wtorek, 29 stycznia 2013

53. Kiedyś znowu się spotkacie

*Vicky*

- Jedźcie ostrożnie, a jak dojedziecie to zadzwoń. I nie płacz już, wiedziałaś, że to się tak skończy, z rakiem jest bardzo ciężko wygrać... - mówi babcia na pożegnanie, przytulając mnie do siebie.
- Wiem, ale ciągle wydawało mi się, że to głupi żart... A teraz ona nie żyje! - wołam zanosząc się płaczem. Czuję jak obejmują mnie silne ramiona i prowadzą w stronę samochodu. Po chwili siedzę w pojeździe, a Niall pakuje walizki do bagażnika. Obserwuję w lusterku jak podchodzi do babci i jeszcze chwilę z nią rozmawia. Prawdopodobnie ja jestem tematem ich rozmowy, ponieważ w tym samym momencie spoglądają w moją stronę. Irlandczyk uśmiecha się smutno i po raz ostatni przytula babcię, a po kilku sekundach znajduje się obok mnie, na fotelu kierowcy.
- Kierunek Londyn? - pyta, ale nie mam siły mu odpowiedzieć. Chłopak odpala samochód i wyrusza z podjazdu. Uliczki, przesuwają się przed moimi oczami w przyśpieszonym tempie. Dodatkowo widoczność utrudniają mi łzy, które cały czas uparcie dążą tą samą trasą. Wypływają z oczu, spływają po policzkach, zostawiając za sobą mokre smugi, do momentu, aż zatrzymują się na brodzie, gdzie spadają w dół, by rozprysnąć się na miliony kropelek na moich dłoniach.
- Dlaczego ona umarła? Czemu nie możemy zająć się Ginny? To nie tak miało wyglądać... - mówię, żałosnym głosem.
- Vicky, trudno odpowiedzieć mi na te pytania, może to głupio zabrzmi, ale tak po prostu musiało być. Chcieliśmy się zająć małą, zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale to prokurator zadecydował, że jesteśmy za młodzi, a moja kariera mogłaby jej zaszkodzić, zaraz po utracie matki. Więc prawda jest taka, że ona nie może być z nami tylko z mojej winy. Przepraszam, że nie mogę być normalnym chłopakiem... - stwierdza. Próbuję mu się przyjrzeć, ale łzy mi to utrudniają. Ze złością je ocieram i w końcu widzę jak niebieskooki uparcie patrzy prosto przed siebie.
- Niall co ty chrzanisz?! To nie jest twoja wina, że jakiś idiota nie wyraził zgody! Zabraniam ci tak myśleć, rozumiesz? Będziemy ją zabierać do nas jak tylko będzie się  dało. Boję się jak to wszystko przeżywa mama, w końcu Susan była jej młodszą siostrą. Nie wyobrażam sobie jakby to było, gdyby nagle zabrakło Jamesa. To wszystko jest tak cholernie niesprawiedliwe!
- Wiem Vicky, wiem... - szepce Niall, ściskając moją dłoń.

