poniedziałek, 13 sierpnia 2012

37. Malibu

*Vicky*

- Vicky, wstawaj! - dobiegł mnie stłumiony głos taty. Niechętnie zwlekłam się na dół by dowiedzieć się czego pragnie o tak wczesnej porze, bynajmniej tak mi się zdawało. W kuchni okazało się, że jest już wpół do trzynastej, fantastycznie.
- Co się stało? - spytałam zaspanym głosem.
- Jedziesz ze mną na zakupy? - odpowiedział mi pytaniem tata. Fakt, dzisiaj piątek. Czas na tygodniowe zakupy po jedzenie i inne pierdoły na zbliżający się tydzień.
- Daj mi pięć minut - rzuciłam i pobiegłam z powrotem na górę, by się zebrać. Po drodze wpadłam do pokoju brata.
- James, brzydalu wstawaj! Jedziemy na zakupy! - zawołałam wesołym głosem.
- Wyścig wózków w markecie? Nie mogę tego opuścić! - odparł i wyskoczył z łóżka, a ja pobiegłam do swojego pokoju po ubrania i do łazienki.
Po kilkunastu minutach całą trójką siedzieliśmy w aucie i ruszyliśmy na targ po warzywa, a potem do marketu po całą resztę.
Do domu wróciliśmy koło piętnastej. Zjadłam obiad, wyprostowałam włosy bo rano już nie zdążyłam i pomału zaczęłam się kierować w stronę domu Amandy. Miałyśmy dokończyć ostatnią rozmowę i podjąć jakąś konkretną decyzję, która z pewnością nie będzie łatwa.
Drzwi otworzyła mi prawie natychmiast po tym jak nacisnęłam dzwonek, zupełnie jakby pod nimi czuwała, aż się zjawię.
- Idziemy na zdjęcia! - zawołała, zamiast się normalnie przywitać. Rzuciłam jej spojrzenie typu "What the fuck?". Zachichotała. - Tata kupił sobie nowy aparat do studia, a starą lustrzankę oddał mi. Chciał ją wyrzucić bo twierdzi, że to tylko zwykły grat, ale go przekonałam, żeby ją zostawił - wytłumaczyła, w jej głosie usłyszałam nutkę samozadowolenia, a przed nosem machała mi aparatem, który wyglądał na nieużywany, ale przywykłam do tego, że jej rodzice traktują rzeczy tygodniowe jak stare niepotrzebne śmieci bo są strasznie bogaci. Tylko Amy na tym cierpi bo nigdy nie mają czasu by się porządnie nią zająć, może dlatego tak często przebywała u mnie w domu, dopóki James tego nie schrzanił... Właśnie James. To mi coś przypomniało.
- Miałyśmy dokończyć rozmowę - wtrąciłam z po wątpieniem.
- Daj spokój możemy, rozmawiać o tym w drodze - zbagatelizowała sprawę równocześnie wypychając mnie z domu. Spojrzałam na nią z rozbawieniem.
- A dokąd idziemy?
- Zobaczysz - odparła z błyskiem w oku, który mi się nie spodobał.

