*Vicky*
- Jakieś konkretne plany na dzisiaj? - pyta mnie Niall pochłaniając w rekordowym czasie śniadanie.
- Chyba rozejrzę się za nową szkołą - stwierdzam wzruszając ramionami. - A ty co będziesz dzisiaj robił?
- Kończymy dzisiaj z chłopakami teledysk, a potem mamy mieć jakiś wywiad - mówi lekko się krzywiąc.
- Może zaprosisz chłopaków do nas na kolację? A ja zadzwonię do Amy i Jamesa.
- Świetny pomysł, a teraz ja niestety muszę się już zbierać, jeżeli nie chcę się spóźnić - oznajmia uśmiechając się przepraszająco i powoli podnosi się od stołu.
- Poczekaj! - wołam za nim i pospiesznie otwieram lodówkę. - Zrobiłam dla was kanapki - tłumaczę z uśmiechem podając mu pięć papierowych toreb, a na każdej z nich widnieje imię właściciela.
- Jesteś wspaniała! - stwierdza z szerokim uśmiechem po czym składa na moich wargach delikatny pocałunek. - Kiedyś się z tobą ożenię - mruczy mi do ucha, daje ostatniego buziaka i znika w przedpokoju. Po chwili słychać trzask drzwi i pomruk silnika, a potem znów panuje cisza.
Z szerokim uśmiechem na twarzy zabieram się za sprzątnięcie stołu po śniadaniu, zmywam pospiesznie naczynia i przecieram blaty szafek, po czym wbiegam na górę w poszukiwaniu laptopa. Gdy udaje mi się go namierzyć wepchniętego bez serca pod łóżko, wracam z nim do kuchni. Uruchamiam przeglądarkę i wpisuję hasło, a po chwili na ekranie widnieje kilkanaście szkół w Londynie. Otwieram cztery z nich, które według mnie są godne zainteresowania. Pierwsza z nich oferuje profil chemiczny i matematyczny, więc bez większego żalu wciskam czerwony krzyżyk w prawym górnym rogu. Dzięki drugiej mogę zostać prawnikiem, mechanikiem lub doradcą żywieniowym, także z tą szkołą również się żegnam. Trzecia z kolei jest na drugim końcu Londynu, ale za to ma ciekawe profile, mianowicie dziennikarstwo i psychologię. Rzucam okiem na ostatnią stronę, którą otworzyłam. Tutaj też szału nie ma już mam ją zamknąć gdy moją uwagę przykuwa profil fotograficzny. Przecież z tym skończyłam, nie robiłam już zdjęć od całych wieków, po co mi to? Jednak spisuję adres tej i poprzedniej szkoły z zamiarem udania się do nich w najbliższym czasie.
Wyłączam laptop i zabieram się za przygotowanie kolacji na dzisiaj, czyli dzwonię po Jamesa.
- Cześć braciszku, wiesz jak cię kocham, prawda?
- Co potrzebujesz? - pyta z lekkim rozbawieniem w głosie.
- Bo wiesz zrobiłbyś dzisiaj dla eem.. kilku osób kolację? Oczywiście jesteś na nią zaproszony...
- Dziwne żebym nie był zaproszony jakby nie patrzeć na własną kolację! - odpowiada ze śmiechem.
- Czyli się zgadzasz? Ratujesz mi życie! Tylko jest jeszcze jeden problem... Mam pustą lodówkę - stwierdzam przygryzając wargę w oczekiwaniu na jego reakcję.
- Okej, za godzinę po ciebie podjadę i jedziemy na zakupy, tylko sobie nie myśl, że jeszcze ja zapłacę - dodaje z sarkazmem po czym się rozłącza. Wciąż chichoczę gdy wchodzę do garderoby w poszukiwaniu luźnych ubrań, które zastąpiłyby wygodną piżamę, którą jest koszulka Nialla. Decyduję się na rurki i ciepły sweter, który jest idealny na deszczową pogodę panującą za oknem.
W oczekiwaniu na Jamesa wspinam się na strych, gdzie wyciągam z szafy podniszczone pudła. W końcu udaje mi się odnaleźć to z napisem "zdjęcia". Znoszę je ze sobą do sypialni, po czym wysypuję całą zawartość na łóżko. Wśród wszystkich wspomnień leży dość spora, szara koperta. Biorę ją ignorując pozostałe fotografie.
- Chyba zwariowałam - mruczę pod nosem, po czym wpycham kopertę do torby i wychodzę przed dom, gdzie czeka na mnie James.
- Cześć braciszku - witam się dając mu buziaka w policzek.
- Hej. Słyszałem od Amy, że cię wywalili ze szkoły, to prawda? - pyta przyglądając mi się spod przymrużonych powiek.
- Tak jakby... - odpowiadam wzruszając ramionami.
- Gratuluję! Rodzice na pewno będą zachwyceni - woła z widocznym rozbawieniem.
- Daj spokój, powiem im jak już znajdę nową szkołę... Mam nawet zapisane dwa adresy. Myślałam nad psychologią lub fotografią... - mówię wyglądając za okno.
- Fotografią? No nie wiem... Miałabyś strasznie dużo do nadrobienia, wiesz oni pewnie już dawno skończyli podstawę, chociaż z drugiej strony pamiętam jak wszędzie latałaś z aparatem.
- Tak tylko nadal nie mam kasy na lustrzankę... W ogóle ostatnio poznałam takiego Patricka, który studiuje fotografie, może on by mi pomógł znaleźć sprzęt i wybrać szkołę! - oznajmiam doznając nagłego olśnienia.
- To ten, którego tak Niall nie lubi? - pyta James ze śmiechem.
- Ja nie wiem, co on do niego ma. Ostatnio stwierdził, że ten chłopak jest psychopatą - dodaję co wywołuje jeszcze większą falę śmiechu u mojego brata.