- Jesteśmy na miejscu, wstawaj - dobiega mnie głos Nialla. Otwieram oczy, za szybą samochodu jest już ciemno, a w mroku dostrzegam zarys domu moich rodziców.
- Dawno usnęłam? - pytam zaspanym głosem, równocześnie próbując wyplątać się z koca, którym prawdopodobnie przykrył mnie blondyn, żebym nie marzła.
- Jakieś dwie godziny temu - odpowiada, podając mi dłoń. Kiwam głową, na znak zrozumienia i powoli ruszamy w stronę drzwi.
Wchodzimy do środka bez pukania. W domu panuje niewyobrażalna cisza, robimy kilka kroków, a ich dźwięk wydaje mi się przeraźliwie głośny. Najwidoczniej nie tylko mi, ponieważ Irlandczyk krzywi się na ich odgłos, po czym uśmiecha słabo, zorientowawszy się, że go obserwuję.
- Niall! Vicky! - dobiega nas głos ze strony schodów. Obaj kierujemy tam spojrzenie. W naszą stronę biegnie zapłakana Ginny. Odruchowo wyciągam ręce, by po chwili mogła się w nich znaleźć.
- Co się stało? - pytam, chociaż wiem, że to idiotycznie brzmi.
- Gdzie jest mama? Oni nie chcą mi powiedzieć! Zabrali mi mamę! - krzyczy ze złością. Czuję jak pod moimi powiekami ponownie zbierają się łzy.
- Twoja mama... Ona...
- Ona wciąż tu jest - przerywa mi Horan, przez co mała wykrzywia się z ciekawością w jego stronę. - Wszędzie. Tylko jest niewidzialna, na zawsze będzie przy tobie, ale nie będziesz mogła jej dostrzec.
- Dlaczego? Ja chcę ją zobaczyć, chcę z nią porozmawiać - mówi, a po jej policzkach zaczynają płynąć łzy.
- Nie płacz, mama by tego nie chciała. Wiem, że to trudne do zrozumienia, ale jeżeli będziesz dzielna, to za wiele lat ją spotkasz i znowu będziesz mogła z nią porozmawiać - odpowiada uspokajającym głosem Niall.
- Obiecujesz? - pyta podejrzliwie Ginny.
- Obiecuję.
- Kochanie, teraz powiedz mi gdzie jest wujek z ciocią i James? - pytam małej.
- Ciocia się zamknęła w swoim pokoju i z nikim nie chce rozmawiać, wujek próbuje ją przekonać, żeby otworzyła, a James siedzi w kuchni. Zaprowadzę was do niego - odpowiada. Stawiam ją na podłodze, a ona łapie nasze dłonie i prowadzi do kuchni.
Przy stole siedzi mój brat, twarz ma schowaną w dłoniach, a jego ciałem wstrząsają delikatne dreszcze.
- Ginny idź na górę i przygotuj swoje rzeczy, dobrze? Za chwilkę przyjdzie do ciebie Niall i pomoże ci się spakować - mówię w stronę małej, a ona wbiega po schodach w stronę swojego pokoju.
- Przynieś moją walizkę, a potem zabierz Ginny do nas do domu, już dość się napatrzyła na ból innych osób - szepczę do Nialla.
- W porządku, przyjechać po ciebie rano?
- Nie, przejdę się, a teraz leć - odpowiadam. Chłopak delikatnie całuje mój policzek, a następnie opuszcza pomieszczenie. Biorę głęboki wdech i wchodzę w krąg świateł kuchni.
- James... - mówię, kładąc dłoń na ramieniu brata. Podnosi głowę i dostrzegam, że ma zaczerwienione oczy.
- Vicky? Co ty tu robisz? Przecież byłaś z Niallem u babci... - pyta patrząc na mnie ze zdziwieniem.
- Przyjechaliśmy przed chwilą. Jak się czujesz?
- Jakby umarła moja ciocia - odpowiada ze smutnym uśmiechem.
- Fakt, głupie pytanie - stwierdzam, włączając wodę na herbatę.
- Gdzie Niall?
- Kazałam mu zabrać Ginny do nas do domu... W ogóle jak ona to wszystko przyjmuje?
- Cały czas pyta gdzie jest mama. Nie chce już z nami rozmawiać, ciągle powtarza, że kłamiemy i ukryliśmy gdzieś Susan. Mama się w ogóle załamała i nie wychodzi z sypialni, nawet taty nie chce wpuścić. Nie wiem jak długo jeszcze to wszystko wytrzymam... - tłumaczy łamliwym tonem.
- Wiem James, to wszystko jest dziwne, ale będziemy musieli sobie dać radę. Jakoś powoli to wszystko ogarniemy. Najważniejsze jest to, że ma się kto zająć Ginny, a reszta jakoś sama się ułoży. Będziemy musieli bardzo wspierać mamę... - stwierdzam, delikatnie gładząc jego dłoń.
- Taa... Nie wyobrażam sobie, jakby to było gdybym się dowiedział, że ciebie już nie ma. Tysiące razy mówiłem ci, że cię nienawidzę, ale to nie prawda. Kocham cię, jesteś moją jedyną siostrą i nigdy nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda, obiecuję - mówi James, a w jego oczach dostrzegam błysk, który oznajmia mi, że nie kłamie, że zrobi wszystko, by dotrzymać tej obietnicy. Przytulam go, najmocniej jak potrafię i szepczę sponad jego ramienia:
- Wiem James, ja też cię kocham.
Nasze przytulanie przerywa gwizdek czajnika. Ocieram pojedynczą łzę, która nie wiadomo skąd znalazła się na moim policzku i wyciągam cztery kubki z szafki.
- Ześlę tu tatę, przypilnuj, żeby wypił chociaż tą herbatę, a ja spróbuję porozmawiać z mamą, okej?
- Okej, ale wątpię, żeby ci się to udało - odpowiada, przybitym głosem, po czym podaje mi dwa kubki. Odbieram je od niego i kieruję się trasą, którą tak często pokonywałam w dzieciństwie.
Na miejscu dostrzegam tatę opartego plecami o drzwi sypialni.
- Cześć tato - mówię, siląc się na beztroski głos. Spogląda na mnie zdezorientowanym wzrokiem, ale kiwa mi głową w odpowiedzi. - Idź na dół, zaparzyłam dla ciebie herbatę... - dodaję, a on bez słowa podnosi się z podłogi i ze zwieszoną głową schodzi po schodach.
Biorę głęboki oddech i niepewnie pukam do drzwi. Odpowiada mi głucha cisza. Podnoszę ponownie dłoń i uderzam o drewno. Nic. Powtarzam czynność kolejny i kolejny raz.
- Dajcie mi wszyscy święty spokój! - krzyczy mama zza drzwi. Przynajmniej wiem, że żyje...
- Mamo? Proszę, otwórz! - wołam, modląc się w duszy, żeby posłuchała. Na kilkanaście, niemiłosiernie długi sekund zapada cisza, a następnie słyszę szczęk przekręcanego klucza w zamku. Naciskam niepewnie klamkę, która tym razem ustępuje. Wsuwam się pośpiesznie do pomieszczenia, zanim mama zdąży zmienić zdanie i z powrotem zamknie drzwi na klucz.
Moja rodzicielka siedzi na łóżku rękami obejmując kolana, jakby tym sposobem chciała się obronić przed całym złem świata. Twarz ma całą zapłakaną, a w koło niej leżą stare fotografie. Biorę kilka z nich do ręki, a każde przedstawia Susan. Czarno-białe zdjęcie z moją mamą na placu zabaw, pierwszy dzień szkoły, matura, jakieś urodziny, Sus trzymająca mnie na rękach, a obok James z samochodzikiem w ręce. Zdjęcie jak była w ciąży i na porodówce, a ostatnie z tamtych wakacji, jak obejmuje się z mamą i obie coś krzyczą w stronę aparatu.
Odkładam fotografie na stolik znajdujący się tuż obok łóżka, a mamie podaję jeden z dwóch kubków z herbatą. Przyjmuje go z lekkim kiwnięciem głowy.
- Ona miała dopiero dwadzieścia osiem lat! To nie jest wiek na umieranie! Dlaczego, nie poszukaliśmy jej jakiejś lepszej kliniki? Wzięlibyśmy kredyt, wszystko jakoś by się ułożyło... - stwierdza mama żałosnym głosem.
- Dobrze wiesz, że to by jej nie uratowało, jedynie przedłużyło o jakiś czas życie. Może o rok, albo dwa... Ale Susan, nie chciała przed tym uciekać, a myślenie "co by było gdyby" nic już nie zmieni, wiem, że to dla ciebie bardzo trudne, ale musisz żyć dalej. Nie możesz odizolowywać się od nas, od taty. Susan by tego nie chciała. Obiecałaś zająć się jej córką, więc dotrzymaj tej obietnicy, bo tylko dzięki temu twoja siostra odeszła z tego świata spokojna. Ona nie zniknęła, już na zawsze będzie w twoim sercu, będzie cię chronić i wspierać. Daj sobie pomóc - szepczę patrząc mamie prosto w oczy. Przez chwilę między nami panuje cisza, ale w końcu kiwa głową, a ja wypuszczam powietrze z płuc. Nawet nie zauważyłam, że gdy skończyłam mówić wstrzymałam oddech.
- Masz rację, muszę żyć dla was, dla ciebie, Jamesa i taty, dla Ginny... i dla mojej siostry. Muszę wypełnić zadanie, które mi powierzyła, nie mogę zamykać się w pokoju i płakać, to nie byłoby w porządku. Każdy z nas cierpi, przepraszam, zachowuję się egoistycznie - szepcze mama, po czym przytula mnie do swojego kruchego ciała.
- Nie prawda, pewnie ja na twoim miejscu zachowałabym się tak samo - odpowiadam ze smutnym uśmiechem.
- Chodźmy na dół, muszę ich wszystkich przeprosić. Już jutro jest... ceremonia - mówi spuszczając wzrok na podłogę i przełykając ślinę. Słowo "pogrzeb", prawdopodobnie nie chce jej nawet przejść przez gardło. Ściskam jej dłoń i ze świeżymi śladami łez na policzkach, schodzimy do kuchni.

