piątek, 6 września 2013

62. Zemsta

Ten rozdział dodaję dla każdego, kto z trudem przetrwał ten ciężki tydzień, aby (mam nadzieję) dobrze zaczął weekend.

*Niall*

Skrzywdził ją, moją kruchą i niewinną Vicky. Dlaczego złamała daną mi obietnicę? To było jedyne jej zabezpieczenie. Wiedziałem, że nie powinienem jechać.
- Kurwa mać! - krzyczę w przestrzeń, dając upust złym emocjom i bezsilności. Po chwili słyszę jak drzwi do mojego pokoju się otwierają. Obracam się na pięcie i widzę niepewnego Malika.
- Za cztery godziny mamy samolot, spakowałeś się już?
- Zabiję go Zayn. Przysięgam, że zapłaci mi za to - stwierdzam, a spokój z jakim to ogłaszam dziwi mnie samego, bo wewnątrz mnie wszystko krzyczy by jak najszybciej się zemścić.
- Wiem, Niall, ale jedyne co możesz zrobić to zgłosić to na policję, jak wrócimy już do Londynu, musisz przekonać do tego Victorię, bo inaczej on ciągle będzie to robił, będzie krzywdził następne dziewczyny... - tłumaczy spokojnym, acz naglącym głosem.
- Nie. Zabiję go. Pobiję, posiekam, zakopię...
- Okej zrozumiałem.
- ...odkopię, utopię, spalę...
- Niall?!
- ...powieszę, pokroję, zamrożę,
- Horan ogarnij się!
- ...odmrożę, jeszcze raz posiekam... - kolejne wyliczanie przerywa Malik zadając mi dość mocny strzał z tak zwanego liścia. Patrzy na mnie przepraszająco.
- Wybacz, ale od wczoraj nie da się z tobą dogadać. Wiem, że to przeżywasz, ale musisz się ogarnąć. W tym momencie bardziej jej się przydasz opanowany niż jak będziesz ciągle przy niej planował zemstę. Musisz być dla niej oparciem. Nie możesz pozwolić by się załamała...
- Wiem. Nigdy więcej nie zostawię jej samej, nigdy, a teraz mógłbyś wyjść? Muszę się jeszcze spakować - dodaję ze wzruszeniem ramion. Zayn przygląda mi się przez chwilę, a ja staram przybrać jak najbardziej obojętny wyraz twarzy.
- Jasne, za półtorej godziny widzimy się w holu - dodaje na odchodnym.
- Półtorej godziny wystarczy mi by obmyślić zemstę - stwierdzam szeptem w momencie gdy drzwi zatrzaskują się z głuchym uderzeniem.

*Vicky*

Już dzisiaj wszystko wróci do normy. Wróci mój blondynek, wszystko będzie dobrze, znów wyjdzie słońce. Gdybym tylko go posłuchała...
Czuję jak po raz kolejny łzy spływają po moich policzkach, nawet już nie staram się ich powstrzymać. Nie ma w tym sensu, bo za kilka minut znów wypłyną z jeszcze większą częstotliwością. Spoglądam na zegarek, mam jeszcze cały dzień do powrotu Nialla, osiem godzin zanim będę musiała się ogarnąć i udawać, że wszystko jest okej i nic się nie stało. Tylko... nie mam pojęcia czy dam radę.
Spuszczam nogi z kanapy i szurając stopami po podłodze powoli zmierzam w stronę łazienki. Gdy mijam drzwi wejściowe słyszę jak ktoś się z nimi mocuje i stara się dostać do środka. Odruchowo zaczynam się cofać. Przylegam plecami do zimnej ściany. Cała ta sytuacja drastycznie przypomina mi zdarzenie z wczoraj...

