wtorek, 21 stycznia 2014

67. Dwa kawałki puzzli

Ten rozdział chcę zadedykować pewnej uroczej dziewczynie, którą pokochałam za wszystkie komentarze, które pozostawiła pod tym opowiadaniem, a zwłaszcza pod poprzednim rozdziałem. Każdy jej komentarz napawa mnie optymizmem na najbliższych kilka dni i chcę jej się odwdzięczyć chociaż w ten jeden marny sposób. Dedykuję ten rozdział osobie, która ma nick Younger Rudzielec. Niestety nie znam Twojego prawdziwego imienia, ale wiedz, że gdziekolwiek teraz jesteś posyłam Ci najmocniejszy uścisk na jaki mnie stać. Dziękuję za to, że jesteś!

_________________________________________


*Vicky*

W ten sposób mijają mi dwa kolejne dni. Nialler wymyka się z samego ranka, wciąż nie chcąc zdradzić mi swojej tajemnicy dokąd się udaje. Choć nabieram coraz większych podejrzeń, że jest w zmowie ze swoją mamą, ponieważ dzisiaj zabrała się z nim twierdząc, że po drodze przecież może ją podrzucić! Ja z kolei nie chcąc marnować tego czasu po prostu spędzam te chwile z Johnem, praktycznie rzecz biorąc przebywając nielegalnie na terenie sklepu jego ojca.
W tym momencie stoję oparta o framugę drzwi i przypatruję się jak John sprzedaje małej dziewczynce śmietankowego loda na patyku.
- Co powiesz na chwilę przerwy? - pytam nieznacznie wskazując dłonią na tylne wyjście, gdy tylko wychodzi mała blondyneczka. Brunet rzuca mi przeciągłe spojrzenie, ale bez większych skrupułów odwraca tabliczkę na drzwiach, aby obwieścić całemu światu, że wrócimy za kilka minut.
- Wiesz, myślę, że twój chłopak ma rację prosząc cię, żebyś rzuciła palenie. Spędzam z tobą trzeci dzień z kolei, a ty zdążyłaś wypalić dwie i pół paczki fajek, to trochę dużo jak na dziewczynę - stwierdza patrząc spod przymrużonych powiek jak powoli zaciągam się papierosem.
- To nie twoja sprawa - odpowiadam odrobinę zbyt zimnym tonem niż początkowo planowałam. Wypuszczam powoli dym z płuc i zaczynam od nowa. - A ja myślę, że nie powinno cię to obchodzić, bo pojutrze przenoszę się do innego domu, a za tydzień wracam z powrotem do Londynu i pewnie nigdy więcej się nie spotkamy, więc nie musisz sobie tym zaprzątać głowy.
- Zabrzmiało to strasznie optymistycznie dla naszej nowo zawartej przyjaźni - mruczy ze śmiechem przez co w lewym policzku powstaje mu uroczy dołeczek. Wyciąga w moją stronę pudełko z donatami. Wybieram jednego z różowym lukrem i kolorowymi cukiereczkami na wierzchu.
- Okradasz sklep własnego ojca? - pytam z uwielbieniem oblizując palce.
- No co ty! Zapłaciłem za nie z własnej pensji! - woła z oburzeniem wgryzając się w donata z czekoladowym lukrem.
Przez chwilę między nami panuje cisza. Każde z nas jest zajęte jedzeniem swojego pączka z dziurką. Zaczynam wystukiwać nogą o beton nikomu nieznany rytm równocześnie wygodnie odchylam się do tyłu podpierając przy tym łokciami.
- Może chciałabyś gdzieś wyskoczyć wieczorem? Nie musisz siedzieć w domu i się nudzić.
John tak bardzo zaskakuje mnie swoją propozycją, że przez chwilę tak naprawdę nie dociera do mnie to co powiedział. Gdy zaczyna na mnie patrzeć ponaglającym wzrokiem potrząsam głową, jakby to miało mi pomóc w zrozumieniu jego słów.
- Czy ty proponujesz mi randkę? - pytam z rozbawieniem. Chłopak ucieka wzrokiem pod podeszwy swoich butów, delikatnie się przy tym rumieniąc.
- To nie musi być randka jeśli nie chcesz... Możemy po prostu gdzieś wyskoczyć jako dwójka znajomych - odpowiada neutralnym tonem. Nerwowo zaczyna bawić się palcami co wywołuje na mojej twarzy szeroki uśmiech. Gdyby nie fakt, że Nialler z przyjemnością by go zabił za słowa, które przed chwilą wypowiedział z pewnością stwierdziłabym, że jego niepewność i stres są urocze. Jednak nie mam innej możliwości jak odwieść go od tego głupiego pomysłu.
- Wiesz John, ja cię bardzo lubię, ale tak jak ci już kiedyś mówiłam, mam chłopaka i choćbyś był największym ciachem na świecie, to i tak bym wybrała mojego uroczego blondynka - tłumaczę starając się utrzymać jak najbardziej przyjazny ton.
- No tak. Twój chłopak. Zupełnie o nim zapomniałem... Długo już jesteście razem? - pyta, starając się za wszelką cenę przyjąć obojętną pozę. Zapala miętowego papierosa, zaciąga się dymem tak mocno ile są w stanie wytrzymać jego płuca i przekazuje mi fajkę.
- Ponad siedem miesięcy - odpowiadam, a na mojej twarzy automatycznie pojawia się uśmiech.
- Zabawne. Jak chodziłem do szkoły średniej to był taki koleś, z którym dosłownie się nienawidziliśmy. Zawsze się kłóciliśmy, kilka razy nawet pobiliśmy, dosłownie we wszystkim konkurowaliśmy i tylko szukaliśmy pretekstu jakby tu drugiemu uprzykrzyć życie. Pewnego razu przyszedł na boisko z dziewczyną. Była śliczna, od razu mi się spodobała. Stwierdziłem wtedy, że taki frajer jak on nie zasługuje na taką dziewczynę jak ona...
- Nie bardzo rozumiem do czego zmierzasz - mruczę z dezorientacją.
- Nie przerywaj mi. Dokładnie siedem miesięcy później była moją dziewczyną. To była nasza, że się tak wyrażę ostatnia walka, którą wygrałem. Od tamtej pory lubię liczbę siedem, zawsze przypomina mi, że jeżeli czegoś chcę, to mogę to zdobyć - zakańcza swoją opowieść z dumą na twarzy.
- Nawet jeśli to oznacza odbicie dziewczyny innemu chłopakowi? - pytam, aby upewnić się czy dobrze zrozumiałam sens jego wypowiedzi. Chłopak kiwa potwierdzająco głową, a ja wybucham śmiechem.
- To raczej dość żałosna opowieść - stwierdzam powoli podnosząc się ze schodów. John spogląda na mnie z oburzeniem.
- Jak to żałosna? Życie takie już jest, jeżeli nie umie się odpowiednio zadbać o swoją dziewczynę, to zadba o nią ktoś inny.
- To ma być twoje usprawiedliwienie? - pytam z powątpiewaniem równocześnie zaczynam się wspinać po schodach z powrotem do wnętrza budynku. John chcąc nie chcąc podąża za mną.
- Żeby się usprawiedliwiać to trzeba czuć się przynajmniej w jakimś stopniu winnym, a ja gdybym miał wybór zrobiłbym to jeszcze raz bez najmniejszego zastanowienia - odpowiada wzruszając ramionami.
- Wszystko jedno, ta rozmowa i tak prowadzi donikąd. Będę się już zbierać do domu - stwierdzam spoglądając na zegarek.
- W porządku, do zobaczenia jutro?
- Nie wiem, ale pewnie tak. Nawet jeśli wszyscy będą w domu, to z pewnością przyjdę się pożegnać. Miło było spędzać z tobą czas. Nawet jak opowiadałeś tą dziwną historię, z której zdecydowanie nie powinieneś być taki dumny - mruczę ze śmiechem, za co dostaję lekkiego kuksańca w żebra.
Wychodzę na zalaną słońcem ulicę delektując się przyjemnym ciepłem. Po dotarciu do domu, wbiegam pospiesznie do pokoju Nialla i chwytam pierwszą lepszą książkę, tylko po to by za chwilę znaleźć się w ogrodzie. Rozsiadam się wygodnie na hamaku zawieszonym pomiędzy dwoma drzewami.
W takiej pozycji znajduje mnie Nialler jakąś godzinę później.
- Przepraszam, że tyle mnie zeszło, ale już wszystko załatwione. Od teraz jestem już tylko twój. Wieczorem moglibyśmy pójść do wesołego miasteczka - stwierdza nonszalancko opierając się o pień drzewa, swoje czarne okulary wetknął za krawędź białej koszulki przez co spogląda na mnie lekko mrużąc oczy.
- Pójdę, ale pod warunkiem, że zdradzisz mi gdzie byłeś - odpowiadam leniwie podnosząc się z hamaka. Podchodzę do niego powolnym krokiem, jakbym do końca nie była przekonana czy chcę to zrobić. Niecierpliwe dłonie Nialla oplatają mnie wokół talii zanim udaje mi się wykonać kilka ostatnich kroków i bezceremonialnie przyciągają do jego torsu. Chłopak posyła mi zadowolony uśmiech, gdy odruchowo wplatam palce w jego blond włosy.
- Naprawdę to cię aż tak bardzo ciekawi? - pyta niespiesznie sunąc wargami wzdłuż linii mojej szczęki. - Ja chciałbym wiedzieć, co ty dzisiaj robiłaś. Widziałaś się znowu z tym kolesiem - dodaje, nieświadomie zacieśniając ucisk dłoni na moich biodrach.
- Skąd wiesz? - staram się uzyskać odpowiedź, ale on tylko zaczyna się śmiać. Odgarnia moje włosy tak by mógł się przyjrzeć blednącemu już siniakowi na mojej szyi.
- Chyba będzie trzeba go powiększyć - mruczy przejeżdżając językiem po spierzchniętych wargach.
- O nie... Proszę cię, w tym nie ma żadnego sensu - jęczę, ale blondyn nawet mnie nie słucha. Kładzie swoje dłonie na moich udach i podciąga stanowczym ruchem do góry, zmuszając tym samym, abym oplotła go nogami w pasie. Następnie obraca się o sto osiemdziesiąt stopni, przez co teraz opieram się plecami o szorstką korę drzewa, a on przyciska mnie do niej napierając na mnie całym ciężarem swojego ciała. Splatam dłonie na jego karku cicho jęcząc słowa protestu. Niall spogląda na mnie, a jego oczy błyszczą tysiącem wesołych iskierek.
- Tym razem ci daruję, ale następnym nawet nie licz na okoliczności łagodzące, rozumiemy się? - gorliwie potakuję głową, przez co niebieskooki wybucha głośnym śmiechem.