- Gdzie jest mama? - pyta ponownie Ginny.
- Już ci tłumaczyłem, że jest tuż obok. Tylko nie widzialna - odpowiada cierpliwie Niall.
- Ja już nie chcę bawić się w tą grę! Ja chce moją mamę! - krzyczy mała, a w jej oczach wzbierają się łzy. - Przestańcie kłamać!
- Posłuchaj, dzisiaj jest bardzo ważny dzień. Za chwilę pojedziemy pożegnać się z twoją mamą na jakiś czas, dlatego musisz być grzeczna i zjeść śniadanie - próbuję jakoś to wszystko ogarnąć.
- Ale ja nie chcę się z nią żegnać!
- Pamiętasz co ci wczoraj obiecałem? Że jeszcze spotkasz swoją mamę, ale dopiero za jakiś czas, więc jeżeli będziesz w to bardzo mocno wierzyć to, to się spełnił - stwierdza Irlandczyk, biorąc Ginny na ręce. Mała w odpowiedzi niepewnie kiwa głową i chowa twarz w ramionach mojego chłopaka, niebieskooki delikatnie głaszcze ją po włosach i szepcze uspokajające słowa.
- Czas się zbierać - mówię piętnaście minut później. Niall podnosi się z podłogi i pomaga wstać Ginny.
- W co ubierzemy małą? - pyta marszcząc brwi.
- Nie wiem, coś znajdziemy w rzeczach, które wczoraj pakowaliście. Idę się przebrać, a potem zajmę się jej ubraniem - stwierdzam, po czym wspinam się po schodach do naszej sypialni.
Zakładam na siebie jedyną stosowną czarną sukienkę jaką znalazłam w swojej szafie, a do tego przygotowuję sobie czarny płaszczyk, żeby nie marznąć podczas pogrzebu. Do małej torebki pakuję kilkanaście paczek chusteczek i schodzę z powrotem na dół.
- Dlaczego wyglądasz tak poważnie? - pyta Ginny na mój widok.
- Ponieważ przez jakiś czas nie powinniśmy nosić zbyt kolorowych ubrań, żeby uczcić w ten sposób pamięć o twojej mamie... - mówię równocześnie przeglądając ubrania małej. W końcu wybieram czarne spodnie, biały podkoszulek i szary płaszczyk. Po kilkunastu minutach dołącza do nas Niall, ubrany w czarny garnitur z wieńcem w dłoni. Podaje mi kwiaty, a Ginny bierze na ręce ze smutnym uśmiechem.

Stoimy w kilkudziesięcioosobowej grupie żałobników, a w okół nas każdy przeżywa swój rodzaj żalu. Zwalisty mężczyzna powstrzymuje łzy, a mokra od deszczu, pogrążona w rozpaczy starsza pani łka załamana. Obok mnie płacze mama, a James obejmując ją, sam stara powstrzymać się łzy. Ginny przygląda się temu wszystkiemu ze zdziwieniem. Setki śladów butów odciśniętych w błocie układają się w ścieżkę bólu.Tata spóźnia się i staje z tyłu, trochę na uboczu, ledwo panując nad emocjami podczas gdy kapłan, którego praktycznie nie słyszę, wygłasza kazanie.
- Dlaczego ten pan mówi, że w tym drewnianym czymś leży moja mamusia? - szepcze Ginny do Nialla. Blondyn spogląda na mnie zaczerwienionymi oczami, licząc na pomoc z mojej strony.
- Wiesz, kiedyś wszyscy będziemy w tym drewnianym pudełku, to właśnie wtedy staniemy się niewidzialni i zaczniemy chronić naszych bliskich... - odpowiadam zachrypniętym głosem. Mała kiwa głową i do końca już milczy.
W końcu ksiądz rzuca na trumnę symboliczną garstkę ziemi, a czterech mężczyzn zaczyna ją opuszczać w głąb ciemnej dziury.
Mama wtula się z rozpaczą w Jamesa. W tym momencie podchodzi do nich tata i przyciąga mamę do siebie, a mój brat kieruje się w naszą stronę. W ręku trzyma długą, bordową różę.
- Pożegnaj się z mamą - szepcze do małej wyciągając dłoń z rośliną.
Ginny odbiera ją od Jamesa i kładzie kwiat na trumnie ze słowami:
- Kocham Cię mamo, do zobaczenia w przyszłości...

______________________________________


Dzień dobry, cześć i czołem! :*
Na samym początku bardzo chcę podziękować Asuri. Gdyby nie ona ten rozdział miałby fatalny tytuł i na pewno nie był w tej postaci w jakiej jest obecnie. Bardzo, bardzo, ale to bardzo Ci dziękuję za wszystkie poprawki i że chciało Ci się to sprawdzać. Jesteś C-U-D-O-W-N-A! :*
Mam nadzieję, że tym rozdziałem udało mi się przypomnieć wszystkim, którzy nie pamiętali kto to jest Susan, wyjaśnić o co chodzi :)
Rozdział jest dosyć smutny, ale jakie mogą być przygotowania do pogrzebu i sama ceremonia? Jednak mnie się podoba, jakoś tak mi pasuje :)
Rozdział się pojawił dosyć wcześnie jak na moje pisanie. Miał być w sobotę, ale mam tak dobry humor, że stwierdziłam, że może pojawić się już dzisiaj :) 
Widzę, że trwa zacięta walka co do Zayna i Jamesa, także z niecierpliwością czekam na jej rozwiązanie, głosujcie dalej, kto jeszcze nie zagłosował! ;**



sobota, 26 stycznia 2013

52. Szczęście nigdy nie trwa długo

*Niall*

Zdecydowanie jest to wspaniała chwila. Vicky przyparta do ściany, bez możliwości ucieczki. Biedactwo trzęsie się z zimna, ale można temu zaradzić prawda? Gdyby tylko zechciała zdjąć te przemoczone ubrania wszystko byłoby dobrze... Skąd mogłem przewidzieć, że gdy będziemy wracać zacznie padać deszcz? Ale to nawet lepiej...
Spoglądam jej prosto w oczy, świadomy tego, że mące jej coraz bardziej w głowie. Z pewnością nie zamierzam spocząć na samym droczeniu się z nią, bynajmniej nie w tej chwili… Powoli nachylam się by zmniejszyć odległość między nami, gdy czuję, że coś zimnego napiera na mój brzuch. Spoglądam w dół i dostrzegam, że to Vicky próbuje rozgrzać swoje zmarznięte dłonie, a równocześnie mnie od siebie odepchnąć. Przewracam wymownie oczami i spoglądam na jej usta, czekając aż zabierze swoje dłonie. Kątem oka dostrzegam jak drży pod wpływem mojego spojrzenia, uśmiecham się z widocznym zadowoleniem i wskazuję brodą na jej dłonie, po czym szczerzę zęby z poczuciem wyższości. Lepiej, żeby miała dobry powód by mnie zatrzymać, bo jakoś nie mam ochoty czekać już dłużej...
- Niall... - dobiega mnie jej słaby głos. Cicho chrząka i zaczyna nieco pewniej. - Niall...? Jest mi bardzo zimno, wypuść mnie i daj mi się przebrać. A później zrobimy herbatę... - spogląda na mnie błagalnie.
- Myślę, że nie będziesz w tej chwili potrzebować ani herbaty, ani suchych ubrań... - mruczę jej do ucha i czuję jak ponownie drży.
- APSIK!
- Okej, wygrałaś, idziemy się przebrać - stwierdzam ze zrezygnowaniem.

