- Vicky, obudź się, czas już wstać... - dobiega mnie delikatny męski szept. Powolutku otwieram zaspane oczy i moim oczom ukazuję się... Jack? Rozglądam się zdezorientowana po pokoju, w którym się znajduje, a po chwili zalewa mnie fala wspomnień z wczoraj. Poranna sprzeczka z Niallem, Angelina, Jack, który próbuje mnie pocieszyć, plotka, która nie jest prawdziwa, powrót do domu, gdzie zakończył się mój związek z Niallem na to ostatnie wspomnienie pojedyncza łza spływa po moim policzku, ale szybko ocieram ją wierzchem dłoni.
- Przepraszam, że cię budzę, ale zbieram się do szkoły i pomyślałem, że wypadałoby spytać czy też idziesz... - zaczął niepewnie rozmowę Jack.
- Tak muszę oderwać swoje myśli od tego wszystkiego, tylko... ja nie mam w co się ubrać - mówię bezradnie.
- Owszem masz - spoglądam na niego pytająco. - Jak ty jeszcze słodko spałaś, to ja poszedłem do twojego domu, otworzyłem drzwi kluczem, który wyjąłem z twojego plecaka i spakowałem ci trochę ubrań i kosmetyków. Myślałem, że spotkam Horana w domu, ale nikogo już nie było - mówi ze wzruszeniem ramion.
- Dziękuję - odpowiadam słabym głosem.
- To opowiesz mi co się wczoraj stało? Jak wczoraj cię znalazłem byłaś w strasznym stanie.
- Wiem, dziękuję ci za to, że mnie przygarnąłeś. Ja... po prostu nie jestem już z Niallem - odparłam ze ściśniętym gardłem. - Przepraszam... - dodaję po czym łapiąc kosmetyczkę i ubrania, które przyniósł brunet wymykam się do łazienki.
Spoglądam w lustro i widzę dziewczynę zagubioną w swoim świecie, z podpuchniętymi oczami i bladą twarzą. Wzdycham i ze złością ocieram łzy, które ponownie zebrały się w moich oczach tylko po to by po chwili spłynąć bo bladym policzku i spaść na podłogę. Biorę zimny prysznic, by poprawić krążenie i zmyć z siebie problemy wczorajszego dnia. Pudruję twarz, aby nie wydawała się, aż tak przeraźliwie biała, ale na wiele to się nie zdało. Ponownie wzdycham, lepiej już i tak nie będzie. Naciągam na siebie ubranie i wychodzę z łazienki. Schodzę niepewnie na dół spodziewając się, że w każdej chwili wpadnę na ojca Jacka, który będzie się domagał wyjaśnień, co robiłam tu przez całą noc, ale na szczęście nic takiego nie ma miejsca. W kuchni czeka już na mnie Jack z porcją jajecznicy na talerzu.
- Jeżeli chciałaś jakieś lepsze śniadanie, to przepraszam, ale ja nie potrafię zrobić nic lepszego - spogląda na mnie niepewnie.
- Nie, jest w porządku - odpowiadam, po czym siadam do stołu. Jednak nie zabieram się za jedzenie, po prostu gmeram widelcem w jedzeniu.
- Vicky, przepraszam, nie powinienem się wtrącać...
- Nie, masz prawo wiedzieć w końcu dzięki tobie miałam gdzie spać. A twój tata gdzie? - pytam, na co Jack lekko się krzywi, nienawidzi swojego ojca.
- Wybył do pracy jeszcze przed świtem, wraz ze swoją najukochańszą - to słowo wypowiada z wyjątkową pogardą. - W każdym razie jakbyś chciała z kimś pogadać, albe znów nie miała gdzie spać, to przyjdź bez wahania, dobra? - kiwam głową, na znak, że zrozumiałam po czym wtulam się w jego tors i zaczynam opowiadać całe zdarzenie z wczoraj gdy weszłam do domu. Jack się nie odzywał, tylko w niektórych momentach czułam jak napinają mu się mięśnie z nerwów. Gdy skończyłam mówić głos mi drżał, ale łzy już nie pojawiły się na policzkach. Brunet przemówił do mnie o dziwo spokojnym głosem.
- To nie jest prawda i oboje o tym wiemy. Może powinnaś z nim spokojnie porozmawiać, jak te wszystkie emocje opadną? - sugeruje delikatnie, odgarniając z mojej twarzy zbłąkany kosmyk.
