznie wypycha biodra do góry. Przesuwa jedną dłoń na moją łechtaczkę, doznanie, które temu towarzyszy mam wrażenie, że zaraz mnie rozerwie na pół. Krzyczę tak głośno, że powoli brak mi tchu, a on nie przerywa. Wykonuje coraz szybsze i gwałtowniejsze ruchy.
- Zaraz dojdę - szepczę z trudem łapiąc oddech. Opieram czoło na jego obojczyku i mocno zaciągam się tego zapachem.
- Wiem maleńka - mruczy z szaleństwem w oczach. - Patrz na mnie, chcę to widzieć - dodaje, a ja wiem, że nie robi tego dla przyjemności, chce być pewien, że to wszystko jest z miłości. Posłusznie podnoszę wzrok na niego, chociaż tak naprawdę jest tak zamglony, że ledwo rozpoznaję błękit jego spojrzenia.
I wtedy to robi. Zaczyna krzyczeć, że mnie kocha, powtarza jak mantrę moje imię, a ja szczytuję razem z nim. Zarzucam mu ręce na szyję i mocno zaciskam palce na jego włosach. Plecy wyginają mi się w łuk, odczuwam dreszcze, które przechodzą za równo przez moje jak i Niallera ciało. To wszystko razem tworzy doskonałą całość.
Powoli wysuwa się ze mnie, ale drugą ręką wciąż przytrzymuje mnie na swoich kolanach i mocno przytula.
- Dziękuję kochanie, byłaś wspaniała - mruczy, całując mnie kolejno w czoło, nos, policzek prawy i lewy, a na końcu w usta. Odpowiadam mu tylko bladym uśmiechem, nie mając siły na żadne słowa. Po prostu siedzę na jego kolanach z policzkiem opartym o jego klatkę piersiową i czekam, aż uspokoi mi się oddech i całe ciało.
Uchylam leniwie powieki i ostrożnie przejeżdżam palcem, po wszystkich jego siniakach.
- Obiecuję, że nigdy cię nie zostawię i przepraszam, że mogło mi coś takiego przyjść do głowy - mówię cichutko, bo czuję wstyd za to co jeszcze kilka godzin temu chciałam zrobić. Jest mi głupio, że dałam się tak podpuścić Johnowi.
- Na zawsze razem. Nie dawałbym ci tego, jeśli nie byłbym pewien, że jesteś kobietą mojego życia - odpowiada wskazując na pierścionek, znajdujący się na moim serdecznym palcu u prawej ręki.
- Jest taki śliczny - stwierdzam, gładząc go z czułością. Niall wsuwa mi jedną rękę pod kolana i ostrożnie przenosi na miejsce obok siebie, po czym powoli zaczyna się ubierać.
- Musimy wracać, nie chcę żebyś za bardzo zmarzła - tłumaczy, gdy spoglądam na niego z niezrozumieniem. Przeciągam się z lubością i zaczynam naśladować blondyna. Dopiero, gdy dwukrotnie się upewnił, że jestem już w całości ubrana, otwiera drzwi samochodu i przesiadamy się na przednie fotele.
- Pamiętasz, że jutro jedziemy do mojego taty? - pyta Nialler, w momencie kiedy samochód znajduje się ponownie na autostradzie. Równocześnie chwyta moją dłoń i puszcza ją tylko w momentach, gdy musi wbić kolejny bieg.
- Musimy? Uwielbiam twoją mamę, mogłabym z nią zostać jeszcze przez kolejny tydzień - stwierdzam z zawodem w głosie, ale blondyn w odpowiedzi tylko uśmiecha się pod nosem. Unosi moją dłoń do ust i składa na niej delikatny pocałunek.
- Czy ty znikałeś każdego ranka, bo szukałeś dla mnie pierścionka? - pytam, gdy nagle to do mnie dociera. Niall w odpowiedzi tylko chrząka wymijająco, co daje mi pewność, że mam rację. On szukał dla mnie odpowiedniego pierścionka, by oddać mi się na zawsze, a ja w tym czasie bratałam się z jego wrogiem. Po prostu cudownie, wyrzuty sumienia osiągają powoli zenit. - Przepraszam - szepczę zdegustowana swoim zachowaniem. Blondyn spogląda na mnie z niezrozumieniem. - No, że byłam taka beznadziejna i zamiast siedzieć w domu, to robiłam ci takie okropne rzeczy - mruczę, a moje policzki powoli pokrywają się szkarłatną czerwienią.
- Nie miałaś o tym pojęcia, po prostu o tym zapomnijmy - posyła mi uspokajający uśmiech, przez który robi mi się jeszcze bardziej głupio, ale posłusznie nie drążę już tematu. Zapadam się w fotelu i aż do domu jedziemy w zupełnej ciszy.

*Zayn*

Cóż, każdego czas kiedyś się kończy, chociaż tak naprawdę nigdy nikt nie jest na to gotowy, ja też. Ja też nie jestem gotowy by znowu stracić Amy, ale nie mam wyboru. Chociaż tak naprawdę chyba nigdy nie będę na to gotowy. Jej chłopakiem jest James, a on wraca. Naturalną koleją rzeczy teraz to on się nią zajmie. On będzie stał pod jej drzwiami, pilnował jej i starał się ze wszystkich sił by znów się uśmiechnęła. A ja odejdę zapomniany, może nawet nie chciany. Tak to jest, gdy traci się swoją miłość z głupich błędów, a później nie umie się tego naprawić.
- Zayn? - natychmiastowo podnoszę się, gdy tylko słyszę jej głos. - Dziękuję, że poczekałeś.
Pojechała z mamą na zakupy, ale poprosiła mnie, abym poczekał na nią, bo chce jeszcze ze mną porozmawiać.
- Nie ma sprawy, wszystko w porządku? - pytam z troską, widząc zmęczenie na jej twarzy.
- Jestem wykończona. Niby to tylko zwykłe zakupy, ale po tak długim czasie odizolowania od świata, jestem tak zmęczona jakbym przebiegła maraton. Chyba jeszcze nie jestem wystarczająco gotowa na troski życia codziennego, ale się staram - pospiesznie dodaje, bojąc się mojej reakcji. W odpowiedzi kiwam głową. Czuję jak wymyka mi się między palcami, a ja nie potrafię jej zatrzymać.
- Chciałaś o czymś pogadać - mówię, bardziej z obawy, że lada moment wpadnie tu James i nie pozwoli nam skończyć tej rozmowy, niż z potrzeby, żeby powiedzieć, iż to koniec nas, naszej znajomości, tego czegoś co razem wytworzyliśmy przez ostatnich kilkanaście dni.
- Wiesz, że dzisiaj wraca James. Nie wiem czy chcę z nim być - zaczyna powoli, a moje serce boleśnie przyśpiesza swój rytm, a ona mówi dalej zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego co teraz dzieje się we mnie - nie po tym wszystkim co było do tej pory, jestem gotowa na dalszy związek. Nie było go tutaj, kiedy go tak bardzo potrzebowałam, ale za to byłeś ty...
- Byłem tu także na jego prośbę - mówię i już w tym momencie nienawidzę się za te słowa, ale nie chcę, żeby odeszła od niego z przymusu, bo ja byłem, a on nie.
- Nie przerywaj mi, to nie jest łatwe. Wiem, że gdyby tylko miał możliwość to byłby przy mnie, ale jednak to twoja obecność mi pomogła. Powoli wychodzę na prostą o ile można to tak nazwać i nie chciałabym, żebyś teraz odszedł. W tym momencie już wiem, że sobie bez ciebie nie poradzę, ale przede wszystkim, chcę żebyś był obecny w moim życiu, nawet jeśli to oznacza, że James...
- Czyżby ktoś mnie wołał? - dokładnie w tym momencie do pokoju wchodzi nie kto inny jak James Black. Nigdy bardziej nie marzyłem o tym, żeby go zabić jak w tej chwili. - Już wróciłem skarbie, już wszystko będzie dobrze - mówi troskliwym głosem i czym prędzej podbiega go do Amy i zamyka ją w żelaznym uścisku.
- Nie będę wam przeszkadzać... - mamroczę pod nosem i powoli zaczynam kierować się ku drzwiom.
- Malik? Dzięki, że przy niej byłeś, gdy mnie zabrakło - dodaje nad jej ramieniem. Macham ręką na znak, że nie ma sprawy i wychodzę.
Nie pamiętam drogi powrotnej. Nie mam pojęcia jak znalazłem się w domu. Pamiętam tylko jak Harry otworzył mi drzwi, a później byłem już w swoim pokoju. Pamiętam, że płakałem.


______________________________

Cholera, nawet nie wiem jak mam się wytłumaczyć. Szczerze, to cały czas się okłamywałam, że wrócę, że napiszę, że nie muszę was informować, bo to przeciągnie się tylko o kilka następnych dni. Tak strasznie mi głupio, że zawiodłam. Nie obiecuję, że wrócę regularnie, że wszystko będzie super jak dawniej, bo w moim życiu wszystko się zmieniło. Po prostu nie mam czasu na pisanie, ale to nie tłumaczy czemu zachowałam się, aż tak egoistycznie i nie dawałam znaku życia. Mogę was tylko przeprosić chociaż to zwykłe słowo nie wiele zmieni. Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu pozostał i jeżeli zajrzy na tą stronę i znajdzie ten rozdział, to chociaż cień uśmiechu na jego twarzy powstanie. Wiem, że ten rozdział nie należy do zbyt dobrych, ale to dlatego, że miałam zbyt długą przerwę i pewnie zmienię w nim jeszcze tysiąc rzeczy, ale i tak cieszę się, że w końcu się do tego zmotywowałam. 



Jeżeli tu pozostałaś, to zostaw komentarz, nawet w formie obelgi, wyżyj się na mnie, za to, że musiałaś tyle czekać. 

czwartek, 1 maja 2014

Powrót do żywych?

Zawiodłam tak cholernie zawiodłam.
Na samym początku chcę Was wszystkich bardzo mocno przeprosić. Nie planowałam tego. W głowie miałam już od dawna zaplanowane jak zakończyć tę historię co do kropki, wszystko sprowadzało się do tego by w wolnych chwilach spisać te pomysły i dodać. Chciałam skutecznie i systematycznie zakończyć to opowiadanie by móc rozpocząć nowe, które powoli kiełkowało w mojej głowie.
Niestety moje życie prywatne z każdym dniem stawało się coraz cięższe i nie mówię tu o problemach typu "dostałam pałę z matmy, rodzice mnie zabiją" czy coś w tym stylu. W domu miałam ciężką sytuację, która na początku wydawała się błahostką i nawet całkiem nieźle sobie radziłam. Jednak coś się we mnie zmieniło... doszłam do takiego etapu, że mimo iż wcześniej kochałam ludzi, chciałam spędzać z nimi jak najwięcej czasu, szukałam idiotycznych powodów, by  nie wychodzić z domu. Cóż, nie skończyło się to dobrze.
Coraz więcej czasu poświęcałam na leżeniu i patrzeniu w sufit. Uczyłam się nadal dobrze, odrabiałam lekcje, chodziłam regularnie do szkoły, jednak praktycznie w ogóle się nie odzywałam, zazwyczaj tylko odpowiadałam na zadane mi pytania i to najkrótszą odpowiedzią, jaka była tylko możliwa. Może część z was już się domyśliła do czego zmierzam. Przeszłam załamanie psychiczne.
Nie chciało mi się żyć, nie widziałam w niczym sensu. Nie piszę tego po to, żebyście się nade mną litowali, lub żeby "zaszpanować", choć nie bardzo wiem czym. Chcę tylko, żebyście wiedzieli, może po części zrozumieli powód mojej nieobecności.
W każdym bądź razie, jestem już z powrotem. Postaram się nadrobić to co po raz kolejny zawaliłam. Teraz są matury, dużo wolnego czasu, więc postaram się przez ten czas wrzucić rozdział. Mam nadzieję, że mi wybaczycie i nadal ze mną będziecie, bo przez cały ten czas gdzieś tam z tyłu mojej głowy był głosik, który mówił "weź się w garść, oni na ciebie czekają", tylko w tedy nie widziałam w tym sensu, może nie chciałam w to wierzyć. Nie wiem, ale za to wiem, że jest mi cholernie wstyd za to, że się wtedy poddałam.