***


Kluczyłyśmy wśród domów przez jakieś dziesięć minut, po czym doszłyśmy do ulicy, która prowadziła na obrzeża Londynu. Amy pewnie ją przeszła i zniknęła w lesie po przeciwnej stronie. Westchnęłam i niechętnie ruszyłam za nią.
Ścieżka okazała się bardzo długa i ładna. W niektórych miejscach zalewały ją plamy słońca, a korony drzew zamykały się nad nami tworząc zielony baldachim. W pierwszym momencie odczuwało się, że wchodzimy do tunelu stworzonego z roślin.
- I jak podoba ci się tutaj? - spytała Amy.
- Nawet bardzo - wyszeptałam, jakbym bała się, że głośniejsze dźwięki mogą zniszczyć to cudowne wrażenie. Po chwili oprzytomniałam. - Ale nie o tym miałyśmy rozmawiać.
- Tak wiem, co chcesz jeszcze wiedzieć? Mogłabyś się tam ustawić? - dodała mierząc we mnie aparatem. Posłusznie ustawiłam się tam gdzie wskazała.
- Wiesz wydaje mi się, że powinnaś podjąć decyzję na czyim szczęściu ci bardziej zależy, na Jamesa czy Zayna bo ty i tak w obu przypadkach będziesz poszkodowana więc teraz musisz ich wziąć pod uwagę i tę decyzję musisz podjąć sama - skrzywiła się delikatnie na moje słowa, ale nie zaprzeczyła.
- Wiem, ale dzisiaj nie mam do tego głowy, pomyślę wieczorem, albo jutro, a teraz cieszmy się tym, że w końcu jesteśmy same, od baaardzo dawna - powiedziała z uśmiechem. Skubana miała rację, już nie pamiętam kiedy ostatnio miałyśmy trochę czasu tylko dla siebie.
Pstryknęłyśmy sobie jeszcze kilka fotek na tej dróżce i powędrowałyśmy dalej.
Doszłyśmy do jakiegoś rozwidlenia. Droga dalej prowadziła w lewo, prosto lub prawo.
- No i dokąd dalej przewodniku? - spytałam Amy.
- Z tego co pamiętam to chyba w lewo, ale nie mogę przysiąść czy mi GPS nie nawala - stwierdziła żartobliwie. Ruszyłyśmy tą namiastką ścieżki (oczywiście mnie wypchnęła jako pierwszą). Droga prowadziła, przez takie "piękne" krzaki, które nie dość, że były wyższe od nas to jeszcze rosły tak gęsto, że trzeba było się przez nie przedzierać. Przed sobą, za sobą i obok siebie nie widziałyśmy nic innego tylko te krzaki. Cały czas miałam głupie wrażenie, że ktoś wyskoczy z tych krzaków i zrobi głośne "Buuu!", a im dalej się zapuszczałyśmy w te chaszcze tym bardziej to przeczuwałam, szczerze to mogę powiedzieć, że mój strach rósł wprost proporcjonalnie do drogi, którą pokonywałyśmy. Na samym końcu ścieżki każda moja komórka wołała "Stara, uciekajmy stąd!", a mięśnie były tak bardzo napięte, że aż odczuwałam ból.
- Amy do jasnej cholery gdzie ty mnie prowadzisz? - wyszeptałam zjadliwie.
- Chodziłam tu z tatą jak byłam mała, ale chyba trochę się zmieniło - odparła szeptem jakby to nie była jej wina, że mnie pakuje w tarapaty.
- Wracajmy - poprosiłam błagalnym tonem.
- Jeszcze kawałeczek - powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu i popchnęła mnie delikatnie bym szła dalej. Niechętnie ruszyłam.