- Nie słyszałeś co powiedziałam? On mnie NIE CHCE więcej widzieć - mówię zrozpaczonym tonem.
- To nie prawda. Powiedział to w złości, a w nerwach wiele ludzi mówi nie prawdę, po prostu poniosły go emocje... - widzę, że chce coś jeszcze dodać, ale szybko mu przerywam.
- Pyszna ta twoja jajecznica, a teraz chodźmy do szkoły bo się spóźnimy.
- Ale przecież ty nic nie zjadłaś! - wzdycha. - No dobra, poczekaj dam ci klucze zapasowe, bo z tego co pamiętam to kończę dziś później od ciebie.
- Nie trzeba, wrócę do siebie - patrzy na mnie zdziwiony. - Nie tam, do domu rodziców.
- Jak chcesz, to zawsze możesz przyjść tutaj.
- Dziękuję - szepczę po czym obdarowuję jego policzek delikatnym pocałunkiem. - Poczekaj tu na mnie, pozbieram wszystkie swoje rzeczy i pójdziemy do szkoły.
- Pojedziemy - poprawia mnie, na co marszczę brwi. - Na rowerach - odpowiada ze śmiechem widząc moją minę.
Wbiegam szybko na górę, do pokoju mojego przyjaciela by wepchnąć z nieładem do torby wszystkie ubrania i kosmetyki, które udało mi się znaleźć w ogólnym bałaganie. Wracam pospiesznie na dół i kieruję się do wyjścia. Przed domem stoi uśmiechnięty Jack trzymając dwa rowery.
- Ja myślałam, że ty żartujesz! - wołam do niego zrozpaczona.
- No to już wiesz, że to nie był żart! - odpowiada zadowolony z siebie.
- Wiesz kiedy ostatni raz jeździłam na rowerze?
- Oj tam, dasz sobie radę - biorę głęboki oddech i wsiadam na rower, w myślach przeklinając pomysły Jacka. Powolutku zmierzamy ku szkole, skąd cały ten koszmar się zaczął.
Kiedy dzwonek oznajmiający koniec zajęć kładzie kres moim męczarnią, mam tylko jedną myśl: wrócić jak najszybciej do domu i schować się pod kołdrą, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Cały dzień wszyscy się na mnie dziwnie patrzyli i szeptali między sobą, jakbym była kosmitą. Jedynie Jack z Amy dzielnie dotrzymywali mi towarzystwa.
W drodze powrotnej pedałuję jak opętana, tak bardzo chcę zniknąć wszystkim z oczu, że nie przejmuję się znakami i skrzyżowaniami. Zatrzymuję się dopiero przy cukierni, która znajduje się nieopodal mojego domu. Potrzebuję dużej dawki czegoś słodkiego.
- Dziś bez chłopaka? - pyta sprzedawczyni, podając mi muffinki czekoladowe. Gwałtownie blednę, zazwyczaj zadawała pytania w stylu: "jak tam sprawy sercowe?, na które zawsze odpowiadałam, że w porządku lub sam Niall odpowiadał, bo uwielbiał tu ze mną przychodzić. Przybita na to wspomnienie zapominam zabrać reszty.
Zostawiam rower oparty o drzwi garażu i drżącymi rękoma wsuwam klucz do zamku, po czym cichutko wsuwam się do środka. Wciągam kwiatowy zapach, unoszący się po domu. W końcu jestem u siebie, bez natarczywych spojrzeń zwykłych ludzi i niewygodnych pytań przyjaciół. Powoli zaczynam kierować się w stronę swojego dawnego pokoju, gdy z kuchni dobiega mnie głos mamy.
- James, to ty? - no tak rodzice. Teraz to się zaczną niewygodne pytania. Biorę głęboki oddech i odkrzykuję:
- Nie mamo, to ja!
- Vicky?! - mama wybiega z kuchni i mocno mnie przytula. - Co tu robisz? Strasznie wyglądasz, stało się coś?
- Dzięki mamo - odpowiadam z sarkazmem. - Po prostu mam dość, mogę tu przez kilka dni pomieszkać?
- Oczywiście, że możesz, jeszcze nic nie zmieniliśmy w twoim pokoju więc nie widzę problemu. Chcesz pogadać?