Gdy tylko robi się ciemno opuszczamy domowe zacisze na rzecz kolorowych karuzel, wagoników i innych stoisk, które znajdują się w wesołym miasteczku.
- To co najpierw? - pyta Niall muskając wargami płatek mojego ucha. Przez chwilę rozglądam się z entuzjazmem po okolicy, aż w końcu mój wzrok pada na olbrzymią maskotkę Sticha*.
- Muszę go mieć! - piszczę jak mała dziewczynka na widok mojej ulubionej postaci z dzieciństwa. Podchodzimy do odpowiedniego straganu, który okazuje się strzelnicą. Nialler wręcza mężczyźnie kilka banknotów, a w zamian on podaje mi wiatrówkę.
- Widzisz te trzy puszki? Jeżeli uda ci się je strącić wciągu trzydziestu sekund to pluszak jest twój - tłumaczy mi zasady, jednak zanim jeszcze udaje mu się skończyć zdanie ja już oddaję pierwszy strzał.  Spoglądam z rozczarowaniem na puszki, które wciąż stoją w tym samym miejscu. Przez chwilę wpatruję się w nie z taką intensywnością, jakbym chciała strącić je samym spojrzeniem.
- Jeszcze raz - mruczę, gdy one nawet nie drgną. Niall zaczyna się cicho śmiać, ale posłusznie podaje mężczyźnie kolejne banknoty.
- Bez jaj, już prawie mi się udało! - krzyczę ze złością, gdy tylko jedna puszka spada na podłogę.
- Mogę ja spróbować? - pyta Niall delikatnie wyciągając z moich dłoni wiatrówkę. Przypatruję się z ciekawością jego zdecydowanym ruchom. Pierwszy strzał idealnie w sam środek puszki. Drugi i trzeci są równie perfekcyjne jak pierwszy. Z szerokim uśmiechem odwracam się do mężczyzny, który z podziwem w oczach spogląda na mojego chłopaka.
- Chcę mojego Sticha! - wołam z radością, a on podaje mi wypatrzoną wcześniej maskotkę.
- Mało komu udaje się strącić trzy puszki, niezły w to jesteś - stwierdza mężczyzna wciąż nie spuszczając oka z Nialla.
- Po prostu miałem farta - odpowiada blondyn wzruszając ramionami.
- Też by mi się udało, tylko po prostu zadrżała mi ręka - dodaję wzruszając ramionami, na co obaj mężczyźni wybuchają śmiechem. - W każdym razie dziękuję - dodaję ignorując ich reakcję.
- Tylko tyle? Wiesz jak ja musiałem się na starać, a ty mi mówisz zwykłe dziękuję? - powtarza z nie do wierzeniem Nialler. Przez chwilę mierzę jego sylwetkę spojrzeniem, przygryzając dolną wargę po czym bez najmniejszego ostrzeżenia wskakuję na niego. Blondyn w ostatniej chwili obejmuje moje ciało swoimi dłońmi i robi kilka kroków do tyłu by złapać ponownie równowagę. Oplatam go ciasno nogami wokół talii i spoglądam mu głęboko w oczy.
- Dziękuję - mruczę delikatnie muskając jego wargi.
- Już lepiej, ale wciąż to nie to na co liczyłem... - odpowiada przyciszonym głosem. Opiera swoje czoło o moje przez co jego oddech owiewa moją twarz i przyjemnie drażni rozgrzane wargi.
Zaczynam go całować. Z początku delikatnie i niepewnie, ale z każdą kolejną sekundą ten pocałunek zamienia się z subtelnego w coraz bardziej odważny i mniej odpowiedni jak na miejsce publiczne.
Gdy w końcu się od siebie odrywamy z trudem chwytam oddech, ale moje usta same rozciągają się w szerokim uśmiechu.
- Chodziło ci o coś takiego? - pytam zsuwając się z jego ciała z powrotem na ziemię.
- Mniej więcej - odpowiada wzruszając ramionami, za co otrzymuje ode mnie solidnego kuksańca w żebra. Chwyta ze śmiechem moją dłoń i ponownie zaczynamy kluczyć pomiędzy masą ludzi zmierzających w stronę upragnionej rozrywki.
Dochodzimy na sam koniec wesołego miasteczka, gdzie znajduje się kilka niezagospodarowanych straganów, poza obrębem światła. Wskakuję na ladę jednego z nich, a Nialler bierze ze mnie przykład. Otacza mnie swoim ramieniem i przez chwilę siedzimy tak wpatrując się w dzieci biegające od jednej karuzeli do drugiej.
- Zjadłabym cukrową watę - mruczę na widok małej dziewczynki, która niesie cukrową słodycz na patyku ledwo co dostrzegając świat przed sobą.
- Chcesz coś jeszcze? - pyta blondyn pospiesznie zeskakując z drewnianego podestu.
- Butelkę wody - stwierdzam po namyśle. Nialler nachyla się w moją stronę by skraść mi jeszcze jednego buziaka.
- Zaraz wracam, nigdzie się stąd nie ruszaj - mruczy niepewnie rozglądając się po okolicy czy aby na pewno może mnie zostawić samą. Staram się go śledzić wzrokiem, ale strasznie szybko tracę go z oczu wśród tłumu ludzi. Biorę do ręki mojego nowego pluszaka, który do tej pory siedział obok mnie. Przytulam go do siebie jakby mógł mnie obronić przed całym złem świata. Zostanie tu samej teraz wcale nie wydaje mi się takim fajnym pomysłem.
- Vicky? - podnoszę z nadzieją twarz w stronę głosu wypowiadającego moje imię.
- Cześć John. Co tu robisz? - pytam spoglądając za sylwetkę bruneta, ale nigdzie nie dostrzegam kogoś z kim mógłby tu przyjść.
- Przyszedłem z kolegami, ale gdzieś mi się zapodziali - stwierdza wzruszając ramionami. - A ty co tu robisz sama?
- Czekam na mojego chłopaka, który zaraz powinien wrócić - odpowiadam przyglądając się jak John siada dokładnie w tym samym miejscu w którym przed chwilą siedział Niall.
- Fajnego masz pluszaka - mruczy z rozbawieniem. W odpowiedzi przytulam do siebie jeszcze mocniej zabawkę.
- Niall go dla mnie wygrał.
- Niall? - powtarza ze zdziwieniem.
- To jest mój...
- Vicky!