*Niall*

 Szarpię się przez chwilę z zamkiem w drzwiach, który jak na złość się zaciął. Po chwili udaje mi się przekręcić klucz i pospiesznie wchodzę do środka, ciągnąc za sobą walizkę.
Victoria stoi najdalej ode mnie jak tylko może. Plecami opiera się o ścianę, a dłońmi sunie po niej, jakby z nadzieją, że znajdzie jeszcze trochę miejsca by się schować. Najgorsze jest jej spojrzenie. Przepełnione bólem i strachem. Nie spodziewała się mnie tak wcześnie, miałem wrócić dopiero wieczorem, a skoro ktoś szarpał się z drzwiami to z pewnością pomyślała, że to On wrócił, by zakończyć to co zaczął. Na samą myśl zaciskam z wściekłości pięści.
- Niall! - woła z zaskoczeniem, ale i z ulgą. Zaczyna biec w moją stronę, a ja odruchowo ustawiam ramiona pod takim kontem, by mogła się w nich znaleźć. Oplata mnie nogami w pasie, a ramiona zarzuca mi na szyję. Po chwili jedyne co widzę to jej brązowe włosy, a nozdrza wypełnia mi zapach jej perfum.
- Jak dobrze, że już jesteś - szepcze, a jej głos mimo usilnych prób zamaskowania tego delikatnie drży. W odpowiedzi przytulam ją mocniej do siebie. Trzymając ją cały czas w ramionach kopnięciem zamykam drzwi i pospiesznie przechodzę z nią do salonu. Siadam na kanapie, a ona jak mała dziewczynka siedzi mi na kolanach i wtula się w mój tors.
- Kochanie już dobrze, ja... ja wszystko wiem. James mi o wszystkim powiedział - szepczę, głaszcząc ją po plecach. Pospiesznie się ode mnie odsuwa.
- Powiedział ci? Czyli już mnie nie chcesz... W porządku, rozumiem - stwierdza z wymuszonym uśmiechem, niezdarnie próbując wstać. Łapię ją za nadgarstki i z powrotem przyciągam do siebie. Mimowolnie krzywi się na moją reakcję, wręcz z przerażeniem spogląda na moje dłonie, które przytrzymują jej nadgarstki. Przysięgam zabije gnoja, który tak bardzo ją skrzywdził.
Pospiesznie rozluźniam ucisk.
- Nigdy cię nie zostawię, kocham cię, rozumiesz? Nikt cię już nie skrzywdzi, obiecuję - szepczę wręcz błagalnie. Spogląda na mnie tak niepewnym spojrzeniem, że czuję jak serce pęka mi na milion kawałków.
- Naprawdę? Ty wciąż mnie chcesz? - pyta z nie do wierzeniem. W odpowiedzi powoli, tak by znów jej nie przestraszyć zaczynam się do niej przybliżać. Vicky zagryza wargę przez chwilę rozważając czy się odsunąć, ale w końcu pozwala się pocałować.
Muskam jej wargi ostrożnie, bojąc się wykonać gwałtowniejszego ruchu. Powoli się od niej odsuwam. Przez chwilę miętosi w palcach skrawek mojej koszulki uparcie się w nią wpatrując. W końcu podnosi na mnie spojrzenie tak niewinne, że nie potrafię sobie wyobrazić, jak on mógł ją skrzywdzić.
Stara się uśmiechnąć, ale te wszystkie emocje powoli biorą nad nią górę. Usta wykrzywiają się w podkówkę, podbródek powoli zaczyna jej się trząść, a oczy wypełniają łzy. Przełyka głośno ślinę, starając się jakoś to wszystko zatamować, ale już po chwili pierwsza łza spływa po jej policzku.
- Błagam nie rób mi tego - szepczę łamiącym się głosem. - Mogę zrobić dla ciebie wszystko, cokolwiek byś zechciała, byleby znów zobaczyć twój uśmiech i radość. Mógłbym zabić, spełnić każdą twoją zachciankę, ale jestem totalnie bezradny gdy płaczesz. Chciałbym zabrać cały twój ból.
- Po prostu mnie przytul - szepcze głosem tak bardzo przepełnionym bólem, że wręcz mnie to paraliżuje. Spogląda na mnie przerażonym spojrzeniem, ale w jej tęczówkach tli się nadzieja, jakby miała nadzieję, że przed nią stoi chłopak, który już zawsze będzie przy niej i mimo wszystko ją ochroni, uratuje. Przyciskam ją do siebie z całych sił. Opiera swoje czoło na moim obojczyku i płacze. Obejmuję ją tak jakbym chciał uchronić tą niewinną duszyczkę przed całym złem świata. Jej łzy powoli moczą moją koszulkę, ale zbytnio się tym nie przejmuję.
Po jakimś czasie oddech Victorii się normuje. Ociera policzki wierzchem dłoni i uśmiecha się do mnie niepewnie.
- Jestem okropna, przepraszam. Wróciłeś dopiero co z podróży, pewnie jesteś głodny... Chodź zrobię ci coś do jedzenia - stwierdza łapiąc mnie za rękę i ciągnie w stronę kuchni.
- Ale ja nie jestem głodny - protestuję, widząc jej zaczerwienione oczy od płaczu.- Naprawdę, jakby co to sam sobie mogę coś zrobić... - dodaję, ale ona mnie już nie słucha. Z prędkością światła wyciąga tysiąc produktów z lodówki i przygotowuje dla mnie górę kanapek.

