niedziela, 9 lutego 2014

68. Szantaż

"Miłość to ostatnia szansa. Poza nią doprawdy nie istnieje nic,
 co mogłoby nas utrzymać przy życiu."
Louis Aragon
*Vicky*

Gdy się budzę w pokoju wciąż panuje przyjemny mrok, powoli ustępujący pierwszym promieniom słonecznym. Jedna ręka Nialla oplata mnie w okół talii, a palce drugiej wciąż są splątane z moimi. Powoli zaczynam odhaczać jeden palec za drugim, co wywołuje cichy jęk protestu ze strony blondyna i zacieśnienie uścisku wkoło mojej talii. Uśmiecham się pod nosem na widok jego reakcji, po czym niezdarnie staram się wyplątać z jego uścisku. Gdy w końcu udaje mi się odsunąć na sam brzeg łóżka blondyn wciąga gwałtownie powietrze i niezadowolonym tonem wypowiada moje imię. Przez chwilę pozostaję w totalnym bezruchu bojąc się, że przypadkowo go obudziłam. Niall przesuwa dłonią w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowało się moje ciało tak długo, aż natrafia na poduszkę i przyciąga ją do swojego boku. Widocznie uspokojony, że wciąż koło niego jestem zapada ponownie w sen z cichym westchnięciem.
Na bosaka przebiegam do łazienki, żeby móc się przejrzeć w lustrze. W kąciku ust widać małego strupa i opuchliznę. Natomiast siniak, który jeszcze wczoraj był bladoniebieski dziś zdecydowanie taki nie jest. Chabrowa barwa, miejscami przechodząca w granat, nie prezentuje się ani ładnie, ani korzystnie na mojej twarzy. Przesuwam dłonią po policzku wbijając palce w najciemniejsze miejsca. Siniaki na chwilę bledną, by po kilku sekundach wrócić do swojej początkowej barwy. Jeszcze przez chwilę przyglądam się im ze zrezygnowaniem, po czym mozolnym krokiem przechodzę do kuchni, uprzednio upewniwszy się, że nie ma w niej mamy Nialla.
Czekając aż zagotuje się woda na herbatę spoglądam na zegarek, który wskazuje dopiero szóstą rano. Nic więc dziwnego, że wszyscy jeszcze śpią. Wlewam wrzącą wodę do kubka i od razu po całej kuchni rozchodzi się cudowny zapach malin. Przez chwilę zastanawiam się czy nie zrobić też herbaty dla blondynka, ale zanim on wstanie może minąć jeszcze kilka godzin, więc porzucam ten pomysł i wracam na górę.
Ostrożnie, tak by nie obudzić Nialla, siadam w rogu łóżka. Nogi podciągam pod samą brodę, a ręce oplatam wokół kolan uważając by nie uronić ani kropelki herbaty. Dopiero, gdy jestem już pewna, że poziom wody w kubku przestał niebezpiecznie drgać przenoszę swoje spojrzenie na wciąż śpiącego blondyna.
Wygląd mojej twarzy w porównaniu z jego to nic. Jego dolną wargę zdobią dwa rozcięcia i opuchlizna zdecydowanie mocniejsza od mojej. Górna warga również może się pochwalić jedną raną. Po obu stronach twarzy, od linii szczęki, aż po kości policzkowe ciągną się różnobarwne siniaki. Niebiesko-granatowe oraz fioletowo-czarne w najbardziej stłuczonym miejscu. Rzęsy rzucają długie cienie na jego policzki co dodatkowo nadaje mu bezbronny wygląd.
Zagryzam wargę by nie wydać z siebie cichego jęku, gdy blondyn przekręca się na plecy przez co kołdra zsuwa mu się, aż do linii bioder. Cały jego bok jedynie czym się różni to odcieniami czerni. Nie byłabym wcale zdziwiona, gdyby okazało się, że ma kilka żeber pękniętych.
Przez chwilę widzę wszystko jak za mgłą i dopiero, gdy coś ciepłego kapie mi na dłonie orientuję się, że to łzy. Ocieram je pospiesznie i pociągam łyk herbaty, żeby się uspokoić.
- To dla mnie?
Wydaję z siebie cichy pisk, gdy dobiega mnie głos Niallera, którego w ogóle się nie spodziewałam. Przenoszę na niego spojrzenie, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Herbata - tłumaczy z uśmiechem. Wyciągam do niego rękę z kubkiem i gdy tylko blondyn go ode mnie przyjmuje pospiesznie wracam do swojej poprzedniej pozycji. Niall przygląda mi się z zaskoczeniem. - Zrobiłem coś nie tak?
