wtorek, 25 grudnia 2012

50. Osiem kawałków szarlotki

*Vicky*

- Dzień dobry śpiącej królewnie, czas wstać na śniadanko, które jak wszech wiadomo jest najważniejszym posiłkiem dnia - dobiega mnie głos Nialla, na co niechętnie otwieram oczy. Blask słońca skutecznie uniemożliwia mi spojrzenie na świat, więc zaczynam mrużyć powieki, dopiero po kilkunastu sekundach oczy na tyle się przyzwyczajają, że mogę rozpoznawać kształty. Rozglądam się zdezorientowana po pomieszczeniu.
- Niall? Gdzie.. gdzie my jesteśmy?
- Nie przejmuj się tym. Zjedz śniadanie - odpowiada lekceważąco.
- Jak mam się nie przejmować skoro nie mam pojęcia gdzie jestem! - wołam po czym podbiegam do okna. Widok nie jest mi znajomy, na co marszczę brwi. - Wywiozłeś mnie z Londynu?
- Em.. Tak, ale to było konieczne, bo niestety ostatnia urodzinowa niespodzianka znajduje się poza Londynem... - tłumaczy z wesołym błyskiem w oku.
- Jaka znowu niespodzianka? Niall ja mam jeszcze tydzień chodzenia do szkoły, nie mogę jej ot tak opuścić, bo obleję semestr!
- Nie oblejesz, rozmawiałem z nauczycielami nie byli zachwyceni, ale w końcu zrozumieli i powiedzieli, że masz wystarczająco dużo ocen, żeby zdać, ale twoje wyniki nie będą zbyt cudowne... Stwierdziłem, że zaryzykuję i mimo to cię porwę - odpowiada, po czym całuje mnie w policzek, odpycham go od siebie.
- A może mi zależało na tych ocenach? I w ogóle gdzie my jedziemy?! - wołam coraz bardziej zdenerwowana.
- Może chcesz się przebrać? Bo z pewnością nie będzie ci wygodnie w tych szpilkach i sukience przez kolejne kilka godzin jazdy samochodem.... - mówi ignorując moje pytanie z coraz większym rozbawieniem w głosie.
- Chcę, ale dopiero jak mi powiesz gdzie jedziemy - stwierdzam po czym siadam na łóżku z założonymi rękami. Irlandczyk wzdycha na ten widok.
- Czy ty zawsze musisz być taka uparta? - nie odpowiadam, tylko wściekle wpatruję się w niego. Po raz kolejny wzdycha. - Psujesz całą moją niespodziankę, a wszystko było tak perfekcyjnie zaplanowane! Gdyby nie ten głupi sen to już bylibyśmy na miejscu! - spoglądam na niego pytająco. - Po twoich urodzinach zasnęłaś w moim aucie, co było częścią planu, a ja miałem cię zawieść w pewne miejsce zanim się obudzisz, niestety nie przewidziałem, że mi też będzie chciało się spać. W momencie gdy już nie byłem w stanie prowadzić samochodu zatrzymałem się w tym motelu, żeby przespać kilka godzin i jechać dalej, ale pomyślałem sobie, że powinnaś coś zjeść i się przebrać i teraz tego żałuję! - zakończył swój monolog ze śmiechem.
- Okej, czyli GDZIEŚ jedziemy... - zaczynam sobie to wszystko jakoś układać w głowie. - A mogę się dowiedzieć gdzie jest to GDZIEŚ? Pragnę ci tylko kochanie przypomnieć, że i tak zobaczę gdzie jest to twoje cudowne GDZIEŚ, przez szybę twojego wspaniałego samochodu...
- Jesteś okropna wiesz? Zawsze wszystko musisz popsuć, a ja tak się starałem! - spogląda na mnie jakby miał nadzieję, że odpuszczę, ale nie ma nawet na co liczyć. Cały czas wpatruję się w niego zdecydowanym spojrzeniem. - Eh, jedziemy do... Brighton - odpowiada ze wzruszeniem ramion.
- Aha, fajnie - odpowiadam, udając, że w ogóle mnie to nie obchodzi. Przynajmniej takie było założenie... - Zaraz, zaraz czy ty powiedziałeś do Brighton?! Poważnie? Kocham cię, kocham cię, kocham cię! - krzyczę, a po chwili wiszę już na jego szyi i miażdżę go w uścisku.
- Heej, bo jak mi połamiesz kości to tam nie pojedziemy! - woła ze śmiechem po czym delikatnie mnie od siebie odpycha. - Idź się przebrać, ubrania masz w łazience - składa delikatny pocałunek na moich wargach po czym popycha mnie w stronę pomieszczenia o którym wspomniał.
Po kilku minutach wychodzę, ubrana, pomalowana i gotowa do dalszej drogi.