- Bardzo śmieszne - mruczę, gdy wchodzimy do sklepu.
- Zacznijmy od jakiegoś mięsa - mówi James, gdy w końcu udaje mu się opanować.
Po jakiejś godzinnej bieganinie po sklepie udaje nam się podjechać z pełnym wózkiem do kasy, a następnie zawieźć to wszystko do domu.
- Wiem, że to nie mój dom i w ogóle, ale byłby miło gdybyś na czas gdy ja będę robił dla was kolacje zniknęła stąd, a przynajmniej z kuchni, okej? - zwraca się do mnie James wypakowując zakupy.
- Okej, panie kucharzu już stąd znikam. Wrócę przed szesnastą, pasuje?
- Mhmm... - mruczy rozlewając oliwę na patelni.
*Amy*
- Amando, proszę natychmiast zejść na dół! - krzyczy ojciec z kuchni. Oho, pewnie właśnie przeczytał wyciąg z jego karty kredytowej. Z szerokim uśmiechem, za pewne bezczelnym według mojej matki wchodzę do kuchni.
- Coś się stało? - pytam sztucznie potulnym głosem.
- Co ja powiedziałem na temat moich kart kredytowych? - pyta zdenerwowanym tonem tata.
- Że nie wolno ich ruszać?
- To dlaczego bez mojej wiedzy ją zabrałaś?! - wrzeszczy, a na jego czole pojawia się ogromna żyła.
- Ponieważ nie miałam kasy już na swojej - odpowiadam, jakby to było oczywiste.
- Trzeba było przyjść i poprosić! Jesteś bezczelną dziewczyną i my na pewno na taką cię nie wychowaliśmy! - woła, przez co wyprowadza mnie z równowagi. Wybucham sztucznym śmiechem.
- Oczywiście, że mnie na taką nie wychowaliście, bo sama się wychowałam! Przez siedemnaście lat musiałam się sama sobą zajmować! Nigdy was przy mnie nie było, za to zawsze były wasze zakichane pieniądze i myśleliście, że one zastąpią mi rodziców!
- Dosyć tego moja panno! - do kłótni właśnie dołącza moja matka, jednym słowem robi się coraz ciekawiej.
- To my z twoją matką żyły sobie wypruwamy, żebyś ty miała jakąś przyszłość, żebyś mogła normalnie żyć, a ty się nam tak odwdzięczasz?! Dostajesz szlaban na wszystko! Koniec z wychodzeniem z domu, z kieszonkowym i oddaj telefon!
- Wiecie co? Nic od was nie potrzebuję, nic! - krzyczę rzucając w nich najnowszym modelem I-phona.
- W takim razie co jeszcze robisz w tym domu?! No dalej wyprowadź się! Ciekawe za co będziesz żyła? Po dwóch dniach wrócisz tu z podkulonym ogonem i błagając nas żebyśmy cię z powrotem przyjęli!
- Charlie! Uspokój się! Za bardzo poniosły nas emocje, musimy się opanować i później wrócimy do tej rozmowy - matka jakoś próbuje załagodzić sytuację, ale ja już jej nie słucham. Przeskakując co drugi stopień wbiegam do swojego pokoju. Wyciągam spod łóżka walizkę i zaczynam wrzucać do niej pierwsze lepsze ubrania. Po dziesięciu minutach schodzę na dół, gdzie moi rodzice wciąż siedzą w kuchni.
- Spełniam życzenie ojca i się wyprowadzam. Nie martw się nie wrócę tu za dwa dni, ani za tydzień, mam nadzieję, że nigdy więcej nie będę musiała oglądać tego domu, ani waszych egoistycznych twarzy. Zostawiam klucze w przedpokoju, cześć - mówię, po czym kieruję się do wyjścia.
- Amy zaczekaj! - woła mama, jednak ojciec jej przerywa.
- Bardzo dobrze. Do widzenia!
- Gratuluję Bloom, ciekawe gdzie teraz się podziejesz? - mruczę pod nosem, stojąc przed domem. Wzdycham po czym zaczynam kierować się do jedynego domu, gdzie zawsze jestem mile widziana.
Po piętnastominutowym marszu udaje mi się dotrzeć na miejsce, dzwonię dzwonkiem a po chwili stoi przede mną... James?
- Co ty tu robisz? - pytam marszcząc brwi.
- Mógłbym spytać cię o to samo - odpowiada z bezczelnym uśmiechem. - A ty co? Uciekłaś z domu? - pyta dostrzegając moją walizkę.
- Mogłabym powiedzieć, że to rodzice mnie wyrzucili - stwierdzam, wzruszając ramionami. - To jak mogę wejść?
- Jasne, to gdzie teraz będziesz mieszkać?
- Nie wiem, dzisiaj mam nadzieję, że pozwolą mi się tutaj przespać, a jutro coś wymyślę. James, powiedz mi co ja robię źle? Najpierw Zayn, teraz moi rodzice, dlaczego nie mogę być szczęśliwa? - pytam, opadając na kanapę. Czuję jak pod powiekami zbierają mi się pierwsze łzy. - Dlaczego wszyscy chcą mojego nieszczęścia?!
- Ja chcę twojego nieszczęścia? - odpowiada pytaniem w którym wyczuwam spory sarkazm równocześnie kładzie mi rękę na karku i gładzi go delikatnie. Zamieram. Znowu odczuwam szaloną ochotę by przylgnąć do niego, ale bronię się przed tym z całych sił. Dlaczego tak na mnie działa? Zayn pochłania całe moje myśli, ale kiedy James mnie dotyka, całe moje ciało ma ochotę się do niego przytulić. Jednak mówię zimno:
- Nie mam pojęcia czego chcesz. Jeszcze mi nie powiedziałeś, co ty tutaj robisz - dodaję, delikatnie go od siebie odpychając.