- Bardzo cię boli? - pytam żałosnym głosikiem, a w oczach ponownie zbierają mi się łzy. Niall posyła mi spojrzenie pełne niezrozumienia. - Twój bok... - dodaję z całych sił zagryzając wargi by nie wybuchnąć płaczem. Blondyn spogląda na swoje żebra i z sykiem wciąga powietrze.
- Jasna cholera... Vicky wystarczyło powiedzieć... Oddałbym ci tą kołdrę! - mruczy niezdarnie podciągając się na łokciu. Z wszelkich sił stara się powstrzymać grymas bólu na twarzy, jednak nie bardzo mu się to udaje. - Chodź do mnie - dodaje ostrożnie odstawiając kubek z resztką herbaty na nocną szafkę.
Na czworakach przechodzę na drugą stronę łóżka i czym prędzej wsuwam się pod kołdrę, uważając aby pomiędzy mną a Niallem pozostała szczelina mniej więcej na długość ramienia. Chłopak marszczy brwi na widok mojej reakcji.
- Przepraszam.. ja... mogłem się tego spodziewać. Masz do tego pełne prawo... Przecież w twoich oczach muszę wyglądać niebezpiecznie. Ja tylko chciałem... - zaczyna się plątać w swoich słowach, spuszczając głowę i delikatnie przymykając swoje niebieskie tęczówki.
- Nie boję się ciebie - przerywam mu trochę zbyt głośnym tonem, gdy tylko dociera do mnie sens jego wypowiedzi.
- Nie? - spogląda na mnie, a w jego oczach zaczyna się tlić iskierka nadziei, jednak szybko przygasa. - To dlaczego tak szybko odsunęłaś się ode mnie, gdy podawałaś mi herbatę? Dlaczego teraz siedzisz tak daleko, mimo że poprosiłem cię, żebyś do mnie przyszła?
- Bo nie chcę ci sprawić niechcący bólu - szepczę cichym głosem, uparcie spoglądając na swoje dłonie. Blondyn pospiesznie przysuwa się do mnie i delikatnie całuje mnie w czoło, po czym oplata swoją rękę wokół mojej talii i przyciąga mnie do swojego boku.
- Niall, nie... - cicho protestuję, ale w odpowiedzi przykłada wskazujący palec do moich warg.
- Jest dobrze - odpowiada. Przymyka powieki, gdy przesuwam kciukiem po jego dolnej wardze. Zbieram się na odwagę i ostrożnie całuję jego policzek. - O tak, teraz już zdecydowanie mniej boli. - mruczy ze śmiechem.
- Co powiemy twojej mamie? - pytam wtulając twarz w zagłębienie jego szyi.
- Może, że lubisz agresywny seks? - sugeruje poważnym tonem. Odsuwam się od niego z oburzonym spojrzeniem. - Okej, zły pomysł.
- A może powiemy jej prawdę, że pobiłeś Bogu winnego chłopaka! - mruczę ze złością skubiąc skrawek kołdry. Blondyn zagryza szczęki, a jego wzrok tężeje, jednak nie kontynuuje tego tematu.
- Możesz odpowiedzieć mi na jedno pytanie? Dlaczego wczoraj ten dupek powiedział, że uciekasz ode mnie, bo zabroniłem ci palić? Co on miał na myśli? - pyta odsuwając się na tyle, by móc widzieć dokładnie moją twarz.
Czuję jak po moich policzkach rozlewa się zdradliwy róż, staram się uciec przed jego spojrzeniem, ale blondyn podciąga moją twarz do góry zmuszając tym samym bym patrzyła prosto w jego tęczówki.
- Vicky...? - ponagla mnie, gdy wciąż uporczywie milczę.
- Ja... ugh... nie wiesz jak to jest. Nie masz pojęcia co się wtedy czuje.. Ja po prostu muszę zapalić i nic nie mogę na to poradzić. A ty... ostatnimi czasy zrobiłeś się strasznie przewrażliwiony na punkcie fajek, a tego nikt nie potrafi rzucić z dnia na dzień. Gdy tylko zniknąłeś w pierwszym dniu spytałam twojej mamy, gdzie jest najbliższy sklep, ponieważ dzień wcześniej zarekwirowałeś moje jedyne fajki. Tam poznałam Johna. Przez dwa kolejne dni chodziłam do sklepu, bo to było jedyne miejsce, w którym mogłam spokojnie zajarać... Skąd mogłam wiedzieć, że tak bardzo się nienawidzicie? - zakańczam rozgoryczonym głosem.