- ...chłopak - dokańczam wskazując na blondyna, który dopiero co wypowiedział moje imię. Podchodzi do nas z butelką wody w jednej i watą cukrową w drugiej ręce. Niebieskooki muska moje wargi po czym podaje mi zakupy i odwraca się przodem do Johna, który zdążył już zsunąć się z podestu. Nialler staje idealnie pomiędzy mną, a brunetem przez co mam wrażenie, że stara się mnie zasłonić własnym ciałem.
- Horan, mogłem się domyślić - warczy John, a nazwisko Nialla w jego ustach brzmi jak największa obelga.
- Johnatan.
- To wy się znacie? - pytam wodząc zdziwionym spojrzeniem od twarzy Johna do pleców Nialla.
- Niestety tak - mruczy blondyn, a ja opuszczam nogi na ziemię i staję u boku Niallera, ale chłopak od razu przesuwa mnie za siebie.
- Co jest Horan, boisz się, że ją też ci odbiję? - mruczy z ironią John, przez co wychylam głowę zza ramienia Nialla i wbijam w niego swoje zaskoczone spojrzenie, ale nie zdążam nic powiedzieć.
- Zazdrościsz mi, bo ja przynajmniej mam dziewczynę? - warczy Niall przez zaciśnięte szczęki, a dłonie odruchowo zaciska w pięści.
- Przyznaj, że gdybyś się nie bał to w tej chwili nie starał byś się tak skrycie jej chować za sobą, ale tak dla twojej wiadomości robisz to niepotrzebnie. Zdążyłem się już bardzo dobrze zapoznać z tą twoją ślicznotką, prawda Vicky? - rzuca przenosząc na mnie zadowolone spojrzenie. Niall robi kilka kroków do przodu, ale oplatam dłonie wokół jego torsu i przyciskam się całym ciałem do jego pleców, co zmusza go do ponownego zatrzymania.
- Błagam cię, nie warto... - jęczę mu do ucha z przerażeniem. Składam pojedyncze pocałunki na jego spiętym karku, starając się za wszelką cenę odciągnąć go z tego miejsca.
- To takie żałosne jak twoja własna dziewczyna, jak to przed chwilą pięknie ująłeś, ucieka przed tobą do i n n e g o chłopaka, bo ty jej zabroniłeś palić! - woła ze śmiechem John. Wciągam gwałtownie powietrze czekając na reakcję Nialla.
- Ona przynajmniej jest mądrzejsza niż ty i wie, że pięści nie załatwią sprawy - syczy przez zaciśnięte szczęki blondyn. Odwraca się przodem do mnie i powoli zaczyna stawiać pierwsze kroki by oddalić się z tego miejsca.
Kątem oka dostrzegam ruch, którego nie jest w stanie zauważyć Nialler stojąc tyłem do Johna. Odruchowo odpycham blondyna przez co przyjmuję na siebie uderzenie.
Upadam na kolana. Dłonią od razu dotykam obolałego policzka, z kącika ust powoli zaczyna płynąć krew, którą staram się niezdarnie wytrzeć zanim zdąży ją zauważyć Niall.
Chłopak od razu pada tuż obok mnie na kolana i podciąga moją twarz w stronę światła. Przejeżdża opuszkiem palca po zaczerwienionym miejscu. Jego oczy gwałtownie ciemnieją ze złości.
- Vicky, ja... nie chciałem... przepraszam... - mruczy John powoli podchodząc w naszą stronę, kręcąc z nie do wierzeniem głową.
Nialler pomaga mi wstać, ale upadając stłukłam kolano i nie mogę stanąć na lewą nogę. Nogawka jeansów zdążyła już przesiąknąć krwią. Blondyn podnosi mnie na ręce i bez słowa przenosi z powrotem na ladę straganu, na którym wciąż leży mój pluszak.
- Przepraszam... - mruczy i zanim zdążam wypowiedzieć choćby jedno słowo protestu zaczyna iść w stronę Johna, który wciąż spogląda na mnie przepraszającym wzrokiem.
- Zabiję cię. Przysięgam kurwa, że cię zabiję - warczy Niall, przez co brunet z powrotem przenosi na niego spojrzenie. - Zniosę wszystko, możesz mnie obrażać, możesz prowokować, ale nikt kurwa nie ma prawa skrzywdzić mojej dziewczyny, rozumiesz śmieciu?! Co z ciebie za facet jeśli bijesz kobietę?! - wrzeszczy Nialler przez co kilka osób zatrzymuję się z ciekawością, ale gdy tylko orientują się w sytuacji pospiesznie uciekają.
- Nie chciałem jej uderzyć! To ty miałeś dostać! - warczy John.
- W takim razie mnie uderz - stwierdza Niall nad wyraz spokojnym głosem. Spoglądam na niego z zaskoczeniem, wszystkie mięśnie ma napięte do granic możliwości. Tylko czeka by brunet wykonał pierwszy ruch.
- Niall... - szepczę z rozpaczą, ale nawet nie jestem pewna czy to słyszy. Robi kilka kroków do przodu i w tym samym momencie John wymierza cios.
Blondyn bez większego problemu robi unik, ale nie jest przygotowany na drugie uderzenie, które idzie od razu za pierwszym. Dostaje w ten sam sposób co ja, tylko z taką różnicą, że on nie upada. Wciągam gwałtownie powietrze, gdy otrzymuje kolejne uderzenia w żebra.
John posyła mi pełen wyższości uśmiech, co Niall wykorzystuje błyskawicznie. Markuje cios w twarz, a tak naprawdę uderza z całej siły w brzuch. Brunet zgina się z bólu i w tym samym momencie Nialler kopie go kolanem w twarz. Z nosa zaczyna spływać mu ciemna krew, którą ociera rękawkiem bluzy.
- Tylko na tyle cię stać Horan? Pokonam cię w kilka minut, a później będą z kolejną twoją dziewczyną. Ciekawy przypadek, że to znowu siedem miesięcy odkąd ze sobą jesteście! - woła ze śmiechem John, chociaż z trudem chwyta oddech.
Uderza wewnętrzną stroną stopy w żebra blondyna tak mocno, że Niall chwilowo traci oddech i robi kilka kroków do tyłu by odzyskać równowagę. Brunet wykorzystuje ten moment by raz za razem zadać cios w twarz Niallera, który za wszelką cenę stara się blokować uderzenia.
W końcu blondyn dostrzega lukę w ataku Johna i obraca całą sytuację o sto osiemdziesiąt stopni. Wymierza chłopakowi tak mocny cios w twarz, że upada na ziemię. Niall od razu siada na jego klatce piersiowej i nieprzerwanie uderza go po twarzy na przemian raz lewą, raz prawą dłonią zwiniętą w pięść.