Londyn i jego szare kamienne domy ściśnięte wzdłuż głównej ulicy, która prowadzi do merostwa, musiały już dawno zostać za nami. Teraz powolutku wjeżdżamy do Brighton. Słońce mocno świeci jak na styczniowe popołudnie, a rozleniwione bezpańskie psy, które najchętniej bym przygarnęła śpią wzdłuż jezdni. Dom babci znajduje się za boiskiem. Podjeżdżając pod jej dom już stała w bramce z rękami na biodrach i szerokim uśmiechem na pyzatej twarzy.
- Moje dzieci! Jaka jestem szczęśliwa, że w końcu do mnie przyjechałaś i oczywiście, że mam okazję poznać mojego przyszłego wnuka, chociaż już sobie z nim ucięłam, krótką pogawędkę przez telefon - mówi ze śmiechem po czym rzuca się na Nialla żeby go wyściskać. Po chwili przechodzi z tą samą czynnością do mnie. Zanurzona w krągłościach babci, która jak zwykle pachnie wanilią i ciastem, który pewnie przed chwilą upiekła, zaczynam się bronić, ale tylko po to, żeby uświadomić babci, że nie jestem już dzieckiem, bo tak naprawdę uwielbiam się przytulać. Odsuwa się ode mnie ze śmiechem. Ujmuje mnie za ramiona i przygląda mi się uważnie. Oho zaraz się zacznie.
- Urosłaś, ale niezbyt dobrze wyglądasz. No ale na szczęście mamy dwa tygodnie żeby to nadrobić!
- Przestań babciu, teraz jest moda na wysokie i szczupłe, a że ja nie jestem wysoka to chociaż wagą nadrobię - próbuję się bronić.
- Ale cóż ty opowiadasz kochanie? Byłabyś o wiele ładniejsza z pełnymi policzkami, zaufaj mi - próbuje mnie przekonać do swojego.
- Proszę pani, ale mnie się podoba taka jaka jest - wtrąca się niepewnie Nialler, rzucam mu spojrzenie pełne podzięki, na co babcia zaczyna kręcić z nie do wierzeniem głową.
- Odezwał się ten któremu kilka kilo więcej też by nie zawadziło, ale nie martw się kochaneczku, za ciebie też się wezmę, a poza tym nie musisz mi mówić pani, możesz mi mówić babciu jak każdy - patrzy nas oczami przepełnionymi troską. - No chodźcie już bo mi się obiad przypali, a na deser dostaniecie szarlotkę - stwierdza z żartobliwą naganą w głosie po czym kieruję się w stronę drzwi wejściowych. Nagle Niall łapie mnie za rękę i pyta z przejęciem w głosie:
- Vicky zostaniemy tu na zawsze? - wybucham niekontrolowanym śmiechem, na co patrzy na mnie z lekką urazą już chce coś powiedzieć, ale przerywa mu ponowne pojawienie się babci z wałkiem w ręce i przybielonej spódnicy od mąki w drzwiach.
- Idziecie? Chyba nie chcecie, żeby się zmarnowało!
- Oczywiście, że nie - odpowiada natychmiastowo niebieskooki.
- Już tylko wniesiemy bagaże, tam gdzie zawsze babciu? - pytam ze śmiechem.
- Tak. Macie wspólny pokój, chyba wam to nie przeszkadza? Jakby co jest jeszcze wolny pokój Jamesa...- stwierdza z lekkim wahaniem. W końcu ulokowała nas w moim pokoju czyli z jednym łóżkiem.
- Nie, będzie idealnie - odpowiadam uspokajająco na co kiwa głową i wraca z powrotem do kuchni. Szturcham lekko Nialla w żebra bo patrzy się w miejsce, w którym zniknęła babcia jak urzeczony.
- A ty co? Zakochałeś się? - rzucam w jego stronę ze śmiechem.
- Ona jest moim ideałem! - szepcze, po czym łapie nasze walizki i biegnie w stronę domu. - Pośpiesz się bo nam obiadek wystygnie! - woła do mnie przez ramię, po czym niknie w drzwiach. Uśmiecham się pod nosem. Te dwa tygodnie będą szalone.
- Co będziecie dzisiaj robić? - pyta babcia, po raz kolejny dokładając Niallowi szarlotki.
- Myślałam, żeby nie zabrać tego oto mężczyznę na spacer nad wybrzeże, albo po uliczkach miasta... Co o tym myślisz? - pytam babci, bo niebieskooki jest za bardzo zajęty jedzeniem siódmego z kolei kawałka ciasta.
- Tak, moglibyście obejrzeć zachód słońca. Jestem pewna, że ci się kochaneczku spodoba, w całej Anglii nie ma ładniejszego! Zrobię wam koszyk z jedzeniem - stwierdza wesoło po czym zaczyna krzątać się po kuchni i przyrządzać nam stosy kanapek.
- Niall gdzie ty to wszystko mieścisz? - patrzę z podziwem na mojego chłopaka.
- I don't know! Będziesz jeszcze jadła ten kawałeczek? - pyta po czym spogląda na mnie oczkami kota ze Shreka, zaczynam chichotać, ale oddaję mu mój kawałek, którego ja już nie wcisnęłam.
- Dzięki! - woła z radością, by po chwili zacząć pałaszowanie ósmego kawałka ciasta.
- Kończ to, a ja w tym czasie pójdę się przebrać i wychodzimy kochanie - oznajmiam mu pierwszą część planu, składam delikatny pocałunek na jego policzku i kieruję się na górę, gdzie obecnie znajdują się nasze walizki. Pośpiesznie wybieram w miarę luźne ubranie, a zamiast szpilek, które idealnie by do niego pasowały wybieram klasyczne, ale wygodne trampki. Pospiesznie zbiegam na dół, gdzie spotykam, o dziwo już nie jedzącego Horana.
- Gotowa na spacer?
- Z tobą zawsze - odpowiadam z figlarnym uśmiechem, po czym wstępuję jeszcze do kuchni, gdzie odbieram od babci bardzo ciężki koszyk z jedzeniem. - Babciu, ile ty nam zrobiłaś tych kanapek? Miało być kilka, a nie kilkaset! - babcia odpowiada mi ciepłym spojrzeniem, na co obdarowuję jej policzek całusem, a babcia przytula mnie do swojego ciała.
- Tylko uważajcie na siebie - mówi z troską, po czym popycha mnie w stronę wyjścia. - Idź bo twój luby na ciebie czeka - przemierzając podwórko dobiega nas krzyk babci z kuchni na które niebieskooki szeroko się uśmiecha: - Wróćcie na kolacje!
- Twoja babcia na prawdę jest ideałem - wzdycha, odbierając ode mnie jedną ręką ciężki koszyk, a drugą chwytając moją dłoń.
- Coś tak czuję, że według niej ty też jesteś ideałem. Jesteś pierwszy, który zjadł tyle szarlotki i się nie rozchorował! - mówię ze śmiechem, za co dostaję kuksańca w bok. - Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś... - dodaję, poważniejąc.
- Nie ma za co, sama mówiłaś, że chcesz tu ze mną przyjechać... Ujmijmy to w ten sposób, że ja tylko zarezerwowałem miejsca do spania i załatwiłem transport - odpowiada z niewinnym uśmiechem.
- Jak ja mam ci się za to wszystko odwdzięczyć?
- Po prostu ze mną bądź... - odpowiada z szelmowskim uśmiechem. - No i możesz mnie zaprowadzić na ten zachód słońca - dodaje zabawnie poruszając brwiami.
Posłusznie prowadzę blondyna za boisko, które jest w tym miasteczku głównym punktem od którego można się odnieść, a następnie dalej przez gęste zarośla, aż wychodzimy na szczycie klifu, akurat wtedy gdy słońce powoli chyli się ku zachodowi. Rozsiadam się wygodnie wśród kępek wrzosów, a po chwili tuż obok usadawia się Niall. Oczywiście pierwsze co robi to wyciąga wielgachną kanapkę z koszyka.
- Myślałam, że chciałeś zobaczyć zachód słońca... - mówię patrząc na niego z rozbawieniem.
- Cho 'ałem! - zapewnia mnie, gorliwie potakując głową.
- A mógłbyś w moim języku? - pytam podnosząc jedną brew. Chłopak pośpiesznie połyka to co ma w buzi i zaczyna od nowa:
- Bo chciałem! Ale nie mogę pozwolić, aby tyle kanapeczek się miało zmarnować! - wyjaśnia, widocznie zadowolony, że udało mu się znaleźć jakieś sensowne wyjaśnienie. Przewracam oczami, a następnie próbuję się na nim położyć. Chwilę wiercę się, żeby znaleźć sobie wyjątkowo wygodne miejsce co doprowadza do strącenia koszyka z jedzeniem.
- Ups... - stwierdzam niewinnie.
- UPS?! - woła Horan. - Zrobiłaś to specjalnie! Moje kanapeczki! Ty.. Ty.. Kanapkowy potworze! - krzyczy spoglądając w dół klifu, gdzie morskie fale porwały jego posiłek.
- Przepraszam... Ja na prawdę nie chciałam... A poza tym teraz będziesz miał więcej miejsca na kolację... - dodaję z niewinnym uśmiechem ponownie rozkładając się na jego kolanach.
- Nawet nie wiesz jakie były dobre te kanapki! Twoja babcia tak się nad nimi napracowała... - niebieskooki nieprzerwanie lamentuje nad utraconym posiłkiem.
- Przeprosiłam... - mruczę pod nosem, na co spogląda na mnie zdziwiony.
- Fakt, przepraszam... Jak chodzi o jedzenie robię się nieznośny - stwierdza przepraszającym tonem, po czym całuje mnie w czubek nosa. - Twoja babcia miała rację, pięknie tu - mówi spoglądając w przestrzeń rozciągającą się przed nami.
Wodzę spojrzeniem po twarzy Nialla, po morskich tęczówkach, blond czuprynie, niesfornie opadającej na czoło i szerokim uśmiechu. Jakby potoczyło się moje życie bez niego? Gdyby nie James, pewnie nawet by na mnie nie spojrzał, a ja nie miałabym odwagi, by do niego zagadać. Może ponownie byłabym z Jackiem? A co z tym brunetem? Przez to, że pojawił się ponownie w moim życiu mogłam stracić Nialla. Ale wszystko dobrze się potoczyło, całe szczęście, że zostawili mnie w tym hotelu... i że udałam się na spacer, gdzie wydawało mi się, że mój blondyn chce skoczyć w przepaść...
 - Masz gęsią skórkę - z zamyślenia wyrywa mnie głos Nialla. Z zaskoczeniem spoglądam na skórę mojego przedramienia. Ma rację, a przecież nawet nie czuję chłodu spowijającego moje ciało. Niebieskooki energicznie pociera moje przedramię, po czym wybucha wesołym śmiechem. Czuję jak z każdą kolejną sekundą spędzoną przy nim moje ciało obejmuję błogie ciepło.
- Lepiej wracajmy - stwierdza, spoglądając na mnie z czułością. - Pewnie czeka na nas już kolacja, a  niezbyt fajnie by było z naszej strony, gdyby przez nasze spóźnienie miała się zmarnować... No i nie zapominajmy o twojej babci, która się musiała na starać, aby wykonać ten przepyszny posiłek - wyjaśnia z przejęciem w głosie - spoglądam na niego z rozbawieniem w oczach, ale posłusznie wstaję po czym otrzepuję się z gałązek wrzosu. Irlandczyk zasłania mi chwilowo widok wystających z morza skał, które w zachodzącym słońcu nabrały jaskrawopomarańczowego koloru. Przez ułamek sekundy stoimy zaledwie milimetry od siebie, patrząc sobie prosto w oczy. Niall uśmiecha się do mnie uwodzicielsko, by po chwili zacząć się zbliżać niebezpiecznie blisko do moich ust. Gdy już prawie łączymy się w pocałunku, chłopak robi coś czego się nie spodziewałam w tym momencie.
- No chodź! - woła ze śmiechem ciągnąc mnie za rękę. Przez chwilę stoję ze zdezorientowaną miną, na co blondyn wybucha jeszcze większym śmiechem. Po kilku sekundach dociera do mnie, że dalej stoję w tym samym miejscu i czekam na pocałunek, więc szybko potrząsam głową, żeby w miarę przywrócić trzeźwość umysłu i daję Horanowi kuksańca w bok, po czym zaczynam biec w dół klifu. Spoglądam przez ramię by zobaczyć reakcję Nialla, ale teraz to on stoi zamurowany, role się odwróciły. Wybucham śmiechem, co go otrzeźwia i puszcza się w pościg za mną. Słysząc za sobą śmiech niebieskookiego, do spieszam by wygrać ten wyścig z wiatrem.
Pod drzewami, które rosły wzdłuż ścieżki cień stał się o wiele gęstszy, co skutecznie utrudnia mi dalszy bieg. W niektórych miejscach jest tak ciemno, że nie można już dostrzec zdradzieckich korzeni, które przecinają nam drogę. Zatrzymuję się z trudem łapiąc oddech, by poczekać na blondyna, który dołącza do mnie po kilku sekundach, spoglądam na niego marszcząc brwi.
- Nawet się nie zmęczyłeś - zauważam, między jednym, a drugim oddechem. Niall uśmiecha się pobłażliwie w moją stronę.
- Trzeba było więcej palić - odpowiada, na co przewracam oczami. - A tak nawiasem mówiąc mam nadzieję, że z tym skończyłaś... - mówi, łapiąc mnie za rękę.
- Dobrze wiesz, że nie da się z tym skończyć z dnia na dzień - odpowiadam wymijająco, ale chłopak uważnie mi się przygląda.- Ale staram się stopniowo ograniczać - dodaję ze wzruszeniem ramion.
- Kocham Cię - szepcze Niall z perlistym uśmiechem, by po chwili ponownie ciągnąć mnie w stronę domu. - Ale to nie zmienia faktu, że jeżeli zaraz się nie pospieszysz to cię tu zostawię! - woła, próbując zrobić groźną minę, na co wybucham śmiechem. Powoli zarośla się przerzedzają i widać pierwsze oznaki cywilizacji. Wspinam się na palce by skraść ostatniego całusa od niebieskookiego, a po chwili znów biegnę ile sił w nogach.
- Kto ostatni ten nie dostaje dokładki! - krzyczę przez ramię, na co słyszę wariacki wybuch śmiechu Nialla.