Gdy skończyły się te krzaki naszym oczom ukazało się coś w rodzaju opuszczonego budynku, którego nigdy nie dokończyli. Wyglądało to trochę jak spodek UFO tyle, że ucięte w połowie. Samo betonowe koło, na podwyższeniu tyle, że fundamenty nie były proste, a pochyłe coś w rodzaju talerza. Cokolwiek to było znajdowało się w środku lasu i naokoło nie było nic innego oprócz krzaków i drzew, ale żeby było ciekawiej to obok tego fantastycznego "spodka" stał mały budyneczek wymurowany z cegieł, coś w rodzaju baraku. Tam gdzie powinny być wstawione drzwi ział czarny otwór. Dobiegł nas odgłos stłumionych kroków i przyciszonych głosów, gdzieś po prawej stronie w tych krzakach. Poziom adrenaliny w moim układzie krwionośnym wzrósł o kolejnych kilka etapów, a oddech przyśpieszył.
- Zadowolona? Przyszłyśmy to teraz może wracajmy zanim nas ktoś tu zabije - wysyczałam w stronę Amy.
- Daj spokój chodziłam tu z tatą, nic nam się nie stanie - odparła już niezbyt pewnym tonem.
- Same się prosimy, żeby coś nam się stało przychodząc w takie miejsce. Same się pakujemy w tarapaty - zaczęłam się nakręcać.
- Uspokój się - rzuciła w moją stronę i ruszyła jakby chciała to COŚ obejść.
- Gdzie ty leziesz?! - warknęłam.
- No obejść to - no i masz moje cudowne podejrzenia się sprawdziły.
- Nigdzie nie idziesz. Co ty chcesz samobójcą zostać? Bo jak tak to ci bardzo dobrze idzie - wyrzuciłam oskarżycielsko. Westchnęła i zmieniła kierunek, w stronę tego baraku.
- Idziemy odnaleźć wejście na to betonowe coś - oznajmiła. Wciągnęłam gwałtownie powietrze po czym powolutku je wypuściłam. Już lepsze to bo przynajmniej stąd widzę co jest za zakrętem tego "spodka".
Wejściem okazało się idealne koło w murze, które wyglądało trochę jak wejście do budy dla psa. Weszłyśmy już tam bez większych oporów. W środku wyglądało trochę jak w amfiteatrze tylko bez sceny i na płasko, ale zanim zdążyłam się temu dokładniej przyjrzeć Amy powiedziała zestresowanym głosem:
- Ja stąd idę - i czym prędzej czmychnęła przez to koło i obok tego baraku z powrotem w krzaki gdzie znajdowała się ścieżka, a ja zaraz za nią nie wiedząc o co chodzi. Oddalałyśmy się stamtąd szybkim krokiem, tym razem Amy szła pierwsza.
- Czemu tak nagle zaczęłaś się wycofywać, przecież to ty chciałaś tam iść! - zawołałam oskarżycielsko, ale odpowiedziała mi cisza.
Gdy został nam do pokonania ostatni odcinek ścieżki, a mój oddech wraz z sercem się uspokoili, mózg zaczął wymyślać teksty, którymi ochrzanię Bloom, Amy bez ostrzeżenia zaczęła biec. Moje serce dostało palpitacji ze strachu, adrenalina ponownie wypełniła moje żyły tyle, że teraz nie czułam nic oprócz niej i paniki. Bez zastanowienia puściłam się biegiem za Amandą. Wybiegłyśmy z tych krzaków równocześnie. Stanęłyśmy trzymając się za bok i z trudem łapiąc oddech.
- Co ci odwaliło?! - z trudem wydusiłam.
- Coś usłyszałam za nami - wyjaśniła. Z trudem przełknęłam ślinę, niezbyt zadowolona taką odpowiedzią. Złapałam ją za rękę i pociągnęłam w stronę powrotną do domu.
- Jak z horroru co nie? - zapytała ciągle niezbyt wesołym tonem.
- Taak, mogli by tu jakiś nakręcić z nami w roli głównej - pomału wracał nam humor. Ścieżka, która wcześniej była pełna uroku już nie wydawała mi się taka piękna, a jedyna myśl ją określająca jaka wpadała mi do głowy to "droga bez powrotu".
- Amy?
- Mhmm...?
- Mam do ciebie prośbę. Więcej nie zabieraj mnie w miejsce, w którym byłaś z tatą, zgoda? - zapytałam na co tylko się chytrze uśmiechnęła.
- Jeszcze nie raz dostarczę ci tylu emocji.