- Niall! - wołam, ale chłopak zupełnie mnie ignoruje. Rozglądam się z nadzieją i jedyne co dostrzegam to mój kochany Stich. Chwytam go i bez zastanowienia rzucam nim w blondyna. Maskotka odbija się idealnie od jego głowy i upada tuż obok niego.
Spogląda na mnie i mam wrażenie, że jego tęczówki przybierają jaśniejszą barwę. Podnosi się i po raz ostatni kopie Johna w żebra, po czym niepewnym krokiem zaczyna iść w moją stronę. Po drodze podnosi mojego pluszaka i otrzepuje go z niewidzialnego pyłu.
- Bardzo cię boli? - pyta wyciągając dłoń w stronę mojej twarzy, ale odruchowo się odsuwam widząc krew na jego dłoniach. Wyciera je nieporadnie w swoje jeansy.
- Nic mi nie jest... - szepczę starając się za wszelką cenę powstrzymać łzy, który uporczywie cisną się do moich oczu.
- Dlaczego weszłaś między mnie, a niego? - pyta zbolałym głosem. Z trudem przełykam ślinę i odszukuję wzrokiem jego pełne troski tęczówki.
- Bo nie chciałam, żeby coś ci się stało - odpowiadam żałosnym głosem. Niall zaciska mocno szczęki i bez słowa odwraca się do mnie tyłem. Wspinam mu się na barana, mocno oplatając go nogami wokół żeber.
- Przepraszam! - piszczę, gdy wydaje z siebie cichy syk bólu.
- Czy ty rzuciłaś we mnie maskotką, którą z wielkim trudem dla ciebie wygrałem? - pyta z rozbawieniem, gdy tylko udaje nam się opuścić obszar wesołego miasteczka.
- Tak, chyba tak... - mruczę chowając twarz w zagłębieniu jego szyi.
- Vicky, wiesz, że ja bym go nigdy nie uderzył bez powodu, prawda? Wiesz, że ja chciałem cię po prostu chronić... - wypowiada te słowa tak cicho, że nie jestem do końca pewna, czy moja wyobraźnia sobie ich po prostu nie wymyśliła. Jednak ból w jego głosie utwierdza mnie w przekonaniu, że czeka na moją odpowiedź.
- Wiem. To nie była twoja wina. Wszystko przeze mnie. Jestem beznadziejna, zawsze wplączę się w jakieś kłopoty i później musisz ratować moją skórę.. - stwierdzam, a po policzkach zaczynają spływać mi pierwsze łzy. Dokładnie w tym samym momencie dochodzimy do domu.
Nialler najciszej jak potrafi wspina się po schodach na górę i stamtąd od razu kieruje się do łazienki. Wskazuje mi wannę, żebym usiadła na jej rogu, a sam wyciąga z jednej z szafek apteczkę.
- Głuptasie, choćbym tysiąc razy dziennie miał się o ciebie bić, zrobiłbym to bez wahania - stwierdza, ocierając kciukiem moje łzy.
Delikatnie przekręca moją głowę na bok by lepiej przyjrzeć się stłuczonemu miejscu.
- Cholera, będzie z tego niezły siniak... - mruczy delikatnie rozsmarowując jakąś maść na moim policzku. Po czym przemywa wodą utlenioną rozcięcie na mojej wardze.
- Wstań.
Wykonuję jego polecenie bez najmniejszego sprzeciwu. Blondyn klęka przede mną i delikatnie rozpina guzik moich spodni, po czym zsuwa je bąkając ciche przepraszam, w momencie jak wzdrygam się, gdy odrywa materiał spodni od zaschniętej krwi na kolanie. Tą ranę również przemywa wodą utlenioną i dodatkowo zakleja uroczym plasterkiem z Kubusiem Puchatkiem.
- W porządku, chyba już wszystko - stwierdza rozglądając się po łazience czy przypadkiem o czymś nie zapomniał.
- Teraz czas na ciebie, mój bohaterze - mówię, a on posłusznie siada na brzegu wanny z ciekawością przyglądając się moim ruchom. Za wszelką cenę staram się ignorować własne odbicie w lustrze, ale i tak dostrzegam brzydkiego siniaka wzdłuż kości policzkowych po prawej stronie twarzy.
Stan Nialla jest dużo gorszy niż mój. Ma rozciętą wargę w dwóch miejscach, jego siniaki są barwy ciemnogranatowej i obawiam się, że jutro będą już czarne.
Najdelikatniej jak potrafię wsmarowuję maść po czym przemywam wszystkie drobniejsze ranki na twarzy. Kostki są tak mocno spuchnięte, że owijam je bandażem uprzednio zasmarowawszy je odpowiednią ilością maści. Spoglądam krytycznie na jego zakrwawioną koszulkę i spodnie w które wcześniej wytarł dłonie.
- Ściągnij to.
Niezdarnie przeciąga przez głowę koszulkę. Moim oczom ukazują się paskudne granatowo-czarne siniaki na żebrach. Przejeżdżam palcem wzdłuż największego, a Niall przymyka oczy pod wpływem mojego dotyku. Nabieram sporą ilość maści w dłonie i ostrożnie rozsmarowuję ją na jego żebrach.
Wyciągam jeden z czystych ręczników z szafki i w całości zamaczam go w chłodnej wodzie. Wykręcam z niego zbędną ilość cieczy i zaczynam ostrożnie zmywać całą zaschniętą krew z jego dłoni, twarzy i torsu. Gdy w końcu udaje mi się i z tym zadaniem uporać, wpycham wszystkie nasze dzisiejsze ubrania i wilgotny ręcznik do kosza na brudy.
Nialler ostrożnie obraca mnie w stronę lustra tak bym widziała w szklanej tafli zarówno wszystkie jego siniaki jak i moje. Przejeżdża palcem wzdłuż mojej fioletowo-niebieskiej plamy na policzku.
- Teraz jesteśmy tacy sami. Pasujemy do siebie jak dwa kawałki puzzli - mruczę przywierając do jego boku. W odpowiedzi wywraca oczami i ciągnie mnie w stronę sypialni.
Odsuwa dla mnie jeden róg kołdry. Ledwo moje ciało dotyka chłodnej pościeli, a Niall już przywiera do mnie całym ciałem. Ostrożnie układam głowę na jego torsie, a on obejmuje mnie jedną ręką. Palce drugiej splata z moimi i układa nasze połączone dłonie na swoim brzuchu. Całuje mnie w czubek głowy i cicho szepcze:
- Jesteś moim życiem.
Nikt nie jest tego świadkiem, oprócz mnie i pluszaka leżącego na skraju łóżka.