Cały dzień mija nam na oglądaniu filmów. Martwię się o Vicky, cała ta sytuacja miała na nią bardzo duży wpływ. Leży zwinięta w kłębek na kanapie, przykryta kocem, głowę ułożyła sobie wygodnie na moich kolanach, jednak widzę jak na każdy mój gwałtowniejszy ruch wzdryga się mimo woli. Za każdym razem posyła mi przepraszający uśmiech i coraz ciaśniej obejmuje się ramionami.
W końcu odrzuca od siebie koc i szybko się podnosi z kanapy.
- Przepraszam, ale ja już pójdę się kąpać... - stwierdza niezdarnie pocierając dłońmi ramiona. Chwilę się waha, ale w końcu pochyla się nade mną i pospiesznie muska wargami mój policzek. Przyciągam ją do siebie i przytulam z całej siły.
- Kocham cię - szepczę jej do ucha, a ona wzdycha z ulgą.
- Ja ciebie też miśku. Przepraszam... za moje zachowanie, ale... to wszystko... no wiesz... jest takie dziwne... - stwierdza z trudem. Po czym zatyka sobie niesforny kosmyk włosów za ucho.
- Nie masz za co przepraszać, rozumiesz? To.. to on będzie przepraszał - końcówkę zdania dodaję już szeptem, tak by ona tego nie mogła usłyszeć.
Wspina się na palce i niepewnie wpija się w moje wargi. Pochylam się tak, by było jej wygodnie. Daje się ponieść chwili, jest zupełnie tak jak dawniej. Odsuwa się ode mnie i przez chwilę stoi z wciąż zamkniętymi oczami opiera swoje czoło o moje i uśmiecha się z lubością.
- Teraz może być tylko lepiej, prawda? - szepcze, a jej ciepły oddech spowija moje wargi.
- Nie pozwolę by było inaczej - odpowiadam również szeptem, bojąc się zniszczyć nastrój, który wytworzył się w okół nas. Niepewnie uchyla powieki, a na wargach błąka jej się spokojny uśmiech.
- To idę się wykąpać... - stwierdza i po raz ostatni mnie całuje.
Odprowadzam ją spojrzeniem do drzwi, chwilę jeszcze czekam aż na pewno usłyszę dźwięk wody spod prysznica i wtedy wprowadzam swój plan w życie.
Pospiesznie wzrokiem lokalizuję jej komórkę. Wpisuję, krótką treść sms'a i wysyłam do tego sukinsyna. Dwie minuty później słyszę krótki dźwięk oznaczający, że dostałem odpowiedź. Szybko ją odczytuję, połknął haczyk, teraz trzeba wykonać tę część praktyczną. Usuwam jedyne dowody i kieruję się w stronę lodówki by dorobić sobie kanapek. Te całe zemsty są strasznie męczące.