- Przepraszam, ale nie. Chcę pobyć sama. Muszę pomyśleć co dalej z moim życiem - odpowiadam zrezygnowana.
- Pokłóciłaś się z Niallem? To się zdarza... - zaczyna delikatnie mama, ale jej przerywam.
- Ja się rozstałam z Niallem - po tym zdaniu ponownie zaczynam kierować się do swojego pokoju. Mama już mnie nie zatrzymuje.
Umykam do swojego pokoju. Chciałabym przestać myśleć, rzucam się na łóżko obok książki, którą pożyczył mi kiedyś Niall. Wdycham zapach papieru, odwracam strony, które on sam obracał. Czytać tę książkę to trochę tak jakby znów być obok niego.
*Niall*
Przez noc spakowałem wszystkie swoje rzeczy, a skoro świt pojechałem do studia, bo dłużej już nie mogłem wytrzymać w tym domu. Jak ona mogła, zrobić mi coś takiego?! Przecież dobrze wiedziała, że jest całym moim światem, pewnie dlatego mnie wykorzystała. No tak skoro jestem bogaty to każda może mnie wykorzystać, taa jasne.
- Niall? Co ty tu robisz tak wcześnie? - z zamyślenia wyrwa mnie czyjś głos. Podnoszę niechętnie wzrok.
- Cześć Harry. Tak jakoś, nie mogłem już dłużej siedzieć w domu - mówię z udawaną beztroską.
- A tak poważnie to co się stało? - pyta, siadając obok mnie na podłodze. Wzdycham.
- Mogę u was z powrotem zamieszkać?
- Pewnie, że tak, to przecież też twój dom, ale co z Vicky? - pyta, uważnie mi się przyglądając.
- Nie mów mi o tej dziewczynie! - warknąłem. - Przepraszam, to jest dla mnie drażliwy temat - odparłem zrezygnowany.
- Dlaczego? - docieka Hazza.
- Odszedłem od niej...
- O już jesteście, wcześnie. Tak poza tym to cześć wszystkim! - podeszli do nas Zayn, Lou i Liam.
- Chodźmy już bo pewnie Paul na nas czeka w środku, a każda sekunda jest święta! - dodaje Zayn przewracając oczami.
- Później pogadamy - szepczę do Hazzy, po czym powolnie podnoszę się z podłogi.
*Harry*
- No więc? - pytam Nialla, kilka godzin później w jego pokoju. Jeżeli myślał, że odpuszczę to się mylił. Nie odpowiada od razu. Daję mu chwilę by sobie to wszystko poukładał.
- Wczoraj rano trochę się pokłóciliśmy, ale to była taka zwykła sprzeczka nic wielkiego, jednak to nie zmienia faktu, że zachowałem się jak dupek, odpowiadając na jej stwierdzenie, że się zmieni, że już to tysiąc razy słyszałem, na co wybiegła z auta z płaczem. Chciałem po nią przyjechać po lekcjach z wielkim bukietem róż i ją przeprosić, ale zadzwonił do mnie Werner, pamiętasz go? Chodził ze mną do klasy, siedziałem z nim w ławce. W każdym razie powiedział mi, że widział jak moja Victoria wyszła ze szkolnego kibla bardzo zadowolona, a zaraz za nią niejaki Jack Turner i o dziwo już nie była załamana. A Moody przekazała mu, że podsłuchała o czym rozmawiali. I wiesz o czym? - nieświadomie z każdym słowem zaczął mówić coraz głośniej. - O tym jaki to Jack jest lepszy ode mnie w łóżku! - opadł zdyszany na łózko.
- Cooo?! - nie mogę w to uwierzyć, to nie może być prawda!
- A wiesz co jest najlepsze? To, że przyszła do domu jak gdyby nigdy nic i jeszcze nie wiedziała o co mi chodzi, jak zacząłem na nią krzyczeć, że jeśli myśli, że jej to ujdzie na sucho to jest w błędzie!
- Niall, uspokój się! A nie pomyślałeś, że ona na prawdę mogła nie wiedzieć o co ci chodzi? - pytam spokojnie.
- Że co? Jeszcze jej bronisz?!