*Vicky*

Obserwuję go jak stoi przede mną i ze spokojem podwija rękawy białej koszuli. Wykonuje jeden krok w przód i orientuję się, że od dłuższego momentu wstrzymuje oddech. Powoli wypuszczam powietrze i nabieram świeżego tlenu w płuca. Czemu on nadal tak na mnie działa? Przecież jesteśmy ze sobą prawie  pięć miesięcy, a ja wciąż reaguję tak jakbym pierwszy raz go spotkała. Nie zastanawiając się zbytnio, że  nadal stoję w samej bieliźnie, a moje ubrania, które miałam ubrać leżą obok mnie, wspinam się na palce, ujmuję twarz Nialla w dłonie i smakuję jego miękkich ust. Obejmuje mnie mocno w talii, przez co czuję jak jego dłonie przyciskają się do moich pleców. Pochyla głowę tak, żebym nie musiała już dłużej stać na palcach. Moje ręce wędrują na jego szyję. Tracę poczucie czasu i tego, gdzie jestem. Dają się ponieść przyjemności i coraz gorętszym pocałunkom. Serce znacznie przyśpiesza swój rytm, a oddech próbuje mu dorównać. Gdzieś na obrzeżach świadomości pojawia się myśl, by zrzucić ubrania. Wtulam się w niebieskookiego, a on całując moją szyję, powoli zaczyna się cofać. Nagle uderza plecami o ścianę, wtulam się w jego tors, który jest gorący niczym marmur. Niall wsuwa mi dłonie we włosy, a ja z coraz większym trudem łapię oddech.*
Jego dłonie błądzą po moich nagich plecach, a usta obdarowują moją szyję i obojczyki delikatnymi pocałunkami. Pośpiesznie rozpinam koszulę niebieskookiego i zsuwam ją z niego do momentu gdy zatrzymuje się na zgięciach łokci. Blondyn spogląda na mnie z rozbawieniem, a po chwili powraca do poprzedniego zajęcia.

*fragment książki "Zapomniane".

*Niall*

Obdarowuję każdy fragment jej twarzy delikatnymi pocałunkami, policzki, powieki, skronie. W wargach z początku zatapiam się jak gdyby z lekkim strachem, ale z każdą sekundą staję się bardziej intensywny i zmysłowy. Moje palce błądzą gdzieś wśród jej włosów. Dostrzegam spojrzenie rozpalonych zielonych oczu, intensywnie wpatrujących się w mój niebieski ocean pożądania. Uśmiecham się figlarnie po czym muskam jej szyję, a po chwili przesuwam się na dekolt. Ciepłymi palcami tworzę nikomu nie znane wzory na jej piersiach. Pieszczę je delikatnie, tylko po to, by zaraz mój dotyk był bardziej stanowczy. Z satysfakcją dostrzegam jak ciało brązowowłosej dziewczyny pręży się z rozkoszy w cudownym uniesieniu. Całuję jej brzuch, a po chwili docieram do wewnętrznej strony ud. Z każdym pocałunkiem wyczuwam jak coraz mocniej drży, a delikatne jęki wydobywają się z jej gardła. Czuję jak paznokcie Vicky drażnią skórę na moich plecach, co jeszcze bardziej działa na moje zmysły. Zaciskam kurczowo dłonie na jej pośladkach, a następnie wdzieram się w jej ciało.
Nasze jęki łączą się ze sobą w rozkoszy. Powoli rozpętuję burzę w jej ciele, z prędkością trąby powietrznej poruszając biodrami, tylko po to by nasza rozkosz mogła osiągnąć apogeum. Victoria miota się pode mną w całkowitej rozkoszy. Jej jęki są dla mnie pewnego rodzaju dawką upojenia. Czuję jak powoli zbliża się punkt całkowitej ekstazy. Mrużę oczy z przyjemności, a po chwili wyczuwam jak przez moje ciało przepływa przyjemny prąd. Najsilniejszy punkt osiągnięty. Trwam jeszcze chwilę w bezruchu, a następnie opuszczam jej ciało, na co dobiega mnie cichy jęk niezadowolenia. Wybucham śmiechem, po czym składam pocałunek na czole Vicky.
- Kocham Cię - wyznaję zachrypniętym głosem. Uśmiecha się promiennie, wciąż oddychając głęboko.
- A co powiesz na wspólną kąpiel? - w odpowiedzi po prostu ciągnę ją do łazienki. Pośpiesznie napuszczam gorącej wody do wanny, a dodatkowo tworzę pianę z poziomkowego szamponu, którym zawsze pachną włosy mojej dziewczyny.
Gdy w końcu wanna zostaje w pełni napełniona wodą, a w pomieszczeniu unosi się cudowny zapach poziomek, zanurzam Vicky w wodzie, a po chwili sam wchodzę do wanny. Nagle tracę świat z przed oczu, przecieram je pośpiesznie dłońmi, na których dostrzegam pianę, a do uszu nabiega dźwięk śmiechu Vicky.
- Tak chcesz się bawić? - pytam, znacząco unosząc brwi.
- To tak przez przypadek wyszło... - odpowiada ze śmiechem.
Nabieram sporą ilość piany w dłonie i dmucham tak, by cała biała substancja znalazła się na jej twarzy.
- To tak przez przypadek wyszło - stwierdzam, ze śmiechem powtarzając jej słowa.
- To nie było śmieszne! - woła, na co wybucham jeszcze większym śmiechem. Po chwili chlapiemy się wodą, mając przy tym frajdę jak małe dzieci w przedszkolu. Pomieszczenie zanosi się od naszego śmiechu i szumu wody.
- Dość! Zalejemy całą łazienkę! - krzyczy Vicky ze śmiechem, prawdopodobnie dostrzegając fakt, że wanna została już do połowy opróżniona. Po raz ostatni kieruje na mnie strumień wody i wstaje. Gwałtownie wciągam powietrze na widok jej nagiego ciała, po którym spływają strumienie wody. Uśmiecha się niepewnie, a na jej policzkach pojawia się delikatny róż. Łapie szybko za puszysty ręcznik i starannie się nim okrywa.
- A ty dokąd? - pytam zdezorientowany.
- Jakbyś nie zauważył woda jest już zimna - odpowiada z lekką wyższością po czym wychodzi z pomieszczenia.
Pospiesznie wyciągam korek, niepozwalający opuścić wody wannie. Przez chwilę przyglądam się powstałemu wirowi, a następnie łapię ręcznik i starannie się nim wycieram. Rozglądam się po łazience w poszukiwaniu jakiejś szmaty, którą mógłbym wytrzeć zalaną podłogę. W końcu dostrzegam ją, wepchniętą w kąt. Gdy w końcu udaje mi się zakończyć przywrócenie łazienki do stanu użytku, kieruję się do naszego pokoju z Vicky. Ubieram tylko spodnie do dresu i kładę się do łóżka, w którym już śpi Victoria, ubrana jedynie w moją białą koszulę, od której wszystko się zaczęło.