Cholera, a miałam już nie płakać. 

niedziela, 9 lutego 2014

68. Szantaż

"Miłość to ostatnia szansa. Poza nią doprawdy nie istnieje nic,
 co mogłoby nas utrzymać przy życiu."
Louis Aragon
*Vicky*

Gdy się budzę w pokoju wciąż panuje przyjemny mrok, powoli ustępujący pierwszym promieniom słonecznym. Jedna ręka Nialla oplata mnie w okół talii, a palce drugiej wciąż są splątane z moimi. Powoli zaczynam odhaczać jeden palec za drugim, co wywołuje cichy jęk protestu ze strony blondyna i zacieśnienie uścisku wkoło mojej talii. Uśmiecham się pod nosem na widok jego reakcji, po czym niezdarnie staram się wyplątać z jego uścisku. Gdy w końcu udaje mi się odsunąć na sam brzeg łóżka blondyn wciąga gwałtownie powietrze i niezadowolonym tonem wypowiada moje imię. Przez chwilę pozostaję w totalnym bezruchu bojąc się, że przypadkowo go obudziłam. Niall przesuwa dłonią w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowało się moje ciało tak długo, aż natrafia na poduszkę i przyciąga ją do swojego boku. Widocznie uspokojony, że wciąż koło niego jestem zapada ponownie w sen z cichym westchnięciem.
Na bosaka przebiegam do łazienki, żeby móc się przejrzeć w lustrze. W kąciku ust widać małego strupa i opuchliznę. Natomiast siniak, który jeszcze wczoraj był bladoniebieski dziś zdecydowanie taki nie jest. Chabrowa barwa, miejscami przechodząca w granat, nie prezentuje się ani ładnie, ani korzystnie na mojej twarzy. Przesuwam dłonią po policzku wbijając palce w najciemniejsze miejsca. Siniaki na chwilę bledną, by po kilku sekundach wrócić do swojej początkowej barwy. Jeszcze przez chwilę przyglądam się im ze zrezygnowaniem, po czym mozolnym krokiem przechodzę do kuchni, uprzednio upewniwszy się, że nie ma w niej mamy Nialla.
Czekając aż zagotuje się woda na herbatę spoglądam na zegarek, który wskazuje dopiero szóstą rano. Nic więc dziwnego, że wszyscy jeszcze śpią. Wlewam wrzącą wodę do kubka i od razu po całej kuchni rozchodzi się cudowny zapach malin. Przez chwilę zastanawiam się czy nie zrobić też herbaty dla blondynka, ale zanim on wstanie może minąć jeszcze kilka godzin, więc porzucam ten pomysł i wracam na górę.
Ostrożnie, tak by nie obudzić Nialla, siadam w rogu łóżka. Nogi podciągam pod samą brodę, a ręce oplatam wokół kolan uważając by nie uronić ani kropelki herbaty. Dopiero, gdy jestem już pewna, że poziom wody w kubku przestał niebezpiecznie drgać przenoszę swoje spojrzenie na wciąż śpiącego blondyna.
Wygląd mojej twarzy w porównaniu z jego to nic. Jego dolną wargę zdobią dwa rozcięcia i opuchlizna zdecydowanie mocniejsza od mojej. Górna warga również może się pochwalić jedną raną. Po obu stronach twarzy, od linii szczęki, aż po kości policzkowe ciągną się różnobarwne siniaki. Niebiesko-granatowe oraz fioletowo-czarne w najbardziej stłuczonym miejscu. Rzęsy rzucają długie cienie na jego policzki co dodatkowo nadaje mu bezbronny wygląd.
Zagryzam wargę by nie wydać z siebie cichego jęku, gdy blondyn przekręca się na plecy przez co kołdra zsuwa mu się, aż do linii bioder. Cały jego bok jedynie czym się różni to odcieniami czerni. Nie byłabym wcale zdziwiona, gdyby okazało się, że ma kilka żeber pękniętych.
Przez chwilę widzę wszystko jak za mgłą i dopiero, gdy coś ciepłego kapie mi na dłonie orientuję się, że to łzy. Ocieram je pospiesznie i pociągam łyk herbaty, żeby się uspokoić.
- To dla mnie?
Wydaję z siebie cichy pisk, gdy dobiega mnie głos Niallera, którego w ogóle się nie spodziewałam. Przenoszę na niego spojrzenie, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Herbata - tłumaczy z uśmiechem. Wyciągam do niego rękę z kubkiem i gdy tylko blondyn go ode mnie przyjmuje pospiesznie wracam do swojej poprzedniej pozycji. Niall przygląda mi się z zaskoczeniem. - Zrobiłem coś nie tak?
- Bardzo cię boli? - pytam żałosnym głosikiem, a w oczach ponownie zbierają mi się łzy. Niall posyła mi spojrzenie pełne niezrozumienia. - Twój bok... - dodaję z całych sił zagryzając wargi by nie wybuchnąć płaczem. Blondyn spogląda na swoje żebra i z sykiem wciąga powietrze.
- Jasna cholera... Vicky wystarczyło powiedzieć... Oddałbym ci tą kołdrę! - mruczy niezdarnie podciągając się na łokciu. Z wszelkich sił stara się powstrzymać grymas bólu na twarzy, jednak nie bardzo mu się to udaje. - Chodź do mnie - dodaje ostrożnie odstawiając kubek z resztką herbaty na nocną szafkę.
Na czworakach przechodzę na drugą stronę łóżka i czym prędzej wsuwam się pod kołdrę, uważając aby pomiędzy mną a Niallem pozostała szczelina mniej więcej na długość ramienia. Chłopak marszczy brwi na widok mojej reakcji.
- Przepraszam.. ja... mogłem się tego spodziewać. Masz do tego pełne prawo... Przecież w twoich oczach muszę wyglądać niebezpiecznie. Ja tylko chciałem... - zaczyna się plątać w swoich słowach, spuszczając głowę i delikatnie przymykając swoje niebieskie tęczówki.
- Nie boję się ciebie - przerywam mu trochę zbyt głośnym tonem, gdy tylko dociera do mnie sens jego wypowiedzi.
- Nie? - spogląda na mnie, a w jego oczach zaczyna się tlić iskierka nadziei, jednak szybko przygasa. - To dlaczego tak szybko odsunęłaś się ode mnie, gdy podawałaś mi herbatę? Dlaczego teraz siedzisz tak daleko, mimo że poprosiłem cię, żebyś do mnie przyszła?
- Bo nie chcę ci sprawić niechcący bólu - szepczę cichym głosem, uparcie spoglądając na swoje dłonie. Blondyn pospiesznie przysuwa się do mnie i delikatnie całuje mnie w czoło, po czym oplata swoją rękę wokół mojej talii i przyciąga mnie do swojego boku.
- Niall, nie... - cicho protestuję, ale w odpowiedzi przykłada wskazujący palec do moich warg.
- Jest dobrze - odpowiada. Przymyka powieki, gdy przesuwam kciukiem po jego dolnej wardze. Zbieram się na odwagę i ostrożnie całuję jego policzek. - O tak, teraz już zdecydowanie mniej boli. - mruczy ze śmiechem.
- Co powiemy twojej mamie? - pytam wtulając twarz w zagłębienie jego szyi.
- Może, że lubisz agresywny seks? - sugeruje poważnym tonem. Odsuwam się od niego z oburzonym spojrzeniem. - Okej, zły pomysł.
- A może powiemy jej prawdę, że pobiłeś Bogu winnego chłopaka! - mruczę ze złością skubiąc skrawek kołdry. Blondyn zagryza szczęki, a jego wzrok tężeje, jednak nie kontynuuje tego tematu.
- Możesz odpowiedzieć mi na jedno pytanie? Dlaczego wczoraj ten dupek powiedział, że uciekasz ode mnie, bo zabroniłem ci palić? Co on miał na myśli? - pyta odsuwając się na tyle, by móc widzieć dokładnie moją twarz.
Czuję jak po moich policzkach rozlewa się zdradliwy róż, staram się uciec przed jego spojrzeniem, ale blondyn podciąga moją twarz do góry zmuszając tym samym bym patrzyła prosto w jego tęczówki.
- Vicky...? - ponagla mnie, gdy wciąż uporczywie milczę.
- Ja... ugh... nie wiesz jak to jest. Nie masz pojęcia co się wtedy czuje.. Ja po prostu muszę zapalić i nic nie mogę na to poradzić. A ty... ostatnimi czasy zrobiłeś się strasznie przewrażliwiony na punkcie fajek, a tego nikt nie potrafi rzucić z dnia na dzień. Gdy tylko zniknąłeś w pierwszym dniu spytałam twojej mamy, gdzie jest najbliższy sklep, ponieważ dzień wcześniej zarekwirowałeś moje jedyne fajki. Tam poznałam Johna. Przez dwa kolejne dni chodziłam do sklepu, bo to było jedyne miejsce, w którym mogłam spokojnie zajarać... Skąd mogłam wiedzieć, że tak bardzo się nienawidzicie? - zakańczam rozgoryczonym głosem.
- Masz rację, nie rozumiem jak to jest. Tak samo jak ty nie rozumiesz, że nie zabroniłem ci palić dla swojego kaprysu. Po prostu nie chcę, żebyś się truła tym świństwem - kulę się w sobie na dźwięk jego zimnego głosu. Na chwilę zamyka powieki jakby chciał się uspokoić. Gdy z powrotem otwiera oczy, ich błękit nie jest niczym zmącony. Zupełnie jakby zapanował spokój na oceanie.
Przez chwilę przygląda mi się z ciekawością, aż w końcu ponownie się do mnie przysuwa. Ostrożnie układam głowę na jego piersi, a on zaczyna cichutko nucić jakąś melodię, której nie przerywa nawet w momencie, gdy po mieszkaniu rozchodzi się donośny dźwięk dzwonka do drzwi.
Po chwili do naszego pokoju wpada mama Nialla z lekkimi rumieńcami na twarzy.
- Przyszedł John, ten który sprzedaje w sklepie i... Jezus Maria co wam się stało! - woła z przerażeniem, gdy dostrzega nasze siniaki, a z pewnością te Niallera. Blondyn niezdarnie podciąga kołdrę do samej brody, jednak na nic się to nie zdaje.
- Mówiłaś, że kto przyszedł? - pyta lekko speszonym tonem.
- Johnatan. Chce się zobaczyć z Victorią - dodaje, a ja czuję jak boleśnie napinają się moje mięśnie. Niall czym prędzej wyskakuje z łóżka i gniewnym krokiem zaczyna iść w stronę drzwi.
- Zabiję go! Pieprzony dupek, będzie jeszcze tu przychodził i żądał rozmowy. Już ja mu dam! - wrzeszczy w pośpiechu naciągając na siebie pierwszą lepszą koszulkę. Staję na wprost niego i napieram dłońmi z całych sił na jego klatkę piersiową. Chłopak chwilowo się zatrzymuję i spogląda na mnie z zaskoczeniem.
- Zostań tu, proszę... To ze mną chce porozmawiać - mruczę błagalnym głosem na co blondyn gniewnie marszczy brwi.
- Nie ma mowy! Nigdzie nie pójdziesz, a już tym bardziej beze mnie! - warczy chwytając mnie za nadgarstki i bez większego trudu odsuwa mnie na bok.
- Przykro mi Niall, ale nie wypuszczę cię z tego pokoju, a już tym bardziej w takim stanie - oświadcza jego mama, która wciąż stoi w drzwiach.
- Chyba żartujesz! - woła z nie do wierzeniem spoglądając na matkę, jednak ona nie przesuwa się nawet o milimetr. Blondyn zamyka oczy i głośno wypuszcza powietrze spomiędzy rozgrzanych warg.
- Niall.. posłuchaj nic mi się nie stanie. W każdej chwili będę mogła wrócić do środka - próbuję jakoś załagodzić sytuację.
- Pięć minut - warczy wciąż nie otwierając oczu. - Masz pięć minut, a później wyjdę i go rozszarpię.
Pospiesznie zaczynam kierować się do wyjścia, zanim chłopak zdąży zmienić zdanie. Obok pani Gallagher przeciskam się z głośno bijącym sercem. Jest mi cholernie wstyd, że była świadkiem tego całego zdarzenia, ale już nic nie mogę na to poradzić. Gdy zbiegam po schodach słyszę jej pełen wyrzutu i zawodu głos.
- Znowu się biłeś Niall? Chcesz wrócić do dawnych czasów? Już zapomniałeś jak to jest?
Wszystko cichnie, gdy zamykam za sobą drzwi. John podnosi się ze schodów i nerwowo pociera dłonią kark. Jego twarz wygląda sto razy gorzej niż Nialla, o ile to tylko możliwe.
- To moja sprawka?  - pyta zbolałym głosem równocześnie przejeżdżając wierzchem dłoni po moim policzku. Gwałtownie cofam się do tyłu, mając świadomość tego, że Niall stoi w oknie i tylko czeka, aż upłynie upragnione pięć minut.
- Po co tu przyszedłeś? - warczę, zatykając ze złością zbłąkany kosmyk włosów za ucho.
- Przeprosić i.. poprosić cię o coś. Naprawdę nie chciałem cię uderzyć. Przecież wiesz, że ja bym cię nigdy nie skrzywdził...
- Jeżeli tylko tyle chciałeś mi przekazać to niepotrzebnie się fatygowałeś - mruczę, robiąc kilka kroków do tyłu.
- Poczekaj! Może zapalimy? - pyta wyciągając w moją stronę paczkę fajek i choć strasznie mnie korci by wyciągnąć jedną kręcę zaprzeczająco głową.
- Mówiłeś coś o jakiejś prośbie... - stwierdzam z tęsknotą spoglądając w stronę drzwi.
- Fakt. Tylko się nie denerwuj, okej? Mam zamiar zgłosić pobicie na policji, chyba że...
- Nie możesz tego zrobić! To zniszczy całą jego karierę, całe jego życie! - wołam z nie do wierzeniem. Czuję jak moje serce boleśnie się kurczy z każdym kolejnym uderzeniem.
- Chyba, że z nim zerwiesz - dokańcza, a ja jestem w stanie tylko gapić się na niego z rozdziawionymi ustami. - Zrozum ty go nie znasz tak jak ja. Jesteście ze sobą tylko siedem miesięcy, a ja znam go ponad cztery lata, wiem jaki on jest na prawdę - kontynuuje, a w jego oczach dostrzegam desperację, jakby chciał żebym mimo wszystko mu uwierzyła.
- No jaki?! - wołam buntowniczym głosem, chociaż w środku czuję jak wszystko się sypie na cząsteczki elementarne.
- Niebezpieczny. Jestem pewien, że wczoraj nie widziałaś go pierwszy raz w takiej furii i szale. Nie wiem jak to zrobiłaś, ale nigdy wcześniej nikomu nie udało się go opanować. Za każdym razem trzeba było go w kilka osób odciągać, a i tak nie zawsze się to udawało. Może ty masz coś w sobie co potrafi go opętać... - John na chwilę zawiesza głos, a mnie przed oczami staję zmasakrowana twarz Patricka, wyraz twarzy blondyna, gdy usłyszał, że John tutaj przyszedł. W uszach rozbrzmiewa głos pani Gallagher "Znowu się biłeś Niall?". Przełykam głośno ślinę, a brunet zaczyna kontynuować. - Robię to dla twojego bezpieczeństwa. Jeżeli z nim nie zerwiesz, pójdę na policję. W żaden inny sposób nie uda mi się go odciągnąć od ciebie.
- To raczej szantaż, a nie prośba - mruczę słabym głosem.
- Zostaw go, puki jest jeszcze czas. Jesteś piękna, szybko znajdziesz sobie kogoś innego. Kogoś takiego jak...
- Jak kto? Jak ty?! - wołam ze złością go popychając. John robi krok do tyłu zupełnie się tego nie spodziewając.
- Nie o to mi chodziło! Po prostu to przemyśl, okej? - dodaje zmęczonym głosem.
- Nie zostawię go. Znowu chcesz odbić mu dziewczynę? Bawisz się w jakieś swoje chore gierki, ale ja się nie dam w to wciągnąć - odpowiadam pewnym siebie głosem przez co John spogląda na mnie z urazą.
- To bez większego znaczenia. Po prostu nie chcę, żebyś następnym razem to była ty zamiast mnie.
- Niall nigdy by mnie nie uderzył w przeciwieństwie do ciebie! - wołam z całą złością jaką wzbudza we mnie ten chłopak.
- To był wypadek... - mruczy cichym głosem. Podnosi na mnie spojrzenie i pyta z całą pewnością siebie na jaką go stać. - Odejdziesz od niego?
- Nie - stwierdzam zimny tonem, wojowniczo na niego spoglądając.
- W takim razie nie pozostawiasz mi wyboru... - szepcze zrezygnowanym głosem. Jednak zanim odchodzi rzuca mi pod nogi gazetę. - Możesz być z niego dumna.
 Powoli zaczyna się oddalać. Ze spuszczoną głową i ramionami, wygląda odrobinę jak niesprawiedliwie zbity psiak, a nie chłopak, który chce zrujnować całe moje życie.
Bez większego zastanowienia przebiegam dzielącą nas odległość i zastępuję mu drogę. John spogląda na mnie z zaskoczeniem.
- Proszę nie rób tego. Nie wnoś na policję o pobicie. Jeżeli nie chcesz tego robić dla niego, to zrób to dla mnie - szepczę, a po policzkach zaczynają mi spływać pierwsze łzy. John potrząsa głową i bez słowa mnie wymija. - Błagam... - na chwilę przystaje, jednak po kilku sekundach zaczyna iść dalej. Czuję jak tracę ostatnią szansę na uratowanie Nialla. To na nic, zawiodłam.
Wspinając się po schodach z powrotem do domu, dostrzegam gazetę, którą przed chwilą rzucił mi John. Podnoszę ją z ziemi i bez najmniejszego trudu odnajduję stronę, która z pewnością nie powinna się tam znaleźć.
Wokół artykułu znajduje się pięć fotografii. Na jednej spacerujemy z Niallem po wesołym miasteczku. Na drugiej jest ujęta chwila, gdy John mnie uderzył. Trzecia przedstawia moment, gdy Niall z troską przenosi mnie na ladę straganu. Na dwóch ostatnich są chwile, gdy blondyn bił się z Johnem. Z trudem przełykam ślinę na widok tytułu.