- Nie bronie, tylko próbuję zrozumieć. Może to tylko fatalna pomyłka. Pomyśl, Zayn też niby zdradził Amy według gazet, a Amy w to uwierzyła, a prawda była zupełnie inna! Może to jest taka sama sytuacja? - próbuję myśleć logicznie. Nie wierzę w to, żeby Vicky była w stanie zdradzić Nialla. Jednak on chyba w to nie wierzy, bo tylko wzdycha z pogardą.
- To było zupełnie co innego. To paparazzi wymyślili, a oni nigdy nie mówią prawdy, im tylko zależy na własnej korzyści, a powiedz mi jaką korzyść miałby Werner mówiąc, że Vicky mnie zdradza? Żadną! - odpowiada, widocznie zadowolony z siebie, że udało mu się mnie przegadać.
- Ale sam powiedziałeś, że w to wszystko była wplątana Moody, a oboje dobrze wiemy, że ona nienawidzi Victorii, więc ona już miałaby z tego korzyść, a Werner nieświadomy tego, że to jest zwykły wymysł Angeliny powtórzył ci to co usłyszał... - na taki pogląd sytuacji Irlandczykowi zrzedła mina.
- Nie wierzę w to. Ona mnie zdradziła, rozumiesz? Nie chcę jej znać i nie żałuję niczego co wczoraj powiedziałem - pokręciłem głową z nie do wierzeniem, by po chwili wstać i skierować się w stronę wyjścia. - A ty dokąd Styles?
- Do Vicky. Ona mi pomogła kiedy mnie oszukałeś z tymi kotami - przez moją twarz, przebiegł nikły uśmiech na to wspomnienie. - Teraz moja kolej pomóc jej, gdy ty zostawiłeś ją, a przy okazji może poznam prawdę - odpowiadam ze wzruszeniem ramion po czym znikam w drzwiach, zostawiając zdziwionego blondyna.
Drzwi od domu otwiera mi rodzicielka Victorii.
- Dzień dobry, jest Vicky? - pytam delikatnie.
- Jest, ale obawiam się, że nie chce z nikim rozmawiać - odpowiada mi pani Black, po czym zaczyna zamykać drzwi. Szybko przytrzymuję je ręką.
- Muszę z nią porozmawiać, ona mi kiedyś pomogła, więc teraz ja chcę pomóc jej.
- W porządku, tylko nie męcz jej długo - odpowiada zrezygnowana, po czym wpuszcza mnie do środka. - Poczekaj zrobię wam herbatę, bo widzę, że jakieś ciastka przywiozłeś.
- Dziękuję, będę wdzięczny - po kilku minutach kieruję się po schodach do pokoju Victorii, trzymając w dłoniach dwa kubki z malinową herbatą. Pukam do drzwi łokciem, z racji tego, iż nie mam już wolnej ręki, ale odpowiada mi cisza. Ostrożnie otwieram drzwi i wsuwam się do środka.
Zastaję ją, siedzącą na podłodze, wczytaną w jakąś książkę, chyba wcześniej widziałem ją w pokoju Horana.
- Cześć Vicky... - mówię cichutko. Podskakuje po czym podnosi a na mnie przestraszone spojrzenie. Wygląda okropnie. Cała zapuchnięta i blada, na policzkach błyszczą świeże łzy.
- Co ty tu robisz? - pyta zachrypniętym głosem.
- Przyjechałem tu, żebyś nie siedziała sama. Jak chcesz to nawet nie muszę się odzywać... Mam ciastka i herbatę malinową - mówię to tak jakby ten fakt przeważył o tym, że tu zostaję. Uśmiechnęła się blado, po czym delikatnie odłożyła książkę na biurko i wyjęła jeden kubek z mojej dłoni.
- Dziękuję, że przyjechałeś - mówi usadawiając się na łóżku, po chwili klepie miejsce koło siebie, mówiąc mi tym samym, żeby usiadł koło niej.
- Powiesz mi co się stało? - pytam delikatnie.