_____________________

WESOŁYCH ŚWIĄT!
Zdrowia, szczęścia, miłości, spotkania naszych chłopaków, super prezentów pod choinką i żebyście pamiętały sylwestra! ;)
Rozdział miał być wczoraj - taki prezent ode mnie. Ale niestety z przyczyn raczej oczywistych (wigilia i te sprawy) niestety nie dałam rady ;<. Dlatego rozdział jest dzisiaj, z lekkimi poprawkami. Mam nadzieję, że święta się udały, rozdział się spodobał, a urodziny Lou były odpowiednio uczczone! Pochwalę się jednym prezentem jaki dostałam mianowicie... płytę DVD One Direction, także od rana siedzę i oglądam ich koncert i myślę sobie jakby to było jakbym to ja stała pod tą sceną... *.* Dobra nie zanudzam, miłego popołudnia ;*


niedziela, 16 grudnia 2012

49. Dzień niekończących się niespodzianek

*Vicky*

- Sto lat, sto lat niech żyje, żyje nam! No wstawaj leniu! - z oddali dobiega mnie głos Amy. Niechętnie podnoszę powieki.
- Jakie sto lat głupku? Z choinki się urwałaś i co ty tu w ogóle robisz?! - strofuję ją.
- I kto tu jest głupkiem? Nawet nie wiesz kiedy masz urodziny, a jestem tu bo mnie o to twój Horan prosił i wyobraź sobie, że wcale mi się nie uśmiechało tu przychodzić o świcie - odpowiada z przekąsem.
- Oj no przepraszam cię bardzo, nie chciałam na ciebie tak naskoczyć, ale coś ci się chyba pomyliło bo na pewno nie mam dzisiaj urodzin, przecież wiem kiedy są - stwierdzam przewracając oczami.
- Nie wiem w jakim ty świecie żyjesz, ale spójrz tutaj - podtyka mi pod nos swój telefon na którym widnieje data: 13 stycznia 2012 roku.
- Dzisiaj są moje urodziny! Co mi nic nie gadasz?! - wołam w jej stronę z głupkowatym uśmieszkiem.
- Zawsze to samo - odpowiada przewracając oczami. - Jakbyś nie zauważyła to obok łóżka leży dla ciebie prezent, mam dopilnować, żebyś przebrała się w jego zawartość, a następnie cię uczesała i umalowała, a koło 17:00 mam cię odstawić w pewne miejsce - Amy tłumaczy nasz plan na dzisiaj. Spoglądam w miejsce, które mi wskazała i faktycznie leży tam kwadratowe pudełko, owinięte w żółty papier i przewiązane czerwoną kokardą. Pośpiesznie rozwiązuję wstążkę i otwieram pudełko. Jego zawartość jest ukryta za brązowym papierem, na którym leży list. Spoglądam niepewnie na Am'.
- Nie krępuj się, ja pójdę za ten czas zrobić śniadanie, mogą być tosty? - mówi z lekkim rozbawieniem, na co delikatnie kiwam głową i podążam za nią wzrokiem dopóki nie znika w framudze drzwi. Pośpiesznie rozrywam turkusową kopertę zaadresowaną do mnie  i wydobywam upragniony list.