* postać z bajki "Lilo i Stich"

___________________________________

Taaak! Udało mi się dodać ten rozdział w miarę szybko w porównaniu z odstępami pomiędzy poprzednimi rozdziałami, także jestem z siebie dumna! A co do samej treści, tak cholernie mi się podoba, że chyba jeszcze nigdy nie byłam zadowolona z niczego co napisałam i w dodatku wyszedł całkiem długi. Tak wiem dzisiaj zdecydowanie nie grzeszę skromnością.
W każdym bądź razie chciałam życzyć wszystkim potworkom, którym podobnie jak mi zaczęła się ta cudowna przerwa w nauce udanych ferii! 
PS. Przysięgam, że w kolejnym rozdziale pociągnę  wątek Amy, bo teraz już nie mam siły :<


poniedziałek, 6 stycznia 2014

66. Czekoladowy pakt

*Vicky*

Przejeżdżam dłonią po łóżku w poszukiwaniu ciepłego ciała leżącego tuż obok. Gdy moje palce napotykają tylko chłodną pościel otwieram oczy. Przeciągam się by pobudzić do pracy wszystkie mięśnie i dopiero po tym wyskakuję z łóżka. Schodzę niespiesznie na dół z myślą, że mój blondyn już od samego rana przebywa w kuchni z pewnością przygotowując dla nas jakieś pyszne śniadanie. Jednak go tam nie znajduję.
- Dzień dobry - stwierdzam na widok jego mamy krzątającej się po kuchni. Wysuwam sobie jedno krzesło od stołu, po czym zajmuję je nie chcąc przeszkadzać pani Gallagher.
- Witaj kochanie, robię sobie tosty na śniadanie, chcesz też? - pyta z ciepłym uśmiechem na twarzy.
- Jeżeli to nie byłby problem, to z chęcią - odpowiadam wzruszając ramionami. - Nie wie pani gdzie jest Niall?
- Nie mam pojęcia, powiedział tylko, że ma bardzo ważną rzecz do załatwienia i wróci koło południa.
Przez chwilę żadna z nas się nie odzywa. W końcu do głowy przychodzi mi pewien pomysł, skoro nie ma blondyna, nie ma mnie kto pilnować, a to znaczy, że...
- Przepraszam, gdzie jest najbliższy sklep? - pytam wyraźnie ożywionym głosem, pospiesznie dojadając swoją porcję tostów.
- Musisz iść do końca naszej uliczki, skręcić w lewo, później cały czas prosto, aż dojdziesz do następnego skrzyżowania, znowu w lewo i powinnaś dojść do takiego małego, osiedlowego sklepiku, a czegoś potrzebujesz? Możesz brać wszystko co się znajduje w tym domu, nie ma problemu - tłumaczy mama Nialla.  Przygląda mi się zaciekawionym spojrzeniem, skąd taka nagła zmiana nastroju.
- Och to nic konkretnego, po prostu mam ochotę na coś słodkiego, ale jeszcze nie wiem co by to było... - odpowiadam wymijająco wzruszając ramionami. Kobieta kiwa głową na znak, że zrozumiała po czym powoli zaczyna zmywać naczynia.
- Też tak czasem mam, szczerze  to nie cierpię tego uczucia. Gdy chce mi się czegoś, ale nie mam pojęcia co by to było... - stwierdza z cichym śmiechem. Kiwam głową w pełni rozumiejąc ból, o którym mówi, równocześnie powoli podnoszę się od stołu i podaję jej mój talerz.
- Może przynieść coś pani ze sklepu? - pytam, a wzrokiem spoglądam tęsknie na zegar wiszący tuż nad drzwiami. Wskazówki powoli przesuwają się w stronę godziny dziesiątej trzydzieści. Do południa jeszcze sporo czasu, ale jeśli Niall wróci wcześniej to cały mój plan spali na panewce.
- Chyba nic nie potrzebuję... - dla pewności zagląda do lodówki i otwiera kilka szafek. - Wszystko jest, przynajmniej tak mi się wydaje. Najwyżej później poślę Niallera do sklepu - stwierdza wykonując ręką ruch, jakby chciała strącić niewidzialny pyłek. Spoglądam na nią z zaskoczeniem. Nie powiedziała po prostu "Nialla", tylko "Niallera", myślałam, że to reszta zespołu tak ochrzciła mojego blondynka.
- W porządku, to ja się pójdę ogarnąć i powinnam wrócić do pół godziny - oznajmiam, bardziej żeby usprawiedliwić swoje wyjście z kuchni, niż z potrzeby przekazania jej tej jakże cennej informacji. Kobieta w odpowiedzi tylko kiwa głową, zajęta już własnymi myślami.
Czym prędzej wybiegam po schodach na górę, pamiętając by zamknąć za sobą drzwi. Pospiesznie zrzucam z siebie koszulkę i spodenki, które zazwyczaj służą mi za piżamę, ewentualnie za strój w którym można paradować po domu w długie i spokojne popołudnia. W zamian ubieram czarne rurki, białą bokserkę i granatową bejsbolówkę z szarymi rękawami. Chwytam swoją torbę i trochę chaotycznie zaczynam wrzucać do niej to co wpadnie mi w ręce. Telefon, chusteczki, gumy do żucia, portfel, perfumy. Spinam włosy w wysokiego kucyka i czym prędzej pędzę z powrotem na dół. Wsuwam stopy w czarne trampki i z dłonią na klamce odwracam się, by po raz ostatni poinformować panią Gallagher o moim wyjściu.
- W porządku, jakby wrócił Niall, przekażę mu gdzie poszłaś - odpowiada z uspokajającym uśmiechem na twarzy. Jednak na ten widok moje serce boleśnie przyspiesza swój rytm.
- Dziękuję... - mruczę cichym tonem i czym prędzej wychodzę na zewnątrz. Co innego mogłabym jej powiedzieć? "Nie! Niech pani zatrzyma swojego syna tak długo jak tylko będzie pani mogła! On nie może się dowiedzieć, że wyszłam do sklepu!", przecież wzięłaby mnie za skończoną wariatkę.
Potrząsam głową, jakby to miało mi pomóc pozbyć się ponurych myśli i wyrzutów sumienia. Nie czas teraz na to. Przyspieszam kroku, gdy mija mnie jakieś auto i nagle się zatrzymuje. Nieznacznie odwracam głowę by dostrzec kto to taki, ale to tylko sąsiedzi wrócili do domu. Mimo to wciąż nie zwalniam kroku, wręcz z trudem powstrzymuję swoje ciało, by nie zaczęło biec, jakby od pokonania tej krótkiej trasy miało zależeć całe moje życie.
Po drodze mijam dwie dziewczyny, tak na oko mające dwanaście - trzynaście lat. Jedna z nich nagle podnosi na mnie swój wzrok i zaczyna mówić do swojej koleżanki coś przejętym tonem nieznacznie wskazując na mnie palcem. W momencie gdy przechodzę obok nich, obie uważnie się we mnie wpatrują i wymieniają zdaniami, zupełnie jakbym ja nie mogła ich usłyszeć.
