- Dzień dobry śpiącej królewnie, czas wstać na śniadanko, które jak wszech wiadomo jest najważniejszym posiłkiem dnia - dobiega mnie głos Nialla, na co niechętnie otwieram oczy. Blask słońca skutecznie uniemożliwia mi spojrzenie na świat, więc zaczynam mrużyć powieki, dopiero po kilkunastu sekundach oczy na tyle się przyzwyczajają, że mogę rozpoznawać kształty. Rozglądam się zdezorientowana po pomieszczeniu.
- Niall? Gdzie.. gdzie my jesteśmy?
- Nie przejmuj się tym. Zjedz śniadanie - odpowiada lekceważąco.
- Jak mam się nie przejmować skoro nie mam pojęcia gdzie jestem! - wołam po czym podbiegam do okna. Widok nie jest mi znajomy, na co marszczę brwi. - Wywiozłeś mnie z Londynu?
- Em.. Tak, ale to było konieczne, bo niestety ostatnia urodzinowa niespodzianka znajduje się poza Londynem... - tłumaczy z wesołym błyskiem w oku.
- Jaka znowu niespodzianka? Niall ja mam jeszcze tydzień chodzenia do szkoły, nie mogę jej ot tak opuścić, bo obleję semestr!
- Nie oblejesz, rozmawiałem z nauczycielami nie byli zachwyceni, ale w końcu zrozumieli i powiedzieli, że masz wystarczająco dużo ocen, żeby zdać, ale twoje wyniki nie będą zbyt cudowne... Stwierdziłem, że zaryzykuję i mimo to cię porwę - odpowiada, po czym całuje mnie w policzek, odpycham go od siebie.
- A może mi zależało na tych ocenach? I w ogóle gdzie my jedziemy?! - wołam coraz bardziej zdenerwowana.
- Może chcesz się przebrać? Bo z pewnością nie będzie ci wygodnie w tych szpilkach i sukience przez kolejne kilka godzin jazdy samochodem.... - mówi ignorując moje pytanie z coraz większym rozbawieniem w głosie.
- Chcę, ale dopiero jak mi powiesz gdzie jedziemy - stwierdzam po czym siadam na łóżku z założonymi rękami. Irlandczyk wzdycha na ten widok.
- Czy ty zawsze musisz być taka uparta? - nie odpowiadam, tylko wściekle wpatruję się w niego. Po raz kolejny wzdycha. - Psujesz całą moją niespodziankę, a wszystko było tak perfekcyjnie zaplanowane! Gdyby nie ten głupi sen to już bylibyśmy na miejscu! - spoglądam na niego pytająco. - Po twoich urodzinach zasnęłaś w moim aucie, co było częścią planu, a ja miałem cię zawieść w pewne miejsce zanim się obudzisz, niestety nie przewidziałem, że mi też będzie chciało się spać. W momencie gdy już nie byłem w stanie prowadzić samochodu zatrzymałem się w tym motelu, żeby przespać kilka godzin i jechać dalej, ale pomyślałem sobie, że powinnaś coś zjeść i się przebrać i teraz tego żałuję! - zakończył swój monolog ze śmiechem.
- Okej, czyli GDZIEŚ jedziemy... - zaczynam sobie to wszystko jakoś układać w głowie. - A mogę się dowiedzieć gdzie jest to GDZIEŚ? Pragnę ci tylko kochanie przypomnieć, że i tak zobaczę gdzie jest to twoje cudowne GDZIEŚ, przez szybę twojego wspaniałego samochodu...
- Jesteś okropna wiesz? Zawsze wszystko musisz popsuć, a ja tak się starałem! - spogląda na mnie jakby miał nadzieję, że odpuszczę, ale nie ma nawet na co liczyć. Cały czas wpatruję się w niego zdecydowanym spojrzeniem. - Eh, jedziemy do... Brighton - odpowiada ze wzruszeniem ramion.