Przepraszam, że nie mogę Ci tego wręczyć osobiście, ale niestety wystąpiły pewne komplikacje, które muszę jak najszybciej załatwić. Dlatego też poprosiłem by zajęła się Tobą Amy, mam nadzieję, że wywiąże się z tego zadania należycie i nie zepsuje niespodzianki.
W każdym razie wiem jak bardzo kochasz turkusowy kolor, więc kupiłem Ci w tym kolorze prezent i bardzo Cię proszę, abyś ubrała go dzisiaj wieczorem. Wiem też, jak bardzo nie cierpisz sukienek, ale myślę, że nie pożałujesz. 
A tak poza tym to wszystkiego najlepszego, abyś zawsze była tak szczęśliwa jak wtedy gdy się poznaliśmy, żebyś codziennie raczyła mnie swoim słodkim uśmiechem i dźwięcznym głosem. Obiecuję dołożyć wszelkich starań abyś była szczęśliwa, ze mną, już na zawsze...
                                                                                               Niall

PS Zauważyłem ten łańcuszek przechodząc obok pewnego sklepu, od razu skojarzył mi się z tobą, więc musiałem go kupić. Mam nadzieję, że spodoba Ci się tak bardzo jak mi, ponieważ chcę by symbolizował moją miłość do Ciebie.