*Vicky*

- Dzieciaki, śniadanie!
Przeciągam się z lubością, a po chwili otwieram oczy. Pierwsze co dostrzegam to wielkie niebieskie oczy wpatrzone w moją twarz.
- Dzień dobry, kochanie - uśmiecham się, słysząc zachrypnięty głos blondyna.
- ŚNIADANIE! - ponownie rozlega się głos babci.
- Chyba musimy już wstać... - stwierdzam, po czym odrzucam od siebie kołdrę. Rozglądam się w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby osłonić moje nagie nogi. Znajduję dosyć krótkie spodenki, cóż, zawsze coś.
- Fajnie wyglądasz - mówi, ze śmiechem Niall.
- Taak, spodenki i twoja koszula to faktycznie super połączenie - odpowiadam ze śmiechem, po czym schodzimy na dół.
- No w końcu! Już myślałam, że będę musiała się tam przejść! - woła babcia na powitanie.
- Lepiej powiedz, jak tam było w klubie bingo? - pytam przekładając na swój talerz kilka kanapek.
- Cudownie! Dawno się tak nie uśmiałam! Charlie wygrał wszystkie rundy, a właściciel klubu nie chciał w to uwierzyć i powiedział, że oszukuje i nie wypłaci mu pieniędzy, chyba, że powie jak tego dokonał. Biedny Charlie do tej pory tam siedzi i próbuje się jakoś wyplątać - stwierdza babcia z wesołym uśmiechem. - A wy co wczoraj robiliście?
- Nic ciekawego... - odpowiadam wymijająco.
- Pusty dom i nic ciekawego? W moich czasach to się inaczej nazywało, ale wszystko się zmienia - stwierdza babcia z zaczepnym uśmiechem.
- BABCIU! - krzyczymy równocześnie z Niallem, na co wybucha śmiechem.
- Wiedziałam! - woła po czym wychodzi z pomieszczenia.
Spoglądamy na siebie z niebieskookim, obaj jesteśmy tak samo czerwoni i równocześnie wybuchamy cichym śmiechem.
- Twoja babcia jest niemożliwa - stwierdza Horan, po czym pakuje do buzi kanapkę.
- Co będziemy robić po śniadaniu? - pytam ze znudzeniem.
- Nie wiem, może obejrzymy jakiś film? - proponuje.
- Może być, byleby to nie był horror...
- Jak to? - stwierdza z nutką zawodu w głosie.
- Wolałabym jakąś komedię - odpowiadam ze wzruszeniem ramion.
- Jeżeli to nie będzie komedia romantyczna to może być - mówi z delikatnym uśmiechem.

Po południu rozwalamy się wygodnie na łóżku i oglądamy "Kac Vegas". W między czasie Niall kilkukrotnie wychodzi po nowe kanapki, a ja jestem zmuszona stopować film. W końcu po jego dziesiątym powrocie z pełnym talerzem jedzenia, rozkładam się na jego torsie i przymykam z lubością oczy, czując zapach perfum niebieskookiego.
Nagle rozlega się dźwięk mojego telefonu, z niechęcią się podnoszę i odnajduję urządzenie na biurku. Na wyświetlaczu dostrzegam, że to James, więc pośpiesznie odbieram. Prowadzę nie zbyt przyjemny dialog z bratem przez kilka minut. Gdy kończę rozmowę, czuję jak robi mi się słabo.
Odrzucam telefon na łóżko i mrucząc pod nosem, że mi duszno wychodzę na balkon w samej koszuli ignorując fakt, że jest styczeń, a na dworze panuje przeraźliwy mróz. Pośpiesznie przeszukuję kieszenie, czując jak pod powiekami powoli zbierają się łzy. W końcu udaje mi się znaleźć mały prostokącik, który może uspokoić moje nadszarpane nerwy. Wyciągam papierosa i drżącymi dłońmi odpalam zapałkę. Czuję jak dym powoli rozchodzi się po moim organizmie, o tak od razu lepiej.
Po kilkunastu minutach ktoś okrywa moje ramiona kocem i wyciąga z dłoni papierosa.
- Co się stało? - dobiega mnie głos Irlandczyka.
Odpowiadam mu patrząc uparcie przed siebie.
- Susan umarła.

________________________________


Cześć wszystkim! ;*
Udało mi się w końcu dodać wasze upragnione +18, ale powiem wam, że tym razem było to o wiele trudniej napisać niż za pierwszym razem, ale może dlatego, że ciężko opisać praktycznie tą samą rzec w różne sposoby... Ale chyba mi się udało i mam nadzieję, że wam się podoba ;*
A teraz część druga. Zaproponowałam powrót Amandy i Jamesa, ale widzę, że tu wystąpiły duże różnice zdań, dlatego stąd zakładam ponownie ankietę, tym razem o tej dwójce i wiecie co robić :)
Rozdział pisany przy piosence One Direction - Irresistible.