- Cóż, moja siostra wymyśliła, że zrobi dzisiaj kolacje, ale zapomniała, że nie umie gotować, więc zadzwoniła po swojego super uzdolnionego brata i oto jestem! A potem gdzieś pognała, ale zaraz powinna wrócić.
- Czekaj, to ja się przebiorę i pomogę ci przy tej kolacji, okej? - pytam, na co James entuzjastycznie kiwa głową.
*Vicky*
- Wróciłam! - krzyczę, ledwo przekroczywszy próg.
- Vicky, powiedz im coś! - woła Niall obejmując mnie mocno w talii. - Oni nie chcą mnie wpuścić do kuchni, a tam tak pięknie pachnie!
- Cześć kochanie - odpowiadam z rozbawieniem. - Co robisz tak wcześnie? Myślałam, że wrócisz późno, razem z całą gromadą głodomorów i jacy oni? Z tego co pamiętam, jak wychodziłam w kuchni był tylko James.
- Skończyliśmy wcześnie, spokojnie oni dotrą koło dwudziestej. Ale teraz tam jest jeszcze Amy, która będzie dzisiaj u nas spała, bo rodzice ją wyrzucili z domu. W ogóle gdzieś ty znowu była? - pyta podejrzliwie mi się przyglądając.
- Jak wyrzucili z domu? Co ty gadasz?
- Przysięgam na to ciastko, które udało mi się wykraść z kuchni, że tak mówiła! Chciałem się dowiedzieć czegoś więcej, ale dostałem drewnianą łyżką z sosu i muszę przyznać, że całkiem dobry ten sos - stwierdza z rozmarzoną miną. - Ale ty nie odpowiedziałaś na moje pytanie! - dodaje, ponownie przybierając poważny wyraz twarzy.
- No wiesz... Widziałam się z Patrickiem - odpowiadam unikając jego spojrzenia.
- Czekaj, czekaj, z tym Patrickiem, z którym prosiłem żebyś się nie spotykała?
- Eem... mówiłeś coś takiego? - próbuję wymigać się od odpowiedzi, powoli wchodząc po schodach.
- Vicky nie denerwuj mnie! Po kiego grzyba się z nim spotykałaś?! - krzyczy wbiegając za mną do sypialni.
- Chciał zobaczyć moje zdjęcia, poza tym studiuje fotografię i obiecał mi pomóc, a jutro mamy jechać do szkoły z profilem fotograficznym - tłumaczę niewinnym głosikiem.
- Mówiąc "mamy jechać", masz na myśli ciebie i jego, a nie ciebie i mnie?
- No.. tak. Wiesz w końcu on się na tym zna, jeszcze pomoże mi wybrać aparat, tylko muszę kasę na niego nazbierać, ale oczywiście jeżeli tylko chcesz to możesz z nami jechać. Nawet będę się wtedy czuła bezpieczniej, jakby wiesz, miał się okazać psychopatycznym mordercą...
- Śmiejesz się ze mnie? Jeszcze zobaczymy! - mówi, groźnie marszcząc brwi po czym zaczyna mnie łaskotać.
- Okej, przepraszam! hahaha, dość! hahaha, błagam cię! - krzyczę równocześnie próbując mu się wyrwać.
- Sama tego chciałaś, trzeba było się nie śmiać ze swojego przystojnego, inteligentnego i utalentowanego chłopaka! - stwierdza chwilowo się ode mnie odsuwając.
- A jaki on skromny - mówię z trudem, za co zostaje ukarana kolejną dawką łaskotek.
Ding dong!
- Oho! Chyba twoi przyjaciele przybyli! - wołam, ocierając łzy śmiechu.
- Masz szczęście... - mruczy mi do ucha, a po chwili całuje mój policzek.
*Amy*
Co ja tutaj robię? Przy tym stole pomiędzy Zaynem i Jamesem. Gorzej już chyba nie mogłam usiąść.
- Tęskniłem za tobą - szepcze Mulat, muskając przy tym płatek mojego ucha.
- Zayn... - przywołuję go do porządku. W odpowiedzi tylko szczerzy swoje ząbki.
- Amy, to jakie masz plany? Wiesz, że możesz tu zostać tak długo, jak tylko będziesz potrzebowała - stwierdza Vicky.
- A co się stało? - od razu podchwytuje temat Zayn.
- Proszę cię i ty byłeś jej chłopakiem? - wtrąca się James dosadnie akcentując słowo "byłeś". - Amy już nie mieszka z rodzicami.
- Dziękuję James, mogę sama za siebie odpowiadać - mówię z irytacją. - W każdym razie poszukam taniego mieszkania - dodaję wzruszając ramionami.
- Możesz zamieszkać z nami, wiesz mamy wolny pokój. Niall chyba już do nas nie wróci, co nie? - stwierdza Liam.
- No wiesz, nie widzę powodu, żebym miał wracać, tym bardziej, że jakiś psychopata kręci się w okół Vicky...
- Nialler, przesadzasz już ci to tłumaczyłam - mówi Victoria wykręcając młynka oczami.
- Ale chyba mogę się pomartwić o swoją dziewczynę! - protestuje, ale Black ucisza go pocałunkiem.
- Ekhem... - daje im subtelnie znak, żeby przestali James. - Wiesz co Amy, nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł, abyś się miała do nich wprowadzić...
- Niby dlaczego nie? - pyta podniesionym głosem Zayn. - Może ma się wprowadzić do ciebie? A sorry, ty wciąż mieszkasz z rodzicami... A poza tym to jest bardzo dobry pomysł! Stary pokój Nialla znajduje się tuż obok mojego, więc gdyby co zawsze mogę do niej zajrzeć - dodaje szczerząc w zwycięskim uśmiechu zęby.