Zmarszczyłam brwi i ze złością otarłam łzy, które nie wiadomo skąd wypłynęły na moje policzki. Odwróciłam kopertę i na moją dłoń wypadł łańcuszek o którym wspominał Niall. Było to niewielkie serduszko, odwróciłam je i dostrzegłam wygrawerowany napis, który głosił cztery słowa: forever love you - Niall. Poczułam jak nowa fala łez zbiera się w moich oczach. Potrząsnęłam głową by się ich pozbyć i zawiesiłam sobie na szyi podarunek, po czym wyjęłam z pudełka turkusową sukienkę z czarnymi wykończeniami.
- O dostałaś kieckę! Chyba Niall nie trafił z prezentem... - do pokoju wpada Amy z talerzem tostów.
- Nie prawda, jest piękna. Tak samo jak ten łańcuszek - mówiąc to pokazałam jej serduszko, które teraz wisiało na mojej szyi. Zagwizdała z wrażenia.
- No to widzę, że twój blondynek się postarał. On to cię musi cholernie kochać... - stwierdza widocznie smutniejąc.
- Hej, mała co się dzieje? - pytam przytulając ją do siebie.
- Wiesz... Bo... kurde to chyba nie ma już sensu - odpowiada zrezygnowanym głosem.
- Ale co nie ma już sensu?
- Mój związek z Zaynem... Jemu już chyba na mnie nie zależy... Znika gdzieś na całe dnie, nigdzie razem już nie wychodzimy, to się chyba już wypaliło... - wyjaśnia pociągając noskiem.
- Pamiętasz jak ja myślałam, że Niall mnie zdradza, bo też znikał na całe noce? - pokiwała głową na znak, że pamięta. - No właśnie, a jak się to skończyło? Że remontował dla nas dom! Tu pewnie też się tak okaże, że przygotowuje jakąś super niespodziankę dla ciebie, a ty niepotrzebnie się zamartwiasz - mówię pocieszającym tonem po czym posyłam jej delikatny uśmiech.
- Może masz rację... - odpowiada już nie co pewniej. Mam nadzieję, że się nie mylę bo inaczej będę musiała  zabić Mulata. - W porządku, która godzina? - pyta Amy.
- Jest godzina 13:30 - odpowiadam spoglądając na zegarek.
- My musimy tam się zjawić o 17:00...
- Tam czyli gdzie? - przerywam jej planowanie, ale mnie ignoruje.
- Więc mamy trzy i pół godziny na przygotowanie, trochę kiepsko z czasem, ale może jakoś się wyrobimy. Musimy się streszczać, więc jedz szybko te tosty i idź się wykąpać, a potem będziemy się zajmować twoim wyglądem.
- Ale ja sama nie zjem wszystkich - stwierdzam spoglądając na górę jedzenia na talerzu.
- Myślałam, że wszystkie są twoje? Przecież ja też coś muszę zjeść - odpowiada z rozbawieniem porywając jednego tosta. Biorę z niej przykład i po chwili talerz świeci pustkami.
- Okej, to ja idę się wykąpać, a ty tu wszystko przygotuj, zresztą jak zawsze - rzucam w stronę Smerfetki po czym kieruję się w stronę łazienki.
Pośpiesznie ściągam z siebie Nialla koszulkę, która służy mi za piżamę i wchodzę pod prysznic. Kieruję na siebie ciepłe strumienie wody, które skutecznie pozbawiają mnie resztek snu. Następnie pośpiesznie wycieram się białym ręcznikiem, starannie wcieram w siebie poziomkowy balsam i suszę włosy. Po chwili wychodzę z łazienki ubrana już w moją nową sukienkę.
- Wow, na tobie wygląda jeszcze lepiej, ale mogłaś się trochę pośpieszyć z tym prysznicem i tak już mamy mało czasu - stwierdza Amy usadawiając mnie na krześle.
- Przepraszam, starałam się jak mogłam - odpowiadam potulnie, czując jak Bloom wsuwa swoje drobne palce w moje włosy. - Masz już jakiś pomysł jak mnie uczesać? - pytam, patrząc przed siebie.
- Nie więc, nic nie mów bo muszę się skupić. Później pogadamy, okej?
- Okej, w końcu mistrzowi się nie przeszkadza - stwierdzam z przekąsem i mogę śmiało stwierdzić, mimo iż tego nie widzę, że uśmiechnęła się perfidnie pod nosem.
Siedzenie na krześle i patrzenie się ciągle w to samo miejsce na ścianie, strasznie szybko się nudzi więc już po kilkunastu minutach zaczynam się niecierpliwie kręcić na krześle.
- Możesz się uspokoić? - pyta rozbawiona Amanda.
- Kiedy mi się nudzi - odpowiadam niczym mały dzieciak.
- Czekaj - słyszę jak zbiega na dół po schodach, a po chwili wbiega z powrotem na górę. - Trzymaj, wzięłam je na wszelki wypadek - spoglądam na przedmiot, który mi podała, PSP.
- No teraz to ja rozumiem - mówię z wielkim uśmiechem na twarzy, wybierając sobie autko, którym wygram wirtualny wyścig.
- Skończyłam! - oznajmiła Amy po dwóch godzinach głosem pełnym radości. Szybko odkładam konsolę nie patrząc na to, że jestem w połowie wyścigu i biegnę do łazienki. W lustrze widzę jakąś piękną dziewczynę, która spogląda na mnie w turkusowej sukience, perfekcyjnym makijażem i genialną fryzurą. Po chwili do pomieszczenia wsuwa się Smerfetka.
- Jesteś genialna - szepczę w jej kierunku, ciągle podziwiając się w lustrze.
- Ej tylko się nie popłacz bo cała moja praca pójdzie na marne! - mówi ze śmiechem. - Dobra teraz jeszcze ja muszę się jakoś ogarnąć i możemy jechać - stwierdza z uśmiechem, na co powoli wycofuję się z pomieszczenia i wracam do grania na PSP.
Po czterdziestu minutach wychodzi z łazienki w pełni umalowana, uczesana i ubrana.
- W porządku teraz musimy tylko zadzwonić po twojego brata i odstawić cię na miejsce - oznajmia widocznie zadowolona z siebie.
- Ale dokąd? - próbuję się dowiedzieć, ale po raz kolejny odpowiada mi cisza.
Po chwili dobiega nas charakterystyczny odgłos opon wjeżdżających na żwir na podjeździe i wychodzimy z domu.
- Siostra, ale z ciebie laska! - woła z uznaniem mój brat, przez co moje policzki pokrywają się delikatnym różem, a na twarz wypływa szeroki uśmiech.
- Dzięki, ale co to się stało, że ubrałeś garnitur? - pytam z lekkim zdziwieniem. - Przecież ty go nienawidzisz.
- No wiesz, twoja przyjaciółka potrafi być przekonująca - stwierdza z szerokim uśmiechem, a Amy spogląda na niego krytycznie. Po chwili wyciąga z torebki wąski pasek, czarnego materiału.
- A to ci po co? - pytam marszcząc brwi.
- Przepraszam Vicky, ale Horan nas o to prosił... Nie możesz nic widzieć - patrzy na mnie błagalnie.
- Zaraz, zaraz, czy wy chcecie mi zasłonić oczy? - pytam podejrzliwie.
- No... tak - odpowiada zrezygnowanym tonem Amy. - Ale na prawdę będzie warto. Nie pożałujesz.
- Co wy zmówiliście się z Niallem czy jak? Obaj tylko "nie pożałujesz" - mówię lekko urażonym głosem, ale posłusznie pozwalam sobie zakryć oczy. James pomaga mi wsiąść do samochodu, a po chwili słyszę jak ruszamy.
Podróż nie trwa zbyt długo, bo tylko koło 20 minut.
- W porządku jesteśmy na miejscu - stwierdza James.
- To mogę już odsłonić oczy?
- NIE! - wołają równocześnie, na co wybucham śmiechem.
Któreś z nich pomaga mi wysiąść, chyba James, ale nie mogę być pewna, a po chwili obejmuje mnie w pasie i mną kieruje.
- Uważaj teraz będą schody - ostrzega Amy.
- Jak mam iść po schodach w szpilkach z zasłoniętymi oczami?! - wołam zrozpaczonym tonem.
- Faktycznie to może być problem - stwierdza Bloom, tym swoim myślicielskim tonem.
- Jaki problem? - pyta James, a po chwili czuję jak tracę kontakt z ziemią, a mój brat niesie mnie na rękach. - Wiesz, przytyło ci się - stwierdza ze śmiechem.
- Masz szczęście, że nic nie widzę bo byś dostał! - mówię ze złością, na co wybucha jeszcze większym śmiechem, a po chwili z powrotem odstawia mnie na ziemię. Stoję czekając na kolejne polecenia jak mam iść, ale nic takiego do mnie nie dociera.
- No i co dalej? Koniec trasy? - czekam kilka sekund, ale nikt mi nie odpowiada. - Haloo? Mogę już ściągnąć to z twarzy? - znowu cisza. Pośpiesznie rozwiązuję wstążkę, zanim ktoś zdąży mi przeszkodzić. Rozglądam się po pomieszczeniu... i nic nie widzę. Wszędzie panują straszne ciemności. Wysilam wzrok by przebić mrok, ale na nic się to nie zdaje.
- Amy? James? To wcale nie jest zabawne! - wołam coraz bardziej spanikowanym głosem. Nagle oślepia mnie światło, przez co odruchowo mrużę oczy, a po chwili dobiega mnie krzyk wielu osób:
- Niespodzianka! - dopiero po kilkunastu sekundach oczy przyzwyczajają mi się do światła i dostrzegam wszystkie szczegóły. Stoję na wysokich schodach, a na dole tłoczy się mnóstwo osób ze szkoły, rodzice, James, cały zespół ze swoimi dziewczynami, ciocia Sus na wózku, bo przez ten nowotwór już pewnie nawet nie ma siły stać, obok niej Ginny jak zwykle wesoła, a na samym przodzie stoi Niall, ubrany w czarny garnitur i wpatruje się we mnie z szerokim uśmiechem. Po chwili wbiega po schodach.
- Wszystkiego najlepszego kochanie! - woła po czym składa delikatny pocałunek na moich wargach. Spogląda na mnie z wesołym błyskiem w oczach i ujmuje mnie pod rękę. - Chodź, wszyscy na ciebie czekają.
Ledwo udaje nam się zejść ze schodów, a już otacza nas grupka ludzi, którzy przekrzykują się nawzajem składając mi życzenia. Do każdego się szeroko uśmiecham i z każdym próbuję zamienić choć słówko, mówiąc jak bardzo się cieszę, że przeszedł. Po chwili z głośników płynie powolna muzyka, a światło delikatnie przygasło. Znikąd przede mną pojawia się Niall.
- Czy mogę panią prosić? - pyta poważnym tonem.
- Tak, ale szybciutko, puki mój chłopak nie patrzy - odpowiadam równie poważnym tonem, na co niebieskooki zaczyna się śmiać.
- Pięknie ci w tej sukience - stwierdza przytulając mnie do swojej klatki piersiowej.
- Dziękuję. Jesteś cudowny, wiesz? To nie jest impreza, tylko bal, cudowny bal. Dziękuję ci, to są moje najwspanialsze urodziny, ale może dlatego, że to pierwsze urodziny spędzone z tobą. Kocham cię najbardziej na świecie - spoglądam mu w oczy z delikatnym uśmiechem.
- A wiesz co jest najwspanialsze? To, że mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę, ale to później, bo teraz ktoś chce z tobą zatańczyć - szepcze mi do ucha, przez co mój kręgosłup przechodzą przyjemne dreszcze, a po chwili zostawia mnie samą na parkiecie.
- Ten twój Niall jest cudownym chłopakiem, wyjdziesz za niego? - dobiega mnie nowy głos.
- Tato! Daj spokój, oczywiście, że tak! - odpowiadam ze śmiechem, po czym zaczynam z nim tańczyć, chociaż bardziej przypomina to niesforne bujanie się na boki, ale to nic.
- To dobrze, bo inaczej bym ci nie wybaczył, że odtrąciłaś taki świetny materiał na mojego zięcia, a tak nawiasem mówiąc to wszystkiego najlepszego kochanie, prezent ode mnie i od mamy leży gdzieś tam na stole wśród setek innych prezentów. Nieźle się obłowiłaś w tym roku - dodaje ze śmiechem. - Ale myślę, że najlepsze prezenty dopiero przed tobą - spoglądam na niego pytająco, ale odchodzi ze śmiechem, by odszukać mamę. Od razu przejmuje mnie James.
- Cześć siora, jak ci się podoba imprezka? Świetna nie? Nie mogę w to uwierzyć, że wszystko zorganizował Niall, chcieliśmy mu pomóc, ale uparł się, że musi to sam zorganizować, ale i tak to co wymyślił na koniec to dopiero będzie czad! - kolejna osoba mi to mówi, po czym znika wśród tłumu. Powoli zaczynam tracić cierpliwość...
Całą zabawę przetańczyłam chyba z wszystkimi, którzy przyszli po dwa razy, nie czuję już stóp, ale to nic, trzeba bawić się do końca, w końcu osiemnastkę ma się tylko raz! Kilka razy dostrzegłam w tłumie blond czuprynę Nialla, ale już nie przyszedł by zatańczyć drugi raz.
Koło 23:00 światła ponownie zgasły, a oświetlona została jedynie niewielka scena, na której stali Lou, Liam, Niall, Harry i Zayn, wszyscy ubrani w białe koszule i czarne garnitury, oczywiście oprócz Louisa, który zamiast białej koszuli, ubrał koszulkę w paski. Blondynek zrobił kilka kroków do przodu.
- Jeszcze raz dziękuję wszystkim za przybycie. Napisaliśmy nową piosenkę, cóż dużo mówić, każdy z nas śpiewa zwrotkę specjalnie dla swojej dziewczyny, a teraz chcę powiedzieć, tylko jedno: Kocham Cię Vicky. Mam nadzieję, że wszystkim się spodoba, jej tytuł to Little Things.
Pierwszy zaczął śpiewać Zayn w którego Amy wpatrywała się jakby ją zaczarował, czy ja już wspominałam, że ten chłopak ma wspaniały głos? Po chwili śpiewał Liam, Louis, Harry i w końcu nadszedł czas na Nialla.


