sobota, 2 czerwca 2012

1. Banda rozochoconych nietoperzyc.

*Vicky*

O równej siódmej budzi mnie bezlitosny dźwięk budzika. No tak, dziś poniedziałek , pierwszy września, rozpoczęcie roku szkolnego tyle, że ten rok z pewnością nie będzie normalny. Do naszej szkoły zapisał się cały zespół One Direction. Stwierdzili, że mają dość i chcą choć na chwilę powrócić do "normalnego" trybu życia. Tak jakby ktoś sławny mógł być "normalny", ale może ja się nie znam.
Wychodzę z pokoju z wyraźnym ociąganiem, cały czas rozważając opcję powrotu do łóżka. Na korytarzu w momencie zapominam o czymś takim jak dalszy sen i rozpoczynam standardową walkę z bratem kto pierwszy zajmie łazienkę. Jak zwykle wygrywa.
- James debilu wyłaź! Wypuścisz mi całą ciepłą wodę! - krzyczę uderzając pięścią w drzwi.
- Vicky jak zwracasz się do brata? - dobiega mnie karcący głos mojej mamy wychodzącej z sypialni i wybuch śmiechu tego głupka.
- Czy jest za późno, żebym była jedynaczką?
- Obawiam się, że tak - stwierdza tata, który wyłania się z sypialni tuż za mamą.
- Super. To może zrobicie chociaż mi własną łazienkę? - pytam z nadzieją i jak zwykle słyszę tą samą odpowiedź.
- Nie, nie mamy miejsca na drugą łazienkę.
- Możemy przerobić pokój tego głupka...- mruczę pod nosem, gdy bez ostrzeżenia otwierają się drzwi od łazienki. Stoi w nich oburzony James z ręcznikiem ciasno zawiązanym wokół bioder. Krople wody spływają z jego wciąż mokrych włosów po wyraźnie zarysowanych mięśniach klatki piersiowej.
- O nie! To może od razu twój pokój przerobimy na moją siłownię!
- Chyba masz marzenia! - odpowiadam i z prędkością tornada, tak by nie zdążył się zorientować wpadam do łazienki, uprzednio starannie zamykając drzwi na klucz.
- Nie wygłupiaj się! Muszę jeszcze włosy wysuszyć i żel nałożyć - woła naciskając klamkę. - Chociaż ubrania mi oddaj! - dodaje żałosnym tonem nie uzyskawszy mojej reakcji na poprzednie stwierdzenie. W odpowiedzi szeroko szczerzę do siebie zęby w lustrze.
Poranną toaletę rozpoczynam od szybkiego prysznica. Owinięta w niebieski ręcznik, przecieram dłonią mleczno-białą powierzchnię lustra. Pospiesznie wcieram w swoje brzoskwiniowe ciało balsam, prostuję włosy i tuszuję rzęsy. Ubieram czarne rurki i białą koszulę, przeglądam się po raz ostatni w lustrze i wychodzę, a raczej chcę wyjść. W drzwiach potykam się o mojego brata, który prawdopodobnie przysnął w oczekiwaniu na swój jakże cenny żel do włosów.
- Co jest grane?! - krzyczy przerażony, rozglądając się nieprzytomnie po korytarzu.
- Ciastko. Wygodnie ci śpiochu?
- Głupie pytanie – mruczy pod nosem, równocześnie łapiąc mnie za kostki, w taki sposób, że ląduję na ziemi, a on zaczyna mnie łaskotać.
- Dość. Spóźnicie się do szkoły, a jeszcze musicie zjeść śniadanie. - krzyczy mama z kuchni z widocznym rozbawieniem w głosie.
Zgodnie ruszamy do kuchni. Każdy z nas dostaje kilka tostów i sok pomarańczowy. Zanim udaje mi się choćby dotknąć jednego tosta rozlega się dzwonek do drzwi.
- To pewnie Amy, otworzę – mówię podnosząc się od stołu. Jak zwykle w roku szkolnym wpada do nas na śniadanie, bo jej rodzice wcześnie wychodzą do pracy.
- Mogłabyś się już nauczyć wchodzenia bez pukania, to twój dom - stwierdzam na wstępie przewracając oczami.
- Wiem, wiem, ale głupio mi – odpowiada i cmoka mnie w policzek na przywitanie. Na jej słowa ponownie wykręcam młynka oczami. Zawsze to samo.
Wchodząc do kuchni, pierwsze co rzuca mi się w oczy to "tajemnicze" zniknięcie mojego śniadania.
- Gdzie są moje tosty?!
- 'ie wem...- odpowiada pospiesznie James dławiąc się moim tostem. - Ooo, widzę że moja ukochana, wredna Smerfetka przybyła. Gdzie zgubiłaś swoje czarne włosy od Gargamela? - pyta Amy. Nazwa Smerfetka wzięła się od tego, że w dzieciństwie cała nasza czwórka (był jeszcze kiedyś taki Jack) uwielbiała smerfy. Kiedy Gargamel stworzył Smerfetkę, która miała naturalnie czarne włosy, a później była blondynką tak jak Amy mój brat zaczął ją tak nazywać. W między czasie robię sobie nowe tosty.
- O cześć James, ładny ręcznik.- stwierdza Amy, po czym obie wybuchamy śmiechem.
- O cholera, faktycznie. Tak zgłodniałem, że zapomniałem się ubrać – próbuje się wytłumaczyć mój brat, lekko się krzywiąc, a jego policzki pokrywa ciemny odcień różu, co tylko wywołuje u nas jeszcze większe rozbawienie, a żarłok zwiewa do swojego pokoju.
- Leć po torbę i zmykamy – mówi Bloom, popychając mnie w stronę schodów.
- Okej tylko przypilnuj mi tostów – odpowiadam, bo nie mam zamiaru po raz kolejny przygotowywać sobie śniadania.
Oczywiście gdy ponownie wchodzę do kuchni  już ich nie ma, a Amy kończy ostatniego.
- Amando Bloom gdzie są moje tosty ?! - Smerfetka lekko się krzywi słysząc swoje pełne imię, którego z całego serca nienawidzi.
- Myślałam, że mówisz "zjedz je, żeby się nie zmarnowały..." - stwierdza niewinnie się uśmiechając.
- Eh, jak zwykle kupię sobie coś w sklepiku - ta tylko szerzej się uśmiecha, zorientowawszy się, że całe zagrożenie już minęło.
- James rusz się, bo nie zdążymy – krzyczę w górę schodów, by pospieszyć największego lenia na ziemi.
- Jestem Słonka wy moje! Oj, oj chyba nie potrafisz się malować, ale wujek James to naprawi! - woła dziarskim tonem w stronę Amy gdy tylko łaskawie zjawia się przed nami. Brunet natarczywie zaczyna pocierać górną powiekę Smerfetki tyle, że tym razem naprawdę rozmazując jej tusz.
- Jamesie Black przysięgam, że jesteś trupem! Właśnie rozpocząłeś najprawdziwszą wojnę! - krzyczy Amanda, szczerze wkurzona. James w odpowiedzi tylko wybucha wesołym śmiechem, a ja razem z nim. Czasem zachowują się zupełnie jak dzieci.