*Amy*

Przeciągam się z lubością i przekręcam się na drugi bok, ale Jamesa nie ma już obok mnie. Naciągam na siebie jego koszulkę z wczorajszego dnia i schodzę do kuchni.
- Zayn? - pytam ze zdziwieniem na widok mulata w kuchni, który mierzy się spojrzeniem z Jamesem. Przestępuję z nogi na nogę i niesfornie staram się naciągnąć koszulkę, w duchu przeklinając to, że nie chciało mi się znaleźć czegoś lepszego do ubrania. Czarnuszek od niechcenia przerzuca na mnie swój wzrok.
- Cześć księżniczko, ładnie wyglądasz chociaż w moich koszulkach było ci ładniej - stwierdza łobuzersko się uśmiechając. Kątem oka widzę jak James zagryza szczęki ze złości.
- Malik nie pozwalaj sobie - warczy. Z pewnością gdyby spojrzenie mogło zabijać to Zayn padłby na ziemie martwy już jakieś piętnaście razy. Pospiesznie staję między nimi, tak na wszelki wypadek.
- Nie mieliście wrócić przypadkiem wieczorem? - pytam, na widok ładujących się Hazzy z Louisem do kuchni.
- Mieliśmy, ale strasznie się za tobą stęskniliśmy, a zwłaszcza Zayn, pół drogi mi jęczał, że chce cię już zobaczyć - stwierdza oburzonym głosem Liam. - Ups... cześć James - dodaje na widok Blacka i spogląda na mnie przepraszającym wzrokiem.
James wręcz wybiega z kuchni, mijając Zayna uderza go z całej siły z tak zwanego bara. Przeskakując po kilka schodów na raz wspina się do mojego pokoju.
Bez słowa wyjaśnienia biegnę za nim na górę. Wpadam do pokoju, James niczym burza wrzuca swoje rzeczy do sportowej torby, które przez ten tydzień zdążył rozrzucić po moim pokoju.
- Co ty robisz? - pytam łapiąc go za nadgarstki, tym samym próbując go powstrzymać.
- Nie widać? Nie będę wam przeszkadzał - warczy wyrywając swoje ręce, z mojego żałośnie słabego uścisku.
- Co ty chrzanisz? Przecież wiesz, że to nie prawda! - wołam, czując jak w oczach zbierają mi się łzy.
- Koszulkę możesz sobie zatrzymać, chociaż w Malika jest ci ładniej - cedzi przez zaciśnięte zęby, po czym ze złością zarzuca torbę na ramie i wychodzi z pokoju. Biegnę za nim.
- James zaczekaj. James do cholery! - krzyczę, a on w odpowiedzi tylko trzaska drzwiami. Opieram się plecami o tą drewnianą przeszkodę, łzy zaczynają mi już spływać po policzkach. - James... - szepczę, w przestrzeń. W drzwiach kuchni dostrzegam całą czwórkę chłopaków. Zayn nonszalancko opiera się o framugę z bezczelnym uśmiechem na ustach. Podbiegam do niego i wymierzam mu najmocniejszy policzek na jaki mnie stać.
- To, że nie umiesz ułożyć swojego życia, to znaczy, że zniszczysz też moje?! - krzyczę ze złością, po czym obracam się na pięcie i biegnę do swojego pokoju.
Ubieram się w pierwsze rzeczy, które nawijają mi się pod ręce, spinam włosy w koński ogon i zbiegam z powrotem na dół. Tam wsuwam stopy do moich ulubionych trampek i gdy chcę otworzyć drzwi, ktoś kładzie na nich rękę skutecznie mi to uniemożliwiając.
- Nie pobiegniesz za nim - warczy Zayn, demonstracyjnie opierając się o drzwi i zakładając ręce jedna na drugą. Rzucam mu oburzone spojrzenie.
- Przesuń się! Nie będziesz mi rozkazywał, zresztą to twoja wina dupku! - wołam i staram się go ponownie uderzyć, ale on jakby od niechcenia blokuję dłonią mój cios.
- Nie pobiegniesz za nim, bo to on powinien biegać za tobą. Za godzinę lub dwie sam tu przyjdzie błagać cię o wybaczenie. Najchętniej wtedy zamknąłbym mu drzwi przed nosem, ale to będzie tylko i wyłącznie twoja decyzja. Niestety... - dodaje już dużo ciszej. Przez chwilę rozważam sytuację.
- Okej. Może masz racje... - stwierdzam wzruszając ramionami, obracam się na pięcie i idę w stronę kuchni. Zayn tak jak myślałam, zostaje przy drzwiach tak na wszelki wypadek. Bardzo dobrze, drzwi nie będą mi potrzebne.
Po cichu przestawiam wszystkie rzeczy z parapetu, po czym otwieram okno. Jakieś dwa metry wysokości, powinnam dać radę. Przerzucam pospiesznie nogi przez okno i wtedy do kuchni wchodzi Harry.
- Co robisz? - pyta przyglądając mi się z ciekawością.
- Idę do Jamesa, ale Zayn skutecznie okupuje drzwi i nie pozwala mi wyjść - odpowiadam, na co loczek wybucha śmiechem.
- Masz trzy sekundy zanim to zrobię - stwierdza z wesołym błyskiem w oku.
- Zrobisz co? - pytam, nie bardzo rozumiejąc co ma na myśli.
- ZAYN BO AMANDA UCIEKA PRZEZ OKNO! - krzyczy ile sił w płucach, a ja rzucam mu przerażone spojrzenie.
- Zdrajca - syczę ze złością i czym prędzej wyskakuję przez okno.
Spoglądam w górę i widzę wychylonego przez szybę Malika. Zaciska szczęki ze złości.
- Wracaj tu natychmiast! - wrzeszczy, ale ja już nie oglądając się za siebie zaczynam biec ile sił w nogach. Słyszę za sobą głośny wybuch śmiechu Harry'ego i to jak Zayn stwierdza "cwaniara".
Przebiegam sprintem dwie przecznice i tak dla pewności jeszcze trzy truchtem. Zatrzymuję się w bramie parku, by złapać oddech. Opieram dłonie o uda i z trudem przypominam sobie jak wykonuje się prawidłowe wdechy i wydechy. Po kilku minutach udaje mi się unormować oddech, już bez większego trudu prostuję się i zaczynam iść przed siebie.
- I jakoś mnie nie powstrzymałeś Zayn - mruczę pod nosem, zadowolona z mojego pomysłowego planu ucieczki.
- Naprawdę myślałaś, że mi uciekniesz? - słyszę za sobą męski głos. Zamykam oczy i powoli się odwracam z sztucznym uśmiechem na ustach. - A teraz grzecznie wrócisz ze mną do domu.
Przyglądam mu się. Ma lekką zadyszkę, najwidoczniej zdecydował się za mną biec, a nie ścigać mnie samochodem, ale to działa na moją korzyść. Ja już odpoczęłam po biegu, a jemu by się to najwidoczniej przydało. Od niechcenia spoglądam najpierw w prawo, a później w lewo, oceniając szansę, w którym kierunku łatwiej byłoby go zgubić.