You'll never love yourself half as much as I love you./
Nigdy nie będziesz kochać siebie w połowie tak mocno jak ja kocham ciebie

You'll never treat yourself right, darlin' but I want you to./
Nigdy nie będziesz traktować siebie odpowiednio, kochanie ale chcę, by tak było
If I let you know, I'm here for you, maybe you'll love yourself,/
Jeśli pokażę ci, że jestem przy tobie może będziesz kochać siebie 
Like I love you. Ooh../
Tak jak ja kocham ciebie


Czuję jak po raz kolejny tego dnia za sprawą tego chłopaka, na moich policzkach pojawiają się łzy, ale tym razem pozwalam im swobodnie płynąć. To najwspanialszy prezent jaki dostałam. Nie patrząc na nic wbiegam na "scenę" i z całej siły przytulam Nialla, który szczerzy do mnie swoje białe ząbki, widocznie zadowolony z siebie.
- Czyli ci się podobało? - pyta niepewnie, na co kiwam energicznie głową.
- Jesteś moim ideałem - odpowiadam głosem trzęsącym się od emocji. Chłopak ponownie obdarza mnie uśmiechem po czym ciągnie w stronę parkietu.
- Kto wie? Może częściej będę ci dedykował piosenki jak masz tak reagować... - stwierdza z wesołym błyskiem w oczach. - A tak po za tym to jak ci mija zabawa?
- Cudownie, ale jestem już straszliwie zmęczona, a nóg to już w ogóle nie czuję - odpowiadam ze słabym uśmiechem.
- W takim razie czas się pożegnać z gośćmi i wracać do domu...
- Nie, nie! Jeszcze chwilkę... - robię maślane oczka, na co Irlandczyk wybucha śmiechem.
- W porządku, ale tylko chwileczkę! - mówi robiąc groźną minę i zaczyna mną kołysać w rytm muzyki.
Niestety po kilkunasty minutach oczy same zaczynają mi się zamykać, co bardzo szybko dostrzega mój chłopak.
- No to teraz kochanie, już chyba na prawdę musimy wracać... - w odpowiedzi tylko kiwam głową, nie mając siły już nic odpowiedzieć. Jednym sprawnym ruchem Niall bierze mnie na ręce i wychodzimy z sali.
- Heej, ale z nikim się nie pożegnałam! - protestuję, na co tylko kręci z nie do wierzeniem głową.
- Jesteś niemożliwa wiesz? - pyta delikatnie usadawiając mnie w fotelu jego samochodu, przypina mnie pasami po czym przykrywa moje rozgrzane ciało kocem. Po chwili siada na miejscu kierowcy i odpala samochód.
- Niall? Dziękuję jeszcze raz za wszystko, to był wspaniały wieczór i wspaniałe niespodzianki - mówię już na granicy snu.
- To jeszcze nie koniec niespodzianek, dobranoc kochanie - odpowiada Niall delikatnie całując mnie w czoło. Chcę jeszcze spytać co to znaczy, ale sen okazuje się silniejszy.

_________________________

Wybaczcie! Wiem, miałam dodać w sobotę i jak widać starałam się jak mogłam, ale coś nie pykło ;< W każdym razie nie paczcie na czas ;P A jak rozdział? Wydaję mi się strasznie słodki... ale mimo to wydaje mi się, że jest w porządku... A wam? :) Powoli kończą mi się pomysły i wena, dostrzegam to, że piszę coraz gorzej, a nie chcę zmarnować tego opowiadania, więc chyba na prawdę będę zmierzać ku końcowi tej historii... ale jeszcze nie podjęłam ostatecznej decyzji. :)
Chciałabym polecić pewne opowiadanie, które należy do wspaniale piszącej dziewczyny, szczerze? To kocham jej styl pisania i z chęcią w przyszłości kupię jej książkę, która z pewnością będzie bestsellerem, co prawda dodała dopiero prolog, ale czytam już jej wcześniejsze opowiadania i cóż wiele mówić? Ma dziewczyna talent, ale sam prolog jest genialny. Autorką opowiadania jest niejaka Asuria, a link do tego bloga macie tutaj: Moments of Happiness


sobota, 1 grudnia 2012

48. Ściągnąć Horana

*Niall*

- Pasażerowie lotu numer 147 linii Qatar Airways z lotniska London Orly Airports do Dublin Airports proszeni są do odprawy w sektorze C. Dziękuję - dobiega mnie głos informacyjny, na co niechętnie podnoszę się z plastikowego krzesełka i powolnym krokiem ruszam w kierunku sektora C.
- Proszę ściągnąć ten kaptur - otrzymuję polecenie od niziutkiej blondynki. Spełniam jej prośbę, choć wiem jak to się skończy. Dziewczyna zaciąga się powietrzem, ale zostawia mnie w spokoju. Widocznie musiała dostrzec moje zaczerwienione oczy.
- Możesz udać się już do samolotu, twoje miejsce jest pod oknem i... nie martw się - uśmiecha się pokrzepiająco, na co odpowiadam lekkim skinieniem głowy i wchodzę do wnętrza maszyny. Bez trudu odnajduję swoje miejsce. Czekamy jeszcze kilka minut na kogoś. W końcu słyszę, że ktoś wpada do samolotu. Spoglądam z nadzieją, ale to tylko jakaś zdyszana kobieta z dwójką dzieci. Wciskam ze złością słuchawki do uszu i załączam muzykę ze swojego i-poda.
Nikt po mnie nie przyszedł, nie zatrzymał mnie, żebym nie leciał. Chyba do końca miałem nadzieję, że Ona tu wpadnie i po raz kolejny zacznie się tłumaczyć, błagać mnie, żebym wysiadł z tego samolotu, a ja z delikatnym oporem w końcu opuściłbym pokład, zastanawiając się czy mówi prawdę. W końcu to bardzo możliwe. Te wszystkie jej łzy, prośby i tłumaczenia, sms-y, mówiące jak bardzo mnie kocha, to chyba prawda. Zaczęła na nowo palić papierosy, przeze mnie. Może faktycznie to wszystko zmyśliła Angelina? Jeżeli tak to nie wybaczę sobie, jak bardzo ją skrzywdziłem przez swoją głupotę.
A co jeżeli na prawdę mnie zdradziła? Jeżeli to nie było głupie kłamstwo Moody? To postępuję jak najbardziej słusznie. Zdrady się nie wybacza, prawda?