- Aha, fajnie - odpowiadam, udając, że w ogóle mnie to nie obchodzi. Przynajmniej takie było założenie... - Zaraz, zaraz czy ty powiedziałeś do Brighton?! Poważnie? Kocham cię, kocham cię, kocham cię! - krzyczę, a po chwili wiszę już na jego szyi i miażdżę go w uścisku.
- Heej, bo jak mi połamiesz kości to tam nie pojedziemy! - woła ze śmiechem po czym delikatnie mnie od siebie odpycha. - Idź się przebrać, ubrania masz w łazience - składa delikatny pocałunek na moich wargach po czym popycha mnie w stronę pomieszczenia o którym wspomniał.
Po kilku minutach wychodzę, ubrana, pomalowana i gotowa do dalszej drogi.
Londyn i jego szare kamienne domy ściśnięte wzdłuż głównej ulicy, która prowadzi do merostwa, musiały już dawno zostać za nami. Teraz powolutku wjeżdżamy do Brighton. Słońce mocno świeci jak na styczniowe popołudnie, a rozleniwione bezpańskie psy, które najchętniej bym przygarnęła śpią wzdłuż jezdni. Dom babci znajduje się za boiskiem. Podjeżdżając pod jej dom już stała w bramce z rękami na biodrach i szerokim uśmiechem na pyzatej twarzy.
- Moje dzieci! Jaka jestem szczęśliwa, że w końcu do mnie przyjechałaś i oczywiście, że mam okazję poznać mojego przyszłego wnuka, chociaż już sobie z nim ucięłam, krótką pogawędkę przez telefon - mówi ze śmiechem po czym rzuca się na Nialla żeby go wyściskać. Po chwili przechodzi z tą samą czynnością do mnie. Zanurzona w krągłościach babci, która jak zwykle pachnie wanilią i ciastem, który pewnie przed chwilą upiekła, zaczynam się bronić, ale tylko po to, żeby uświadomić babci, że nie jestem już dzieckiem, bo tak naprawdę uwielbiam się przytulać. Odsuwa się ode mnie ze śmiechem. Ujmuje mnie za ramiona i przygląda mi się uważnie. Oho zaraz się zacznie.
- Urosłaś, ale niezbyt dobrze wyglądasz. No ale na szczęście mamy dwa tygodnie żeby to nadrobić!
- Przestań babciu, teraz jest moda na wysokie i szczupłe, a że ja nie jestem wysoka to chociaż wagą nadrobię - próbuję się bronić.
- Ale cóż ty opowiadasz kochanie? Byłabyś o wiele ładniejsza z pełnymi policzkami, zaufaj mi - próbuje mnie przekonać do swojego.
- Proszę pani, ale mnie się podoba taka jaka jest - wtrąca się niepewnie Nialler, rzucam mu spojrzenie pełne podzięki, na co babcia zaczyna kręcić z nie do wierzeniem głową.
- Odezwał się ten któremu kilka kilo więcej też by nie zawadziło, ale nie martw się kochaneczku, za ciebie też się wezmę, a poza tym nie musisz mi mówić pani, możesz mi mówić babciu jak każdy - patrzy nas oczami przepełnionymi troską. - No chodźcie już bo mi się obiad przypali, a na deser dostaniecie szarlotkę - stwierdza z żartobliwą naganą w głosie po czym kieruję się w stronę drzwi wejściowych. Nagle Niall łapie mnie za rękę i pyta z przejęciem w głosie:
- Vicky zostaniemy tu na zawsze? - wybucham niekontrolowanym śmiechem, na co patrzy na mnie z lekką urazą już chce coś powiedzieć, ale przerywa mu ponowne pojawienie się babci z wałkiem w ręce i przybielonej spódnicy od mąki w drzwiach.
- Idziecie? Chyba nie chcecie, żeby się zmarnowało!
- Oczywiście, że nie - odpowiada natychmiastowo niebieskooki.
- Już tylko wniesiemy bagaże, tam gdzie zawsze babciu? - pytam ze śmiechem.
- Tak. Macie wspólny pokój, chyba wam to nie przeszkadza? Jakby co jest jeszcze wolny pokój Jamesa...- stwierdza z lekkim wahaniem. W końcu ulokowała nas w moim pokoju czyli z jednym łóżkiem.