PS. Jakiś strasznie krótki ten rozdział wyszedł ;<<

niedziela, 6 stycznia 2013

51. Kolacja nad klifem

*Vicky*

- Babciu trzeba było powiedzieć, że idziesz na zakupy! Zajęlibyśmy się tym z Niallem, nie potrzebnie dźwigałaś te ciężary! - zaczynam rozmowę, dostrzegając babcię wchodzącą do kuchni obładowaną torbami z zakupami.
- Przyjechaliście tu, aby odpocząć, a nie pomagać staruszce, a poza tym ja sobie świetnie daję radę. Charlie mi pomógł - odpowiada z niewinnym uśmiechem.
- Oh, Charlie? - powtarzam, znacząco unosząc brwi, na co babcia zanosi się śmiechem.
- Na pewno go pamiętasz! To ten, który mieszka w domu nad wybrzeżem. W jego wnuczce podkochiwał się James, a kiedy jej to wyznał to zebrał samochodzikiem po głowie! - zaczynam się śmiać na to wspomnienie.
- I wrócił do domu z wielkim guzem, a później nie chciał z nikim rozmawiać przez tydzień! - dodaję z coraz większym rozbawieniem.
- Taak, nigdy później nie spotkał tak wielkiej miłości.... A jak już jesteśmy przy miłości, to gdzie Niall?
- Jak wychodziłam z pokoju to jeszcze spał - odpowiadam ocierając łzy śmiechu.
- Aha... Ja chciałam ci tylko przekazać, że umówiłam się na dzisiaj z Charliem do klubu na nocny maraton bingo, więc będziecie mieć wolny dom, jak to się mówi w waszym języku? A tak, będziecie mieć wolną chatę - mówi z szelmowskim śmiechem.
- Babciu! - wołam czując jak moje policzki pokrywa zdradziecki róż.
- Czy ty się rumienisz? - pyta babcia ze śmiechem.
- Czy przypadkiem nie musisz wypakować zakupów? - odpowiadam pytaniem wyrywając jej jedną z toreb.
- Wiesz co? Dobrze, że przyjechaliście, przynajmniej jest wesoło! - woła dając mi delikatnego kuksańca w bok, po czym idzie w moje ślady i zaczyna wypakowywać zakupy. Po kilku minutach przerywa ciszę, która między nami zapanowała:
- Jadłaś już śniadanie?
- Uhm... - odpowiadam wymijająco.
- A co było na to śniadanie? - pyta przyglądając mi się spod przy mrużonych powiek.
- Kanapka z szynką, serem i pomidorem! - wymieniam na palcach, zadowolona, że udało mi się wybrnąć.
- Ale w domu nie ma ani szynki, ani pomidora - stwierdza babcia z rozbawieniem, na co mój uśmiech szybko gaśnie. - Zrobię wam jajecznice! A ty idź za ten czas obudź tego łakomczucha, to nie przyzwoite, żeby tyle spał.
- Mam lepszy pomysł! - odpowiadam z wesołym błyskiem w oku.
Po kilkunastu minutach wspinam się po schodach z porcją, wyjątkowo pachnącej jajecznicy i kubkiem malinowej herbaty. Powoli uchylam drzwi i wsuwam się do pomieszczenia. Ostrożnie odstawiam naczynia na stoliku i odsłaniam zasłony, przez które leniwie sączy się światło.
Słyszę niezadowolone pomruki niebieskookiego.
- Dlaczego budzisz mnie tak wcześnie? - pyta zaspanym głosem.
- Wcześnie? Kochanie jest już 12:00, a ty mi mówisz, że wcześnie!
- Naprawdę? Dlaczego nie obudziłaś mnie wcześniej?! - woła już całkowicie rozbudzony, na co ponownie tego dnia wybucham śmiechem. - Mam dla ciebie śniadanie, ale dostaniesz je za buziaka... - mówię wskazując na posiłek, który przyniosłam.
- Myślę, że śniadanie może na razie poczekać... - odpowiada z figlarnym uśmiechem, po czym wciąga mnie na łóżko.
- A co jeśli powiem, że nie może poczekać?
- To ja nie będę słuchał - stwierdza z rozbawieniem.
- Panie Horan, nie poznaję pana - szepczę mu do ucha, by po chwili czuć jak składa delikatne pocałunki na mojej szyi. - Jesteś pewny, że nie chcesz tego śniadania? - pytam, starając się zachować resztkę silnej woli. Niebieskooki uśmiecha się na to stwierdzenie z wyższością, a po chwili zatapia swoje usta w moich.
Z każdą kolejną sekundą pocałunek staje się coraz mniej subtelny, a bardziej pożądliwy. Irlandczyk wsuwa  swoją dłoń pod moją koszulkę i przejeżdża nią przez całą długość moich pleców, by zatrzymać się na talii i mocniej mnie do siebie przycisnąć. W końcu odrywa się ode mnie byśmy mogli złapać oddech. Spogląda na mnie z nicponiowatym uśmiechem łapiąc łapczywie oddech, który czuję na swoich wargach.
-  Jesteś piękna, wiesz? - pyta odgarniając jeden z zbłąkanych kosmyków moich włosów.
- Wspominałeś coś kiedyś... - odpowiadam z figlarnym uśmiechem, na co Niall ponownie łączy nasze wargi w jedną całość. Delikatnie przygryza moją dolną wargę, a po chwili obdarowuje pocałunkami mój obojczyk na co mrużę oczy z przyjemności.
Nagle w pokoju rozbrzmiewają dźwięki piosenki Ne-yo "So sick", przez co zaczynam się rozglądać z dezorientacją.
- To twój telefon - mruczy mi do ucha blondyn, po czym wstaje z łóżka i podaje mi przedmiot. - Dzwoni twój brat - mówi spoglądając na wyświetlacz. Odbieram od niego komórkę i ze złością rozpoczynam rozmowę:
- Co chcesz?
"Mi też cię miło słyszeć siostrzyczko" - rozbrzmiewa głos Jamesa w słuchawce.
- Czemu zawdzięczam twój cudowny telefon? - pytam sztucznie wesołym głosem. Kątem oka dostrzegam, że Niall zdążył już pochłonąć całe jedzenie i zbiera swoje ubrania, a po chwili znika w drzwiach, za pewne kierując się do łazienki.
"Chciałem się dowiedzieć co tam u was słychać" - odpowiada rozbawionym głosem.
- Słychać bardzo dobrze, tylko jakby ci to delikatnie powiedzieć, trochę... przeszkadzasz! - syczę do słuchawki, a w odpowiedzi słyszę wariacki wybuch śmiechu.
"Okej, to zadam ci tylko jedno szybkie pytania i róbcie sobie co chcecie. Jakie kwiaty lubi Amy?" - pyta nagle poważniejąc.
- Herbaciane róże, a co Zayn kazał ci się spytać? Mógł zadzwonić do Nialla... - stwierdzam przewracając oczami, jednak mój brat zamiast potwierdzić to nieznacznie chrząknął. - James? Co ty znowu kombinujesz? - pytam marszcząc brwi.
"Em... Nic..." - próbuje wywinąć się od odpowiedzi.
- JAMES?!
"No... ugh... idę z Amy do kina. Ale jako przyjaciele!" - dodaje pośpiesznie.
- W takim razie po co ci te kwiatki? I gdzie jest Zayn? Bo coś mi się wydaje, że on by się zgodził na ten wasz wspólny wypad do kina...
"Wiesz... tak żeby miło było - odpowiada, a ja chociaż go nie widzę, to jestem pewna, że w tym momencie się szeroko uśmiechna. - A co do Zayna, to musiał na dwa dni wyjechać do rodziny..."
- A ty jako dobry przyjaciel postanowiłeś zadbać o rozrywkę naszej drogiej Amandy? - pytam ze zwątpieniem.
"Można to tak ująć" - stwierdza z rozbawieniem.
- James ja cię proszę ty zostaw ją w spokoju, czy ty nie widzisz, że ona jest szczęśliwa, a ty jej tylko niepotrzebnie mieszasz w głowie?
"Tak jasne, sama zadzwoniła, że jej się nudzi, bo Zayn pojechał, ciebie również niema i biedaczka siedzi taka samotna w domu... No to przecież nie mogę pozwolić, żeby umarła z nudów! No, ale ja wam już nie przeszkadzam, bawcie się dobrze i trzymaj kciuki, żeby i mi się dzisiaj udało tak bawić, pozdrów Horana, pa!"
- Czekaj! JAMES?! - spoglądam na wyświetlacz. No tak rozłączył się. Wzdycham ze złością, po czym szybko zbiegam na dół.
- Babciu widziałaś Nialla? - pytam nie dostrzegając nigdzie blond czupryny.
- Tak, przed chwilą gdzieś wyszedł. Mówił, że wróci po południ i mam ci przekazać, żebyś się nie martwiła - odpowiada babcia zza pary unoszącej się nad garnkami.
- Aha.. A nie mówił dokąd poszedł? - pytam czując narastającą w sobie złość.
- Przecież ci mówię, że nie - stwierdza babcia z rozbawieniem, na co kiwam głową i wbiegam z powrotem na górę. Łapię pospiesznie telefon i wybieram tak dobrze znany mi numer. Jednak już po pierwszym sygnale dobiega mnie dźwięk komórki Nialla, a po kilku sekundach mój wzrok lokalizuje ją na szafce obok łóżka.
Odrzucam od siebie ze złością mój telefon i wychodzę na balkon by zapalić.
Powoli czuję jak dym wypełnia moje płuca, a serce przyśpiesza jakby chciało się przywitać z dawno niewidzianym przyjacielem. Uśmiecham się pod nosem na to stwierdzenie. Z każdą kolejną sekundą cała złość mnie opuszcza i zostaje tylko cudowne ciepło rozchodzące się po moim ciele.