- Do końca, sama nie wiem. Rano pokłóciliśmy się, w sumie z mojej winny, bo zaczęłam się obrażać na żarty, a on wziął to na serio i trochę się wkurzył. Powiedział kilka nie miłych słów, przez co weszłam do szkoły z płaczem, tam przejęła mnie Angelina, która chyba jako życiowy cel wyznaczyła sobie uprzykrzanie mi życia.. W końcu z tej męczarni uratował mnie Jack i wyszliśmy przed budynek. Zaczęłam płakać, co skończyło się tragicznie, bo spłynął mi tusz do rzęs na policzki, więc skierowałam się do szkolnej łazienki by jakoś się ogarnąć, a Turner miał na mnie czekać przed drzwiami, ale zaraz władował się do środka mówiąc, że tam nudno. Podziękowałam mu za to, że ze mną był i wyszliśmy na korytarz i rozeszliśmy się na lekcje. Po zajęciach miałam nie wracać do domu, bo nie miałam ochoty, a Jack uparł się, że pójdzie ze mną. Długo rozmawialiśmy i uświadomił mi, że powinnam iść do Nialla i wszystko sobie wytłumaczyć na spokojnie. Ale jak przyszłam do domu to on zaczął mi robić jakieś chore wyrzuty, że ja pieprzyłam się z Jackiem w tej toalecie! A przecież to nie prawda, w życiu bym mu niczego takiego nie zrobiła bo go kocham! - mówi podniesionym głosem, po czym zrywa się z łóżka i wychodzi na balkon. Obserwuję ją przez szybę w oknie. Wyciąga z tylnej kieszeni spodni paczkę papierosów i zapalniczkę, by po chwili zapalić. Podnoszę się z łóżka i dołączam do niej. Smugi dymu przesuwają się przed jej twarzą niczym szara mgła.
- Czyli to wszystko to jest pomyłka! - mówię zadowolony z siebie, że od początku miałem rację.
- Oczywiście, że tak, ale nasz szanowny Irlandczyk nie chce tego przyjąć do wiadomości! - odpowiada zirytowana.
- To z nim pogadaj, na spokojnie! Wytłumacz mu to tak jak wytłumaczyłaś to mnie.
- Harry, to nie jest takie proste...
- Właśnie, że jest! - uparcie bronię swoich racji. - To wy to wszystko utrudniacie! Zbieraj się, jedziemy naprawić wasze życie.
*Vicky*
Siedzę w samochodzie Hazzy, ubrana w ciuchy, które mi wybrał, twierdząc, że to da mi kilka dodatkowych minut na rozmowę.
- Vicky, czy możesz zgasić tego papierosa? To już twój trzeci odkąd do ciebie przyjechałem... - kieruje do mnie karcące słowa.
- Tak, przepraszam... To z nerwów - odpowiadam.
Po kilku minutach stoimy przed celem naszej podróży.
- Dasz sobie radę - szepcze, po czym delikatnie popycha mnie w stronę schodów. Kiwam głową i kieruję się tak dobrze znaną mi trasą. Drzwi od pokoju Horana są uchylone, mimo to delikatnie pukam.
- Wlazł - słyszę obojętny głos mojego ukochanego, na który mimowolnie się uśmiecham. Jednak gdy popycham drzwi już nie jest mi do śmiechu. Blondyn leży z twarzą ukrytą w poduszce, więc nawet nie zauważył kto wszedł.
- Cześć... Niall - mówię cichutko. Chłopak na dźwięk mojego głosu w momencie się poderwał.
- Co ty tu robisz?! Czy nie wyraziłem się wystarczająco jasno?! - krzyczy, na co odruchowo się kulę. Po chwili się prostuję, nie po to tu przyszłam by stchórzyć. Siadam na jego łóżku.
- Nie wyjdę stąd dopóki ze mną nie porozmawiasz - stwierdzam pewnym siebie głosem, przynajmniej mam nadzieję, że tak brzmiał.
- Ty na prawdę nie rozumiesz? Nie chcę już mieć z tobą nic wspólnego - odpowiada mi, a ja czuję jak moje serce rozpada się na tysiące kawałeczków mimo to próbuję nie dać tego po sobie znać. Niall chyba to zauważył bo tylko westchnął i usiadł koło mnie. - Masz pięć minut.
Pięć minut to nie wiele, by powiedzieć to wszystko co chciałam, ale muszę spróbować. Powoli zaczęłam opowiadać to wszystko co powiedziałam Hazzie, tak jak mi polecił. Z każdym słowem widziałam jak niebieskooki przygląda mi się coraz bardziej niepewnie.
-... No to chyba wszystko co ci chciałam powiedzieć - kończę trochę kulawo i wyczekuję jego reakcji.