- Nie, będzie idealnie - odpowiadam uspokajająco na co kiwa głową i wraca z powrotem do kuchni. Szturcham lekko Nialla w żebra bo patrzy się w miejsce, w którym zniknęła babcia jak urzeczony.
- A ty co? Zakochałeś się? - rzucam w jego stronę ze śmiechem.
- Ona jest moim ideałem! - szepcze, po czym łapie nasze walizki i biegnie w stronę domu. - Pośpiesz się bo nam obiadek wystygnie! - woła do mnie przez ramię, po czym niknie w drzwiach. Uśmiecham się pod nosem. Te dwa tygodnie będą szalone.
- Co będziecie dzisiaj robić? - pyta babcia, po raz kolejny dokładając Niallowi szarlotki.
- Myślałam, żeby nie zabrać tego oto mężczyznę na spacer nad wybrzeże, albo po uliczkach miasta... Co o tym myślisz? - pytam babci, bo niebieskooki jest za bardzo zajęty jedzeniem siódmego z kolei kawałka ciasta.
- Tak, moglibyście obejrzeć zachód słońca. Jestem pewna, że ci się kochaneczku spodoba, w całej Anglii nie ma ładniejszego! Zrobię wam koszyk z jedzeniem - stwierdza wesoło po czym zaczyna krzątać się po kuchni i przyrządzać nam stosy kanapek.
- Niall gdzie ty to wszystko mieścisz? - patrzę z podziwem na mojego chłopaka.
- I don't know! Będziesz jeszcze jadła ten kawałeczek? - pyta po czym spogląda na mnie oczkami kota ze Shreka, zaczynam chichotać, ale oddaję mu mój kawałek, którego ja już nie wcisnęłam.
- Dzięki! - woła z radością, by po chwili zacząć pałaszowanie ósmego kawałka ciasta.
- Kończ to, a ja w tym czasie pójdę się przebrać i wychodzimy kochanie - oznajmiam mu pierwszą część planu, składam delikatny pocałunek na jego policzku i kieruję się na górę, gdzie obecnie znajdują się nasze walizki. Pośpiesznie wybieram w miarę luźne ubranie, a zamiast szpilek, które idealnie by do niego pasowały wybieram klasyczne, ale wygodne trampki. Pospiesznie zbiegam na dół, gdzie spotykam, o dziwo już nie jedzącego Horana.
- Gotowa na spacer?
- Z tobą zawsze - odpowiadam z figlarnym uśmiechem, po czym wstępuję jeszcze do kuchni, gdzie odbieram od babci bardzo ciężki koszyk z jedzeniem. - Babciu, ile ty nam zrobiłaś tych kanapek? Miało być kilka, a nie kilkaset! - babcia odpowiada mi ciepłym spojrzeniem, na co obdarowuję jej policzek całusem, a babcia przytula mnie do swojego ciała.
- Tylko uważajcie na siebie - mówi z troską, po czym popycha mnie w stronę wyjścia. - Idź bo twój luby na ciebie czeka - przemierzając podwórko dobiega nas krzyk babci z kuchni na które niebieskooki szeroko się uśmiecha: - Wróćcie na kolacje!
- Twoja babcia na prawdę jest ideałem - wzdycha, odbierając ode mnie jedną ręką ciężki koszyk, a drugą chwytając moją dłoń.
- Coś tak czuję, że według niej ty też jesteś ideałem. Jesteś pierwszy, który zjadł tyle szarlotki i się nie rozchorował! - mówię ze śmiechem, za co dostaję kuksańca w bok. - Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś... - dodaję, poważniejąc.
- Nie ma za co, sama mówiłaś, że chcesz tu ze mną przyjechać... Ujmijmy to w ten sposób, że ja tylko zarezerwowałem miejsca do spania i załatwiłem transport - odpowiada z niewinnym uśmiechem.
- Jak ja mam ci się za to wszystko odwdzięczyć?