NIALL HORAN: obrońca kobiet
Wczoraj wieczorem Niall Horan jeden z piątki członków zespołu One Direction, wraz ze swoją dziewczyną Victorią Black udali się do wesołego miasteczka w Mullingar. Tam doszło do niespodziewanego incydentu. Jakiś nieznany chłopak uderzył dziewczynę Nialla. Blondyn jak przystało na prawdziwego chłopaka zaczął bronić Victorii, co zakończyło się poważną bójką. Gdy napastnik nie był już wstanie się podnieść z ziemi Black odciągnęła od niego Nialla, który był gotowy bronić jej do ostatniego tchu. Zdecydowanie nikt nie spodziewał się, czegoś takiego po Horanie, którego wszyscy uważają za najniewinniejszego z całego zespołu, jak widać pozory mylą. 

Jeszcze kilkanaście sekund wpatruję się tępo w artykuł, nim dociera do mnie jego sens. Cały świat, dowie się o wczorajszym incydencie. Wszyscy zobaczą jak Niall się bił. Jeżeli John pójdzie na policję, będzie miał wspaniały dowód na to, że został pobity. Przejeżdżam otwartą dłonią po twarzy i wchodzę z powrotem do domu.
W środku panuje nienaturalna cisza od której dostaję gęsiej skórki. Na schodach dostrzegam mamę Nialla. Ukrywa twarz w dłoniach i chyba jeszcze nie zauważyła, że wróciłam.
- Gdzie jest Niall? - pytam, czując jak panika ogarnia moje ciało. Na dźwięk mojego głosu, kobieta lekko się wzdryga i podnosi na mnie wzrok. Oczy ma zaczerwienione, a policzki mokre od łez.
- Ja... musiałam go zamknąć. Jest u siebie w pokoju. Gdy zobaczył przez okno jak pobiegłaś za Johnatanem, nie wytrzymał. Nie dałam rady go inaczej zatrzymać... - dodaje zbolałym głosem. Nie czekając na nic więcej czym prędzej wybiegam po schodach na górę.
Drzwi od pokoju są zamknięte, a z dziurki wystaje mosiężny klucz. Z pewnością w innej sytuacji byłoby to zabawne, że własna matka zamyka swojego dorosłego syna w pokoju, ale nie teraz. Przez dół drzwi ciągnie się siateczka pęknięć, która świadczy, że ktoś po drugiej stronie wielokrotnie uderzał lub w nie kopał. Przełykam głośno ślinę i przekręcam klucz. Jednak zanim udaje mi się sięgnąć do klamki drzwi otwierają się z hukiem, a na wprost mnie staje Nialler. Na mój widok jego oczy łagodnieją, a przez jego twarz przechodzi wyraz ulgi. Wciąga mnie do pokoju i przytula  z całej siły. Wtulam się w jego ciało niczym małe dziecko, a po policzkach zaczynają spływać mi łzy.
- Nigdy więcej tego mi nie rób - szepcze Niall z bólem w głosie. Kładzie po obu stronach mojej twarzy, ciepłe dłonie i wpija się w moje wargi z całą zachłannością i bólem, który w sobie skrywa. Po czym równie nagle jak mnie przyciągnął do siebie, tak teraz mnie odpycha. Spoglądam na niego z niezrozumieniem.  Jego oczy ciemnieją, dłonie zaciska w pięści, a linia szczęki pokazuje, jak mocno zagryza zęby.
- Po co za nim pobiegłaś? - warczy lodowatym tonem, na którego dźwięk kulę się w sobie.
- On... Zagroził, że pójdzie na policję... Doniesie, że go pobiłeś chyba, że... od ciebie odejdę. Prosiłam go, żeby tego nie robił, ale to na nic się nie zdało. On nie chciał mnie w ogóle słuchać...
Przez jego twarz przepływa cała gama uczuć. Szok. Ból. Nie do wierzenie. Smutek. Niezrozumienie. Wściekłość. Odruchowo cofam się o krok, gdy zaczyna na mnie wrzeszczeć.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Po tym wszystkim jeszcze go o coś prosiłaś?! Czyś ty zwariowała?!
- Zrobiłam to dla ciebie! - wołam przez łzy. Niall z całej siły uderza pięścią w ścianę, nie zważając na kostki, które już wcześniej były mocno stłuczone.
- Nie potrzebuję twojej cholernej pomocy. Sam potrafię o siebie zadbać - warczy przez zaciśnięte szczęki, a każde słowo jest dla mnie jak wymierzony policzek. Z trudem przełykam gorące łzy i powoli do niego podchodzę. Stoi twarzą do ściany, a pięść wciąż trzyma w miejscu, gdzie przed chwilą uderzył. Kładę mu dłoń na plecach, przez co przebiega go pojedynczy dreszcz, ale w żaden inny sposób nie reaguje.
- Niall... - szepczę najciszej jak potrafię, mimo to chłopak od razu odwraca się w moją stronę. Niebieskie tęczówki przewiercają mnie na wskroś przez co mam wrażenie, że blondyn dociera swoim spojrzeniem, aż do najgłębszych zakamarków mojej duszy. Przełykam z trudem ślinę.
- Wiem o czym myślisz, ale nie pozwolę ci odejść dla mojego dobra. Może nawet cały świat donieść na mnie na policję, mogą mnie zamknąć do końca życia, ale nie pozwolę ci odejść. Nie przeżyję bez ciebie... - mruczy opierając się swoim czołem o moje. Przez chwilę trwamy w ciszy, a słowa, które dopiero co wypowiedział odgradzają nas od reszty świata.
- Nigdy cię nie zostawię. Razem coś wymyślimy - dodaję ściskając jego dłoń.