*James*

- Dzień dobry, chciałbym bukiet z herbacianych róż - mówię przekraczając próg kwiaciarni. Starsza pani zza lady przygląda mi się z uśmiechem.
- Dla dziewczyny? - pyta, powoli wybierając najładniejsze kwiaty z wazonu.
- Dla przyszłej dziewczyny - prostuję z uśmiechem.
- W takim razie świetny wybór, ponieważ herbacie róże daję się osobie, która nam się podoba, przynajmniej tak wynika z symboliki - odpowiada kobieta wzruszając ramionami.
- Ile płacę?
- Masz je za darmo, pod warunkiem, że uda ci się zdobyć serce tej dziewczyny - stwierdza podając mi bukiet.
- Bardzo dziękuję! Postaram się zrobić co w mojej mocy - mówię z wesołym uśmiechem.
- Będę trzymać kciuki za was - dodaję kobieta, gdy opuszczam kwiaciarnię. Zatrzymuję się na chwilę w progu i kiwam głową na znak wdzięczności a następnie kieruję się po Amy.
Po kilkunastu minutach dzwonię do drzwi by ogłosić swoje przybycie. Drzwi otwiera mi mama Smerfetki.
- Dzień dobry, ja po Amy - tłumaczę z wesołym uśmiechem.
- Dzień dobry, jest jeszcze na górze, może wejdziesz? - pyta spoglądając na mnie z roztargnieniem.
- Jeżeli to nie byłby problem...
- Jeżeli nie będziecie mi przeszkadzać to nie widzę problemu - oznajmia dość zimno i znika wewnątrz domu. Pospiesznie wbiegam na górę. Od razu kieruję się do pokoju Amy. Drzwi są przymknięte. Móge je popchnąć i wejść, ale co jeśli jeszcze się ubiera? Czuję jak zbiera się we mnie silna pokusa by popchnąć te drzwi, ale to nie byłoby fair. Wzdycham i cicho pukam.
- Proszę! - dobiega mnie stłumiony głos Smerfetki. Wchodzę do pomieszczenia, ale nigdzie jej nie dostrzegam.
- Amy? - wołam w przestrzeń wciąż rozglądając się po pokoju.
- W łazience! - odkrzykuje. To dlatego jej głos był przytłumiony. Szybko kieruję się do pomieszczenia o którym wspomniała. Dostrzegam ją ubraną w szaro-różowy zestaw w którym stoi przed lustrem i nakłada na twarz puder.
- Ty jeszcze nie gotowa - pytam z rozbawieniem.
- Już, już. Jeszcze tylko tusz do rzęs i wychodzimy - odpowiada. - A to co? - pyta, dostrzegając kwiaty w mojej dłoni.
-  Fakt, zapomniałbym. Mam bukiet dla najpiękniejszej dziewczyny na świecie - mówię podając jej kwiatki. Odbiera je ode mnie przewracając oczami.
- Dziękuję, ale nie musiałeś - odpowiada całując mnie w policzek. Uśmiecham się pod nosem.
- Musiałem, musiałem, a raczej chciałem - tłumaczę. - To jak idziemy?
- Tak, a właściwie to jaki film będziemy oglądać? - pyta, gdy powoli idziemy uliczkami, kierując się do budynku kina.
- Zobaczymy... Może na jakiś horror? - pytam z wesołym błyskiem w oku.
- Nie! Na komedię romantyczną - odpowiada z perlistym uśmiechem.
- Co? Nie będę się męczył przez dwie godziny patrząc jak się całują, albo jak ktoś kogoś nie pamięta, zlituj się nade mną! - wołam z przerażeniem.
- Obiecałeś, że pójdziesz na taki film jaki ja wybiorę, a ja chcę komedię romantyczną! - uparcie broni swojego, jak małe dziecko, któremu chce się zabrać zabawkę.
- Chcesz żebym umarł z nudów? - pytam, spoglądając na nią błagalnie.
- No nie... - stwierdza z lekkim wahaniem w głosie. - Jakoś wytrwasz te dwie godziny - rzuca wesoło po czym puszcza mi oczko.
- Taka jesteś? Dobra... Zaraz zobaczymy! - krzyczę, po czym łapię ją w pasie i zaczynam łaskotać. Reakcja dziewczyny jest natychmiastowa. Zaczyna mi się wyrywać, a jej perlisty śmiech rozbrzmiewa na całą ulicę.
- James... przestań!
- To obiecaj, że nie pójdziemy na komedię romantyczną - stwierdzam, chwilowo przestając ją łaskotać, ale cały czas przyciskam ją do swojego ciała, żeby przypadkiem mi nie uciekła.
- Kiedy ja chcę obejrzeć taki film - odpowiada.
- Sama tego chciałaś - wzruszam ramionami i ponownie zaczynam ją łaskotać.