- Nawet nie myśl, że znowu mi uciekniesz. A nawet jeżeli spróbujesz, to przysięgam, że jak cię złapie to będziesz wracała ze mną do domu w tym stroju w jakim przywitałaś mnie dzisiaj rano w kuchni i osobiście przypilnuję, byś nic innego OPRÓCZ tej koszulki nie miała na sobie - stwierdza z łobuzerskim błyskiem w oku. Wyciąga dłoń w moją stronę, tym samym ponaglając mnie bym wróciła z nim do domu.
Odtrącam jego rękę i z dumnie podniesioną głową wymijam go, nawet nie obracając się czy za mną idzie, ruszam w stronę domu. Słyszę jak zaczyna się śmiać, ale już po chwili dotrzymuje mi kroku.
- Co cię obchodzi co ja robię? To nie twoja sprawa, że latam za Jamesem. Nie mógłbyś mieć na mnie tak po prostu wyjebane? Wszystko byłoby wtedy łatwiejsze! On by się wtedy na mnie nie wkurzał, a i ty byś nie mącił mi co chwile w głowie - stwierdzam oskarżycielsko, usilnie patrząc przed siebie.
Zayn się zatrzymuje i łapie mnie za nadgarstek zmuszając mnie do tego samego. Staje na wprost mnie i przygląda mi się błagalnym spojrzeniem.
- Przecież wiesz, że nie potrafię, ba nawet bym nie śmiał. Ty jesteś tą osobą dla której chce mi się żyć, dla której mógłbym góry przenosić. Wiem, że wszystko zepsułem co było między nami, ale ja wierzę, że to wszystko da się naprawić. A on potraktował cię dzisiaj... okropnie. Chociaż tak wiem, ja postąpiłem dużo gorzej - pospiesznie dodaje, bo już otwieram usta by temu zaprzeczyć. - Ale zrozumiałem swój błąd i proszę cię, żebyś dała mi szansę. Chociaż nie... Po prostu powiedz mi co do mnie czujesz. Bo ja...
- Zayn nie...
- ...wciąż cię kocham i nic tego nie zmieni - kończy uśmiechając się smutno. - Rozumiem, że to oznaczało, że ty tak nie czujesz. W porządku - stwierdza wzruszając ramionami. Przygryza policzek i powoli zaczyna iść przed siebie. To zły znak. Skrzywdziłam go. Zawsze gdy dzieje się coś co go rani, przygryza policzek.
- Poczekaj... - mówię prawie szeptem, jednak on od razu się zatrzymuje i spogląda na mnie z nadzieją. Przełykam ślinę, to będzie bardzo ciężka rozmowa.
- Masz ochotę na gorącą czekoladę? - pytam, a on kiwa głową posyłając mi niepewny uśmiech. Nie jestem w stanie go nie odwzajemnić. Pospiesznie przechodzimy na drugą stronę parku, gdzie znajduje się mała kawiarenka. Zamawiamy dwie czekolady po czym wybieramy stolik znajdujący się jak najdalej od witryny, Zayn tak dla pewności, że nikt nam nie przeszkodzi siada tyłem do reszty stolików.
- Więc co chciałaś mi powiedzieć? - pyta prosto z mostu. Upijam łyk czekolady, uważnie odstawiam kubek na blat stolika, zlizuję z warg słodki napój, biorę głęboki oddech i gdy już nie mam jak dłużej przeciągnąć tej chwili zaczynam bardzo powoli mówić.
- Chciałeś wiedzieć co do ciebie czuję, więc ci powiem. Obiecaj, że ta rozmowa zostanie między nami i nie będziesz mi przerywał, bez względu na to co powiem, a później zapomnisz, że kiedykolwiek byliśmy w tej kawiarence, okej?
Marszczy brwi, ale ciekawość wygrywa i kiwa głową na zgodę.
- W porządku. To nie jest tak, że ja cię już nie kocham, nie. Kochać nie przestaje się z dnia na dzień. Czasami budzę się w nocy i czuję pustkę. Wtedy chcę iść do twojego pokoju i tak po prostu przytulić się do ciebie, ale wiem, że nie mogę. Zagryzam wargi i staram się wyrzucić cię z moich myśli, ale to nie jest takie łatwe. Czasem nie wiem jak mam oddychać gdy cię przy mnie nie ma. Wtedy... - w tym momencie zaczyna trząść mi się głos i już wiem, że nie dam rady skończyć tego bez łez. - ... gdy pocałowałeś tą dziewczynę, coś we mnie pękło. Poczułam się jakbyś roztrzaskał moje serce na miliony kawałeczków, nie chciałam żyć bez ciebie, ale musiałam udawać twardą, bo nie chciałam byś znowu mnie skrzywdził. I wtedy pojawił się James. Chociaż jakby się tak zastanowić on był zawsze, ale dopiero po tym zaczął zachowywać się poważnie. W pewnym sensie wypełnił tą pustkę, pozbierał kawałeczki mojego serca w całość, ale to nie zmienia faktu, że pozostało na nim pełno rys, które za każdym razem gdy cię widzą, powolnie i boleśnie się zwiększają. Kocham cię, ale kocham też Jamesa i nic nie możesz na to poradzić... Po prostu tobie boję się ponownie zaufać - mówię błagalnym tonem, by zrozumiał, że mi też wcale nie jest łatwo. Ocieram łzy z policzków, które sama nie wiem w którym momencie zaczęły wypływać z moich oczu. Przyglądam się Zaynowi. Jego tęczówki, też przygrywa smutna mgła, jednak wyraz twarzy zachowuje nad wyraz poważny i opanowany. Wyciąga rękę w moją stronę. Łapie mnie za dłoń, z której niezdarnie skubię skórki w koło paznokci i składa na niej delikatny pocałunek.
- Jesteś miłością mojego życia, a miłości tak po prostu nie pozwala się odejść. Nigdy sobie nie wybaczę tego jak bardzo cię skrzywdziłem, ale też uszanuję twoją decyzję. Jednak będę przy tobie zawsze gdy tego będziesz potrzebowała, zwłaszcza wtedy gdy James nie podoła, a skoro już jestem przy nim... Musimy wracać do domu, bo pewnie on już zrozumiał swój błąd i jest w drodze o twoje wybaczenie - stwierdza ze smutnym uśmiechem, ponownie zagryzając policzek. Wstaje od stolika i wyciąga dłoń w moją stronę, tym razem chwytam ją bez większego zastanowienia.
 Kiedy wychodzimy z kawiarni trzymając się za ręce, oraz z  oczami pełnymi łez, można by pomyśleć, że jesteśmy dwojgiem zakochanych, którzy dopiero co się pogodzili. Zadziwiające jak pozory mogą mylić.