- Masz rację, nie rozumiem jak to jest. Tak samo jak ty nie rozumiesz, że nie zabroniłem ci palić dla swojego kaprysu. Po prostu nie chcę, żebyś się truła tym świństwem - kulę się w sobie na dźwięk jego zimnego głosu. Na chwilę zamyka powieki jakby chciał się uspokoić. Gdy z powrotem otwiera oczy, ich błękit nie jest niczym zmącony. Zupełnie jakby zapanował spokój na oceanie.
Przez chwilę przygląda mi się z ciekawością, aż w końcu ponownie się do mnie przysuwa. Ostrożnie układam głowę na jego piersi, a on zaczyna cichutko nucić jakąś melodię, której nie przerywa nawet w momencie, gdy po mieszkaniu rozchodzi się donośny dźwięk dzwonka do drzwi.
Po chwili do naszego pokoju wpada mama Nialla z lekkimi rumieńcami na twarzy.
- Przyszedł John, ten który sprzedaje w sklepie i... Jezus Maria co wam się stało! - woła z przerażeniem, gdy dostrzega nasze siniaki, a z pewnością te Niallera. Blondyn niezdarnie podciąga kołdrę do samej brody, jednak na nic się to nie zdaje.
- Mówiłaś, że kto przyszedł? - pyta lekko speszonym tonem.
- Johnatan. Chce się zobaczyć z Victorią - dodaje, a ja czuję jak boleśnie napinają się moje mięśnie. Niall czym prędzej wyskakuje z łóżka i gniewnym krokiem zaczyna iść w stronę drzwi.
- Zabiję go! Pieprzony dupek, będzie jeszcze tu przychodził i żądał rozmowy. Już ja mu dam! - wrzeszczy w pośpiechu naciągając na siebie pierwszą lepszą koszulkę. Staję na wprost niego i napieram dłońmi z całych sił na jego klatkę piersiową. Chłopak chwilowo się zatrzymuję i spogląda na mnie z zaskoczeniem.
- Zostań tu, proszę... To ze mną chce porozmawiać - mruczę błagalnym głosem na co blondyn gniewnie marszczy brwi.
- Nie ma mowy! Nigdzie nie pójdziesz, a już tym bardziej beze mnie! - warczy chwytając mnie za nadgarstki i bez większego trudu odsuwa mnie na bok.
- Przykro mi Niall, ale nie wypuszczę cię z tego pokoju, a już tym bardziej w takim stanie - oświadcza jego mama, która wciąż stoi w drzwiach.
- Chyba żartujesz! - woła z nie do wierzeniem spoglądając na matkę, jednak ona nie przesuwa się nawet o milimetr. Blondyn zamyka oczy i głośno wypuszcza powietrze spomiędzy rozgrzanych warg.
- Niall.. posłuchaj nic mi się nie stanie. W każdej chwili będę mogła wrócić do środka - próbuję jakoś załagodzić sytuację.
- Pięć minut - warczy wciąż nie otwierając oczu. - Masz pięć minut, a później wyjdę i go rozszarpię.
Pospiesznie zaczynam kierować się do wyjścia, zanim chłopak zdąży zmienić zdanie. Obok pani Gallagher przeciskam się z głośno bijącym sercem. Jest mi cholernie wstyd, że była świadkiem tego całego zdarzenia, ale już nic nie mogę na to poradzić. Gdy zbiegam po schodach słyszę jej pełen wyrzutu i zawodu głos.
- Znowu się biłeś Niall? Chcesz wrócić do dawnych czasów? Już zapomniałeś jak to jest?
Wszystko cichnie, gdy zamykam za sobą drzwi. John podnosi się ze schodów i nerwowo pociera dłonią kark. Jego twarz wygląda sto razy gorzej niż Nialla, o ile to tylko możliwe.
- To moja sprawka?  - pyta zbolałym głosem równocześnie przejeżdżając wierzchem dłoni po moim policzku. Gwałtownie cofam się do tyłu, mając świadomość tego, że Niall stoi w oknie i tylko czeka, aż upłynie upragnione pięć minut.
- Po co tu przyszedłeś? - warczę, zatykając ze złością zbłąkany kosmyk włosów za ucho.
- Przeprosić i.. poprosić cię o coś. Naprawdę nie chciałem cię uderzyć. Przecież wiesz, że ja bym cię nigdy nie skrzywdził...
- Jeżeli tylko tyle chciałeś mi przekazać to niepotrzebnie się fatygowałeś - mruczę, robiąc kilka kroków do tyłu.
- Poczekaj! Może zapalimy? - pyta wyciągając w moją stronę paczkę fajek i choć strasznie mnie korci by wyciągnąć jedną kręcę zaprzeczająco głową.