- Uspokójcie się! Może tą decyzję podejmie Amy - mówi Louis z irytacją. W tym momencie wszystkie oczy wpatrują się we mnie. Zayn z widocznym entuzjazmem, James ze złością i jakby delikatnie kiwa głową na boki, Vicky posyła mi pokrzepiający uśmiech, a pozostali patrzą jakby z nutką ciekawości. Ciężko przełykam ślinę.
- Słuchajcie, jeżeli to nie byłby problem to wprowadziłabym się, ale pod warunkiem, że Malik nie będzie do mnie zaglądał! - stwierdzam, na co wszyscy wybuchają śmiechem, oprócz Jamesa i Zayna.
- A dlaczego nie? - pyta marszcząc brwi.
- Bo nie! - odpowiadam pokazując mu język, co wywołuje jeszcze większe rozbawienie.
- Okej ja się już będę zbierał... - mówi James jakieś piętnaście minut później.
- Wiecie, my też już powoli będziemy wracać - stwierdza Liam patrząc na zegarek.
- Amy gdzie twoja walizka? Ja ją z chęcią przyniosę! - woła podekscytowanym głosem Zayn i nie czekając na moją odpowiedź wbiega do salonu.
- Przemyśl to jeszcze, okej? - szepcze mi James do ucha, po czym całuje mój policzek na pożegnanie. - To na razie wszystkim! - dodaje już głośniej.
- Czeeeść! - odpowiada mu chórek głosów.
- Ja prowadzę! - krzyczy Harry podbiegając do samochodu na co Louis oddaje mu ze zrezygnowaniem kluczyki. Ja usadawiam się wygodnie z tyłu pomiędzy Liamem i Zaynem.
- Tylko ten... bo my się nie spodziewaliśmy nikogo, więc żebyś się zbytnio nie przeraziła, bałaganem... - mówi lekko zawstydzonym tonem Payne.
- Od tej pory wszyscy będziecie sprzątać! - stwierdzam.
- Kogo my przygarnęliśmy do domu? Za jakie grzechy?! - lamentuje Lou. - Harry zatrzymaj się! Jest jeszcze szansa, że się jej pozbędziemy! - szepcze teatralnie.
- Słyszałam geniuszu! Za karę zaczniemy od twojego pokoju - stwierdzam z satysfakcją.
- Mam nadzieję, że ona nie lubi marchewek, bo tego bym już nie przeżył... - mruczy z oburzeniem.
- A ja się tam cieszę, że będziesz z nami mieszkać... - szepcze Zayn do mojego ucha równocześnie wplatając swoje palce w moje.
____________________________________
Witam <3
Tandeta, tandeta, tandeta. Dialogi wyszły jakieś sztuczne, atmosfera wymuszona, jednym słowem masakra. Taki jest mój komentarz do tego rozdziału, koniec kropka. Sorry, że jakoś tak oddaliłam się w tym rozdziale od Vicky i Nialla, ale jakoś tak mi bardziej pasowało... Także nie zdziwcie się jak pojawi się troszkę inna wersja tego rozdziału, bo prawdopodobnie będę jeszcze nad nim pracować :)
Przepraszam, że musicie tyle czekać, ale za miesiąc mam egzaminy, a w szkole chyba uważają , że to już za tydzień bo mamy tyle nauki i powtórek, że nie wyrabiam z niczym, nic tylko NAUKA! -,-
Dlatego założyłam zakładkę "powiadamiani", żebyście nie musieli wchodzi piętnaście tysięcy razy dziennie. Także zostawcie tam swoje namiary, a ja was poinformuję gdy dodam następny rozdział ;*.
sobota, 23 marca 2013
sobota, 2 marca 2013
55. Zazdrość
*Vicky*
Rzucam okiem na budzik i podskakuję. Za dziesięć szósta. Jest wcześnie rano, tak wcześnie że to przerażające. Do szkoły mam dopiero na wpół do dziesiątej. Burczy mi w brzuchu z głodu, więc cichutko wyślizguję się z łóżka, składam delikatny pocałunek na policzku Nialla i wychodzę z pokoju, łapiąc po drodze butelkę ze zbawienną wodą. Wczorajsza urodzinowa impreza Jacka była dość grubo zakrapiana alkoholem, więc po chwili wracam do pokoju z drugą butelką, którą zostawiam obok łóżka, a na talerzyku kładę kilka tabletek przeciwbólowych. Po chwili błąkam się po kuchni w poszukiwaniu czegokolwiek jadalnego. Niestety stan faktyczny naszej lodówki jest równie przewidywalny, co żałosny - Nialler wyjadł wszystko co tylko się dało, a nie wpadł na pomysł, że można uzupełnić braki. Rozglądam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiejś kartki i długopisu, by móc spisać prowizoryczną listę zakupów. Nieśmiałe słońce zachęca mnie do wyjścia, chociaż do rozpoczęcia lekcji mam jeszcze dużo czasu. Chwilę stoję przed szafą wahając się co ubrać, jednak szybko udaje mi się wybrać odpowiedni zestaw. Zarzucam plecak na jedno ramię, listę zakupów wpycham do tylnej kieszeni spodni. Na stole zostawiam krótki liścik, informujący, że w końcu postanowiłam wrócić do szkoły po czym wychodzę. Kiedy już jestem na zewnątrz, słońce przyjemnie rozgrzewa moje ciało zastanawiam się dokąd pójść. Do rodziców? Pewnie już są w pracy, a James razem z Ginny słodko sobie śpią. Mogłabym iść do Amy, spytać się jej jak się czuje i czy w ogóle idzie do szkoły. Tak to zdecydowanie dobry pomysł.
Ostatnie sto metrów pokonuję sprintem i staję pod jej drzwiami o wpół do ósmej. Dzwonię do drzwi pełna obaw, ale i zdecydowana. Otwiera mi z zaspanymi oczami, rozczochranymi włosami, za dużym podkoszulku i w jaskrawoczerwonych spodenkach.