- Już koniec? To dobrze bo mówiłaś dłużej niż pięć minut, ale wymyśliłaś tak fascynującą opowiastkę, że nie potrafiłem ci przerwać.
- Ale Niall to jest prawda! - próbuję mu przerwać, ale mnie ignoruje.
- No chyba wiesz jak trafić do wyjścia, fajnie, że wpadłaś, cześć - mówi lekceważąco po czym odwraca się twarzą do okna. W moich oczach zaczynają zbierać się ponownie łzy. Roztrzęsionymi dłońmi ściągam z szyi łańcuszek, który kiedyś od niego dostałam.
- Kocham Cię Niall i nic tego nie zmieni, to przykre, że mi nie wierzysz, ale widocznie nie czułeś tego samego co ja - szepcę, po czym wybiegam z jego pokoju.
Na dole czeka na mnie Harry.
- I jak? - pyta, ale widząc moją zapłakaną twarz chyba sam domyślił się prawdy.
- Nie udało się - mówię, po czym wychodzę z domu, słyszę jak Hazza krzyczy, żebym poczekała, a po chwili jak kieruje swoje słowa w stronę Irlandczyka:
- Idioto, ona mówiła prawdę! - ale dla mnie to już nie ma znaczenia, już nic nie ma znaczenia.
Od kilku dni nie chodzę do szkoły, a Jack stara się jak może podnieść mnie na duchu. Zupełnie jak trener, który usiłuje dodać energii swojemu zawodnikowi po bokserskiej walce. "Poczekaj bądź cierpliwa. Musicie oboje ochłonąć..." Szkoda tylko, że Niall mi nie uwierzył, dając mi znak, że to definitywny koniec. To powoli zaczyna tracić sens. Co wieczór odwiedza mnie Harry, sprawdzając czy jeszcze żyję. W tej chwili właśnie czekam na tego zielonookiego bruneta ze słodkimi dołeczkami w policzkach gdy się uśmiecha. W końcu wpada do mojego pokoju zziajany.
- Spokojnie, coś tak biegł? - pytam.
- Vicky on wyjeżdża! - mówi z trudem łapiąc oddech. Spoglądam na niego zdziwiona.
- Dokąd?
- Do Irlandii! Za 20 minut ma samolot! - krzyczy, a ja rozglądam się przerażona po pokoju.
- Zawieź mnie na lotnisko - w momencie podejmuję decyzję.
- Nie mogę! - woła zrozpaczony. - Zepsuło mi się auto w drodze do ciebie, przepraszam - wyjaśnia łamiącym tonem. To nie może się dziać, to jakiś chory żart. Wybiegam z domu łapiąc kurtkę i pośpiesznie naciągając buty. Lotnisko jest 1,5 kilometra stąd, to nie tak daleko, może uda mi się dobiec.
Burzliwy wiatr chłoszcze moją twarz i targa moje włosy. Biegnę do utraty tchu, tak samo jak biegłam sześć dni wcześniej, uciekając z domu, gdzie nie uwierzył mi mój ukochany. Jednak tym razem nie chcę uciec, chcę złapać miłość mojego życia nim będzie za późno, chcę ją zatrzymać mimo wszystko.
Wpadam do budynku niczym huragan. Od razu kieruję się do punktu informacji, przepycham się na początek kolejki ignorując niezadowolone komentarze innych ludzi.
- Gdzie... jest... samolot... do Irlandii...? - sapie z trudem łapiąc oddech, chyba jednak palenie papierosów nie sprzyja mojej kondycji. Kobieta z informacji spogląda na mnie współczującym wzrokiem.
- Ten samolot odleciał 5 minut temu.
___________________________________________
Dobry wieczór, wszystkim czytelnikom :*
I jak rozdział? Mnie się wydaję dość nudny, ale w sumie jestem z niego zadowolona. Zwłaszcza z końcówki. Dodaję go, mimo, że cały czas z wielką chęcią robiłabym poprawki, ale nie mam już siły. Bądźcie wyrozumiałe...
Bardzo wam dziękuję za tyle komentarzy pod ostatnim rozdziałem, byłam wręcz w szoku, jeszcze tyle miłych słów w życiu nie usłyszałam, jesteście G-E-N-I-A-L-N-E! Mam nadzieję, że tym rozdziałem was nie zawiodłam :)
no i zapraszam na mojego bloga :)