- Mówiłeś coś o jakiejś prośbie... - stwierdzam z tęsknotą spoglądając w stronę drzwi.
- Fakt. Tylko się nie denerwuj, okej? Mam zamiar zgłosić pobicie na policji, chyba że...
- Nie możesz tego zrobić! To zniszczy całą jego karierę, całe jego życie! - wołam z nie do wierzeniem. Czuję jak moje serce boleśnie się kurczy z każdym kolejnym uderzeniem.
- Chyba, że z nim zerwiesz - dokańcza, a ja jestem w stanie tylko gapić się na niego z rozdziawionymi ustami. - Zrozum ty go nie znasz tak jak ja. Jesteście ze sobą tylko siedem miesięcy, a ja znam go ponad cztery lata, wiem jaki on jest na prawdę - kontynuuje, a w jego oczach dostrzegam desperację, jakby chciał żebym mimo wszystko mu uwierzyła.
- No jaki?! - wołam buntowniczym głosem, chociaż w środku czuję jak wszystko się sypie na cząsteczki elementarne.
- Niebezpieczny. Jestem pewien, że wczoraj nie widziałaś go pierwszy raz w takiej furii i szale. Nie wiem jak to zrobiłaś, ale nigdy wcześniej nikomu nie udało się go opanować. Za każdym razem trzeba było go w kilka osób odciągać, a i tak nie zawsze się to udawało. Może ty masz coś w sobie co potrafi go opętać... - John na chwilę zawiesza głos, a mnie przed oczami staję zmasakrowana twarz Patricka, wyraz twarzy blondyna, gdy usłyszał, że John tutaj przyszedł. W uszach rozbrzmiewa głos pani Gallagher "Znowu się biłeś Niall?". Przełykam głośno ślinę, a brunet zaczyna kontynuować. - Robię to dla twojego bezpieczeństwa. Jeżeli z nim nie zerwiesz, pójdę na policję. W żaden inny sposób nie uda mi się go odciągnąć od ciebie.
- To raczej szantaż, a nie prośba - mruczę słabym głosem.
- Zostaw go, puki jest jeszcze czas. Jesteś piękna, szybko znajdziesz sobie kogoś innego. Kogoś takiego jak...
- Jak kto? Jak ty?! - wołam ze złością go popychając. John robi krok do tyłu zupełnie się tego nie spodziewając.
- Nie o to mi chodziło! Po prostu to przemyśl, okej? - dodaje zmęczonym głosem.
- Nie zostawię go. Znowu chcesz odbić mu dziewczynę? Bawisz się w jakieś swoje chore gierki, ale ja się nie dam w to wciągnąć - odpowiadam pewnym siebie głosem przez co John spogląda na mnie z urazą.
- To bez większego znaczenia. Po prostu nie chcę, żebyś następnym razem to była ty zamiast mnie.
- Niall nigdy by mnie nie uderzył w przeciwieństwie do ciebie! - wołam z całą złością jaką wzbudza we mnie ten chłopak.
- To był wypadek... - mruczy cichym głosem. Podnosi na mnie spojrzenie i pyta z całą pewnością siebie na jaką go stać. - Odejdziesz od niego?
- Nie - stwierdzam zimny tonem, wojowniczo na niego spoglądając.
- W takim razie nie pozostawiasz mi wyboru... - szepcze zrezygnowanym głosem. Jednak zanim odchodzi rzuca mi pod nogi gazetę. - Możesz być z niego dumna.
 Powoli zaczyna się oddalać. Ze spuszczoną głową i ramionami, wygląda odrobinę jak niesprawiedliwie zbity psiak, a nie chłopak, który chce zrujnować całe moje życie.
Bez większego zastanowienia przebiegam dzielącą nas odległość i zastępuję mu drogę. John spogląda na mnie z zaskoczeniem.
- Proszę nie rób tego. Nie wnoś na policję o pobicie. Jeżeli nie chcesz tego robić dla niego, to zrób to dla mnie - szepczę, a po policzkach zaczynają mi spływać pierwsze łzy. John potrząsa głową i bez słowa mnie wymija. - Błagam... - na chwilę przystaje, jednak po kilku sekundach zaczyna iść dalej. Czuję jak tracę ostatnią szansę na uratowanie Nialla. To na nic, zawiodłam.
Wspinając się po schodach z powrotem do domu, dostrzegam gazetę, którą przed chwilą rzucił mi John. Podnoszę ją z ziemi i bez najmniejszego trudu odnajduję stronę, która z pewnością nie powinna się tam znaleźć.