*Zayn*

Od śmierci ojca Amandy minął już tydzień. Pogrzeb odbył się przedwczoraj. Była to dosyć skromna ceremonia, mimo, że jej tata był znanym i wpływowym biznesmenem przybyło mało osób z branży. Jego najbliżsi współpracownicy, kilku sąsiadów, kilka osób z rodziny, Amy z mamą, oraz cała nasza czwórka. Chociaż myślę, że Liam, Lou i Harry przyszli bardziej ze względu na mnie, niż Amandy, ale i tak byłem im wdzięczny, że się pojawili.
Amy wróciła do domu, by wspierać matkę w trudnych chwilach, ale tak naprawdę to ona potrzebuje wsparcia. Nikogo nie wpuszcza do swojego pokoju, sama też z niego nie wychodzi. Nic nie je, nie śpi, patrzy tylko tępo w sufit. Codziennie spędzam po kilka godzin siedząc pod drzwiami jej pokoju i prosząc ją by mnie w puściła. Zazwyczaj udaje mi się wejść tylko dlatego, bo sama musi wyjść do łazienki. A gdy wraca nie ma siły mnie stamtąd wyrzucić i po prostu ponownie kładzie się na łóżku, całkowicie ignorując moją obecność. Mogę do niej mówić, potrząsać nią, a i tak mam wrażenie, że wcale mnie nie widzi.
- Amy, proszę wpuść mnie... Przecież wiesz, że i tak stąd nie odejdę - stwierdzam monotonnym głosem, stojąc już drugą godzinę pod drzwiami jej pokoju. Czoło i jedną dłoń opieram na chłodnej powłoce drewna, a drugą zwinięta w pięść uparcie pukam. Gdy dobiega mnie dźwięk przekręcanego klucza w zamku odruchowo się odsuwam, by zrobić jej miejsce. Drzwi się delikatnie uchylają, ale ona nie wychodzi ze środka. Marszczę brwi i ostrożnie popycham drzwi, tak by móc zobaczyć co się dzieje w środku.
Amy po raz pierwszy od dłuższego czasu dobrowolnie pozwala mi wejść do pokoju. Sama siedzi na łóżku z nogami podciągniętymi pod brodę i kolanami oplecionymi bladymi ramionkami. Pod oczami ma ciemne sińce od wielu nieprzespanych nocy, policzki lśnią od łez, usta są spierzchnięte i wydają się wściekle czerwone na tle bladej twarzy. Skóra na kościach policzkowych wydaje się tak cienka, jakby za chwile miała zostać rozerwana.
Amy przenosi na mnie swój wzrok, przez co czuję jakby wszystkie moje wnętrzności nagle pokryły się lodem. Jej spojrzenie jest puste. Zupełnie jakby ktoś odebrał jej życie.
Podchodzę do niej starając się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Kucam tuż obok łóżka, tak by zrównać się z nią poziomem i delikatnie sięgam po jej dłoń. Wzdryga się na mój dotyk, ale pozwala mi trzymać swoją dłoń w mojej. Wypuszczam z ust ciche westchnienie, ponieważ jest to już duży postęp. I wtedy to dostrzegam. Kilkanaście czerwonych kresek na jej nadgarstku, których z pewnością wczoraj tu nie było.
- Co to jest? - warczę, mimo że za wszelką cenę staram się zachować spokój. Przenosi tępe spojrzenie z mojej twarzy na swój nadgarstek.
- Moja kara - stwierdza z czułością przejeżdżając palcem po najdłuższej ranie.
- Jaka kara? Co ty pieprzysz?! - wołam, równocześnie wstając. Dłonie zaciskam w pięści i spoglądam na nią z nie do wierzeniem.
- Za zabicie własnego ojca - odpowiada bez jakichkolwiek emocji, a po policzku spływają jej dwie ogromne łzy. - Chciałam się zabić, ale nie potrafię.
Czuję jak zimno paraliżuje całe moje ciało.
- To nie była twoja wina. To był cholerny wypadek, zrozum to wreszcie! - krzyczę. Amy spogląda na mnie, ale ten wzrok już nie jest pusty. Zdecydowanie gdyby można było zabijać spojrzeniem, to leżałbym już na podłodze martwy.
- Co ty możesz o tym wiedzieć?! To nie przez ciebie twój ojciec leży na cmentarzu! Gdybym wtedy z nim porozmawiała, gdybym wróciła do tego cholernego domu nic by mu się nie stało! - wrzeszczy, uderzając co jakiś czas pięścią w moją klatkę piersiową. Cóż, wściekłość jest już dużo lepszą reakcją niż, udawanie żywego trupa, prawda?
- Masz rację, nic o tym nie wiem, ale nie możesz się zadręczać. Musisz zacząć żyć, n o r m a l n i e żyć - dodaję, gdy próbuje mi przerwać. Przez chwilę patrzy na mnie z wściekłością, oddycha szybkimi i płytkimi oddechami, zagryzając przy tym wargę.
- Oddaj mi wszystkie żyletki jakie masz - w odpowiedzi wybucha ironicznym śmiechem.
- Chrzań się Malik.
Zagryzam zęby i nim mój mózg zdąży zareagować na to co robi ciało, chwytam jej nadgarstki i z całej siły przypieram ją do ściany. Trzymam jej ręce w żelaznym uścisku tuż nad głową. Spogląda na mnie z zaskoczeniem.
- Oddaj mi je - warczę z twarzą oddaloną od jej twarzy zaledwie o kilka milimetrów.
- Leżą pod poduszką - szepcze słabym głosikiem. Opiera czoło o mój obojczyk i zaczyna płakać. Przytulam ją najmocniej jak potrafię. - Wszystko się jakoś ułoży. Chodź, weźmiesz gorącą kąpiel, to ci dobrze zrobi, a później pójdziemy coś zjeść...
- Nie chcę... - mamrocze, ukrywając twarz w zagłębieniu mojej szyi.
- Musisz. Musisz być silna. Nie martw się będę przy tobie, tak długo jak będziesz tego potrzebowała chyba, że wcześniej wróci James, to wtedy on się tobą zajmie - stwierdzam spokojnym głosem. Delikatnie podnoszę ją na ręce i zanoszę do łazienki.
Sadzam ją na brzegu wanny, którą od razu napełniam ciepłą wodą. Do środka wlewam różnokolorowe płyny do kąpieli. Gdy woda przekracza zadowalający mnie poziom zakręcam kran. Całuję ją w czoło i wychodzę uprzednio zamykając za sobą drzwi.
Kieruję się z powrotem do pokoju Amy, gdzie od razu podchodzę do łóżka. Podnoszę poduszkę i tak jak mówiła znajdują się tam dwie żyletki. Czym prędzej chowam je w swoim portfelu z myślą, by wyrzucić je gdzieś na mieście. Ściągam pościel pobrudzoną pojedynczymi plamami krwi i zanoszę ją do prania. Przez chwilę krążę po domu w poszukiwaniu świeżej pościeli, gdy udaje mi się ją znaleźć wracam z powrotem do pokoju. Na łóżku siedzi już Amy. Wilgotne włosy spływają jej kaskadą na ramiona mocząc przy tym świeżą koszulkę. Wciąż jest upiornie blada, ale nie wygląda już tak tragicznie jak na początku. Odgarnia niezdarnym ruchem zbłąkany kosmyk i niechcący pociera nadgarstkiem o policzek pozostawiając na nim długą czerwoną smugę. Spoglądam na nią przez chwilę z niezrozumieniem i w końcu to do mnie dociera. Zrobiła to, znowu.
Niecierpliwym ruchem chwytam jej rękę i wykręcam ją, tak by zobaczyć wewnętrzną stronę nadgarstka. Amy wydaje z siebie cichy pisk zaskoczenia i za wszelką cenę stara się wyrwać swoją dłoń, ale trzymam ją mocno. Po przedramieniu spływa wąska stróżka krwi z dość mocnego przecięcia. Zagryzam wargi i ciągnę ją z powrotem do łazienki.
Na umywalce leży czerwona z krwi żyletka, jakby chciała krzyczeć "To ja! Spójrz na mnie! To ja jej to zrobiłam!". Otwieram szafkę, w której zawsze znajdowała się apteczka i wyciągam z niej wodę utlenioną i bandaż. Niezdarnie opatruję jej nadgarstek. Czuję, że przez cały ten czas jej wzrok przewierca mnie na wskroś, ale to ignoruję. Dopiero, gdy zakańczam swoją pracę, patrzę jej w twarz.
-  Jesteś z siebie dumna? - pytam głosem pełnym ironii.
- Byłam... ale później zobaczyłam ten twój wzrok i... czuję się jeszcze bardziej żałośnie niż przed tym jak to zrobiłam. Przepraszam... - szepcze, a łzy ponownie zbierają się w jej oczach. Pospiesznie ją przytulam.
- Już dobrze, nic się nie stało. Poradzimy sobie jakoś z tym wszystkim.

*Vicky*

Po południu, gdy wszystko powoli wraca do normalności, Niall zamyka się razem z mamą w kuchni, a mnie karzą się ładnie ubrać. Nie mam pojęcia co ta dwójka knuje, ale z pewnością to nic dobrego. Około piątej przychodzi po mnie Niall z szerokim uśmiechem na ustach. Zdążył się już przebrać  w czarne jeansy, białą koszulę z czarnymi guzikami, której rękawy podciągnął do samych łokci, przez ramie ma przerzuconą niedbale czarną, skórzaną kurtkę, a w dłoni trzyma papierowy kubek z parującą kawą.
- Gotowa na wieczór, który prawdopodobnie zmieni całe twoje życie? - pyta, a na ustach igra mu pewny siebie uśmieszek.
- Chyba tak - stwierdzam wzruszając ramionami. Niall chwyta moją dłoń i ciągnie na dół, gdzie czeka na nas jego mama.
- Bawcie się dobrze i Vicky, proszę pilnuj go, żeby już nic więcej wam się nie przytrafiło - dodaje mocno mnie ściskając. Blondyn w odpowiedzi przewraca oczami.
- Obiecuję, że wrócimy cali i zdrowi - mruczę ze wstydem spoglądając na siniaki Nialla. Jego mama wydaje się być usatysfakcjonowana taką odpowiedzą, bo odwraca się od nas i wchodzi w głąb mieszkania, a my wchodzimy przed dom.
Wsiadamy do samochodu, zapinamy pasy i ruszamy w drogę nie wiadomo dokąd. I szczerze mówiąc, nic mnie to nie obchodzi. Z kawą w dłoni, wstęgą autostrady przed oczami oraz blondynem obok wszystko musi się ułożyć.

___________________________________________


 Cholera, ale wyszedł mi dramatyczny ten rozdział. Zupełnie nie wiem dlaczego, ale chyba o takie coś mi chodziło. Chociaż mam wrażenie, że końcówka zupełnie do niego nie pasuje, ale musiałam zrobić już jakiś wstęp do kolejnego rozdziału, który z pewnością będzie zupełnym przeciwieństwem tego. Zastanawiałam się czy nie wpleść w ten wątek Jamesa, że w momencie gdy dowiedział się o tragicznej śmierci ojca swojej dziewczyny natychmiast wraca do kraju, by wspierać wybrankę swego serca, bla, bla bla, ale doszłam do wniosku, że tak jest lepiej, bynajmniej mnie się bardziej podoba. Jeszcze nie wiem co zrobię dalej z niesfornym Johnem, ani jak dalej potoczą się losy Vicky i Nialla, chociaż z pewnością to nie będzie nic czego się spodziewacie. 
Uwielbiam was zaskakiwać i wasze komentarze, gdy próbujecie odgadnąć co chodzi mi pogłowie, chociaż tak naprawdę to sama jeszcze tego nie wiem. Kocham was wszystkich razem i każdego z osobna, bo dzięki wam to opowiadanie nie miałoby sensu, gdyby nie wy nigdy nie byłabym tu gdzie teraz jestem, dziękuję.




wtorek, 21 stycznia 2014

67. Dwa kawałki puzzli

Ten rozdział chcę zadedykować pewnej uroczej dziewczynie, którą pokochałam za wszystkie komentarze, które pozostawiła pod tym opowiadaniem, a zwłaszcza pod poprzednim rozdziałem. Każdy jej komentarz napawa mnie optymizmem na najbliższych kilka dni i chcę jej się odwdzięczyć chociaż w ten jeden marny sposób. Dedykuję ten rozdział osobie, która ma nick Younger Rudzielec. Niestety nie znam Twojego prawdziwego imienia, ale wiedz, że gdziekolwiek teraz jesteś posyłam Ci najmocniejszy uścisk na jaki mnie stać. Dziękuję za to, że jesteś!