*Niall*

Od rana kręcę się z kąta w kąt, nie mogą się już doczekać, aż się z nim spotkam. Zasłużył na karę.
- Może usiądziesz obok mnie. Do obiadu mamy jeszcze dużo czasu - stwierdza z rozbawieniem Victoria, po czym uderza się z otwartej dłoni w czoło. - Zapomniałam ci powiedzieć! Przepraszam, całe szczęście, że jeszcze nic na dzisiaj nie zaplanowałeś... - mówi, a ja chwilowo zamieram. Oczywiście, że mam plany, ale niestety ty nie możesz o nich wiedzieć kochanie. - Rodzice zaprosili nas dzisiaj o trzeciej na obiad. Zgodziłam się bo i tak nie mieliśmy nic innego do roboty - zakańcza wzruszając ramionami.
Może ty nie miałaś nic innego... Ale akurat o trzeciej? Też mają wyczucie czasu.
- Jasne, dawno już u nich nie byliśmy - odpowiadam, starając się wykrzywić usta w uśmiechu.
- W porządku to ja się zbieram, bo w sumie to tylko półtorej godziny zostało, a chciałabym wziąć jeszcze kąpiel. A... i proszę nie mów moim rodzicom o ostatnim wydarzeniu, dobrze? Po prostu nie chcę ich martwić - dodaje na odchodnym.
Opadam z głośnym westchnieniem na kanapę. Myśl Horan, myśl. To może być jedyna szansa by się zemścić, jeżeli to przełożę może się domyślić, że coś jest nie tak. Cokolwiek by się nie działo, muszę dzisiaj o trzeciej tam dotrzeć.