- Mówię ci to jest dziewczyna Horana! - stwierdza jedna z nich rozgorączkowanym tonem, przez co moje usta rozciągają się w szerokim uśmiechu.
- Zwariowałaś? Gdyby nią była to on szedłby teraz koło niej! - karci ją druga, jednak nie przestaje mi się podejrzliwie przyglądać.
Może gdyby tak bardzo nie zależało mi na czasie, to przystanęłabym i przez chwilkę pogawędziłabym z tymi dziewczynami, chociaż czy miałoby to jakikolwiek sens? "Tak macie racje, jestem dziewczyną jednego z najsłynniejszych chłopaków na świecie. Co? Och nie pytajcie dlaczego ze mną jest, ponieważ sama wciąż w to nie wierzę i uważam, że mógłby mieć tysiąc lepszych dziewczyn niż zwykła szara myszka". Żadna z dzisiejszych rozmów, które przeprowadzam dla przykładu w myślach nie wypada zbyt dobrze.
W końcu udaje mi się dotrzeć do sklepu, o którym wspominała mama Nialla. Wchodzę do środka, uprzednio dokładnie się rozglądając czy w pobliżu nie kręci się ktoś z blond czupryną, ale ulica wydaję się być pusta, zresztą wnętrze sklepu również. Podchodzę do lady, ale nigdzie nikogo nie widzę. Zaczynam paznokciami wybijać nerwowy rytm na blacie, aż w końcu spomiędzy półek wychodzi chłopak mniej więcej w moim wieku. Z pewnością odbywa tu praktyki ze szkoły lub dorabia w wolnym czasie. Odgarnia jedną ręką niesforną grzywkę, która opada mu na czoło, spogląda na mnie spod rzęs, a jego wargi rozciągają się w niepewnym uśmiechu, przez co w lewym policzku powstaje mu uroczy dołeczek.
- Cześć. Co podać? - pyta uważnie mi się przyglądając.
- Małą butelkę wody, zapalniczkę i jedną paczkę 'black devil'* - stwierdzam spokojnym tonem, choć w środku czuję jak wszystko zaczyna we mnie drżeć z emocji. Jeszcze tylko chwila... Chłopak nieznacznie marszczy nos, ale posłusznie podaje mi to o co go proszę. Wystukuje na kasie smukłymi palcami krótkie kody.
- Słuchaj, może to nie moja sprawa, ale taka ładna dziewczyna jak ty nie powinna palić... - mruczy spoglądając na mnie kontem oka.
- A kto powiedział, że to dla mnie? Ile płacę? - odpowiadam wywracając oczami.
- Piętnaście osiemdziesiąt. Jesteś stąd? Bo jakoś nie kojarzę cię z tej okolicy... A wierz mi, jeżeli mieszka się tu od urodzenia, to zna się każdego w tym miasteczku - kontynuuje swoją wypowiedź, w ogóle nie przejmując się, że jest w pracy i nie wypada mu pytać o takie rzeczy.
- Masz racje, nie jestem stąd. Pochodzę z Londynu - stwierdzam wzruszając ramionami, równocześnie podając mu pieniądze.
- Och, to dlatego mówisz z akcentem! Jeżeli chcesz to mógłbym później pokazać ci okolicę - dodaje, po czym pochyla się przez ladę w moją stronę i podpiera twarz ręką.
- Myślę, że to nie jest dobry pomysł, ale dzięki za dobre chęci... - mruczę czym prędzej wycofując się ze sklepu. Przed oczami staje mi Patrick. On też chciał być tylko miły, a jak to się skończyło?
Przechodzę pospiesznym krokiem obok sklepu, mając nadzieję, że ktoś kto będzie prowadził samochód po prostu mnie nie zauważy. Zrywam folię zabezpieczającą i z utęsknieniem wyciągam jednego papierosa. Już mam go odpalić, gdy coś innego przykuwa moją uwagę.
- Psst! Chodź tutaj! - woła zakonspirowanym szeptem brunet ze sklepu. Wyciągam wciąż nieodpalonego papierosa z ust i spoglądam na niego krytycznym wzrokiem.
- Nie dzięki, tutaj jest mi dobrze.
- Daj spokój, przecież cię nie ugryzę! A poza tym stąd nie widać drogi, więc będziesz miała pewność, że nikt cię nie zauważy - dodaje, po czym znika za rogiem budynku. Głośno wypuszczam powietrze z nadymanych policzków. Nie każdy chłopak to Patrick, prawda? Nie można wciąż wracać do przeszłości, jeśli chce się iść na przód... Z wyraźnym ociąganiem zaczynam iść w kierunku, gdzie ostatni raz widziałam bruneta.
Mijam róg budynku i stoję na tyłach sklepu. Chłopak rozsiada się wygodnie na schodach, zapewne prowadzących na zaplecze, którymi dopiero co musiał wyjść. Przyjaźnie klepie miejsce obok siebie, dając mi tym samym znak bym usiadła koło niego.
- Nie musisz pilnować sklepu? - pytam opadając tuż obok niego. Odpalam papierosa i od razu zaciągam się dymem najmocniej jak potrafię. Czuję jakby cały mój organizm budził się po bardzo długim śnie do życia. Z lubością wypuszczam dym i dopiero wtedy podsuwam paczkę fajek nowemu koledze. Przyjmuje jednego z wdzięcznością.
- To sklep mojego ojca, więc myślę, że mnie nie wyrzuci za małą chwilę przerwy. Pracuję tu zawsze w wakacje, ferie i wszystkie pozostałe dni wolne od szkoły - stwierdza wzruszając ramionami, po czym dodaje uderzając się z otwartej dłoni w czoło. - Głupek ze mnie, jestem John.
- Victoria.
- Rodzice nie wiedzą, że palisz? - pyta, wypuszczając dym w kształcie niewielkich kółek prosto w moją twarz. Uderzam go lekko w ramię, cicho się przy tym śmiejąc.
- To nie przed rodzicami się chowam - mówię delikatnie się krzywiąc. Spogląda na mnie zaciekawionym wzrokiem tym samym dając mi znak bym kontynuowała. - Mój chłopak nie lubi jak palę. Chce żebym rzuciła.
- Ja bym nigdy nie robił ci takich zakazów - mruczy. Wzrok ma utkwiony w jakimś punkcie w oddali, a na ustach błąka mu się łobuzerski uśmiech.
- Oczywiście, że nie, bo nigdy byś nie był moim chłopakiem - stwierdzam ze śmiechem, po raz ostatni zaciągając się dymem. Spoglądam z utęsknieniem na jego dopiero na wpół wypalonego papierosa.
- Wiesz może i mało wiem o świecie, ale nauczyłem się by nigdy nie mówić nigdy. Trzymaj, ja i tak wolę zwykłe miętowe - dodaje podając mi swoją fajkę. Przyjmuję ją bez słowa protestu, co John kwituje wybuchem śmiechu.
- Musiałaś już być na niezłym głodzie. Jakby co pracuję tutaj codziennie od siódmej do piętnastej, później przychodzi popołudniowa zmiana. Taka dziewczyna z mnóstwem piegów i rudymi włosami, straszna z niej cnotka, więc ona na pewno nie sprzeda ci fajek, a już tym bardziej nie dotrzyma towarzystwa podczas palenia za sklepem.