- Cześć Vicky.
- Cześć Amy. Przykro mi, że cię obudziłam, ale musimy pogadać - stwierdzam na jednym oddechu, równocześnie przyglądając się jej twarzy. Oczy ma podpuchnięte, a twarz przeraźliwie bladą, pewnie przepłakała pół nocy.
- Teraz? - pyta ze zwątpieniem, ale robi mi miejsce bym mogła wejść do środka.
- Jeżeli to nie byłby problem. Gdzie twoi rodzice? - pytam rozglądając się po domu.
- A gdziem mogą być? Jak zwykle w pracy. Chociaż matka zauważyła, że coś się stało. Chyba odezwał się w niej spóźniony instynkt macierzyński, bo postanowiła sobie wziąć tydzień wolnego, "abyśmy mogły naprawić nasze stosunki". - tłumaczy przewracając oczami. - Nie obrazisz się jak zrobię sobie śniadanie?
- Byłabym ci wdzięczna jak dla mnie też byś coś zrobiła, bo Nialler wyżarł w domu wszystko co jadalne.
- No tak, chłopak. Po co to komu? Same problemy, a człowiek tylko cierpi - mówi bezbarwnym głosem, a ja przeklinam się za moją bezmyślną odpowiedź.
- W ogóle jak się czujesz? - pytam, obserwując jak wyciąga z lodówki potrzebne produkty na jajecznicę.
- Hm... Jakbym dostała policzek od swojego chłopaka, została wyprana z wszelkich emocji, potem wypadła przez okno a na końcu przejechał po mnie czołg - stwierdza z sarkazmem, wbijając jajka na patelnię. - Nie idę dzisiaj do szkoły - dodaje po krótkim namyśle.
- Dlaczego? Nie możesz się zamknąć w domu. Zresztą nie po to tu przyszłam, żebym musiała iść sama do szkoły! - protestuję.
- Vick, daj spokój. Nie chcę tam iść, nie mam na to ochoty i tyle.
- Ale ja mam ochotę na to, żeby moja przyjaciółka towarzyszyła mi w drodze do szkoły i przez wszystkie lekcje, więc ty idziesz się teraz ubrać, a ja za ten czas skończę śniadanie - mówię równocześnie wypychając ją z kuchni.
Amy wchodzi z powrotem do kuchni w momencie, gdy rozdzielam porcję jedzenia.
- Co teraz zrobisz? - pytam pochłaniając swoją część jajecznicy.
- Będę chodzić codziennie do szkoły, zdawała sprawdziany i kartkówki, a co innego miałabym robić?
- Wiesz, że nie o to mi chodzi...
- Jedną zdradę mogę przeżyć, ale dwie to już zdecydowanie za dużo. Mam zamiar żyć dalej, ale bez niego - mówiąc to po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, którą szybko ociera.
- Jesteś pewna, że to już koniec? Przemyśl to jeszcze, może... - resztę moich słów zagłusza dzwonek do drzwi. Amy rzuca mi zdziwione spojrzenie i powoli rusza w stronę drzwi.
Po chwili wbiega z przerażeniem do kuchni.
- Szybko wychodzimy! - mówi rozgorączkowanym tonem, równocześnie podając mi mój plecak do szkoły. Ze zdziwieniem kieruję się w stronę drzwi wejściowych.
- Nie tędy! - szepcze. Łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę tylnych drzwi.
- Zwariowałaś? Kto to był? - pytam.
- Zayn - odpowiada, rozglądając się po podwórku, po czym podbiega do płotu.
- Chyba nie chcesz przeskoczyć przez ten mur? - pytam z coraz większym przerażeniem.
- Owszem chcę i ty też to zrobisz! - odpowiada podciągając się na rękach.
Rzucam okiem na budzik i podskakuję. Za dziesięć szósta. Jest wcześnie rano, tak wcześnie że to przerażające. Do szkoły mam dopiero na wpół do dziesiątej. Burczy mi w brzuchu z głodu, więc cichutko wyślizguję się z łóżka, składam delikatny pocałunek na policzku Nialla i wychodzę z pokoju, łapiąc po drodze butelkę ze zbawienną wodą. Wczorajsza urodzinowa impreza Jacka była dość grubo zakrapiana alkoholem, więc po chwili wracam do pokoju z drugą butelką, którą zostawiam obok łóżka, a na talerzyku kładę kilka tabletek przeciwbólowych. Po chwili błąkam się po kuchni w poszukiwaniu czegokolwiek jadalnego. Niestety stan faktyczny naszej lodówki jest równie przewidywalny, co żałosny - Nialler wyjadł wszystko co tylko się dało, a nie wpadł na pomysł, że można uzupełnić braki. Rozglądam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiejś kartki i długopisu, by móc spisać prowizoryczną listę zakupów. Nieśmiałe słońce zachęca mnie do wyjścia, chociaż do rozpoczęcia lekcji mam jeszcze dużo czasu. Chwilę stoję przed szafą wahając się co ubrać, jednak szybko udaje mi się wybrać odpowiedni zestaw. Zarzucam plecak na jedno ramię, listę zakupów wpycham do tylnej kieszeni spodni. Na stole zostawiam krótki liścik, informujący, że w końcu postanowiłam wrócić do szkoły po czym wychodzę. Kiedy już jestem na zewnątrz, słońce przyjemnie rozgrzewa moje ciało zastanawiam się dokąd pójść. Do rodziców? Pewnie już są w pracy, a James razem z Ginny słodko sobie śpią. Mogłabym iść do Amy, spytać się jej jak się czuje i czy w ogóle idzie do szkoły. Tak to zdecydowanie dobry pomysł.