*Vicky*

- Vicky! Ja już wychodzę! - krzyczy z dołu babcia.
- Dobrze, pozdrów Charliego i.. miłej zabawy! - odkrzykuję, a po chwili słyszę trzask zamykanych drzwi.
Nialla jak rano wyszedł go do tej pory nie ma, a tak pięknie zaczynał się ten dzień! Przeklęty James, gdyby nie jego telefon to może wszystko potoczyłoby się inaczej.
Z myśli wyrywa mnie ponowne trzaśnięcie drzwiami.
- Babciu? Zapomniałaś czegoś? - wołam, ale odpowiada mi cisza. Schodzę na dół, a przed drzwiami dostrzegam szeroko uśmiechającego się blondyna. Marszczę na ten widok brwi.
- Przepraszam, że tak zniknąłem na cały dzień, ale nie miałem wyboru - stwierdza z niewinnym uśmiechem.
- Nie miałeś wyboru?! - krzyczę ze złością. - Zostawiłeś mnie na cały dzień samą, nie zabrałeś telefonu, nie powiedziałeś ani słowa gdzie idziesz! Ale już nie pomyślałeś o tym, że mogę się martwić!
- Martwiłaś się o mnie? - pyta z uśmiechem.
- No wyobraź sobie! - wołam zaciskając pięści. - Gdzie byłeś?- dodaję mrużąc oczy.
- Wiesz, tu i tam... - odpowiada z widocznym rozbawieniem.
- Nialler!
- Pokażę ci, ale najpierw się przebierz - odpowiada cicho się śmiejąc.
- Nie możesz mi po prostu powiedzieć? - pytam z niecierpliwością.
- Zaufaj mi, nie pożałujesz. Ja tu na ciebie poczekam... - przewracam oczami, ale pospiesznie wbiegam po schodach by się przebrać.
Wybieram w miarę luźne, ale i eleganckie ubranie, bo w końcu nie wiadomo na co wpadł ten wariat. Szybko pociągam rzęsy tuszem i zbiegam z powrotem na dół.
- Jesteś piękna gdy się złościsz - stwierdza Niall podając mi jedną długą, czerwoną różę. Czuję jak moja  twarz pokrywa się czerwienią.
- Dziękuję - stwierdzam cicho, składając delikatny pocałunek na policzku niebieskookiego.
- No to w drogę! - woła zadowolony.
- Tylko sobie nie myśl, że już nie jestem zła - mruczę cicho pod nosem, na co wybucha śmiechem.
Kierujemy się uliczkami, aż do boiska, a następnie schodzimy z drogi na ścieżkę, którą szliśmy wczoraj, by oglądać zachód słońca. Zmrok powoli zapada w okół nas. Ktoś wzdłuż ścieżki rozłożył świeczki, które oświetlały nam drogę.
- Ty to zrobiłeś? - pytam ze ściśniętym gardłem, wskazując na świeczki. Niall niepewnie kiwa potwierdzająco głową. Wspinam się na palce by musnąć jego wargi moimi i kierujemy się dalej.
W końcu wychodzimy na szczyt klifu, a widok, który ukazuje się naszym oczom zapiera mi dech w piersiach.
W miejscu gdzie wczoraj siedzieliśmy, leży rozłożony koc, na którym stoi koszyk, prawdopodobnie z jedzeniem oraz wazon z ogromnym bukiet czerwonych róż. Od miejsca w którym teraz stoimy, aż do koca z kolejnych świeczek jest ułożona droga, a jeszcze pojedyncze płomyki są rozłożone w okół miejsca w którym mamy zjeść kolację. Irlandczyk puszcza moją dłoń i biegnie w stronę bukietu, by po chwili wręczyć mi go z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Kocham Cię i chcę żebyś została ze mną na zawsze... - szepcze, po czym ociera z moich policzków łzy, które nie wiadomo skąd się pojawiły. - Bo zostaniesz ze mną, prawda? - pyta z lekkim napięciem w głosie. Kiwam potwierdzająco głową, nie ufając swojemu głosowi, który mógłby drżeć od emocji, a następnie wpijam się w wargi blondyna. Chłopak przyciąga mnie do siebie i czuję jak się uśmiecha.
- Śmiejesz się - szepczę zdezorientowana.
- Wiedziałem, że długo nie będziesz zła! - woła wesołym tonem, po czym dostaję jeszcze buziaka w policzek. - A teraz czy zje pani ze mną kolację, a raczej coś w rodzaju podwieczorku? - pyta ponownie poważniejąc.
- Z największą przyjemnością - odpowiadam uśmiechając się figlarnie i chwytam dłoń, którą wyciągnął w moją stronę. Niebieskooki podprowadza mnie do koca i pomaga mi usiąść. Następnie sam siada na przeciwko mnie i zaczyna wyjmować zawartość koszyka, którą okazały się  maliny ze śmietanątruskawki w czekoladowych pucharkach, mus czekoladowy z malinami oraz czekoladowe babeczki.
- Czy ty chcesz mnie utuczyć? A poza tym skąd ty wytrzasnąłeś maliny i truskawki w styczniu?! - wołam z zachwytem.
- Dla miłości nic nie jest problemem - odpowiada tajemniczo.
Na początek wybieram maliny ze śmietaną. Noc już dawno zapadła, opatulając moje ciało chłodem, ale staram się to ignorować. Nad nami błyszczy rozgwieżdżone niebo i okrągła tarcza księżyca, a w okół nas słychać tylko szum morza. Sceneria niczym z jakiejś komedii romantycznej.
- Niall to wszystko co zorganizowałeś jest idealne, ty jesteś idealny. Jesteś najwspanialszą osobą, którą spotkałam w całym swoim życiu. Kocham Cię - szepczę, a po chwili pochylam się by ponownie tego dnia skosztować smaku jego warg.
Ten pocałunek jest zupełnie inny niż pozostałe. Jest delikatny i subtelny, ale równocześnie zdaje się być zaproszeniem do dalszych zdarzeń. Odsuwam się od niego zagryzając wargę. Wodzę spojrzeniem po jego twarzy: oczy, policzki, usta, na których zatrzymuję się najdłużej, a po chwili zaczynam "wędrówkę" od nowa.
- Czy ty Victorio Black próbujesz mnie uwieść? - pyta Niall, spoglądając na mnie z rozbawieniem.
- No wiesz! Ja tylko tak sobie pomyślałam, że mamy dzisiaj wolny dom... - stwierdzam niewinnie, na co niebieskie oczy blondyna rozbłysły wesołym blaskiem.
- W takim razie nie można pozwolić, aby taka sytuacja się zmarnowała, prawda? -odpowiada, po czym przysuwa się do mnie niebezpiecznie blisko. Czuję jak jego oddech spowija moje usta. - A co powiesz na to, abyśmy nie wracali do domu? - mruczy przyjemnie głębokim głosem, równocześnie z każdym słowem muskając moje wargi. Wciągam gwałtownie oddech, nie spodziewałam się takiej propozycji. Próbuję zebrać myśli co skutecznie utrudnia mi niebieskooki całując moją szyję.
- Nie sądzisz, że jest trochę za zimno? W końcu mamy styczeń... - mówię słabym głosem, na co wyczuwam chwilowe wahanie Nialla.
- Fakt, to może być problem - odpowiada lekceważąco. - Cóż musimy szybko wracać do domu! - jednak zanim zaczyna zbierać rzeczy, ponownie wpija się w moje wargi.

_________________________________________________

Cześć wszystkim! :*
Na dzisiaj mam dla was nowy rozdział (co z resztą widać), ale i kilka (nie)miłych słów wyjaśnień i prośby, a mianowicie prosicie mnie o rozdział z tak zwanym +18, ale jeżeli mam być szczera to kilka osób pisało mi, że wolałyby, aby czegoś takiego nie było. Niestety ja nie dam rady podzielić tego bloga na dwie różne części, bo to jest fizycznie nie możliwe, a ja nie miałabym na tyle czasu by pisać dwie wersje jednego rozdziału, stąd do was prośba, abyście wypełniły ankietę po prawej stronie, wam to zajmie kilka sekund, a mi bardzo ułatwi pracę. Ankieta zostanie zamknięta 13 stycznia. Z góry dziękuję :)
Przywróciłam wątek Jamesa i Amy, ponieważ mam kilka pomysłów co do tej pary, ale jeżeli wolicie, abym tego nie kontynuowała to tylko powiedzcie, a wszystko zostanie po staremu :)
Jeszcze tylko kilka słów do poprzedniego rozdziału i jesteście wolne. Kilka osób stwierdziło, że zamiast zająć się związkiem Nialla i Vicky zajęłam się wyłącznie brzuchem Horana, a rozdział był dość hm.. oziębły. Przykro mi, że w ten sposób to spostrzegłyście, chciałam wprowadzić coś nowego, aby w kółko nie było tej samej sytuacji wstają rano-spotykają się-całują-koniec rozdziału, ale skoro wam to odpowiada, to się do tego dostosuję - w końcu piszę dla was. 
A z pozostałych wiadomości to doszłam do wniosku, że zamknę to opowiadanie maksymalnie w 100 rozdziałach. 
To tyle na dzisiaj, buźka ;)