- Po co mi o tym mówisz? - pytam nie bardzo rozumiejąc do czego zmierza.
- Bo na pewno jeszcze nie raz przyjdziesz tu jak złapie cię głód, a twój chłopak wyrzuci ci paczkę fajek, bo nieumiejętnie ją schowasz. W każdym razie czuję, że jeszcze się spotkamy, a teraz wybacz, ale muszę wracać do pracy, jeżeli nie chcę dłużej testować cierpliwości mojego ojca. Miło było cię poznać, Vicky - moje imię wypowiada takim głosem, jakby chciał sprawdzić jak będzie brzmiało w jego ustach. Po czym podnosi się leniwie ze schodów i otrzepuje niewidzialne pyłki ze swoich spodni. Wyciąga w moją stronę pięść, a ja automatycznie uderzam w nią swoją dłonią, zwiniętą w ten sam kształt.
- Miłego dnia, czarusiu - mruczę w odpowiedzi, a chłopak powoli niknie w drzwiach z cichym śmiechem na ustach. Kątem oka dostrzegam, że to faktycznie wyjście prowadzące przez zaplecze. Gaszę papierosa na betonowym schodzie, po czym upuszczam go na ziemię i dla pewności przydeptuję butem. W tym samym momencie zaczynam kaszleć. Chyba od tego całego łażenia po nocy się przeziębiłam. Wypijam kilka łyków chłodnej wody, którą przed chwilą kupiłam po czym wrzucam ją do torby wraz z paczką fajek. Wyciągam sobie dwie gumy i powoli zaczynam je rzuć, czując jak coraz bardziej tracę cudowny czekoladowy posmak. Następnie dosłownie wylewam na siebie pół butelki perfum, które wzięłam ze sobą, z nadzieją, że choć trochę zamaskuje to zapach dymu papierosowego.
Powoli zaczynam wracać do domu, mijając witrynę sklepu macham do Johna, a on odpowiada mi tym samym, obsługując właśnie jakąś staruszkę. Czuję, że przez tą krótką chwilę rozmowy wytworzyło się między nami niepisane porozumienie.
W domu nikogo nie zastaję przynajmniej na pierwszy rzut oka. Przez szybę dostrzegam mamę Nialla na drewnianej huśtawce w ogrodzie, czytającą książkę, a blondyna wciąż nie ma. Wykorzystuję tą chwilę i z powrotem przebieram się w mój poranny strój, a skarb z dzisiejszej wyprawy starannie chowam na samym dnie walizki, którą od razu wpycham pod łóżko.
Opadam z westchnieniem na łóżko, wtulając twarz w poduszkę Niallera. Z każdej strony zalewa mnie cudowny zapach perfum, żelu pod prysznic wymieszany z delikatnym zapachem jego ciała. Mogłabym tak leżeć godzinami, uraczona tą symfonią zapachów.
Leniwie przewracam się na plecy i minimalnie uchylam powieki. Tuż nad moją twarzą dostrzegam duże niebieskie oczy, uważnie mi się przyglądające. Wydaję z siebie cichy pisk i odpycham od siebie blondyna, który zaczyna zanosić się głośnym śmiechem.
- Wystraszyłeś mnie! - wołam oskarżycielskim tonem. W odpowiedzi spogląda na mnie z niewinnym uśmiechem.
- Przepraszam. Myślałem, że spałaś... Wyglądałaś tak niewinnie - stwierdza wzruszając ramionami, jakby ty było najlepsze alibi na świecie. Podnoszę się do pozycji pół leżącej i wbijam w niego swoje spojrzenie.
- Możesz mi powiedzieć, gdzie się podziewałeś pół dnia? Nudziło mi się bez ciebie.
- No wiesz byłem trochę tu, trochę tam... - odpowiada wymijająco, powoli nachylając się w moją stronę. - Ale już tu jestem i nie musisz dłużej tęsknić - dodaje, specjalnie zniżając ton głosu, który zawsze przyprawia mnie o delikatne dreszcze.
- Nie dam się nabrać na te sztuczki, mów gdzie byłeś - mówię stanowczym głosem, chociaż dobrze wiem, że długo nie uda mi się pozostać obojętną. Dla podkreślenia swoim słów kładę mu dłoń na klatce piersiowej i lekko go odpycham.
- Naprawdę myślisz, że czymś takim mnie powstrzymasz? - pyta rozbawionym tonem, wskazując brodą moją dłoń. Równocześnie zaczyna coraz bardziej się do mnie przybliżać, przez co muszę go zacząć odpychać dwoma rękami, ale efektów nie widać i tak robi co chce. - Nie powiem ci gdzie byłem, ani gdzie pójdę jutro i co mi teraz zrobisz?
- Jak to jutro? Znowu masz zamiar zniknąć na pół dnia? Świetnie! Poznałam dzisiaj bardzo miłego chłopaka, może chociaż on będzie miał dla mnie wolny czas - mruczę pod nosem na tyle głośno by mógł to usłyszeć. Jedną ręką gwałtownie chwyta mnie za oba nadgarstki, a drugą popycha do tyłu przez co z powrotem opadam na poduszki. Przytrzymuje moje nadgarstki w żelaznym uścisku tuż nad moją głową, tak żebym nie była w stanie mu się wyrwać. Spogląda na mnie z nie do wierzeniem delikatnie przy tym zaciskając szczęki.
- Posłuchaj, bo nie będę się powtarzać. Żaden inny chłopak nie ma prawa cię dotknąć bez mojej zgody. Nie powinien na ciebie nawet patrzeć jeżeli nie chce żebym musiał go później zabić, rozumiesz? Nie mogę ci zabronić widywać innych kolesi, bo to jest niemożliwe i tu nawet nie chodzi o te ostatnie wydarzenia. Jestem zazdrosny o każdego z kim rozmawiasz, który wywołuje uśmiech na twojej twarzy i spogląda na ciebie nie tak jak powinien. Jestem egoistycznym dupkiem, bo chciałbym, żebyś była tylko moja, żebyśmy byli tylko my i nikt więcej... - na chwilę przymyka oczy, jakby chciał uspokoić zagmatwane myśli. Ucisk na moje nadgarstki staje się coraz słabszy. Spoglądam na niego z rozczuleniem i przejeżdżam opuszkiem palca wzdłuż linii jego dolnej wargi.
Gwałtownie wciąga powietrze i przez chwile przytrzymuje je w swoich płucach, ale wciąż nie otwiera oczu. Ponownie podnoszę się na łokciu tak bym mogła wyszeptać mu wprost do ucha.
- Chcę być twoja.
Otwiera oczy i uważnie lustruje mnie swoimi niebieskimi tęczówkami, które z każdą kolejną sekundą zamieniają się w ocean pożądania, a ja zaczynam w nim tonąć.
Powoli wypuszcza z płuc rozgrzane powietrze, które drażni moje wargi. Układa dłonie po obu stronach mojej głowy i przysuwa swoją twarz do mojej.
- Jesteś pewna? Od tego nie będzie powrotu - mruczy muskając moje usta, tak delikatnie, że mam wrażenie jakby to zagubiony motyl swoimi skrzydłami uderzył w moje wargi.