- Po prostu ze mną bądź... - odpowiada z szelmowskim uśmiechem. - No i możesz mnie zaprowadzić na ten zachód słońca - dodaje zabawnie poruszając brwiami.
Posłusznie prowadzę blondyna za boisko, które jest w tym miasteczku głównym punktem od którego można się odnieść, a następnie dalej przez gęste zarośla, aż wychodzimy na szczycie klifu, akurat wtedy gdy słońce powoli chyli się ku zachodowi. Rozsiadam się wygodnie wśród kępek wrzosów, a po chwili tuż obok usadawia się Niall. Oczywiście pierwsze co robi to wyciąga wielgachną kanapkę z koszyka.
- Myślałam, że chciałeś zobaczyć zachód słońca... - mówię patrząc na niego z rozbawieniem.
- Cho 'ałem! - zapewnia mnie, gorliwie potakując głową.
- A mógłbyś w moim języku? - pytam podnosząc jedną brew. Chłopak pośpiesznie połyka to co ma w buzi i zaczyna od nowa:
- Bo chciałem! Ale nie mogę pozwolić, aby tyle kanapeczek się miało zmarnować! - wyjaśnia, widocznie zadowolony, że udało mu się znaleźć jakieś sensowne wyjaśnienie. Przewracam oczami, a następnie próbuję się na nim położyć. Chwilę wiercę się, żeby znaleźć sobie wyjątkowo wygodne miejsce co doprowadza do strącenia koszyka z jedzeniem.
- Ups... - stwierdzam niewinnie.
- UPS?! - woła Horan. - Zrobiłaś to specjalnie! Moje kanapeczki! Ty.. Ty.. Kanapkowy potworze! - krzyczy spoglądając w dół klifu, gdzie morskie fale porwały jego posiłek.
- Przepraszam... Ja na prawdę nie chciałam... A poza tym teraz będziesz miał więcej miejsca na kolację... - dodaję z niewinnym uśmiechem ponownie rozkładając się na jego kolanach.
- Nawet nie wiesz jakie były dobre te kanapki! Twoja babcia tak się nad nimi napracowała... - niebieskooki nieprzerwanie lamentuje nad utraconym posiłkiem.
- Przeprosiłam... - mruczę pod nosem, na co spogląda na mnie zdziwiony.
- Fakt, przepraszam... Jak chodzi o jedzenie robię się nieznośny - stwierdza przepraszającym tonem, po czym całuje mnie w czubek nosa. - Twoja babcia miała rację, pięknie tu - mówi spoglądając w przestrzeń rozciągającą się przed nami.
Wodzę spojrzeniem po twarzy Nialla, po morskich tęczówkach, blond czuprynie, niesfornie opadającej na czoło i szerokim uśmiechu. Jakby potoczyło się moje życie bez niego? Gdyby nie James, pewnie nawet by na mnie nie spojrzał, a ja nie miałabym odwagi, by do niego zagadać. Może ponownie byłabym z Jackiem? A co z tym brunetem? Przez to, że pojawił się ponownie w moim życiu mogłam stracić Nialla. Ale wszystko dobrze się potoczyło, całe szczęście, że zostawili mnie w tym hotelu... i że udałam się na spacer, gdzie wydawało mi się, że mój blondyn chce skoczyć w przepaść...
- Masz gęsią skórkę - z zamyślenia wyrywa mnie głos Nialla. Z zaskoczeniem spoglądam na skórę mojego przedramienia. Ma rację, a przecież nawet nie czuję chłodu spowijającego moje ciało. Niebieskooki energicznie pociera moje przedramię, po czym wybucha wesołym śmiechem. Czuję jak z każdą kolejną sekundą spędzoną przy nim moje ciało obejmuję błogie ciepło.