_________________________________________


*Vicky*

W ten sposób mijają mi dwa kolejne dni. Nialler wymyka się z samego ranka, wciąż nie chcąc zdradzić mi swojej tajemnicy dokąd się udaje. Choć nabieram coraz większych podejrzeń, że jest w zmowie ze swoją mamą, ponieważ dzisiaj zabrała się z nim twierdząc, że po drodze przecież może ją podrzucić! Ja z kolei nie chcąc marnować tego czasu po prostu spędzam te chwile z Johnem, praktycznie rzecz biorąc przebywając nielegalnie na terenie sklepu jego ojca.
W tym momencie stoję oparta o framugę drzwi i przypatruję się jak John sprzedaje małej dziewczynce śmietankowego loda na patyku.
- Co powiesz na chwilę przerwy? - pytam nieznacznie wskazując dłonią na tylne wyjście, gdy tylko wychodzi mała blondyneczka. Brunet rzuca mi przeciągłe spojrzenie, ale bez większych skrupułów odwraca tabliczkę na drzwiach, aby obwieścić całemu światu, że wrócimy za kilka minut.
- Wiesz, myślę, że twój chłopak ma rację prosząc cię, żebyś rzuciła palenie. Spędzam z tobą trzeci dzień z kolei, a ty zdążyłaś wypalić dwie i pół paczki fajek, to trochę dużo jak na dziewczynę - stwierdza patrząc spod przymrużonych powiek jak powoli zaciągam się papierosem.
- To nie twoja sprawa - odpowiadam odrobinę zbyt zimnym tonem niż początkowo planowałam. Wypuszczam powoli dym z płuc i zaczynam od nowa. - A ja myślę, że nie powinno cię to obchodzić, bo pojutrze przenoszę się do innego domu, a za tydzień wracam z powrotem do Londynu i pewnie nigdy więcej się nie spotkamy, więc nie musisz sobie tym zaprzątać głowy.
- Zabrzmiało to strasznie optymistycznie dla naszej nowo zawartej przyjaźni - mruczy ze śmiechem przez co w lewym policzku powstaje mu uroczy dołeczek. Wyciąga w moją stronę pudełko z donatami. Wybieram jednego z różowym lukrem i kolorowymi cukiereczkami na wierzchu.
- Okradasz sklep własnego ojca? - pytam z uwielbieniem oblizując palce.
- No co ty! Zapłaciłem za nie z własnej pensji! - woła z oburzeniem wgryzając się w donata z czekoladowym lukrem.
Przez chwilę między nami panuje cisza. Każde z nas jest zajęte jedzeniem swojego pączka z dziurką. Zaczynam wystukiwać nogą o beton nikomu nieznany rytm równocześnie wygodnie odchylam się do tyłu podpierając przy tym łokciami.
- Może chciałabyś gdzieś wyskoczyć wieczorem? Nie musisz siedzieć w domu i się nudzić.
John tak bardzo zaskakuje mnie swoją propozycją, że przez chwilę tak naprawdę nie dociera do mnie to co powiedział. Gdy zaczyna na mnie patrzeć ponaglającym wzrokiem potrząsam głową, jakby to miało mi pomóc w zrozumieniu jego słów.
- Czy ty proponujesz mi randkę? - pytam z rozbawieniem. Chłopak ucieka wzrokiem pod podeszwy swoich butów, delikatnie się przy tym rumieniąc.
- To nie musi być randka jeśli nie chcesz... Możemy po prostu gdzieś wyskoczyć jako dwójka znajomych - odpowiada neutralnym tonem. Nerwowo zaczyna bawić się palcami co wywołuje na mojej twarzy szeroki uśmiech. Gdyby nie fakt, że Nialler z przyjemnością by go zabił za słowa, które przed chwilą wypowiedział z pewnością stwierdziłabym, że jego niepewność i stres są urocze. Jednak nie mam innej możliwości jak odwieść go od tego głupiego pomysłu.
- Wiesz John, ja cię bardzo lubię, ale tak jak ci już kiedyś mówiłam, mam chłopaka i choćbyś był największym ciachem na świecie, to i tak bym wybrała mojego uroczego blondynka - tłumaczę starając się utrzymać jak najbardziej przyjazny ton.
- No tak. Twój chłopak. Zupełnie o nim zapomniałem... Długo już jesteście razem? - pyta, starając się za wszelką cenę przyjąć obojętną pozę. Zapala miętowego papierosa, zaciąga się dymem tak mocno ile są w stanie wytrzymać jego płuca i przekazuje mi fajkę.
- Ponad siedem miesięcy - odpowiadam, a na mojej twarzy automatycznie pojawia się uśmiech.
- Zabawne. Jak chodziłem do szkoły średniej to był taki koleś, z którym dosłownie się nienawidziliśmy. Zawsze się kłóciliśmy, kilka razy nawet pobiliśmy, dosłownie we wszystkim konkurowaliśmy i tylko szukaliśmy pretekstu jakby tu drugiemu uprzykrzyć życie. Pewnego razu przyszedł na boisko z dziewczyną. Była śliczna, od razu mi się spodobała. Stwierdziłem wtedy, że taki frajer jak on nie zasługuje na taką dziewczynę jak ona...
- Nie bardzo rozumiem do czego zmierzasz - mruczę z dezorientacją.
- Nie przerywaj mi. Dokładnie siedem miesięcy później była moją dziewczyną. To była nasza, że się tak wyrażę ostatnia walka, którą wygrałem. Od tamtej pory lubię liczbę siedem, zawsze przypomina mi, że jeżeli czegoś chcę, to mogę to zdobyć - zakańcza swoją opowieść z dumą na twarzy.
- Nawet jeśli to oznacza odbicie dziewczyny innemu chłopakowi? - pytam, aby upewnić się czy dobrze zrozumiałam sens jego wypowiedzi. Chłopak kiwa potwierdzająco głową, a ja wybucham śmiechem.
- To raczej dość żałosna opowieść - stwierdzam powoli podnosząc się ze schodów. John spogląda na mnie z oburzeniem.
- Jak to żałosna? Życie takie już jest, jeżeli nie umie się odpowiednio zadbać o swoją dziewczynę, to zadba o nią ktoś inny.
- To ma być twoje usprawiedliwienie? - pytam z powątpiewaniem równocześnie zaczynam się wspinać po schodach z powrotem do wnętrza budynku. John chcąc nie chcąc podąża za mną.
- Żeby się usprawiedliwiać to trzeba czuć się przynajmniej w jakimś stopniu winnym, a ja gdybym miał wybór zrobiłbym to jeszcze raz bez najmniejszego zastanowienia - odpowiada wzruszając ramionami.
- Wszystko jedno, ta rozmowa i tak prowadzi donikąd. Będę się już zbierać do domu - stwierdzam spoglądając na zegarek.
- W porządku, do zobaczenia jutro?
- Nie wiem, ale pewnie tak. Nawet jeśli wszyscy będą w domu, to z pewnością przyjdę się pożegnać. Miło było spędzać z tobą czas. Nawet jak opowiadałeś tą dziwną historię, z której zdecydowanie nie powinieneś być taki dumny - mruczę ze śmiechem, za co dostaję lekkiego kuksańca w żebra.
Wychodzę na zalaną słońcem ulicę delektując się przyjemnym ciepłem. Po dotarciu do domu, wbiegam pospiesznie do pokoju Nialla i chwytam pierwszą lepszą książkę, tylko po to by za chwilę znaleźć się w ogrodzie. Rozsiadam się wygodnie na hamaku zawieszonym pomiędzy dwoma drzewami.
W takiej pozycji znajduje mnie Nialler jakąś godzinę później.
- Przepraszam, że tyle mnie zeszło, ale już wszystko załatwione. Od teraz jestem już tylko twój. Wieczorem moglibyśmy pójść do wesołego miasteczka - stwierdza nonszalancko opierając się o pień drzewa, swoje czarne okulary wetknął za krawędź białej koszulki przez co spogląda na mnie lekko mrużąc oczy.
- Pójdę, ale pod warunkiem, że zdradzisz mi gdzie byłeś - odpowiadam leniwie podnosząc się z hamaka. Podchodzę do niego powolnym krokiem, jakbym do końca nie była przekonana czy chcę to zrobić. Niecierpliwe dłonie Nialla oplatają mnie wokół talii zanim udaje mi się wykonać kilka ostatnich kroków i bezceremonialnie przyciągają do jego torsu. Chłopak posyła mi zadowolony uśmiech, gdy odruchowo wplatam palce w jego blond włosy.
- Naprawdę to cię aż tak bardzo ciekawi? - pyta niespiesznie sunąc wargami wzdłuż linii mojej szczęki. - Ja chciałbym wiedzieć, co ty dzisiaj robiłaś. Widziałaś się znowu z tym kolesiem - dodaje, nieświadomie zacieśniając ucisk dłoni na moich biodrach.
- Skąd wiesz? - staram się uzyskać odpowiedź, ale on tylko zaczyna się śmiać. Odgarnia moje włosy tak by mógł się przyjrzeć blednącemu już siniakowi na mojej szyi.
- Chyba będzie trzeba go powiększyć - mruczy przejeżdżając językiem po spierzchniętych wargach.
- O nie... Proszę cię, w tym nie ma żadnego sensu - jęczę, ale blondyn nawet mnie nie słucha. Kładzie swoje dłonie na moich udach i podciąga stanowczym ruchem do góry, zmuszając tym samym, abym oplotła go nogami w pasie. Następnie obraca się o sto osiemdziesiąt stopni, przez co teraz opieram się plecami o szorstką korę drzewa, a on przyciska mnie do niej napierając na mnie całym ciężarem swojego ciała. Splatam dłonie na jego karku cicho jęcząc słowa protestu. Niall spogląda na mnie, a jego oczy błyszczą tysiącem wesołych iskierek.
- Tym razem ci daruję, ale następnym nawet nie licz na okoliczności łagodzące, rozumiemy się? - gorliwie potakuję głową, przez co niebieskooki wybucha głośnym śmiechem.