Wokół artykułu znajduje się pięć fotografii. Na jednej spacerujemy z Niallem po wesołym miasteczku. Na drugiej jest ujęta chwila, gdy John mnie uderzył. Trzecia przedstawia moment, gdy Niall z troską przenosi mnie na ladę straganu. Na dwóch ostatnich są chwile, gdy blondyn bił się z Johnem. Z trudem przełykam ślinę na widok tytułu.

NIALL HORAN: obrońca kobiet
Wczoraj wieczorem Niall Horan jeden z piątki członków zespołu One Direction, wraz ze swoją dziewczyną Victorią Black udali się do wesołego miasteczka w Mullingar. Tam doszło do niespodziewanego incydentu. Jakiś nieznany chłopak uderzył dziewczynę Nialla. Blondyn jak przystało na prawdziwego chłopaka zaczął bronić Victorii, co zakończyło się poważną bójką. Gdy napastnik nie był już wstanie się podnieść z ziemi Black odciągnęła od niego Nialla, który był gotowy bronić jej do ostatniego tchu. Zdecydowanie nikt nie spodziewał się, czegoś takiego po Horanie, którego wszyscy uważają za najniewinniejszego z całego zespołu, jak widać pozory mylą. 

Jeszcze kilkanaście sekund wpatruję się tępo w artykuł, nim dociera do mnie jego sens. Cały świat, dowie się o wczorajszym incydencie. Wszyscy zobaczą jak Niall się bił. Jeżeli John pójdzie na policję, będzie miał wspaniały dowód na to, że został pobity. Przejeżdżam otwartą dłonią po twarzy i wchodzę z powrotem do domu.
W środku panuje nienaturalna cisza od której dostaję gęsiej skórki. Na schodach dostrzegam mamę Nialla. Ukrywa twarz w dłoniach i chyba jeszcze nie zauważyła, że wróciłam.
- Gdzie jest Niall? - pytam, czując jak panika ogarnia moje ciało. Na dźwięk mojego głosu, kobieta lekko się wzdryga i podnosi na mnie wzrok. Oczy ma zaczerwienione, a policzki mokre od łez.
- Ja... musiałam go zamknąć. Jest u siebie w pokoju. Gdy zobaczył przez okno jak pobiegłaś za Johnatanem, nie wytrzymał. Nie dałam rady go inaczej zatrzymać... - dodaje zbolałym głosem. Nie czekając na nic więcej czym prędzej wybiegam po schodach na górę.
Drzwi od pokoju są zamknięte, a z dziurki wystaje mosiężny klucz. Z pewnością w innej sytuacji byłoby to zabawne, że własna matka zamyka swojego dorosłego syna w pokoju, ale nie teraz. Przez dół drzwi ciągnie się siateczka pęknięć, która świadczy, że ktoś po drugiej stronie wielokrotnie uderzał lub w nie kopał. Przełykam głośno ślinę i przekręcam klucz. Jednak zanim udaje mi się sięgnąć do klamki drzwi otwierają się z hukiem, a na wprost mnie staje Nialler. Na mój widok jego oczy łagodnieją, a przez jego twarz przechodzi wyraz ulgi. Wciąga mnie do pokoju i przytula  z całej siły. Wtulam się w jego ciało niczym małe dziecko, a po policzkach zaczynają spływać mi łzy.
- Nigdy więcej tego mi nie rób - szepcze Niall z bólem w głosie. Kładzie po obu stronach mojej twarzy, ciepłe dłonie i wpija się w moje wargi z całą zachłannością i bólem, który w sobie skrywa. Po czym równie nagle jak mnie przyciągnął do siebie, tak teraz mnie odpycha. Spoglądam na niego z niezrozumieniem.  Jego oczy ciemnieją, dłonie zaciska w pięści, a linia szczęki pokazuje, jak mocno zagryza zęby.
- Po co za nim pobiegłaś? - warczy lodowatym tonem, na którego dźwięk kulę się w sobie.
- On... Zagroził, że pójdzie na policję... Doniesie, że go pobiłeś chyba, że... od ciebie odejdę. Prosiłam go, żeby tego nie robił, ale to na nic się nie zdało. On nie chciał mnie w ogóle słuchać...
Przez jego twarz przepływa cała gama uczuć. Szok. Ból. Nie do wierzenie. Smutek. Niezrozumienie. Wściekłość. Odruchowo cofam się o krok, gdy zaczyna na mnie wrzeszczeć.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Po tym wszystkim jeszcze go o coś prosiłaś?! Czyś ty zwariowała?!