- Lepiej wracajmy - stwierdza, spoglądając na mnie z czułością. - Pewnie czeka na nas już kolacja, a niezbyt fajnie by było z naszej strony, gdyby przez nasze spóźnienie miała się zmarnować... No i nie zapominajmy o twojej babci, która się musiała na starać, aby wykonać ten przepyszny posiłek - wyjaśnia z przejęciem w głosie - spoglądam na niego z rozbawieniem w oczach, ale posłusznie wstaję po czym otrzepuję się z gałązek wrzosu. Irlandczyk zasłania mi chwilowo widok wystających z morza skał, które w zachodzącym słońcu nabrały jaskrawopomarańczowego koloru. Przez ułamek sekundy stoimy zaledwie milimetry od siebie, patrząc sobie prosto w oczy. Niall uśmiecha się do mnie uwodzicielsko, by po chwili zacząć się zbliżać niebezpiecznie blisko do moich ust. Gdy już prawie łączymy się w pocałunku, chłopak robi coś czego się nie spodziewałam w tym momencie.
- No chodź! - woła ze śmiechem ciągnąc mnie za rękę. Przez chwilę stoję ze zdezorientowaną miną, na co blondyn wybucha jeszcze większym śmiechem. Po kilku sekundach dociera do mnie, że dalej stoję w tym samym miejscu i czekam na pocałunek, więc szybko potrząsam głową, żeby w miarę przywrócić trzeźwość umysłu i daję Horanowi kuksańca w bok, po czym zaczynam biec w dół klifu. Spoglądam przez ramię by zobaczyć reakcję Nialla, ale teraz to on stoi zamurowany, role się odwróciły. Wybucham śmiechem, co go otrzeźwia i puszcza się w pościg za mną. Słysząc za sobą śmiech niebieskookiego, do spieszam by wygrać ten wyścig z wiatrem.
Pod drzewami, które rosły wzdłuż ścieżki cień stał się o wiele gęstszy, co skutecznie utrudnia mi dalszy bieg. W niektórych miejscach jest tak ciemno, że nie można już dostrzec zdradzieckich korzeni, które przecinają nam drogę. Zatrzymuję się z trudem łapiąc oddech, by poczekać na blondyna, który dołącza do mnie po kilku sekundach, spoglądam na niego marszcząc brwi.
- Nawet się nie zmęczyłeś - zauważam, między jednym, a drugim oddechem. Niall uśmiecha się pobłażliwie w moją stronę.
- Trzeba było więcej palić - odpowiada, na co przewracam oczami. - A tak nawiasem mówiąc mam nadzieję, że z tym skończyłaś... - mówi, łapiąc mnie za rękę.
- Dobrze wiesz, że nie da się z tym skończyć z dnia na dzień - odpowiadam wymijająco, ale chłopak uważnie mi się przygląda.- Ale staram się stopniowo ograniczać - dodaję ze wzruszeniem ramion.
- Kocham Cię - szepcze Niall z perlistym uśmiechem, by po chwili ponownie ciągnąć mnie w stronę domu. - Ale to nie zmienia faktu, że jeżeli zaraz się nie pospieszysz to cię tu zostawię! - woła, próbując zrobić groźną minę, na co wybucham śmiechem. Powoli zarośla się przerzedzają i widać pierwsze oznaki cywilizacji. Wspinam się na palce by skraść ostatniego całusa od niebieskookiego, a po chwili znów biegnę ile sił w nogach.
- Kto ostatni ten nie dostaje dokładki! - krzyczę przez ramię, na co słyszę wariacki wybuch śmiechu Nialla.
_____________________
WESOŁYCH ŚWIĄT!
Zdrowia, szczęścia, miłości, spotkania naszych chłopaków, super prezentów pod choinką i żebyście pamiętały sylwestra! ;)
Rozdział miał być wczoraj - taki prezent ode mnie. Ale niestety z przyczyn raczej oczywistych (wigilia i te sprawy) niestety nie dałam rady ;<. Dlatego rozdział jest dzisiaj, z lekkimi poprawkami. Mam nadzieję, że święta się udały, rozdział się spodobał, a urodziny Lou były odpowiednio uczczone! Pochwalę się jednym prezentem jaki dostałam mianowicie... płytę DVD One Direction, także od rana siedzę i oglądam ich koncert i myślę sobie jakby to było jakbym to ja stała pod tą sceną... *.* Dobra nie zanudzam, miłego popołudnia ;*