- Przestań w końcu gadać.
Jego oczy rozbłyskują tysiącem wesołych iskierek, jakby tylko na to czekał. Pogłębia pocałunek jednocześnie napierając na mnie całym swoim ciałem. Z wydobywam z siebie się cichy jęk, gdy blondyn przygryza moją dolną wargę po czym odsuwa się ode mnie i pospiesznie zrzuca z siebie swoją białą koszulkę, a zaraz po tym z jeszcze większą prędkością pomaga mi się pozbyć mojej. Sunie palcem wzdłuż wcięcia mojej talii, obojczyków by na końcu zawadiacko zahaczyć o ramiączko stanika. Jednak na razie pozostawia je w spokoju, by powrócić do zwyczajnych pocałunków.
Z każdą kolejną chwilą zaczynam coraz szybciej oddychać. Odchylam głowę do tyłu by miał łatwiejszy dostęp do mojej szyi. Mam wrażenie, że jego dotyk wręcz pali moją skórę.
Delikatnie zaczyna ssać moją skórę, gdy powoli zaczyna to sprawiać mi ból, zahacza o nią zębami i odsuwa się z zadowoleniem. Moja dłoń odruchowo kieruję się w miejsce gdzie teraz znajduje się mały obrzęk. Spoglądam na niego z wyrzutem.
- No co? Jesteś moja, żaden koleś nie będzie do ciebie startował - odpowiada z figlarnym uśmiechem na ustach.
- Więc zrobiłeś mi malinkę? To coś w stylu naznaczenia? - pytam wciąż uciskając palcami bolące miejsce. Chłopak w odpowiedzi teatralnie wywraca oczami i odciąga moją dłoń. Ostrożnie muska siniaka ustami, a następnie dmucha chłodnym powietrzem, przez co mam gęsią skórkę, ale przyjemnie koi podrażnione miejsce.
- Niall?! Mógłbyś tu na chwilę przyjść? - dobiega nas przytłumiony głos jego mamy. Spogląda zbolałym wzrokiem na drzwi i z powrotem na mnie.
- Zdecydowanie bardziej wolę twoich rodziców. Jakoś zawsze gdy u ciebie byłem oni od razu wychodzili... Albo chociaż zajmowali się swoimi sprawami, nie wtrącając się w nieodpowiednich momentach - mruczy zirytowanym tonem. Muska pospiesznie moje wargi i grozi palcem jak matka niegrzeczne dziecko na placu zabaw. - Nigdzie się stąd nie ruszaj, zaraz wracam.
Podnosi się z mojego ciała i wychodzi z pokoju nie dbając o taki szczegół jak ponowne ubranie koszulki. Kątem oka dostrzegam jak nerwowym ruchem przeczesuje włosy, żeby choć trochę je okiełznać.
Gdy tylko jego postać niknie na schodach od razu zrywam się z łóżka ignorując jego wcześniejszy zakaz. Na bosaka przebiegam przedpokój i staję w łazience przed lustrem. Z dezaprobatą przyglądam się czerwono-fioletowej plamce wyraźnie odcinającej się na mojej bladej szyi. Rozpuszczam włosy, przeczesuję je palcami by pozbyć się kołtunów po czym zgrabnym ruchem przerzucam wszystkie przez lewe ramię. Ponownie spoglądam w lustro. W większości udało się zasłonić ślad po wargach Niallera, choć mały skrawek usilnie przekazuje wiadomość, którą blondyn chciał przekazać. Jestem jego. Nikt inny nie ma prawa mnie dotknąć bez jego zgody.
- Zawołała mnie tylko po żebym otworzył jej słoik ogórków! W takiej chwili jej się zachciało jedzenia o g ó r k ó w, rozumiesz? - woła zdenerwowanym głosem Niall. Po chwili pojawia się w drzwiach. - Ale już jej powiedziałem, że ma zakaz przychodzenia do mojego pokoju, zakłócania ogólnej ciszy i spokoju oraz wywoływania mnie lub ciebie z pokoju jeżeli ta sprawa może poczekać - zakańcza z zadowolonym uśmiechem. Przez chwilę przygląda się moim rozpaczliwym próbą ukrycia malinki.
- Miałaś czekać w pokoju, niegrzeczna dziewczynka - mruczy robiąc kilka kroków w moją stronę. Podnosi z umywalki gumkę do włosów, którą dopiero co tam odłożyłam. Staje za mną i niezdarnym ruchem zbiera moje włosy i spina w wysokiego kucyka. Kilka kosmyków wysunęło się spomiędzy jego zgrabnych palców, ale zupełnie mu to nie przeszkadza. Oplata swoje ręce wokół mojej talii i przyciska mnie do swojego nagiego torsu. Nosem sunie po mojej szyi nie spiesznie wypuszczając z warg strumienie powietrza, które przyjemnie drażnią moją skórę.
- To grzech ukrywać tak misterną pracę - stwierdza głębokim głosem z pewnością mając na myśli malinkę. Przewracam oczami z rozbawieniem nie komentując tego w żaden inny sposób. W odpowiedzi chwyta mnie za nadgarstek i ciągnie z powrotem w stronę swojego pokoju, a właściwie to naszego. Po drodze starannie zamyka drzwi i przysiada na krawędzi łóżka. Przekłada dłonie na moje biodra i usadawia mnie na swoich kolanach z szerokim uśmiechem na ustach. Odchyla się do tyłu, asekurując przy tym dłońmi. Podpiera się na łokciach i z uwagą lustruje moją twarz, delikatnie przy tym przygryzając dolną wargę.
- Wiesz, chciałbym, żebyś kiedyś miała moje nazwisko, żebyś była matką moich dzieci, ale w tym momencie nie mam ochoty na nic innego jak całowanie każdego fragment twojego ciała. Nie chcę myśleć o przyszłości. Liczysz się tylko ty zamknięta w moich objęciach.

* rodzaj papierosów o smaku czekoladowym 
_______________________________________

Cóż ten rozdział jest krótki, przynajmniej w stosunki jaki miał być na początku, ale postanowiłam dodać tyle ile już jest z racji, że strasznie długo już nic nie wrzucałam. Postanowiłam porzucić długie rozdziały na rzecz krótszych, a częstszych. Często mam już napisany spory fragment, który spokojnie mogłabym już dodać, ale ciągle wydaję mi się, że jest za mało i chcę na siłę wcisnąć jeszcze kilka zdań. 
Na przykład w tym rozdziale miał się znaleźć jeszcze dość spory wątek Amandy i kilka kolejnych dni u mamy Niallera w tym kolejne spotkanie Vicky z Johnem, ale tak jak już mówiłam, odpuszczam. 
Pewnie z moich planów nic nie wyjdzie, a rozdziały nadal będą się pojawiać z częstotliwością raz na miesiąc, ale nadzieje zawsze trzeba mieć, a już od 20 stycznia rozpoczynają się moje ferie, więc może ten czas jakoś mądrze wykorzystam, bo w głowie mam już pełno pomysłów na ciąg dalszy oraz na idealne zakończenie tej historii. Enjoy!