- Co ty robisz? - pyta mnie Vicky jakiś czas później. - Nie przypominam sobie by moi rodzice mieszkali w parku.
- Wiesz muszę załatwić jeszcze jedną sprawę. To zajmie mi tylko chwileczkę, nie martw się... Poczekaj tu na mnie, dobrze? - i nie czekając na jej odpowiedź wysiadam z auta. Udało mi się zaparkować tak by nie mogła zobaczyć dokąd dokładnie zmierzam, no chyba, że wysiądzie. Niepewnie spoglądam przez ramię, ale Vicky wciąż siedzi w środku samochodu, tylko teraz wygląda na lekko obrażoną. Uśmiecham się pod nosem, gdybyś wiedziała co idę załatwić z pewnością nie byłabyś obrażona.
Potrząsam głową by pozbyć się wszelkich zbędnych myśli, teraz najważniejsza jest powaga i odpowiednie skupienie, a wszystko pójdzie jak z płatka.
Szybkim krokiem przemierzam parkowe alejki, żwir chrzęści pod moimi nogami, jakby chciał dodać mi otuchy. Lokalizuję spojrzeniem opuszczony budynek na samym końcu placu i kieruję się w jego stronę.
Chwytam za klamkę i ciągnę drzwi zanim logiczne myślenie się we mnie odezwie.
Patrick jest już w środku. Stoi tyłem do drzwi, więc wciąż nie wie, że to nie Victoria napisała do niego sms'a z prośbą o to spotkanie.
- Tak myślałem, że nie będziesz w stanie mi się oprzeć - mruczy głębokim głosem, a ja automatycznie zaciskam mocniej pięści.
- A ja myślałem, że wyraziłem się ostatnio wystarczająco jasno, ale jak widać do takich gnoi trzeba mówić jak do kogoś niepełnosprawnego umysłowo - cedzę przez zaciśnięte zęby. W tym momencie brunet odwraca się i przez chwilę na jego twarzy dostrzegam wyraz przerażenia, jednak szybko się reflektuje.
- Och Nialler. Mogłem się domyślić... Przecież nasza słodka Victoria nie napisałaby, że chce skończyć to co razem zaczęliśmy, a już na pewno nie wybrała by tak obskurnego miejsca, bez obrazy oczywiście - dodaje pospiesznie, po czym posyła mi wymuszony uśmiech, który działa na mnie gorzej niż czerwona płachta na rozwścieczonego byka.
- I na co ci to było Patrick? - pytam wciąż opanowanym tonem. Chłopak uśmiecha się lubieżnie na tamto wspomnienie.
- Przecież wiesz... Chciałem się zabawić - odpowiada, patrząc mi pewnie w oczy.
- Och no tak! Chciałeś się tylko zabawić - powtarzam lekceważącym tonem, a on chwilowo się odpręża. To jest ten moment. Nim zdąży jakkolwiek zareagować uderzam go z pięści w twarz, tak mocno, że Patrick ląduje ociężale na ścianie. Spogląda na mnie zamroczonym spojrzeniem, a na podłogę wypluwa sporą ilość krwi.
- No to się zabawmy - stwierdzam nieśpiesznie podciągając rękawy koszuli. Kątem oka uważnie obserwuję każdy jego ruch.
- Tylko na tyle cię stać? - warczy, równocześnie wycierając usta z resztki krwi. W odpowiedzi posyłam mu rozbawiony uśmiech.
- Mam tylko nadzieję, że nie pobrudzisz mi koszuli krwią... - stwierdzam z ironią.
Brunet mierzy mnie z nienawiścią w oczach. Po czym bez najmniejszego ostrzeżenia bierze zamach i uderza mnie w twarz. Odruchowo cofam się o krok. Ma chłopak parę, trzeba mu to przyznać. Jednak nim zdąży się wycofać, ja od razu atakuję. Markuję cios w twarz i gdy on obiema dłońmi stara się ją zakryć ja uderzam go z całej siły w brzuch. Wydaje głośny jęk i łapiąc się obiema rękami za poszkodowaną część ciała zgina się w pół.
- Czy pamiętasz jak ostrzegałem co się stanie jeżeli tkniesz Vicky? - pytam, spoglądając na niego z politowaniem.
- Pamiętam - szepcze z trudem się prostując. Robi obrót jakby chciał się skierować do wyjścia, po czym rzuca się w moją stronę. Bez większego problemu blokuję jego atak.
- Więc tak bardzo chciałeś się ze mną spotkać? Wiesz wystarczyło powiedzieć... - kontynuuję swój monolog jakby nigdy nic. Wymierzam mu dwa szybkie uderzenia w żebra i brzuch. Chłopak ponownie zgina się z bólu, jednak ja go prostuję, przygwożdżając go do ściany.  Lewą ręką kilkukrotnie uderzam go w twarz i żebra, a prawym przedramieniem przyciskam go za szyję do ściany.
Jego dłonie automatycznie zaciskają się na mojej ręce. Powoli coraz mocniej naciskam na jego szyję, a on z każdą sekundą zaczyna się coraz mocniej wierzgać. W końcu go puszczam. Upada na ziemię dotykając zaczerwienionego miejsca i głośno łapiąc hausty powietrza. Nie daję mu czasu by pozbierał się po tym zdarzeniu. Łapię go za koszulkę i ponownie podciągam do góry. Popycham go na ścianę i przez chwilę przyglądam się z politowaniem jego zakrwawionej i szybko puchnącej twarzy.
Podnoszę dłoń my zadać mu ostateczny cios, po którym się już nie pozbiera.
Jednak coś mnie dekoncentruje, właściwie jedno słowo wykrzyczane przez jej głos. Głos przez który tu właśnie jestem. To dla niej, a ona właśnie z przerażeniem krzyczy moje imię.
- Nialler!