Gdy tylko robi się ciemno opuszczamy domowe zacisze na rzecz kolorowych karuzel, wagoników i innych stoisk, które znajdują się w wesołym miasteczku.
- To co najpierw? - pyta Niall muskając wargami płatek mojego ucha. Przez chwilę rozglądam się z entuzjazmem po okolicy, aż w końcu mój wzrok pada na olbrzymią maskotkę Sticha*.
- Muszę go mieć! - piszczę jak mała dziewczynka na widok mojej ulubionej postaci z dzieciństwa. Podchodzimy do odpowiedniego straganu, który okazuje się strzelnicą. Nialler wręcza mężczyźnie kilka banknotów, a w zamian on podaje mi wiatrówkę.
- Widzisz te trzy puszki? Jeżeli uda ci się je strącić wciągu trzydziestu sekund to pluszak jest twój - tłumaczy mi zasady, jednak zanim jeszcze udaje mu się skończyć zdanie ja już oddaję pierwszy strzał.  Spoglądam z rozczarowaniem na puszki, które wciąż stoją w tym samym miejscu. Przez chwilę wpatruję się w nie z taką intensywnością, jakbym chciała strącić je samym spojrzeniem.
- Jeszcze raz - mruczę, gdy one nawet nie drgną. Niall zaczyna się cicho śmiać, ale posłusznie podaje mężczyźnie kolejne banknoty.
- Bez jaj, już prawie mi się udało! - krzyczę ze złością, gdy tylko jedna puszka spada na podłogę.
- Mogę ja spróbować? - pyta Niall delikatnie wyciągając z moich dłoni wiatrówkę. Przypatruję się z ciekawością jego zdecydowanym ruchom. Pierwszy strzał idealnie w sam środek puszki. Drugi i trzeci są równie perfekcyjne jak pierwszy. Z szerokim uśmiechem odwracam się do mężczyzny, który z podziwem w oczach spogląda na mojego chłopaka.
- Chcę mojego Sticha! - wołam z radością, a on podaje mi wypatrzoną wcześniej maskotkę.
- Mało komu udaje się strącić trzy puszki, niezły w to jesteś - stwierdza mężczyzna wciąż nie spuszczając oka z Nialla.
- Po prostu miałem farta - odpowiada blondyn wzruszając ramionami.
- Też by mi się udało, tylko po prostu zadrżała mi ręka - dodaję wzruszając ramionami, na co obaj mężczyźni wybuchają śmiechem. - W każdym razie dziękuję - dodaję ignorując ich reakcję.
- Tylko tyle? Wiesz jak ja musiałem się na starać, a ty mi mówisz zwykłe dziękuję? - powtarza z nie do wierzeniem Nialler. Przez chwilę mierzę jego sylwetkę spojrzeniem, przygryzając dolną wargę po czym bez najmniejszego ostrzeżenia wskakuję na niego. Blondyn w ostatniej chwili obejmuje moje ciało swoimi dłońmi i robi kilka kroków do tyłu by złapać ponownie równowagę. Oplatam go ciasno nogami wokół talii i spoglądam mu głęboko w oczy.
- Dziękuję - mruczę delikatnie muskając jego wargi.
- Już lepiej, ale wciąż to nie to na co liczyłem... - odpowiada przyciszonym głosem. Opiera swoje czoło o moje przez co jego oddech owiewa moją twarz i przyjemnie drażni rozgrzane wargi.
Zaczynam go całować. Z początku delikatnie i niepewnie, ale z każdą kolejną sekundą ten pocałunek zamienia się z subtelnego w coraz bardziej odważny i mniej odpowiedni jak na miejsce publiczne.
Gdy w końcu się od siebie odrywamy z trudem chwytam oddech, ale moje usta same rozciągają się w szerokim uśmiechu.
- Chodziło ci o coś takiego? - pytam zsuwając się z jego ciała z powrotem na ziemię.
- Mniej więcej - odpowiada wzruszając ramionami, za co otrzymuje ode mnie solidnego kuksańca w żebra. Chwyta ze śmiechem moją dłoń i ponownie zaczynamy kluczyć pomiędzy masą ludzi zmierzających w stronę upragnionej rozrywki.
Dochodzimy na sam koniec wesołego miasteczka, gdzie znajduje się kilka niezagospodarowanych straganów, poza obrębem światła. Wskakuję na ladę jednego z nich, a Nialler bierze ze mnie przykład. Otacza mnie swoim ramieniem i przez chwilę siedzimy tak wpatrując się w dzieci biegające od jednej karuzeli do drugiej.
- Zjadłabym cukrową watę - mruczę na widok małej dziewczynki, która niesie cukrową słodycz na patyku ledwo co dostrzegając świat przed sobą.
- Chcesz coś jeszcze? - pyta blondyn pospiesznie zeskakując z drewnianego podestu.
- Butelkę wody - stwierdzam po namyśle. Nialler nachyla się w moją stronę by skraść mi jeszcze jednego buziaka.
- Zaraz wracam, nigdzie się stąd nie ruszaj - mruczy niepewnie rozglądając się po okolicy czy aby na pewno może mnie zostawić samą. Staram się go śledzić wzrokiem, ale strasznie szybko tracę go z oczu wśród tłumu ludzi. Biorę do ręki mojego nowego pluszaka, który do tej pory siedział obok mnie. Przytulam go do siebie jakby mógł mnie obronić przed całym złem świata. Zostanie tu samej teraz wcale nie wydaje mi się takim fajnym pomysłem.
- Vicky? - podnoszę z nadzieją twarz w stronę głosu wypowiadającego moje imię.
- Cześć John. Co tu robisz? - pytam spoglądając za sylwetkę bruneta, ale nigdzie nie dostrzegam kogoś z kim mógłby tu przyjść.
- Przyszedłem z kolegami, ale gdzieś mi się zapodziali - stwierdza wzruszając ramionami. - A ty co tu robisz sama?
- Czekam na mojego chłopaka, który zaraz powinien wrócić - odpowiadam przyglądając się jak John siada dokładnie w tym samym miejscu w którym przed chwilą siedział Niall.
- Fajnego masz pluszaka - mruczy z rozbawieniem. W odpowiedzi przytulam do siebie jeszcze mocniej zabawkę.
- Niall go dla mnie wygrał.
- Niall? - powtarza ze zdziwieniem.
- To jest mój...
- Vicky!
- ...chłopak - dokańczam wskazując na blondyna, który dopiero co wypowiedział moje imię. Podchodzi do nas z butelką wody w jednej i watą cukrową w drugiej ręce. Niebieskooki muska moje wargi po czym podaje mi zakupy i odwraca się przodem do Johna, który zdążył już zsunąć się z podestu. Nialler staje idealnie pomiędzy mną, a brunetem przez co mam wrażenie, że stara się mnie zasłonić własnym ciałem.
- Horan, mogłem się domyślić - warczy John, a nazwisko Nialla w jego ustach brzmi jak największa obelga.
- Johnatan.
- To wy się znacie? - pytam wodząc zdziwionym spojrzeniem od twarzy Johna do pleców Nialla.
- Niestety tak - mruczy blondyn, a ja opuszczam nogi na ziemię i staję u boku Niallera, ale chłopak od razu przesuwa mnie za siebie.
- Co jest Horan, boisz się, że ją też ci odbiję? - mruczy z ironią John, przez co wychylam głowę zza ramienia Nialla i wbijam w niego swoje zaskoczone spojrzenie, ale nie zdążam nic powiedzieć.
- Zazdrościsz mi, bo ja przynajmniej mam dziewczynę? - warczy Niall przez zaciśnięte szczęki, a dłonie odruchowo zaciska w pięści.
- Przyznaj, że gdybyś się nie bał to w tej chwili nie starał byś się tak skrycie jej chować za sobą, ale tak dla twojej wiadomości robisz to niepotrzebnie. Zdążyłem się już bardzo dobrze zapoznać z tą twoją ślicznotką, prawda Vicky? - rzuca przenosząc na mnie zadowolone spojrzenie. Niall robi kilka kroków do przodu, ale oplatam dłonie wokół jego torsu i przyciskam się całym ciałem do jego pleców, co zmusza go do ponownego zatrzymania.
- Błagam cię, nie warto... - jęczę mu do ucha z przerażeniem. Składam pojedyncze pocałunki na jego spiętym karku, starając się za wszelką cenę odciągnąć go z tego miejsca.
- To takie żałosne jak twoja własna dziewczyna, jak to przed chwilą pięknie ująłeś, ucieka przed tobą do i n n e g o chłopaka, bo ty jej zabroniłeś palić! - woła ze śmiechem John. Wciągam gwałtownie powietrze czekając na reakcję Nialla.
- Ona przynajmniej jest mądrzejsza niż ty i wie, że pięści nie załatwią sprawy - syczy przez zaciśnięte szczęki blondyn. Odwraca się przodem do mnie i powoli zaczyna stawiać pierwsze kroki by oddalić się z tego miejsca.
Kątem oka dostrzegam ruch, którego nie jest w stanie zauważyć Nialler stojąc tyłem do Johna. Odruchowo odpycham blondyna przez co przyjmuję na siebie uderzenie.
Upadam na kolana. Dłonią od razu dotykam obolałego policzka, z kącika ust powoli zaczyna płynąć krew, którą staram się niezdarnie wytrzeć zanim zdąży ją zauważyć Niall.
Chłopak od razu pada tuż obok mnie na kolana i podciąga moją twarz w stronę światła. Przejeżdża opuszkiem palca po zaczerwienionym miejscu. Jego oczy gwałtownie ciemnieją ze złości.
- Vicky, ja... nie chciałem... przepraszam... - mruczy John powoli podchodząc w naszą stronę, kręcąc z nie do wierzeniem głową.
Nialler pomaga mi wstać, ale upadając stłukłam kolano i nie mogę stanąć na lewą nogę. Nogawka jeansów zdążyła już przesiąknąć krwią. Blondyn podnosi mnie na ręce i bez słowa przenosi z powrotem na ladę straganu, na którym wciąż leży mój pluszak.
- Przepraszam... - mruczy i zanim zdążam wypowiedzieć choćby jedno słowo protestu zaczyna iść w stronę Johna, który wciąż spogląda na mnie przepraszającym wzrokiem.
- Zabiję cię. Przysięgam kurwa, że cię zabiję - warczy Niall, przez co brunet z powrotem przenosi na niego spojrzenie. - Zniosę wszystko, możesz mnie obrażać, możesz prowokować, ale nikt kurwa nie ma prawa skrzywdzić mojej dziewczyny, rozumiesz śmieciu?! Co z ciebie za facet jeśli bijesz kobietę?! - wrzeszczy Nialler przez co kilka osób zatrzymuję się z ciekawością, ale gdy tylko orientują się w sytuacji pospiesznie uciekają.
- Nie chciałem jej uderzyć! To ty miałeś dostać! - warczy John.
- W takim razie mnie uderz - stwierdza Niall nad wyraz spokojnym głosem. Spoglądam na niego z zaskoczeniem, wszystkie mięśnie ma napięte do granic możliwości. Tylko czeka by brunet wykonał pierwszy ruch.
- Niall... - szepczę z rozpaczą, ale nawet nie jestem pewna czy to słyszy. Robi kilka kroków do przodu i w tym samym momencie John wymierza cios.
Blondyn bez większego problemu robi unik, ale nie jest przygotowany na drugie uderzenie, które idzie od razu za pierwszym. Dostaje w ten sam sposób co ja, tylko z taką różnicą, że on nie upada. Wciągam gwałtownie powietrze, gdy otrzymuje kolejne uderzenia w żebra.
John posyła mi pełen wyższości uśmiech, co Niall wykorzystuje błyskawicznie. Markuje cios w twarz, a tak naprawdę uderza z całej siły w brzuch. Brunet zgina się z bólu i w tym samym momencie Nialler kopie go kolanem w twarz. Z nosa zaczyna spływać mu ciemna krew, którą ociera rękawkiem bluzy.
- Tylko na tyle cię stać Horan? Pokonam cię w kilka minut, a później będą z kolejną twoją dziewczyną. Ciekawy przypadek, że to znowu siedem miesięcy odkąd ze sobą jesteście! - woła ze śmiechem John, chociaż z trudem chwyta oddech.
Uderza wewnętrzną stroną stopy w żebra blondyna tak mocno, że Niall chwilowo traci oddech i robi kilka kroków do tyłu by odzyskać równowagę. Brunet wykorzystuje ten moment by raz za razem zadać cios w twarz Niallera, który za wszelką cenę stara się blokować uderzenia.
W końcu blondyn dostrzega lukę w ataku Johna i obraca całą sytuację o sto osiemdziesiąt stopni. Wymierza chłopakowi tak mocny cios w twarz, że upada na ziemię. Niall od razu siada na jego klatce piersiowej i nieprzerwanie uderza go po twarzy na przemian raz lewą, raz prawą dłonią zwiniętą w pięść.
- Niall! - wołam, ale chłopak zupełnie mnie ignoruje. Rozglądam się z nadzieją i jedyne co dostrzegam to mój kochany Stich. Chwytam go i bez zastanowienia rzucam nim w blondyna. Maskotka odbija się idealnie od jego głowy i upada tuż obok niego.
Spogląda na mnie i mam wrażenie, że jego tęczówki przybierają jaśniejszą barwę. Podnosi się i po raz ostatni kopie Johna w żebra, po czym niepewnym krokiem zaczyna iść w moją stronę. Po drodze podnosi mojego pluszaka i otrzepuje go z niewidzialnego pyłu.
- Bardzo cię boli? - pyta wyciągając dłoń w stronę mojej twarzy, ale odruchowo się odsuwam widząc krew na jego dłoniach. Wyciera je nieporadnie w swoje jeansy.
- Nic mi nie jest... - szepczę starając się za wszelką cenę powstrzymać łzy, który uporczywie cisną się do moich oczu.
- Dlaczego weszłaś między mnie, a niego? - pyta zbolałym głosem. Z trudem przełykam ślinę i odszukuję wzrokiem jego pełne troski tęczówki.
- Bo nie chciałam, żeby coś ci się stało - odpowiadam żałosnym głosem. Niall zaciska mocno szczęki i bez słowa odwraca się do mnie tyłem. Wspinam mu się na barana, mocno oplatając go nogami wokół żeber.
- Przepraszam! - piszczę, gdy wydaje z siebie cichy syk bólu.
- Czy ty rzuciłaś we mnie maskotką, którą z wielkim trudem dla ciebie wygrałem? - pyta z rozbawieniem, gdy tylko udaje nam się opuścić obszar wesołego miasteczka.
- Tak, chyba tak... - mruczę chowając twarz w zagłębieniu jego szyi.
- Vicky, wiesz, że ja bym go nigdy nie uderzył bez powodu, prawda? Wiesz, że ja chciałem cię po prostu chronić... - wypowiada te słowa tak cicho, że nie jestem do końca pewna, czy moja wyobraźnia sobie ich po prostu nie wymyśliła. Jednak ból w jego głosie utwierdza mnie w przekonaniu, że czeka na moją odpowiedź.
- Wiem. To nie była twoja wina. Wszystko przeze mnie. Jestem beznadziejna, zawsze wplączę się w jakieś kłopoty i później musisz ratować moją skórę.. - stwierdzam, a po policzkach zaczynają spływać mi pierwsze łzy. Dokładnie w tym samym momencie dochodzimy do domu.
Nialler najciszej jak potrafi wspina się po schodach na górę i stamtąd od razu kieruje się do łazienki. Wskazuje mi wannę, żebym usiadła na jej rogu, a sam wyciąga z jednej z szafek apteczkę.
- Głuptasie, choćbym tysiąc razy dziennie miał się o ciebie bić, zrobiłbym to bez wahania - stwierdza, ocierając kciukiem moje łzy.
Delikatnie przekręca moją głowę na bok by lepiej przyjrzeć się stłuczonemu miejscu.
- Cholera, będzie z tego niezły siniak... - mruczy delikatnie rozsmarowując jakąś maść na moim policzku. Po czym przemywa wodą utlenioną rozcięcie na mojej wardze.
- Wstań.
Wykonuję jego polecenie bez najmniejszego sprzeciwu. Blondyn klęka przede mną i delikatnie rozpina guzik moich spodni, po czym zsuwa je bąkając ciche przepraszam, w momencie jak wzdrygam się, gdy odrywa materiał spodni od zaschniętej krwi na kolanie. Tą ranę również przemywa wodą utlenioną i dodatkowo zakleja uroczym plasterkiem z Kubusiem Puchatkiem.
- W porządku, chyba już wszystko - stwierdza rozglądając się po łazience czy przypadkiem o czymś nie zapomniał.
- Teraz czas na ciebie, mój bohaterze - mówię, a on posłusznie siada na brzegu wanny z ciekawością przyglądając się moim ruchom. Za wszelką cenę staram się ignorować własne odbicie w lustrze, ale i tak dostrzegam brzydkiego siniaka wzdłuż kości policzkowych po prawej stronie twarzy.
Stan Nialla jest dużo gorszy niż mój. Ma rozciętą wargę w dwóch miejscach, jego siniaki są barwy ciemnogranatowej i obawiam się, że jutro będą już czarne.
Najdelikatniej jak potrafię wsmarowuję maść po czym przemywam wszystkie drobniejsze ranki na twarzy. Kostki są tak mocno spuchnięte, że owijam je bandażem uprzednio zasmarowawszy je odpowiednią ilością maści. Spoglądam krytycznie na jego zakrwawioną koszulkę i spodnie w które wcześniej wytarł dłonie.
- Ściągnij to.
Niezdarnie przeciąga przez głowę koszulkę. Moim oczom ukazują się paskudne granatowo-czarne siniaki na żebrach. Przejeżdżam palcem wzdłuż największego, a Niall przymyka oczy pod wpływem mojego dotyku. Nabieram sporą ilość maści w dłonie i ostrożnie rozsmarowuję ją na jego żebrach.
Wyciągam jeden z czystych ręczników z szafki i w całości zamaczam go w chłodnej wodzie. Wykręcam z niego zbędną ilość cieczy i zaczynam ostrożnie zmywać całą zaschniętą krew z jego dłoni, twarzy i torsu. Gdy w końcu udaje mi się i z tym zadaniem uporać, wpycham wszystkie nasze dzisiejsze ubrania i wilgotny ręcznik do kosza na brudy.
Nialler ostrożnie obraca mnie w stronę lustra tak bym widziała w szklanej tafli zarówno wszystkie jego siniaki jak i moje. Przejeżdża palcem wzdłuż mojej fioletowo-niebieskiej plamy na policzku.
- Teraz jesteśmy tacy sami. Pasujemy do siebie jak dwa kawałki puzzli - mruczę przywierając do jego boku. W odpowiedzi wywraca oczami i ciągnie mnie w stronę sypialni.
Odsuwa dla mnie jeden róg kołdry. Ledwo moje ciało dotyka chłodnej pościeli, a Niall już przywiera do mnie całym ciałem. Ostrożnie układam głowę na jego torsie, a on obejmuje mnie jedną ręką. Palce drugiej splata z moimi i układa nasze połączone dłonie na swoim brzuchu. Całuje mnie w czubek głowy i cicho szepcze:
- Jesteś moim życiem.
Nikt nie jest tego świadkiem, oprócz mnie i pluszaka leżącego na skraju łóżka.