Ostatnie sto metrów pokonuję sprintem i staję pod jej drzwiami o wpół do ósmej. Dzwonię do drzwi pełna obaw, ale i zdecydowana. Otwiera mi z zaspanymi oczami, rozczochranymi włosami, za dużym podkoszulku i w jaskrawoczerwonych spodenkach.
- Cześć Vicky.
- Cześć Amy. Przykro mi, że cię obudziłam, ale musimy pogadać - stwierdzam na jednym oddechu, równocześnie przyglądając się jej twarzy. Oczy ma podpuchnięte, a twarz przeraźliwie bladą, pewnie przepłakała pół nocy.
- Teraz? - pyta ze zwątpieniem, ale robi mi miejsce bym mogła wejść do środka.
- Jeżeli to nie byłby problem. Gdzie twoi rodzice? - pytam rozglądając się po domu.
- A gdziem mogą być? Jak zwykle w pracy. Chociaż matka zauważyła, że coś się stało. Chyba odezwał się w niej spóźniony instynkt macierzyński, bo postanowiła sobie wziąć tydzień wolnego, "abyśmy mogły naprawić nasze stosunki". - tłumaczy przewracając oczami. - Nie obrazisz się jak zrobię sobie śniadanie?
- Byłabym ci wdzięczna jak dla mnie też byś coś zrobiła, bo Nialler wyżarł w domu wszystko co jadalne.
- No tak, chłopak. Po co to komu? Same problemy, a człowiek tylko cierpi - mówi bezbarwnym głosem, a ja przeklinam się za moją bezmyślną odpowiedź.
- W ogóle jak się czujesz? - pytam, obserwując jak wyciąga z lodówki potrzebne produkty na jajecznicę.
- Hm... Jakbym dostała policzek od swojego chłopaka, została wyprana z wszelkich emocji, potem wypadła przez okno a na końcu przejechał po mnie czołg - stwierdza z sarkazmem, wbijając jajka na patelnię. - Nie idę dzisiaj do szkoły - dodaje po krótkim namyśle.
- Dlaczego? Nie możesz się zamknąć w domu. Zresztą nie po to tu przyszłam, żebym musiała iść sama do szkoły! - protestuję.
- Vick, daj spokój. Nie chcę tam iść, nie mam na to ochoty i tyle.
- Ale ja mam ochotę na to, żeby moja przyjaciółka towarzyszyła mi w drodze do szkoły i przez wszystkie lekcje, więc ty idziesz się teraz ubrać, a ja za ten czas skończę śniadanie - mówię równocześnie wypychając ją z kuchni.
Amy wchodzi z powrotem do kuchni w momencie, gdy rozdzielam porcję jedzenia.
- Co teraz zrobisz? - pytam pochłaniając swoją część jajecznicy.
- Będę chodzić codziennie do szkoły, zdawała sprawdziany i kartkówki, a co innego miałabym robić?
- Wiesz, że nie o to mi chodzi...
- Jedną zdradę mogę przeżyć, ale dwie to już zdecydowanie za dużo. Mam zamiar żyć dalej, ale bez niego - mówiąc to po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, którą szybko ociera.
- Jesteś pewna, że to już koniec? Przemyśl to jeszcze, może... - resztę moich słów zagłusza dzwonek do drzwi. Amy rzuca mi zdziwione spojrzenie i powoli rusza w stronę drzwi.
Po chwili wbiega z przerażeniem do kuchni.
- Szybko wychodzimy! - mówi rozgorączkowanym tonem, równocześnie podając mi mój plecak do szkoły. Ze zdziwieniem kieruję się w stronę drzwi wejściowych.
- Nie tędy! - szepcze. Łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę tylnych drzwi.
- Zwariowałaś? Kto to był? - pytam.
- Zayn - odpowiada, rozglądając się po podwórku, po czym podbiega do płotu.
- Chyba nie chcesz przeskoczyć przez ten mur? - pytam z coraz większym przerażeniem.
- Owszem chcę i ty też to zrobisz! - odpowiada podciągając się na rękach.
- Bloom, jesteś walnięta! - krzyczę gdy znika za betonową przeszkodą.
- Cicho bądź i lepiej się pospiesz, bo cię usłyszy! - odpowiada zdenerwowanym tonem.
- Wiesz, że nie możesz go wiecznie unikać? - pytam ze złością, gdy udaje mi się przeskoczyć na drugą stronę.
- Wiem, ale na razie nie mam mu nic do powiedzenia - odpowiada i z zaciętą miną rusza przed siebie.
Do szkoły docieramy dwadzieścia minut przed dzwonkiem na lekcje.
- Chodź do szafki, muszę zabrać podręcznik do matmy - mówię.
Wykręcam ciąg cyfr, żeby otworzyć szafkę, ale jednak ona nadal pozostaje zamknięta.
- Co jest? Pomyliłam się czy jak? - mówię marszcząc brwi.
- Zapomniałam ci powiedzieć! Jak byłaś z Niallem u twojej babci to dyra zmieniła kody, musisz iść do sekretariatu, to ci dadzą kartkę z nowym hasłem - tłumaczy Bloom ze wzruszeniem ramion. Wzdychem ze zniecierpliwieniem.
- Okej, nie ma sensu, żebyś ze mną latała po całej szkole, spotkamy się pod salą - stwierdzam, po czym zbiegam po schodach w stronę sekretariatu. Pukam do drzwi, a na zniekształcone słowo "Proszę" pani Adams, wchodzę do środka.
- Dzień dobry, podobno są nowe kody do szafek, chciałabym poznać swój do szafki numer 123 - mówię z wymuszonym uśmiechem.
- O panna Black, w końcu pojawiła się w szkole. Dobrze, że przyszłaś pani dyrektor chciała z tobą rozmawiać - odpowiada mierząc mnie znudzonym spojrzeniem. - Przykro mi, ale to nie będzie miła rozmowa - dodaje ze złośliwym uśmieszkiem.