*Vicky*

Przyglądam się zebranym w pokoju. Zayn, Lou, Liam, Jack, Amy, El i Harry. Każdy wymyśla swój pomysł jak ściągnąć Nialla z powrotem do Londynu, bo mnie się nie udało. Spóźniłam się na to cholerne lotnisko. Odrzuciliśmy już kilka pomysłów, takich jak ściągnięcie go nagłą trasą czy super ważnym wywiadem.
- A co powiecie na to - wtrąca się Louis - żeby pojechać do Irlandii, przywalić mu metalową pałką w głowę, szybko związać i zakneblować po czym wpakować do samolotu, przywieźć go do Vicky, a wtedy ona mu jeszcze raz wszystko wytłumaczy! - zakańcza wyraźnie z siebie zadowolony.
- Lou ty idioto! - stwierdza Zayn przewracając oczami. - Ja mam lepszy pomysł. Powiedzmy mu, że zapanował jakiś wirus i jedzenie na całym świecie jest skażone, oczywiście oprócz tego w naszym domu - spogląda na nas wyczekująco, ale jakoś nikt nie kwapi się do odpowiedzi. - No co? Zły pomysł? Przecież wszyscy dobrze wiemy, jak nasz blondyn uwielbia jedzenie. Chwila... A może wy nie zrozumieliście pomysłu? Mu-si-my do nie-go za-dzwo-nić... - zaczyna tłumaczyć od nowa, przeciągając każdą sylabę jakby miał do czynienia z dziećmi niedorozwiniętymi.
- Ja tam polecę - przerywa mu Jack, jakby go nie było. Mulat posyła mu oburzone spojrzenie, po czym wychodzi do kuchni z wysoko uniesioną głową i założonymi rękami, ukazując przez to jak bardzo jest na nas obrażony.
- Dlaczego ty? - pytam marszcząc brwi.
- Bo całe to zamieszanie wynikło praktycznie z mojej winy, więc to ja muszę to odplątać - odpowiada wzruszając ramionami.
- Przecież to nie ty wymyśliłeś tę głupią plotkę, ani nie robiłeś fochów z samego rana o jakiś głupi sweter! - wołam ze złością.
- Wiem... - zaczyna cicho - ale to ja mogę to wszytko odkręcić ja i... Angelina - wszyscy jak na komendę na niego spoglądamy, nawet Zayn wystawia głowę z kuchni zainteresowany.
- Nie chcę więcej nawet słyszeć o tej dziewczynie!
- Vicky rozumiem cię, ale sądzę, że Jack ma rację... To ona wymyśliła tą plotkę, więc tylko ona może to odkręcić... Proszę, chociaż go wysłuchaj... - mówi miękko El. Rozglądam się niechętnie po zebranych, ale każdy gorliwie potakuje, każdy oprócz Harry'ego.
- A ty co o tym myślisz? - kieruję do niego pytanie.
- Myślę, że to dobry pomysł, ale to ty podejmiesz ostateczną decyzję.
- W porządku - postanawiam po raz kolejny zaufać Stylesowi, w końcu już i tak mi bardzo pomógł. - Jack, możesz kontynuować -  brunet bierze głęboki oddech i  niepewnie zaczyna.
- Uważam, że tylko my dwoje możemy go tu ściągnąć ponieważ ta plotka dotyczyła mnie, a ona ją wymyśliła, więc żeby uwierzył, że mówiłaś prawdę musi to samo usłyszeć od osób, które są w jakiś sposób w to zaangażowane.
- To brzmi całkiem rozsądnie - stwierdza Liam.
- Taa, jasne, tylko pozostaje pytanie jak przekonać Moody, żeby wybrała się z nami w podróż do Irlandii - mówię z sarkazmem.
- Chyba zapominasz, że kto jak, kto, ale ja mam do tego predyspozycję - odpowiada Jack z błyskiem w oku.
- To ja zabukuję bilety, tylko pytanie. Na ile osób? Bo myślę, że nie powinniśmy lecieć wszyscy - wtrąca się Zayn.
- Na pewno Jack z Angeliną, Vicky też powinna lecieć, w końcu tu głównie o nią chodzi i chyba ktoś kto wie gdzie nasz niebieskooki mieszka, czyli w sumie cztery osoby - stwierdza Amy wyliczając na palcach, a po chwili znika razem z Mulatem w korytarzu.
- Ja z wami polecę - oznajmia Harry.

- Dzień dobry, miałem zabukowane bilety na lot do Dublina, na nazwisko Styles, chciałbym je odebrać.
- Oczywiście, proszę tylko o podpis, odprawa w sektorze B - odpowiada kobieta, a po chwili odchodzimy od kasy. Gdy w końcu udaje nam się zająć wyznaczone miejsca na pokładzie, Angelina zaczyna gorączkowo coś szeptać do Jacka, ale staram się to ignorować.
- Harry, czy ty w ogóle wiesz jak udało mu się ją tutaj zaciągnąć? - pytam mojego towarzysza na czas lotu, na jego twarz wypływa szeroki uśmiech.
- Obiecał jej, że z nią będzie, ale tylko wtedy jak powie całą prawdę Niallowi, bo inaczej ty się od niego nie odwalisz, czy coś w tym stylu - na moich wargach pojawia się delikatny uśmiech. W końcu ta dziewczyna dostanie nauczkę.
Lot mija strasznie szybko, z czego nie jestem zachwycona. Z każdą kolejną chwilą czuję jak żołądek podjeżdża mi do gardła i robi mi się coraz bardziej nie dobrze.
- Proszę zapiąć pasy, za 10 minut lądujemy - dobiega nas głos stuardesa, na co pospiesznie zapinam pasy i zaciskam powieki, wbijając paznokcie w oparcie fotela. Czuję jak Harry łapie mnie za dłoń.
- Dziękujemy, że wybrali państwo nasze linie, mamy nadzieję, że lot minął pomyślnie - niechętnie podnoszę się z fotela i kieruję w stronę wyjścia, a stamtąd po odbiór bagażu.
- Myślę, że do Nialla pojedziemy tylko ja, Jack i Angelina, ciebie Vicky odstawimy do hotelu i tam na nas zaczekasz - oznajmia Harry.
- Dlaczego? - pytam marszcząc brwi.
- Bo ja jestem im potrzebny, żeby w ogóle ich w puścił i pokazać gdzie mieszka, a w pierwszym momencie lepiej, żeby ciebie nie widział.
- Oczywiście, bo to by mogło się źle skończyć gdyby zobaczył swoją dziewczynę - odpowiadam z sarkazmem, ale pozwalam się odwieść do hotelu.
- Wrócimy po ciebie, od razu jak się sprawa wyjaśni, nie ruszaj się nigdzie stąd. Jakby co to dzwoń - mówi Harry wciągając walizki do pokoju hotelowego. - Zamówiłem ci obiad, więc zaraz powinien przyjść kelner. My niedługo wrócimy - kiwam głową na znak, że wszystko zrozumiałam.
- Wszystko będzie dobrze - dodaje Jack, przyciskając mnie do swojego ciała.
- EKHEM! - "cichutko" daje o sobie znać Angelina.
- Leć bo twoja dziewczyna się niecierpliwi - odpowiadam, na co Jack delikatnie się krzywi i wychodzi z pomieszczenia.
- On ma rację, wszystko się ułoży, a jak nie to ten pomysł Louisa wcale nie był taki zły. Jakaś metalowa pałka zawsze się znajdzie...
- Ani mi się waż! - odpowiadam na co szczerzy zęby, po czym również znika w drzwiach.