- Zrobiłam to dla ciebie! - wołam przez łzy. Niall z całej siły uderza pięścią w ścianę, nie zważając na kostki, które już wcześniej były mocno stłuczone.
- Nie potrzebuję twojej cholernej pomocy. Sam potrafię o siebie zadbać - warczy przez zaciśnięte szczęki, a każde słowo jest dla mnie jak wymierzony policzek. Z trudem przełykam gorące łzy i powoli do niego podchodzę. Stoi twarzą do ściany, a pięść wciąż trzyma w miejscu, gdzie przed chwilą uderzył. Kładę mu dłoń na plecach, przez co przebiega go pojedynczy dreszcz, ale w żaden inny sposób nie reaguje.
- Niall... - szepczę najciszej jak potrafię, mimo to chłopak od razu odwraca się w moją stronę. Niebieskie tęczówki przewiercają mnie na wskroś przez co mam wrażenie, że blondyn dociera swoim spojrzeniem, aż do najgłębszych zakamarków mojej duszy. Przełykam z trudem ślinę.
- Wiem o czym myślisz, ale nie pozwolę ci odejść dla mojego dobra. Może nawet cały świat donieść na mnie na policję, mogą mnie zamknąć do końca życia, ale nie pozwolę ci odejść. Nie przeżyję bez ciebie... - mruczy opierając się swoim czołem o moje. Przez chwilę trwamy w ciszy, a słowa, które dopiero co wypowiedział odgradzają nas od reszty świata.
- Nigdy cię nie zostawię. Razem coś wymyślimy - dodaję ściskając jego dłoń.

*Zayn*

Od śmierci ojca Amandy minął już tydzień. Pogrzeb odbył się przedwczoraj. Była to dosyć skromna ceremonia, mimo, że jej tata był znanym i wpływowym biznesmenem przybyło mało osób z branży. Jego najbliżsi współpracownicy, kilku sąsiadów, kilka osób z rodziny, Amy z mamą, oraz cała nasza czwórka. Chociaż myślę, że Liam, Lou i Harry przyszli bardziej ze względu na mnie, niż Amandy, ale i tak byłem im wdzięczny, że się pojawili.
Amy wróciła do domu, by wspierać matkę w trudnych chwilach, ale tak naprawdę to ona potrzebuje wsparcia. Nikogo nie wpuszcza do swojego pokoju, sama też z niego nie wychodzi. Nic nie je, nie śpi, patrzy tylko tępo w sufit. Codziennie spędzam po kilka godzin siedząc pod drzwiami jej pokoju i prosząc ją by mnie w puściła. Zazwyczaj udaje mi się wejść tylko dlatego, bo sama musi wyjść do łazienki. A gdy wraca nie ma siły mnie stamtąd wyrzucić i po prostu ponownie kładzie się na łóżku, całkowicie ignorując moją obecność. Mogę do niej mówić, potrząsać nią, a i tak mam wrażenie, że wcale mnie nie widzi.
- Amy, proszę wpuść mnie... Przecież wiesz, że i tak stąd nie odejdę - stwierdzam monotonnym głosem, stojąc już drugą godzinę pod drzwiami jej pokoju. Czoło i jedną dłoń opieram na chłodnej powłoce drewna, a drugą zwinięta w pięść uparcie pukam. Gdy dobiega mnie dźwięk przekręcanego klucza w zamku odruchowo się odsuwam, by zrobić jej miejsce. Drzwi się delikatnie uchylają, ale ona nie wychodzi ze środka. Marszczę brwi i ostrożnie popycham drzwi, tak by móc zobaczyć co się dzieje w środku.
Amy po raz pierwszy od dłuższego czasu dobrowolnie pozwala mi wejść do pokoju. Sama siedzi na łóżku z nogami podciągniętymi pod brodę i kolanami oplecionymi bladymi ramionkami. Pod oczami ma ciemne sińce od wielu nieprzespanych nocy, policzki lśnią od łez, usta są spierzchnięte i wydają się wściekle czerwone na tle bladej twarzy. Skóra na kościach policzkowych wydaje się tak cienka, jakby za chwile miała zostać rozerwana.
Amy przenosi na mnie swój wzrok, przez co czuję jakby wszystkie moje wnętrzności nagle pokryły się lodem. Jej spojrzenie jest puste. Zupełnie jakby ktoś odebrał jej życie.
Podchodzę do niej starając się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Kucam tuż obok łóżka, tak by zrównać się z nią poziomem i delikatnie sięgam po jej dłoń. Wzdryga się na mój dotyk, ale pozwala mi trzymać swoją dłoń w mojej. Wypuszczam z ust ciche westchnienie, ponieważ jest to już duży postęp. I wtedy to dostrzegam. Kilkanaście czerwonych kresek na jej nadgarstku, których z pewnością wczoraj tu nie było.