Gdy udaje nam się dotrzeć do szkoły, o dziwo jakieś pięć minut przed czasem James na pożegnanie czochra starannie ułożone włosy Amy, za co dostaje mocnego kuksańca w żebra, po czym bez żalu odchodzi w stronę swoich kumpli.
- Czy on się nigdy nie zmieni? - pyta zrozpaczonym tonem Amy, próbując poprawić swoją fryzurę.
- Z tego co pamiętam to mówiłaś, że to cię w nim najbardziej pociąga – wypominam jej naszą ostatnią rozmowę.
- Nooo tak, ale mógłby choć trochę wydorośleć – odpowiada z ociąganiem, lekko się przy tym rumieniąc. W odpowiedzi wzruszam tylko ramionami i wychodzę z szatni na korytarz. Nagle wybuchają głośne piski dziewczyn. Rozglądam się z dezorientacją.
- Oho, zaczęło się. Pewnie nasze nowe gwiazdy właśnie weszły do szkoły – wołam próbując przekrzyczeć hałas panujący na korytarzu.
- Chodźmy stąd zanim ta banda rozochoconych nietoperzyc nas zabije – odpowiada, również krzykiem Amy po czym ciągnie mnie w stronę naszej klasy.

8 komentarzy:

  1. Bardzo mi się podoba :3
    sformułowania już w ogóle :DD czekam na kolejny, chcę już żeby się jakoś akcja rozkręciła ;>
    zapraszam : http://lifewiththestars.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny !!! ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Boski zaczęłam dopiero czytać ale naprawdę mnie wciągnęło.
    Zapraszam do mnie: http://not-everything-iis-easy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mi się podoba twój blog, jest taki inny, fabuła i styl jest świetna. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojej.. Ojej.. OMG! Boskie <3 Tylko żeby nie było żadnej miłości proszę! <3

    OdpowiedzUsuń