*Niall*


Leżę rozłożony na kanapie i bezczynnie celuję pilotem w telewizor. Od rana nic nie robię tylko przysłowiowo skaczę po kanałach. Nawet mamę już zacząłem tym denerwować. Moje bezmyślne oglądanie telewizji przerywa dzwonek do drzwi.
- Mamo otwórz! - krzyczę, ale odpowiada mi cisza. - Mamo! - głupek ze mnie. Przecież mówiła, że jedzie z tatą na zakupy. Podnoszę się z wielkim ociąganiem i powolutku idę w stronę drzwi. Rozlega się kolejny dzwonek.
- No przecież idę! - krzyczę w stronę drzwi, a po chwili je otwieram. Wytrzeszczam oczy ze zdziwienia.
- Co wy tu robicie?
- Nam też miło cię widzieć Niall - odpowiada Harry pakując mi się do domu. Potrząsam głową żeby oprzytomnieć.
- Nikt cię tu nie zapraszał Turner - szybko się poprawiam.
- Spokojnie Niall, on też jest potrzebny, żebyś w końcu mógł to wszystko zrozumieć i wrócić z nami do Londynu.
- Ale ja nie zamierzam wracać - odpowiadam z przekąsem.
- To po co mnie tu przyciągnęliście? - odzywa się Moody, którą dopiero teraz dostrzegam.
- A ona co tu robi? - pytam z coraz większym zdziwieniem.
- Wytłumaczymy ci to wszystko tylko nam pozwól wejść.
- W porządku - odsuwam się niechętnie od drzwi by mogli wejść do środka. - Chcecie herbaty?
- Może być sok - odpowiada Harry w imieniu wszystkich usadawiając się na krześle w kuchni.
- Więc o co chodzi? - pytam po raz kolejny, opierając się plecami o szafkę.
- Przyjechaliśmy ci powiedzieć, że Vicky mówiła prawdę, Angelina możesz mówić - odpowiada Jack, po czym delikatnie ją potrąca. Przyglądam się temu delikatnie mrużąc oczy.
- To wszystko było kłamstwem - zaczyna niechętnie Angelina. - Wymyśliłam tą plotkę i rozpuściłam po szkole, bo wiedziałam, że Werner ci ją przekaże, a chciałam ukarać Black, bo po raz kolejny przez tą idiotkę Jack nie zwracał na mnie uwagi. Bloom nic nie mogłam zrobić, bo to jej kuzyn, ale ona z tego co mi wiadome nie jest z nim spokrewniona, a on zawsze mnie olewał, aż do wczoraj. Powiedział, że mnie kocha i będzie ze mną, ale muszę opowiedzieć tobie całą prawdę o tym zajściu, a Black i tak już została ukarana więc mi nie zależy... - zakończyła swoją przemowę wywróceniem oczami.
- Nie wierzę... Przecież ty byłeś razem z nią w tej toalecie! - spoglądam desperacko na Jacka.
- Byłem, ale tylko dlatego, że ona płakała i zmył jej się makijaż, więc poszła tam do tego kibla żeby się ogarnąć, a ja miałem zostać przed drzwiami, ale po chwili władowałem się do środka, olewając jej prośbę i stąd całe to nieporozumienie. Ona nie miała z tym nic wspólnego, po prostu znalazła się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie i z nieodpowiednim towarzystwem, ale warto dodać, że płakała przez ciebie - dodaje oskarżycielsko. Czuję jak nogi się pode mną uginają, ona nie kłamała, a ja ją wyśmiałem. Po raz kolejny zawaliłem sprawę. Och, dlaczego ja jestem taki tępy?! Jak mogłem jej nie uwierzyć?
- Niall, wszystko w porządku? - pyta z troską Harry.
- Nic nie jest w porządku! Skrzywdziłem najważniejszą osobę w swoim życiu przez moją głupią dumę! A ty jeszcze tego pożałujesz! - krzyczę w stronę Moody, po czym wybiegam z domu. Muszę pobyć sam. Muszę to jakoś ogarnąć.

*Vicky*

Biorę szybki prysznic, naciągam na siebie ubranie i wychodzę z tego hotelu w którym emocje już sięgają zenitu. Ile można na nich czekać? Co oni budują ten dom czy jak? Muszę wyjść i dotlenić mózg, by przestał ciągle podsyłać mi najgorsze scenariusze. Na pewno tylko się zagadali...
Powoli zmierzam ścieżką w głąb lasu za hotelem. Po kilku minutach idę wzdłuż urwiska.
Korzenie, które przecinają ścieżkę skutecznie utrudniają mi poruszanie się na przód. Omijałam je ze złością, idąc tak szybko jak mi na to pozwalają. Powoli zaczyna dławić mnie lęk, że wcale się nie zagadali tylko po prostu im się nie udało. Zaczynam biec truchtem. Muszę się porządnie zmęczyć! Tak, żebym nie mogła już oddychać, wtedy rzucę się w przepaść i niech mnie otchłań pochłonie. Mijam kolejny zakręt i kończy się droga.

Jakiś chłopak siedzi na brzegu ścieżki, a jego nogi wiszą w próżni. Blond czupryna, znajoma sylwetka, to przecież mój Nialler! Zatrzymuję się zahipnotyzowana jego widokiem. Czyli nawet go nie spotkali! W takim razie czy mogę tak po prostu do niego podejść i z nim pogadać, skoro jeszcze nic nie wie? Przecież to miłość mojego życia, nie mogę się poddać tylko przez jakiś pieprzony strach!
 - Niall? - mówię, ale siedzi zbyt daleko by mnie usłyszeć. Nagle opiera się dłońmi o ziemię, a jego ramiona widocznie się napinają, co zapowiada odepchnięcie, które skończy się...skokiem. Rzucam się do przodu, nie myśląc już o konsekwencjach naszego spotkania. Chwytam go za ramiona i ciągnę w swoją stronę. Chłopak krzyczy po czym odwraca twarz w moją stronę. Oczy ma rozszerzone od strachu.
- Co ty chciałeś zrobić? Zwariowałeś?! - krzyczę na niego równie przerażona jak on. - Dlaczego chciałeś się zabić?!
- Za-zabić? - wyjąkał. - Ja wcale nie chciałem się zabić! Chciałem już wrócić do domu. To ty na mnie skoczyłaś i myślałem, że chcesz mnie zepchnąć w tą przepaść. A w ogóle co ty tu robisz? Nie mówili, że przyjechałaś z nimi! - woła oskarżycielsko. Nie chciał się zabić. Czuję jak ulga powoli wypełnia moje ciało. To tylko tak głupio wyglądało. Zaraz co on powiedział?
- Jak ci nie powiedzieli? To... ty już się z nimi widziałeś? - pytam niepewnie.
- Widziałem i... och jestem takim strasznym kretynem! Przepraszam cię, tak strasznie cię przepraszam. Ja.. ja nie wiem jak mogłem ci nie uwierzyć. Za to jak cię potraktowałem to może faktycznie powinienem wskoczyć w tą przepaść, zrozumiem jak już nie będziesz mnie chciała, ale ja cię kocham, to wszystko przez tą cholerną zazdrość. Już nigdy więcej, powiedz tylko słowo, a zrobię wszystko co będziesz chciała.
- Wróć ze mną do Londynu i obiecaj, że nigdy więcej nie będziesz mnie tak straszył - odpowiadam szeptem, po czym wpijam się w jego wargi.
Siedzimy twarzami zwróceni ku zachodowi słońca. Czuję, jak powoli przenika mnie przyjemne ciepło. Niall obejmuje mnie ramionami co jakiś czas szepcząc mi przeprosiny do ucha, lub muskając swoimi wargami moją szyję czy policzek. Wtulam się w niego zadowolona, że ten cały koszmar dobiegł końcu. Naszą sielankę przerywa nam dźwięk mojego telefonu. Spoglądam na wyświetlacz, połączenie od "Harry". Pośpiesznie odbieram i ustawiam na głośno mówiący.
- Stało się coś?
"GDZIE TY DO CHOLERY JESTEŚ?!" - na dźwięk jego głosu wybuchamy z Niallem śmiechem.


___________________________________________________________

Ta-dam!
Obiecałam, że w sobotę i jest w sobotę, trochę późno, ale udało mi się :)
Jak wam się podoba? Bo moim zdaniem totalne dno. Nie miałam weny dzisiaj za bardzo, dobrze, że miałam kilka notatek, które zrobiłam wcześniej bo inaczej to już by w ogóle była masakra. Także bądźcie łaskawe dla tego rozdziału jeśli łaska...
Za szczerość nie przepraszam, cześć.