***


*Zayn*

- Horan zbieraj się szybciej! - ponaglałem go.
- Zaraz - odparł zza drzwi łazienki.
- Masz pięć minut i ani sekundy dłużej bo wyważę te drzwi. Zaraz zajmą nam najlepsze miejsca w klubie! - usłyszałem jak wzdycha.
- Ale ja nie chcę tam iść - zaprotestował.
- Ale pójdziesz. Ktoś musi mnie pilnować jak będę już w tym cudownym nietrzeźwym stanie - wyjaśniłem zadowolony. Drzwi łazienki otworzyły się z hukiem.
- Sam się pilnuj - warknął.
- Nie tak to miało zabrzmieć, ale widzę że jesteś już gotowy - wyszczerzyłem się.
- Dlaczego nie możesz iść z którymś innym z chłopaków? - spytał z miną niesprawiedliwe zbitego psiaka.
- Bo Loczek będzie tak samo nawalony jak ja, albo i bardziej, a Tatuś wraz z panem Marchewką zniknęli gdzieś zaraz po tym jak wylądowaliśmy więc zostajesz mi tylko ty - powiedziałem poirytowany.
- No to wbijamy do kluby - odparł zrezygnowanie Irlandczyk.

***


*Niall*

Szczerze? Nie chciałem iść do tego klubu w którym roiło się od fanek i paparazzi. Każdy ruch pod kontrolą jeden zły tekst i już na nagłówkach gazet. Jeszcze muszę pilnować Malika, żeby było ciekawiej, który ma bardzo duże skłonności do alkoholu i do kobiet. Jakby sobie jednego wieczoru nie mógł odpuścić.
Ledwo przekroczyliśmy próg "Malibu" a już obskoczyło nas stado fanek, to znaczy mnie bo Malik sprytnie je wyminął i zatrzymał się dopiero przy barze.
Po kilku godzinach Zayn był już tak pijany, że ledwo trzymał się na nogach więc postanowiłem go odstawić do hotelu. Odszukałem go wzrokiem na parkiecie. Tańczył z jakąś blondynką, bardzo ee.. namiętnie. Ruszyłem do nich zdecydowanym krokiem.
- O nasz Irlajandcyk - wyseplenił. - Poznaj moją dziewczynę, Perry. Będziemy razem patatajać na jednorożcu! - zawołał podekscytowany.
- Zayn, ale ty już masz dziewczynę w Londynie. Amy, pamiętasz? - wtrąciłem się niecierpliwie.
- Taa... ale zawsze mogę mieć dwie - odparł ciesząc się jak wariat.
- Nie, nie możesz mieć dwóch. A teraz wracamy do pokoju - powiedziałem cierpliwie.
- Ale ja nie chcę! - wydarł się na cały klub. Zauważyłem, że kilku dziennikarzy przygląda nam się z zainteresowaniem.
- Malik ciszej i proszę cię wracajmy! - zacząłem się denerwować.
- Idź już do hotelu, a ja go odprowadzę - wtrąciła się ta blondynka. Wyglądała na trzeźwą, ale nie byłem co do tego pomysłu pewny. Chyba to zauważyła bo po chwili dodała: - Obiecuję, że za góra piętnaście minut będzie w pokoju, a jak nie to będziesz mógł po niego wrócić - chyba nie miałem wyboru.
- W porządku, masz piętnaście minut - rzuciłem w jej stronę i wyszedłem z klubu.

__________________________________________________________

Cześć dziewczynki, jak tam spędzacie sobie wakacje? ;>
chcę wam powiedzieć, że ta część w której Amy i Vicky były w jakimś lesie, to jest opisana moja przygoda z przyjaciółką z przed kilku dni, dokładnie tak jak tu ją opisałam, i tego strachu to chyba do końca życia nie zapomnę ;))
a teraz powróćmy do opowiadania, zauważyłam, że po mimo ankiety dużo osób pisze, żeby Amy jednak z Jamesem była więc jeszcze raz do was pytanie z kim ma być Amy z Jamesem czy Zaynem piszcie w komentarzach :**

12 komentarzy:

  1. Ja wolę Jamesa, według mnie Amy bardziej do niego pasuje i długo się znają. Rozdział świetny, a ja zaczęłam czytać akcję z lasem, to sama zaczęłam się bać :P
    Kocham
    Emily <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też wolę Jamesa :D Zgadzam się z Emily :) Super rozdział :D Kiedy następny ???

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział !!!♥♥♥
    Ja wolę Jamesa !!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Uuu nie dobry Zayn...
    Po tej akcji na końcu stwierdzam, że lepszy będzie James.
    Świetny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  5. .KamCiaaa ! ;***13 sierpnia 2012 22:08

    Genialnie! <3
    Zayn straciłeś moje zaufanie! :D
    James! ;D
    Czekam na NN ;**

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja już sama nie wiem, ale jednak chyba bardziej pasuje do James'a :D
    Rozdział jest świetny, jak każde poprzednie. Już się nie mogę doczekać kolejnego. Ciekawe co będzie dalej z Zayn'em :D
    A co do tego lasu, to jakaś masakra. Ja tam bym się chyba posikała ze strachu, a co dopiero biegła xD
    Pisz szybko, bo to jest świetne i zaraz dodam cię do listy polecanych blogów :D
    http://1dobrocilomojswiatdogorynogami.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Mi się wydaje, że do James'a bardziej pasuje, szczególnie po tym co Zayn powiedział w tym rozdziale...
    To co kiedy następny? :)

    OdpowiedzUsuń
  8. przeczytałam wszystko ;)
    trochę mi to zajeło...
    masz zajebiste te opowiadanie, zakochałam się w Nim .
    będę czytać ;))

    zapraszam do mnie http://fefa-opowiadaniaoonedirection.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. więcej mnie tak nie strasz!!
    wiesz jak ja się bałam??
    jak ty to przeżyłaś to ja nie wiem ale gratuluję (ja pewnie tak jak Ahhaah też bym się posikała xd)
    niech Amy bd z Jamesem!!

    OdpowiedzUsuń