*Vicky*

Nie podoba mi się to wszystko. Od wczoraj chodzi jakiś dziwnie poddenerwowany, a teraz jeszcze zatrzymuje się w parku i mówi, że ma coś do załatwienia. Gdy tylko znika mi z oczu pospiesznie wysiadam z auta i obserwuję dokąd zmierza. Szybkim krokiem przechodzi przez całą długość parku, aż do starego budynku. Wchodzi do środka i tyle go widziałam.
Po co tam poszedł? Nie ma lepszych miejsc na spotkania? Ja rozumiem, że paparazzi ich ciągle śledzą, ale chyba są jakieś granice przyzwoitości. Gdy mija pięć minut, a on ciągle nie wraca, zamykam samochód i zdecydowanym krokiem, tak samo jak on przed chwilą, wchodzę do środka.
Od razu tego żałuję. Chcę wyjść i udać, że tego nie widziałam, ale nie mogę. Nialler stoi po środku pomieszczenia i co jakiś czas wymierza ciosy zakrwawionemu Patrickowi. Żaden z nich nawet nie zorientował się, że weszłam.
- Niall? - szepczę z rozpaczą, ale w tym samym momencie Patrick zaczyna się krztusić własną krwią i mnie zagłusza. Blondyn podciąga go do góry i zaczyna przyduszać przedramieniem. W końcu go puszcza, a on bierze głębokie wdechy, jakby to miało mu uratować życie. Znam Nialla, czasem nawet lepiej niż on sam myśli i niestety wiem, że na tym się nie skończy. Ponownie ustawia Patricka w pionie i podnosi prawą dłoń.
- Nialler! - krzyczę z przerażeniem w tym samym momencie gdy on bierze zamach. Wstrzymuję oddech, a jego pięść uderza w ścianę tuż obok twarzy Patricka.
- Jeżeli jeszcze raz zdarzy ci się choćby spojrzeć na Victorię Black to przysięgam, że już nie będę taki miły, po prostu cię zabije, a jak już wiesz, ja obietnic dotrzymuję - stwierdza z pogardą, równocześnie zabierając swoją dłoń ze ściany, na której pojawiły się drobne pęknięcia.
Obraca się w moją stronę i spogląda na mnie niepewnym wzrokiem. Wymijam go i podchodzę do Patricka. Irlandczyk łapie nie za nadgarstek, ale mu się wyrywam.
- Słyszysz mnie? - pytam bruneta, który wciąż pluje krwią. Spogląda na mnie zamroczonym spojrzeniem, ale kiwa głową potwierdzająco. Wyciągam komórkę i wybieram numer pogotowia. W skrócie określam sytuację, że znalazłam prawdopodobnie pobitego chłopaka i jest w ciężkim stanie, na pytanie czy wiem kto go pobił odpowiadam negatywnie, przewiercając Nialla spojrzeniem. Obiecuję, że pozostanę z chłopakiem, aż do przybycia karetki, po czym się rozłączam.
- Musimy się zmywać, zaraz tu będzie karetka i pewnie policja - stwierdzam podchodzą do blondyna, jednak unikam jego spojrzenia.
- Dlaczego to zrobiłaś? - pyta, podciągając moją twarz w górę by móc spojrzeć mi w oczy. Odciągam jego dłoń i oglądam ją w świetle. Kostki są już bardzo mocno spuchnięte, a z dwóch miejsc płynie krew. Delikatnie muskam wargami jego poranioną rękę.
- Bo nie chcę, byś miał na sumieniu śmierć jakiego sukinsyna - szepczę, bojąc się, że gdy powiem coś głośniej wybuchnę płaczem.
Przez chwilę przygląda mi się, nie wykonując żadnego ruchu, ale w końcu przyciąga mnie do siebie i obejmując jedną ręką pospiesznie wyprowadza z tego budynku.
Daję mu się prowadzić, chcąc jak najszybciej wyrzucić z pamięci widok zmasakrowanej twarzy Patricka. Wysyłam mamie sms'a, że coś nam wypadło i niestety nie możemy przyjechać na obiad. Otwieram auto i bez słowa wpycham Nialla na miejsce pasażera. Próbuje się sprzeciwiać, ale zamykam mu usta pocałunkiem, wciąż nie ufając swojemu głosowi.
Jedyne czego teraz potrzebuję to odrobinę zimnego lodu, maści na stłuczenia i bandażu, ewentualnie przydałaby się chwila by móc uspokoić zszargane nerwy, drżące ciało i zdecydowanie zbyt szybko bijące serce.
Gdy wyjeżdżamy z parkingu mija nas karetka pogotowia na sygnale i radiowóz, gdzieś w pobliżu najwidoczniej musiał się zdarzyć jakiś wypadek.

______________________________________

Jak wrażenia?
Mam nadzieję, że jakoś się odnalazłyście w tej ciągłej zmianie narratora, ale wydaję mi się, że jakbym napisała inaczej ten rozdział to straciłby dużo na efekcie.
Chociaż nie bardzo jestem zadowolona z tego fragmentu pomiędzy Amy z Zaynem, ale chcę dodać dzisiaj ten rozdział, a na chwilę obecną brak mi już pomysłu, za to z sytuacji, która została zaaranżowana przez Nialla, jestem bardzo zadowolona. Może jest odrobinę zbyt dużo zmian i drastycznych sytuacji w tym rozdziale, ale potrzebowałam i planowałam od dłuższego czasu coś takiego napisać.
A odbiegając od tego rozdziału, to chciałabym wam podziękować za komentarze pod poprzednim postem, bo znacznie poprawiła się ilość komentarzy i już dawno nie było tak miłych opinii. Kocham was, wszystkie i w tym momencie każdej posyłam gorący uścisk :*