- Czy pani Wilson jest u siebie? - pytam z lekkim wahaniem.
- Oczywiście.
- Dziękuję - stwierdzam z lekkim skinieniem głowy, po czym podchodzę do kolejnych drzwi i znowu pukam.
- Proszę! - biorę ostatni głęboki oddech i wchodzę do środka.
- Podobno mnie pani wzywała, pani dyrektor...
- Och Victoria. Tak, niestety mam dla ciebie złe wieści - stwierdza równocześnie przerzucając jakieś papiery na biurku. - Spójrz na to - dodaje, podając mi jakąś kartkę.
- Co to jest, proszę pani? - pytam, kompletnie nic z tego nie rozumiejąc.
- Jest to lista obecności za pierwszy semestr. Wolne kratki to te dni w których byłaś w szkole, a te z iksami to te w których odpuściłaś sobie szkołę. Ponieważ jesteś już pełnoletnia, nie musimy wzywać twoich rodziców do szkoły, dlatego to ty zostałaś wezwana. Jak sama zdążyłaś zauważyć sześćdziesiąt procent to iksy, a żeby zdać semestr jest potrzebne przynajmniej czterdzieści pięć procent obecności. Jednak na usilną prośbę niejakiego Nialla Horana oraz ze względu na twoje dobre wyniki w nauce, postanowiliśmy dać ci jeszcze jedną szansę i zaliczyliśmy pierwszy semestr pod warunkiem, że nie będziesz opuszczała drugiego. Niestety minęły już dwa tygodnie nowego semestru, a ty jeszcze ani razu nie pojawiłaś się w szkole. Z tego powodu muszę ci oznajmić, że zostajesz zawieszona do czasu najbliższego apelu, na którym zostaniesz wydalona ze szkoły. Przykro mi - dodaje takim tonem, jakby faktycznie było jej przykro z powodu, że właśnie wyrzuciła mnie ze szkoły, super.
- Ale nic się nie da zrobić? Ja obiecuję, że nie opuszczę już żadnego dnia. Nie mogę wylecieć!
- Sama na początku tego roku szkolnego powiedziałaś, że chcesz się jak najszybciej wynieść z tej szkoły, więc właśnie spełniliśmy jedno z twoich marzeń - odparła smutno się uśmiechając. - Mam jeszcze dużo pracy, więc chyba będziemy musiały się już pożegnać. Poproś panią Adams o kod do szafki, żebyś mogła zabrać swoje rzeczy, do widzenia.
- Do widzenia.
Piętnaście minut później idę chodnikiem znowu nie wiedząc dokąd. W końcu przypomina mi się, że mam do zrobienia zakupy, więc z ulgą wyciągam listę i kieruję się do TESCO, mając nadzieję, że choć na chwilę, zajmę czymś swoje myśli.
- Vicky?! - na dźwięk swojego imienia automatycznie się obracam.
- Patrick? Co ty tu robisz? - pytam rozpoznając bruneta, który mnie zaczepił.
- Prawdopodobnie to samo co ty, czyli zakupy - odpowiada z szerokim uśmiechem. - A gdzie się podział twój zazdrosny chłopak? - dodaje.
- Jest dzisiaj na planie z resztą swojego zespołu i nagrywają teledysk do piosenki - odpowiadam z uśmiechem.
- Gra w jakimś znanym zespole?
- Nie mów, że go nie znasz! - wołam ze zdziwieniem. - One Direction! Ostatnio to jeden z najbardziej rozpoznawalnych zespołów!
- Przykro mi nie kojarzę, słucham tylko rocka... - odpowiada widocznie zmieszany. - A dlaczego ty wyglądasz na taką smutną? - pyta usilnie próbując zmienić temat.
- Cóż... właśnie wyrzucili mnie ze szkoły za tak zwane wagary - mówię udając beztroski ton, ale widocznie mi się to nie udaje.
- Wiesz co? Zapraszam cię na duże ciacho i gorącą czekoladę. To zawsze poprawia nastrój.
- No nie wiem...
- Nie daj się prosić! - robi słodkie oczka.
- Och no dobra - poddaję się. Płacę za zakupy i wychodzimy.
- Więc czym ty się zajmujesz? - pytam Patricka znad parującego kubka czekolady.
- Obecnie studiuję fotografię, jestem na przedostatnim roku, a w wolnych chwilach dorabiam sprzedając perfumy, tak jak już wiesz - odpowiada z szerokim uśmiechem.
- Fotograf? Miałam wybrać ten zawód, zawsze uwielbiałam robić zdjęcia, ale moich rodziców nie było stać na profesjonalny aparat, a niestety to był jeden z wymogów takiej szkoły - stwierdzam ze smutkiem.
- Serio? Masz jakieś zdjęcia?
- Gdzieś się znajdą - odpowiadam wzruszając ramionami.
- Chciałbym je kiedyś zobaczyć. Fotografie wiele mówią o człowieku...
- W takim razie ja pokaże ci moje, ale w zamian ty pokażesz mi swoje, okej? - proponuję kompromis.
- W porządku, to co dasz mi swój numer, wiesz żeby się dogadać z tymi zdjęciami... - szybko dodaje.
- Jasne - odpowiadam po czym podaję mu ciąg cyfr.
- Ojej, ale już późno! Muszę wracać do domu! Nialler mnie zabije, przez pół dnia nie dawałam znaków życia... - wołam z przerażaniem, po dwugodzinnej rozmowie.
- To wy mieszkacie razem? - pyta ze zdziwieniem Patrick.
- Mhmm... - mruczę, dopijając swoją czekoladę. - Miło się rozmawiało, dzięki, że poświęciłeś mi aż tyle czasu, to... cześć - dodaję, po czym kieruję się w stronę wyjścia.