* postać z bajki "Lilo i Stich"

___________________________________

Taaak! Udało mi się dodać ten rozdział w miarę szybko w porównaniu z odstępami pomiędzy poprzednimi rozdziałami, także jestem z siebie dumna! A co do samej treści, tak cholernie mi się podoba, że chyba jeszcze nigdy nie byłam zadowolona z niczego co napisałam i w dodatku wyszedł całkiem długi. Tak wiem dzisiaj zdecydowanie nie grzeszę skromnością.
W każdym bądź razie chciałam życzyć wszystkim potworkom, którym podobnie jak mi zaczęła się ta cudowna przerwa w nauce udanych ferii! 
PS. Przysięgam, że w kolejnym rozdziale pociągnę  wątek Amy, bo teraz już nie mam siły :<


poniedziałek, 6 stycznia 2014

66. Czekoladowy pakt

*Vicky*

Przejeżdżam dłonią po łóżku w poszukiwaniu ciepłego ciała leżącego tuż obok. Gdy moje palce napotykają tylko chłodną pościel otwieram oczy. Przeciągam się by pobudzić do pracy wszystkie mięśnie i dopiero po tym wyskakuję z łóżka. Schodzę niespiesznie na dół z myślą, że mój blondyn już od samego rana przebywa w kuchni z pewnością przygotowując dla nas jakieś pyszne śniadanie. Jednak go tam nie znajduję.
- Dzień dobry - stwierdzam na widok jego mamy krzątającej się po kuchni. Wysuwam sobie jedno krzesło od stołu, po czym zajmuję je nie chcąc przeszkadzać pani Gallagher.
- Witaj kochanie, robię sobie tosty na śniadanie, chcesz też? - pyta z ciepłym uśmiechem na twarzy.
- Jeżeli to nie byłby problem, to z chęcią - odpowiadam wzruszając ramionami. - Nie wie pani gdzie jest Niall?
- Nie mam pojęcia, powiedział tylko, że ma bardzo ważną rzecz do załatwienia i wróci koło południa.
Przez chwilę żadna z nas się nie odzywa. W końcu do głowy przychodzi mi pewien pomysł, skoro nie ma blondyna, nie ma mnie kto pilnować, a to znaczy, że...
- Przepraszam, gdzie jest najbliższy sklep? - pytam wyraźnie ożywionym głosem, pospiesznie dojadając swoją porcję tostów.
- Musisz iść do końca naszej uliczki, skręcić w lewo, później cały czas prosto, aż dojdziesz do następnego skrzyżowania, znowu w lewo i powinnaś dojść do takiego małego, osiedlowego sklepiku, a czegoś potrzebujesz? Możesz brać wszystko co się znajduje w tym domu, nie ma problemu - tłumaczy mama Nialla.  Przygląda mi się zaciekawionym spojrzeniem, skąd taka nagła zmiana nastroju.
- Och to nic konkretnego, po prostu mam ochotę na coś słodkiego, ale jeszcze nie wiem co by to było... - odpowiadam wymijająco wzruszając ramionami. Kobieta kiwa głową na znak, że zrozumiała po czym powoli zaczyna zmywać naczynia.
- Też tak czasem mam, szczerze  to nie cierpię tego uczucia. Gdy chce mi się czegoś, ale nie mam pojęcia co by to było... - stwierdza z cichym śmiechem. Kiwam głową w pełni rozumiejąc ból, o którym mówi, równocześnie powoli podnoszę się od stołu i podaję jej mój talerz.
- Może przynieść coś pani ze sklepu? - pytam, a wzrokiem spoglądam tęsknie na zegar wiszący tuż nad drzwiami. Wskazówki powoli przesuwają się w stronę godziny dziesiątej trzydzieści. Do południa jeszcze sporo czasu, ale jeśli Niall wróci wcześniej to cały mój plan spali na panewce.
- Chyba nic nie potrzebuję... - dla pewności zagląda do lodówki i otwiera kilka szafek. - Wszystko jest, przynajmniej tak mi się wydaje. Najwyżej później poślę Niallera do sklepu - stwierdza wykonując ręką ruch, jakby chciała strącić niewidzialny pyłek. Spoglądam na nią z zaskoczeniem. Nie powiedziała po prostu "Nialla", tylko "Niallera", myślałam, że to reszta zespołu tak ochrzciła mojego blondynka.
- W porządku, to ja się pójdę ogarnąć i powinnam wrócić do pół godziny - oznajmiam, bardziej żeby usprawiedliwić swoje wyjście z kuchni, niż z potrzeby przekazania jej tej jakże cennej informacji. Kobieta w odpowiedzi tylko kiwa głową, zajęta już własnymi myślami.
Czym prędzej wybiegam po schodach na górę, pamiętając by zamknąć za sobą drzwi. Pospiesznie zrzucam z siebie koszulkę i spodenki, które zazwyczaj służą mi za piżamę, ewentualnie za strój w którym można paradować po domu w długie i spokojne popołudnia. W zamian ubieram czarne rurki, białą bokserkę i granatową bejsbolówkę z szarymi rękawami. Chwytam swoją torbę i trochę chaotycznie zaczynam wrzucać do niej to co wpadnie mi w ręce. Telefon, chusteczki, gumy do żucia, portfel, perfumy. Spinam włosy w wysokiego kucyka i czym prędzej pędzę z powrotem na dół. Wsuwam stopy w czarne trampki i z dłonią na klamce odwracam się, by po raz ostatni poinformować panią Gallagher o moim wyjściu.
- W porządku, jakby wrócił Niall, przekażę mu gdzie poszłaś - odpowiada z uspokajającym uśmiechem na twarzy. Jednak na ten widok moje serce boleśnie przyspiesza swój rytm.
- Dziękuję... - mruczę cichym tonem i czym prędzej wychodzę na zewnątrz. Co innego mogłabym jej powiedzieć? "Nie! Niech pani zatrzyma swojego syna tak długo jak tylko będzie pani mogła! On nie może się dowiedzieć, że wyszłam do sklepu!", przecież wzięłaby mnie za skończoną wariatkę.
Potrząsam głową, jakby to miało mi pomóc pozbyć się ponurych myśli i wyrzutów sumienia. Nie czas teraz na to. Przyspieszam kroku, gdy mija mnie jakieś auto i nagle się zatrzymuje. Nieznacznie odwracam głowę by dostrzec kto to taki, ale to tylko sąsiedzi wrócili do domu. Mimo to wciąż nie zwalniam kroku, wręcz z trudem powstrzymuję swoje ciało, by nie zaczęło biec, jakby od pokonania tej krótkiej trasy miało zależeć całe moje życie.
Po drodze mijam dwie dziewczyny, tak na oko mające dwanaście - trzynaście lat. Jedna z nich nagle podnosi na mnie swój wzrok i zaczyna mówić do swojej koleżanki coś przejętym tonem nieznacznie wskazując na mnie palcem. W momencie gdy przechodzę obok nich, obie uważnie się we mnie wpatrują i wymieniają zdaniami, zupełnie jakbym ja nie mogła ich usłyszeć.
- Mówię ci to jest dziewczyna Horana! - stwierdza jedna z nich rozgorączkowanym tonem, przez co moje usta rozciągają się w szerokim uśmiechu.
- Zwariowałaś? Gdyby nią była to on szedłby teraz koło niej! - karci ją druga, jednak nie przestaje mi się podejrzliwie przyglądać.
Może gdyby tak bardzo nie zależało mi na czasie, to przystanęłabym i przez chwilkę pogawędziłabym z tymi dziewczynami, chociaż czy miałoby to jakikolwiek sens? "Tak macie racje, jestem dziewczyną jednego z najsłynniejszych chłopaków na świecie. Co? Och nie pytajcie dlaczego ze mną jest, ponieważ sama wciąż w to nie wierzę i uważam, że mógłby mieć tysiąc lepszych dziewczyn niż zwykła szara myszka". Żadna z dzisiejszych rozmów, które przeprowadzam dla przykładu w myślach nie wypada zbyt dobrze.
W końcu udaje mi się dotrzeć do sklepu, o którym wspominała mama Nialla. Wchodzę do środka, uprzednio dokładnie się rozglądając czy w pobliżu nie kręci się ktoś z blond czupryną, ale ulica wydaję się być pusta, zresztą wnętrze sklepu również. Podchodzę do lady, ale nigdzie nikogo nie widzę. Zaczynam paznokciami wybijać nerwowy rytm na blacie, aż w końcu spomiędzy półek wychodzi chłopak mniej więcej w moim wieku. Z pewnością odbywa tu praktyki ze szkoły lub dorabia w wolnym czasie. Odgarnia jedną ręką niesforną grzywkę, która opada mu na czoło, spogląda na mnie spod rzęs, a jego wargi rozciągają się w niepewnym uśmiechu, przez co w lewym policzku powstaje mu uroczy dołeczek.
- Cześć. Co podać? - pyta uważnie mi się przyglądając.
- Małą butelkę wody, zapalniczkę i jedną paczkę 'black devil'* - stwierdzam spokojnym tonem, choć w środku czuję jak wszystko zaczyna we mnie drżeć z emocji. Jeszcze tylko chwila... Chłopak nieznacznie marszczy nos, ale posłusznie podaje mi to o co go proszę. Wystukuje na kasie smukłymi palcami krótkie kody.
- Słuchaj, może to nie moja sprawa, ale taka ładna dziewczyna jak ty nie powinna palić... - mruczy spoglądając na mnie kontem oka.
- A kto powiedział, że to dla mnie? Ile płacę? - odpowiadam wywracając oczami.
- Piętnaście osiemdziesiąt. Jesteś stąd? Bo jakoś nie kojarzę cię z tej okolicy... A wierz mi, jeżeli mieszka się tu od urodzenia, to zna się każdego w tym miasteczku - kontynuuje swoją wypowiedź, w ogóle nie przejmując się, że jest w pracy i nie wypada mu pytać o takie rzeczy.
- Masz racje, nie jestem stąd. Pochodzę z Londynu - stwierdzam wzruszając ramionami, równocześnie podając mu pieniądze.
- Och, to dlatego mówisz z akcentem! Jeżeli chcesz to mógłbym później pokazać ci okolicę - dodaje, po czym pochyla się przez ladę w moją stronę i podpiera twarz ręką.
- Myślę, że to nie jest dobry pomysł, ale dzięki za dobre chęci... - mruczę czym prędzej wycofując się ze sklepu. Przed oczami staje mi Patrick. On też chciał być tylko miły, a jak to się skończyło?
Przechodzę pospiesznym krokiem obok sklepu, mając nadzieję, że ktoś kto będzie prowadził samochód po prostu mnie nie zauważy. Zrywam folię zabezpieczającą i z utęsknieniem wyciągam jednego papierosa. Już mam go odpalić, gdy coś innego przykuwa moją uwagę.
- Psst! Chodź tutaj! - woła zakonspirowanym szeptem brunet ze sklepu. Wyciągam wciąż nieodpalonego papierosa z ust i spoglądam na niego krytycznym wzrokiem.
- Nie dzięki, tutaj jest mi dobrze.
- Daj spokój, przecież cię nie ugryzę! A poza tym stąd nie widać drogi, więc będziesz miała pewność, że nikt cię nie zauważy - dodaje, po czym znika za rogiem budynku. Głośno wypuszczam powietrze z nadymanych policzków. Nie każdy chłopak to Patrick, prawda? Nie można wciąż wracać do przeszłości, jeśli chce się iść na przód... Z wyraźnym ociąganiem zaczynam iść w kierunku, gdzie ostatni raz widziałam bruneta.
Mijam róg budynku i stoję na tyłach sklepu. Chłopak rozsiada się wygodnie na schodach, zapewne prowadzących na zaplecze, którymi dopiero co musiał wyjść. Przyjaźnie klepie miejsce obok siebie, dając mi tym samym znak bym usiadła koło niego.
- Nie musisz pilnować sklepu? - pytam opadając tuż obok niego. Odpalam papierosa i od razu zaciągam się dymem najmocniej jak potrafię. Czuję jakby cały mój organizm budził się po bardzo długim śnie do życia. Z lubością wypuszczam dym i dopiero wtedy podsuwam paczkę fajek nowemu koledze. Przyjmuje jednego z wdzięcznością.
- To sklep mojego ojca, więc myślę, że mnie nie wyrzuci za małą chwilę przerwy. Pracuję tu zawsze w wakacje, ferie i wszystkie pozostałe dni wolne od szkoły - stwierdza wzruszając ramionami, po czym dodaje uderzając się z otwartej dłoni w czoło. - Głupek ze mnie, jestem John.
- Victoria.
- Rodzice nie wiedzą, że palisz? - pyta, wypuszczając dym w kształcie niewielkich kółek prosto w moją twarz. Uderzam go lekko w ramię, cicho się przy tym śmiejąc.
- To nie przed rodzicami się chowam - mówię delikatnie się krzywiąc. Spogląda na mnie zaciekawionym wzrokiem tym samym dając mi znak bym kontynuowała. - Mój chłopak nie lubi jak palę. Chce żebym rzuciła.
- Ja bym nigdy nie robił ci takich zakazów - mruczy. Wzrok ma utkwiony w jakimś punkcie w oddali, a na ustach błąka mu się łobuzerski uśmiech.
- Oczywiście, że nie, bo nigdy byś nie był moim chłopakiem - stwierdzam ze śmiechem, po raz ostatni zaciągając się dymem. Spoglądam z utęsknieniem na jego dopiero na wpół wypalonego papierosa.
- Wiesz może i mało wiem o świecie, ale nauczyłem się by nigdy nie mówić nigdy. Trzymaj, ja i tak wolę zwykłe miętowe - dodaje podając mi swoją fajkę. Przyjmuję ją bez słowa protestu, co John kwituje wybuchem śmiechu.
- Musiałaś już być na niezłym głodzie. Jakby co pracuję tutaj codziennie od siódmej do piętnastej, później przychodzi popołudniowa zmiana. Taka dziewczyna z mnóstwem piegów i rudymi włosami, straszna z niej cnotka, więc ona na pewno nie sprzeda ci fajek, a już tym bardziej nie dotrzyma towarzystwa podczas palenia za sklepem.