- Co to jest? - warczę, mimo że za wszelką cenę staram się zachować spokój. Przenosi tępe spojrzenie z mojej twarzy na swój nadgarstek.
- Moja kara - stwierdza z czułością przejeżdżając palcem po najdłuższej ranie.
- Jaka kara? Co ty pieprzysz?! - wołam, równocześnie wstając. Dłonie zaciskam w pięści i spoglądam na nią z nie do wierzeniem.
- Za zabicie własnego ojca - odpowiada bez jakichkolwiek emocji, a po policzku spływają jej dwie ogromne łzy. - Chciałam się zabić, ale nie potrafię.
Czuję jak zimno paraliżuje całe moje ciało.
- To nie była twoja wina. To był cholerny wypadek, zrozum to wreszcie! - krzyczę. Amy spogląda na mnie, ale ten wzrok już nie jest pusty. Zdecydowanie gdyby można było zabijać spojrzeniem, to leżałbym już na podłodze martwy.
- Co ty możesz o tym wiedzieć?! To nie przez ciebie twój ojciec leży na cmentarzu! Gdybym wtedy z nim porozmawiała, gdybym wróciła do tego cholernego domu nic by mu się nie stało! - wrzeszczy, uderzając co jakiś czas pięścią w moją klatkę piersiową. Cóż, wściekłość jest już dużo lepszą reakcją niż, udawanie żywego trupa, prawda?
- Masz rację, nic o tym nie wiem, ale nie możesz się zadręczać. Musisz zacząć żyć, n o r m a l n i e żyć - dodaję, gdy próbuje mi przerwać. Przez chwilę patrzy na mnie z wściekłością, oddycha szybkimi i płytkimi oddechami, zagryzając przy tym wargę.
- Oddaj mi wszystkie żyletki jakie masz - w odpowiedzi wybucha ironicznym śmiechem.
- Chrzań się Malik.
Zagryzam zęby i nim mój mózg zdąży zareagować na to co robi ciało, chwytam jej nadgarstki i z całej siły przypieram ją do ściany. Trzymam jej ręce w żelaznym uścisku tuż nad głową. Spogląda na mnie z zaskoczeniem.
- Oddaj mi je - warczę z twarzą oddaloną od jej twarzy zaledwie o kilka milimetrów.
- Leżą pod poduszką - szepcze słabym głosikiem. Opiera czoło o mój obojczyk i zaczyna płakać. Przytulam ją najmocniej jak potrafię. - Wszystko się jakoś ułoży. Chodź, weźmiesz gorącą kąpiel, to ci dobrze zrobi, a później pójdziemy coś zjeść...
- Nie chcę... - mamrocze, ukrywając twarz w zagłębieniu mojej szyi.
- Musisz. Musisz być silna. Nie martw się będę przy tobie, tak długo jak będziesz tego potrzebowała chyba, że wcześniej wróci James, to wtedy on się tobą zajmie - stwierdzam spokojnym głosem. Delikatnie podnoszę ją na ręce i zanoszę do łazienki.
Sadzam ją na brzegu wanny, którą od razu napełniam ciepłą wodą. Do środka wlewam różnokolorowe płyny do kąpieli. Gdy woda przekracza zadowalający mnie poziom zakręcam kran. Całuję ją w czoło i wychodzę uprzednio zamykając za sobą drzwi.
Kieruję się z powrotem do pokoju Amy, gdzie od razu podchodzę do łóżka. Podnoszę poduszkę i tak jak mówiła znajdują się tam dwie żyletki. Czym prędzej chowam je w swoim portfelu z myślą, by wyrzucić je gdzieś na mieście. Ściągam pościel pobrudzoną pojedynczymi plamami krwi i zanoszę ją do prania. Przez chwilę krążę po domu w poszukiwaniu świeżej pościeli, gdy udaje mi się ją znaleźć wracam z powrotem do pokoju. Na łóżku siedzi już Amy. Wilgotne włosy spływają jej kaskadą na ramiona mocząc przy tym świeżą koszulkę. Wciąż jest upiornie blada, ale nie wygląda już tak tragicznie jak na początku. Odgarnia niezdarnym ruchem zbłąkany kosmyk i niechcący pociera nadgarstkiem o policzek pozostawiając na nim długą czerwoną smugę. Spoglądam na nią przez chwilę z niezrozumieniem i w końcu to do mnie dociera. Zrobiła to, znowu.