- Gdzieś ty tyle była? Wiesz jak ja tęskniłem?! - woła wesołym głosem Niall, gdy ledwo udaje mi się przejść przez próg drzwi kuchennych.
- Najpierw w szkole, z której mnie wyrzucili, a później spotkałam Patricka i poszłam z nim na czekoladę - odpowiadam.
- Czekaj, czekaj tego Patricka? - pyta, a jego mięśnie widocznie się naprężają.
- Tak z tym i fajnie, że przejąłeś się tym, że mnie wyrzucili - stwierdzam z sarkazmem.
- Wolałbym, żebyś się z nim nie spotykała - mówi dziwnie poważnym tonem.
- Dlaczego? - pytam, chwilowo przestając wypakowywać zakupy.
- Ponieważ on jest od ciebie starszy! - woła jakby to przesądzało sprawę.
- Kochanie, pragnę ci tylko przypomnieć, że ty też jesteś ode mnie starszy - odpowiadam z rozbawieniem.
- Tak, ale tylko o dwa lata, a on o jakieś czterdzieści dwa. Zresztą ja to co innego! No jakby nie patrzeć ja to jestem ja! Kocham cię i w życiu bym cię nie skrzywdził, a temu tam nie wiadomo co po głowie chodzi! Przecież ja cię muszę bronić przed innymi, a co jeśli to psychopata? A to wasze dzisiejsze spotkanie wcale nie było przypadkowe? Na pewno cię śledził, zobaczył, że mnie z tobą nie ma i przystąpił do ataku! Ooo nie, tak łatwo nie będzie. Koniec tego dobrego, od tej pory nigdzie nie wychodzisz beze mnie! - zaczął się coraz bardziej nakręcać.
- Po pierwsze nie o czterdzieści dwa tylko o sześć, po drugie wydaje mi się, że troszkę przesadzasz, a po trzecie, czy ty po prostu nie jesteś zazdrosny? - pytam przytulając się do jego torsu.
- Oczywiście, że jestem. Zawsze będę zazdrosny o każdego faceta, który się do ciebie zbliży. No może nie o każdego... - stwierdza po chwili zastanowienia.
- Jak to? - pytam, odsuwając się od niego tak, by móc zobaczyć wyraz jego twarzy.
- No przecież nie będę zazdrosny o własnego syna! - woła z szerokim uśmiechem, po czym składa na moich wargach namiętny pocałunek.
*Amy*
Wychodzę ze szkoły w wyjątkowo podłym nastroju. Jak ona mogła tak zrobić? Mnie zaprowadziła do tej cholernej budy, a sama co? Zwiała! Niech no tylko spotkam Victorię, już ja sobie z nią porozmawiam...
Zatopiona w własnych myślach, dopiero po chwili orientuję się, że ktoś mnie wołał. Rozglądam się zdezorientowana. W końcu na parkingu dostrzegam postać chłopaka, który macha rękami w moją stronę.
- Proszę cię, musimy pogadać! Daj mi tylko pięć minut o więcej nie proszę... - krzyczy Zayn równocześnie idąc w moją stronę. Moody już przystanęła w pobliżu i z zaciekawieniem przygląda się całej sytuacji. Czym prędzej podchodzę do Mulata.
- Możesz przestać krzyczeć na cały parking, pół szkoły cię słyszy! - mruczę. Chłopak całuje mój policzek na przywitanie. Odruchowo robię kilka kroków w tył.
- Tylko bez takich mi tu, Malik. Nie jesteśmy już parą - warczę.
- Kocha... Znaczy Amy, błagam cię. To nie tak miało wyjść, błagam wróć do mnie - spogląda na mnie błagalnie, czuję jak pod wpływem tego spojrzenia w moich oczach wzbierają się łzy. Nie mogę teraz pokazać mu jak bardzo chcę z nim być.
- Przykro mi Zayn, to koniec - odpowiadam, po czym odwracam się i odchodzę. Jednak Mulat zagradza mi drogę.
- Nie możesz odejść z takiego powodu. Zrobię wszystko, żebyś ze mną została. Błagam... - chłopak przyciąga mnie do siebie i z całej siły przytula.
- Zayn proszę, daj mi odejść. Ja.. Kocham cię i to cholernie mocno, ale to dłużej nie ma sensu - odpowiadam, ocierając łzy.
- Więcej nie potrzebuję, wystarczy mi to zapewnienie, a ja to wszystko naprawię, przysięgam - szepcze, a ja powoli odchodzę.
- KOCHAM CIĘ AMANDO BLOOM! - krzyczy najgłośniej jak potrafi, a po moim policzku spływa kolejna łza.
________________________________________
Dobry <3.
Tak wiem jestem okropnym człowiekiem. Przez ferie miałam dodawać częściej rozdziały, a tym czasem nie pojawił się ani jeden, niestety miałam tyle zajęć, że ledwo wyrabiałam, a pierwszy tydzień po feriach był jedną wielką masakrą. Dali nam tyle do nauki, że chyba jeszcze nigdy nie miałam tak dużo naraz. Wybaczcie, że rozdział jest taki słaby, ale nie potrafiłam wymyślić nic lepszego, a chciałam coś dzisiaj dodać. Jeżeli mam być szczera, to ten rozdział mi się nie podoba ;<
A tak z dodatkowych wiadomości to założyłam dwie nowe zakładki "SPAM", gdzie możecie zostawiać linki do swoich opowiadań, a ja na pewno tam zajrzę oraz "Powiadamiani", zostawcie tam swój namiar na: bloga, gadu, fejsa lub photobloga, a ja będę was informować o nowych rozdziałach :)
Miłego wieczoru życzę wszystkim :*
Subskrybuj:
Posty (Atom)