- Po co mi o tym mówisz? - pytam nie bardzo rozumiejąc do czego zmierza.
- Bo na pewno jeszcze nie raz przyjdziesz tu jak złapie cię głód, a twój chłopak wyrzuci ci paczkę fajek, bo nieumiejętnie ją schowasz. W każdym razie czuję, że jeszcze się spotkamy, a teraz wybacz, ale muszę wracać do pracy, jeżeli nie chcę dłużej testować cierpliwości mojego ojca. Miło było cię poznać, Vicky - moje imię wypowiada takim głosem, jakby chciał sprawdzić jak będzie brzmiało w jego ustach. Po czym podnosi się leniwie ze schodów i otrzepuje niewidzialne pyłki ze swoich spodni. Wyciąga w moją stronę pięść, a ja automatycznie uderzam w nią swoją dłonią, zwiniętą w ten sam kształt.
- Miłego dnia, czarusiu - mruczę w odpowiedzi, a chłopak powoli niknie w drzwiach z cichym śmiechem na ustach. Kątem oka dostrzegam, że to faktycznie wyjście prowadzące przez zaplecze. Gaszę papierosa na betonowym schodzie, po czym upuszczam go na ziemię i dla pewności przydeptuję butem. W tym samym momencie zaczynam kaszleć. Chyba od tego całego łażenia po nocy się przeziębiłam. Wypijam kilka łyków chłodnej wody, którą przed chwilą kupiłam po czym wrzucam ją do torby wraz z paczką fajek. Wyciągam sobie dwie gumy i powoli zaczynam je rzuć, czując jak coraz bardziej tracę cudowny czekoladowy posmak. Następnie dosłownie wylewam na siebie pół butelki perfum, które wzięłam ze sobą, z nadzieją, że choć trochę zamaskuje to zapach dymu papierosowego.
Powoli zaczynam wracać do domu, mijając witrynę sklepu macham do Johna, a on odpowiada mi tym samym, obsługując właśnie jakąś staruszkę. Czuję, że przez tą krótką chwilę rozmowy wytworzyło się między nami niepisane porozumienie.
W domu nikogo nie zastaję przynajmniej na pierwszy rzut oka. Przez szybę dostrzegam mamę Nialla na drewnianej huśtawce w ogrodzie, czytającą książkę, a blondyna wciąż nie ma. Wykorzystuję tą chwilę i z powrotem przebieram się w mój poranny strój, a skarb z dzisiejszej wyprawy starannie chowam na samym dnie walizki, którą od razu wpycham pod łóżko.
Opadam z westchnieniem na łóżko, wtulając twarz w poduszkę Niallera. Z każdej strony zalewa mnie cudowny zapach perfum, żelu pod prysznic wymieszany z delikatnym zapachem jego ciała. Mogłabym tak leżeć godzinami, uraczona tą symfonią zapachów.
Leniwie przewracam się na plecy i minimalnie uchylam powieki. Tuż nad moją twarzą dostrzegam duże niebieskie oczy, uważnie mi się przyglądające. Wydaję z siebie cichy pisk i odpycham od siebie blondyna, który zaczyna zanosić się głośnym śmiechem.
- Wystraszyłeś mnie! - wołam oskarżycielskim tonem. W odpowiedzi spogląda na mnie z niewinnym uśmiechem.
- Przepraszam. Myślałem, że spałaś... Wyglądałaś tak niewinnie - stwierdza wzruszając ramionami, jakby ty było najlepsze alibi na świecie. Podnoszę się do pozycji pół leżącej i wbijam w niego swoje spojrzenie.
- Możesz mi powiedzieć, gdzie się podziewałeś pół dnia? Nudziło mi się bez ciebie.
- No wiesz byłem trochę tu, trochę tam... - odpowiada wymijająco, powoli nachylając się w moją stronę. - Ale już tu jestem i nie musisz dłużej tęsknić - dodaje, specjalnie zniżając ton głosu, który zawsze przyprawia mnie o delikatne dreszcze.
- Nie dam się nabrać na te sztuczki, mów gdzie byłeś - mówię stanowczym głosem, chociaż dobrze wiem, że długo nie uda mi się pozostać obojętną. Dla podkreślenia swoim słów kładę mu dłoń na klatce piersiowej i lekko go odpycham.
- Naprawdę myślisz, że czymś takim mnie powstrzymasz? - pyta rozbawionym tonem, wskazując brodą moją dłoń. Równocześnie zaczyna coraz bardziej się do mnie przybliżać, przez co muszę go zacząć odpychać dwoma rękami, ale efektów nie widać i tak robi co chce. - Nie powiem ci gdzie byłem, ani gdzie pójdę jutro i co mi teraz zrobisz?
- Jak to jutro? Znowu masz zamiar zniknąć na pół dnia? Świetnie! Poznałam dzisiaj bardzo miłego chłopaka, może chociaż on będzie miał dla mnie wolny czas - mruczę pod nosem na tyle głośno by mógł to usłyszeć. Jedną ręką gwałtownie chwyta mnie za oba nadgarstki, a drugą popycha do tyłu przez co z powrotem opadam na poduszki. Przytrzymuje moje nadgarstki w żelaznym uścisku tuż nad moją głową, tak żebym nie była w stanie mu się wyrwać. Spogląda na mnie z nie do wierzeniem delikatnie przy tym zaciskając szczęki.
- Posłuchaj, bo nie będę się powtarzać. Żaden inny chłopak nie ma prawa cię dotknąć bez mojej zgody. Nie powinien na ciebie nawet patrzeć jeżeli nie chce żebym musiał go później zabić, rozumiesz? Nie mogę ci zabronić widywać innych kolesi, bo to jest niemożliwe i tu nawet nie chodzi o te ostatnie wydarzenia. Jestem zazdrosny o każdego z kim rozmawiasz, który wywołuje uśmiech na twojej twarzy i spogląda na ciebie nie tak jak powinien. Jestem egoistycznym dupkiem, bo chciałbym, żebyś była tylko moja, żebyśmy byli tylko my i nikt więcej... - na chwilę przymyka oczy, jakby chciał uspokoić zagmatwane myśli. Ucisk na moje nadgarstki staje się coraz słabszy. Spoglądam na niego z rozczuleniem i przejeżdżam opuszkiem palca wzdłuż linii jego dolnej wargi.
Gwałtownie wciąga powietrze i przez chwile przytrzymuje je w swoich płucach, ale wciąż nie otwiera oczu. Ponownie podnoszę się na łokciu tak bym mogła wyszeptać mu wprost do ucha.
- Chcę być twoja.
Otwiera oczy i uważnie lustruje mnie swoimi niebieskimi tęczówkami, które z każdą kolejną sekundą zamieniają się w ocean pożądania, a ja zaczynam w nim tonąć.
Powoli wypuszcza z płuc rozgrzane powietrze, które drażni moje wargi. Układa dłonie po obu stronach mojej głowy i przysuwa swoją twarz do mojej.
- Jesteś pewna? Od tego nie będzie powrotu - mruczy muskając moje usta, tak delikatnie, że mam wrażenie jakby to zagubiony motyl swoimi skrzydłami uderzył w moje wargi.
- Przestań w końcu gadać.
Jego oczy rozbłyskują tysiącem wesołych iskierek, jakby tylko na to czekał. Pogłębia pocałunek jednocześnie napierając na mnie całym swoim ciałem. Z wydobywam z siebie się cichy jęk, gdy blondyn przygryza moją dolną wargę po czym odsuwa się ode mnie i pospiesznie zrzuca z siebie swoją białą koszulkę, a zaraz po tym z jeszcze większą prędkością pomaga mi się pozbyć mojej. Sunie palcem wzdłuż wcięcia mojej talii, obojczyków by na końcu zawadiacko zahaczyć o ramiączko stanika. Jednak na razie pozostawia je w spokoju, by powrócić do zwyczajnych pocałunków.
Z każdą kolejną chwilą zaczynam coraz szybciej oddychać. Odchylam głowę do tyłu by miał łatwiejszy dostęp do mojej szyi. Mam wrażenie, że jego dotyk wręcz pali moją skórę.
Delikatnie zaczyna ssać moją skórę, gdy powoli zaczyna to sprawiać mi ból, zahacza o nią zębami i odsuwa się z zadowoleniem. Moja dłoń odruchowo kieruję się w miejsce gdzie teraz znajduje się mały obrzęk. Spoglądam na niego z wyrzutem.
- No co? Jesteś moja, żaden koleś nie będzie do ciebie startował - odpowiada z figlarnym uśmiechem na ustach.
- Więc zrobiłeś mi malinkę? To coś w stylu naznaczenia? - pytam wciąż uciskając palcami bolące miejsce. Chłopak w odpowiedzi teatralnie wywraca oczami i odciąga moją dłoń. Ostrożnie muska siniaka ustami, a następnie dmucha chłodnym powietrzem, przez co mam gęsią skórkę, ale przyjemnie koi podrażnione miejsce.
- Niall?! Mógłbyś tu na chwilę przyjść? - dobiega nas przytłumiony głos jego mamy. Spogląda zbolałym wzrokiem na drzwi i z powrotem na mnie.
- Zdecydowanie bardziej wolę twoich rodziców. Jakoś zawsze gdy u ciebie byłem oni od razu wychodzili... Albo chociaż zajmowali się swoimi sprawami, nie wtrącając się w nieodpowiednich momentach - mruczy zirytowanym tonem. Muska pospiesznie moje wargi i grozi palcem jak matka niegrzeczne dziecko na placu zabaw. - Nigdzie się stąd nie ruszaj, zaraz wracam.
Podnosi się z mojego ciała i wychodzi z pokoju nie dbając o taki szczegół jak ponowne ubranie koszulki. Kątem oka dostrzegam jak nerwowym ruchem przeczesuje włosy, żeby choć trochę je okiełznać.
Gdy tylko jego postać niknie na schodach od razu zrywam się z łóżka ignorując jego wcześniejszy zakaz. Na bosaka przebiegam przedpokój i staję w łazience przed lustrem. Z dezaprobatą przyglądam się czerwono-fioletowej plamce wyraźnie odcinającej się na mojej bladej szyi. Rozpuszczam włosy, przeczesuję je palcami by pozbyć się kołtunów po czym zgrabnym ruchem przerzucam wszystkie przez lewe ramię. Ponownie spoglądam w lustro. W większości udało się zasłonić ślad po wargach Niallera, choć mały skrawek usilnie przekazuje wiadomość, którą blondyn chciał przekazać. Jestem jego. Nikt inny nie ma prawa mnie dotknąć bez jego zgody.
- Zawołała mnie tylko po żebym otworzył jej słoik ogórków! W takiej chwili jej się zachciało jedzenia o g ó r k ó w, rozumiesz? - woła zdenerwowanym głosem Niall. Po chwili pojawia się w drzwiach. - Ale już jej powiedziałem, że ma zakaz przychodzenia do mojego pokoju, zakłócania ogólnej ciszy i spokoju oraz wywoływania mnie lub ciebie z pokoju jeżeli ta sprawa może poczekać - zakańcza z zadowolonym uśmiechem. Przez chwilę przygląda się moim rozpaczliwym próbą ukrycia malinki.
- Miałaś czekać w pokoju, niegrzeczna dziewczynka - mruczy robiąc kilka kroków w moją stronę. Podnosi z umywalki gumkę do włosów, którą dopiero co tam odłożyłam. Staje za mną i niezdarnym ruchem zbiera moje włosy i spina w wysokiego kucyka. Kilka kosmyków wysunęło się spomiędzy jego zgrabnych palców, ale zupełnie mu to nie przeszkadza. Oplata swoje ręce wokół mojej talii i przyciska mnie do swojego nagiego torsu. Nosem sunie po mojej szyi nie spiesznie wypuszczając z warg strumienie powietrza, które przyjemnie drażnią moją skórę.
- To grzech ukrywać tak misterną pracę - stwierdza głębokim głosem z pewnością mając na myśli malinkę. Przewracam oczami z rozbawieniem nie komentując tego w żaden inny sposób. W odpowiedzi chwyta mnie za nadgarstek i ciągnie z powrotem w stronę swojego pokoju, a właściwie to naszego. Po drodze starannie zamyka drzwi i przysiada na krawędzi łóżka. Przekłada dłonie na moje biodra i usadawia mnie na swoich kolanach z szerokim uśmiechem na ustach. Odchyla się do tyłu, asekurując przy tym dłońmi. Podpiera się na łokciach i z uwagą lustruje moją twarz, delikatnie przy tym przygryzając dolną wargę.
- Wiesz, chciałbym, żebyś kiedyś miała moje nazwisko, żebyś była matką moich dzieci, ale w tym momencie nie mam ochoty na nic innego jak całowanie każdego fragment twojego ciała. Nie chcę myśleć o przyszłości. Liczysz się tylko ty zamknięta w moich objęciach.

* rodzaj papierosów o smaku czekoladowym 
_______________________________________

Cóż ten rozdział jest krótki, przynajmniej w stosunki jaki miał być na początku, ale postanowiłam dodać tyle ile już jest z racji, że strasznie długo już nic nie wrzucałam. Postanowiłam porzucić długie rozdziały na rzecz krótszych, a częstszych. Często mam już napisany spory fragment, który spokojnie mogłabym już dodać, ale ciągle wydaję mi się, że jest za mało i chcę na siłę wcisnąć jeszcze kilka zdań. 
Na przykład w tym rozdziale miał się znaleźć jeszcze dość spory wątek Amandy i kilka kolejnych dni u mamy Niallera w tym kolejne spotkanie Vicky z Johnem, ale tak jak już mówiłam, odpuszczam. 
Pewnie z moich planów nic nie wyjdzie, a rozdziały nadal będą się pojawiać z częstotliwością raz na miesiąc, ale nadzieje zawsze trzeba mieć, a już od 20 stycznia rozpoczynają się moje ferie, więc może ten czas jakoś mądrze wykorzystam, bo w głowie mam już pełno pomysłów na ciąg dalszy oraz na idealne zakończenie tej historii. Enjoy!