Niecierpliwym ruchem chwytam jej rękę i wykręcam ją, tak by zobaczyć wewnętrzną stronę nadgarstka. Amy wydaje z siebie cichy pisk zaskoczenia i za wszelką cenę stara się wyrwać swoją dłoń, ale trzymam ją mocno. Po przedramieniu spływa wąska stróżka krwi z dość mocnego przecięcia. Zagryzam wargi i ciągnę ją z powrotem do łazienki.
Na umywalce leży czerwona z krwi żyletka, jakby chciała krzyczeć "To ja! Spójrz na mnie! To ja jej to zrobiłam!". Otwieram szafkę, w której zawsze znajdowała się apteczka i wyciągam z niej wodę utlenioną i bandaż. Niezdarnie opatruję jej nadgarstek. Czuję, że przez cały ten czas jej wzrok przewierca mnie na wskroś, ale to ignoruję. Dopiero, gdy zakańczam swoją pracę, patrzę jej w twarz.
-  Jesteś z siebie dumna? - pytam głosem pełnym ironii.
- Byłam... ale później zobaczyłam ten twój wzrok i... czuję się jeszcze bardziej żałośnie niż przed tym jak to zrobiłam. Przepraszam... - szepcze, a łzy ponownie zbierają się w jej oczach. Pospiesznie ją przytulam.
- Już dobrze, nic się nie stało. Poradzimy sobie jakoś z tym wszystkim.

*Vicky*

Po południu, gdy wszystko powoli wraca do normalności, Niall zamyka się razem z mamą w kuchni, a mnie karzą się ładnie ubrać. Nie mam pojęcia co ta dwójka knuje, ale z pewnością to nic dobrego. Około piątej przychodzi po mnie Niall z szerokim uśmiechem na ustach. Zdążył się już przebrać  w czarne jeansy, białą koszulę z czarnymi guzikami, której rękawy podciągnął do samych łokci, przez ramie ma przerzuconą niedbale czarną, skórzaną kurtkę, a w dłoni trzyma papierowy kubek z parującą kawą.
- Gotowa na wieczór, który prawdopodobnie zmieni całe twoje życie? - pyta, a na ustach igra mu pewny siebie uśmieszek.
- Chyba tak - stwierdzam wzruszając ramionami. Niall chwyta moją dłoń i ciągnie na dół, gdzie czeka na nas jego mama.
- Bawcie się dobrze i Vicky, proszę pilnuj go, żeby już nic więcej wam się nie przytrafiło - dodaje mocno mnie ściskając. Blondyn w odpowiedzi przewraca oczami.
- Obiecuję, że wrócimy cali i zdrowi - mruczę ze wstydem spoglądając na siniaki Nialla. Jego mama wydaje się być usatysfakcjonowana taką odpowiedzą, bo odwraca się od nas i wchodzi w głąb mieszkania, a my wchodzimy przed dom.
Wsiadamy do samochodu, zapinamy pasy i ruszamy w drogę nie wiadomo dokąd. I szczerze mówiąc, nic mnie to nie obchodzi. Z kawą w dłoni, wstęgą autostrady przed oczami oraz blondynem obok wszystko musi się ułożyć.

___________________________________________


 Cholera, ale wyszedł mi dramatyczny ten rozdział. Zupełnie nie wiem dlaczego, ale chyba o takie coś mi chodziło. Chociaż mam wrażenie, że końcówka zupełnie do niego nie pasuje, ale musiałam zrobić już jakiś wstęp do kolejnego rozdziału, który z pewnością będzie zupełnym przeciwieństwem tego. Zastanawiałam się czy nie wpleść w ten wątek Jamesa, że w momencie gdy dowiedział się o tragicznej śmierci ojca swojej dziewczyny natychmiast wraca do kraju, by wspierać wybrankę swego serca, bla, bla bla, ale doszłam do wniosku, że tak jest lepiej, bynajmniej mnie się bardziej podoba. Jeszcze nie wiem co zrobię dalej z niesfornym Johnem, ani jak dalej potoczą się losy Vicky i Nialla, chociaż z pewnością to nie będzie nic czego się spodziewacie. 
Uwielbiam was zaskakiwać i wasze komentarze, gdy próbujecie odgadnąć co chodzi mi pogłowie, chociaż tak naprawdę to sama jeszcze tego nie wiem. Kocham was wszystkich razem i każdego z osobna, bo dzięki wam to opowiadanie nie miałoby sensu, gdyby nie wy nigdy nie byłabym tu gdzie teraz jestem, dziękuję.